Szpital nie musi pożyczać na lekarstwa

Obawy przed oddaniem szpitali w prywatne ręce nie mają podstaw. Nasz strach bierze się z dezinformacji i niewiary, że służba zdrowia może działać efektywnie.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

W szufladzie mojego redakcyjnego biurka przypadkowo zachowała się kaseta nagrana w Ząbkowicach Śląskich ostatniego dnia marca 2005 r. Materiał nigdy nie został wyemitowany - tego dnia wieczorem okazało się, że stan zdrowia Jana Pawła II gwałtownie się pogorszył, i wszystkie inne sprawy przestały być ważne.

A w Ząbkowicach również rozgrywał się dramat. Władze powiatu postanowiły sprzedać jedyny w mieście szpital prywatnej spółce z Wrocławia. Właściwie musiały to zrobić, bo dług placówki sięgał 38 mln zł i zagrażał budżetowi powiatu.

Kiedy przyjechała kamera TVN, wszyscy pracownicy - ponad 200 - byli od 3 miesięcy na wypowiedzeniach. Tylko część załogi mogła liczyć na przyjęcie do prywatnej placówki. Nowego szpitala jednak jeszcze nie było; na 10 dni ze względów sanitarno-remontowych trzeba było zamknąć stary budynek. Chorych wypisywano do domów bądź przewożono do innych szpitali. Pielęgniarki wynosiły ze zdewastowanego budynku pożółkłe sienniki, w korytarzach straszyły szkielety łóżek, gdzieniegdzie leżeli jeszcze pacjenci. Skojarzenia polowo-wojenne. Opustoszała sala operacyjna. Poskładane w stosy narzędzia. - Czujemy się oszukani - z żalem wyznawał kierownik administracji szpitala. - O wszystkim dowiadujemy się z gazet, nie wiemy, jaki będzie ten nowy szpital. Starostwo łatwo pozbyło się problemu.

- Rozbili załogę - dorzucał zastępca ordynatora jednego z oddziałów, a w podobnym duchu wypowiadała się większość pracowników placówki. Dominowały rozgoryczenie i lęk przed wolnym rynkiem. Bo wolny rynek oznaczał mniej łóżek i mniej miejsc pracy. Przewodnicząca szpitalnych związków zawodowych już od miesiąca bombardowała TVN telefonami z prośbą o zajęcie się tematem. Padały ostre słowa: - To hańba, że 70-tysięczny powiat nie jest w stanie utrzymać 100-łóżkowego szpitala!

Ściśle mówiąc, w szpitalu przed prywatyzacją było149 łóżek. I 235 pracowników, z czego 60 w administracji.

Szpital to nie hotel

W tej chwili w szpitalu w Ząbkowicach pracuje 100 osób, i to w zupełności wystarcza. Administracją zajmuje się 8 osób. Jest też mniej łóżek: 95. Dostępność do usług medycznych jednak się nie pogorszyła, bo szpital pracuje efektywniej. - Ludzie leżą krócej, 4-5 dni, a nie całe tygodnie - chwali system lekarka, która pracowała tu także przed prywatyzacją. - Po prostu: diagnoza, leczenie i wypis do domu.

Spółka zaczynała pracę w luksusowej sytuacji, od zera, bez długu. Musiała jednak zainwestować w adapatację pomieszczeń. I widać gołym okiem, że zainwestowała niemało. Ekipa telewizyjna odwiedziła te same miejsca po trzech latach. Jeden z dwóch szpitalnych budynków, sprzedany tanio ojcom bonifratrom, niszczeje (miał tu powstać ośrodek opiekuńczo-hospicyjny, jednak inwestycja chyba przerosła możliwości finansowe zakonników). Natomiast główny budynek, kupiony przez wrocławską spółkę, lśni czystością i świeżością. Jest chirurgia jednego dnia, są operacje endoskopowe, klimatyzacja na salach operacyjnych i wiele innych udogodnień, o których nie śniło się pracownikom i pacjentom publicznego szpitala.

- Najgorsze wrażenie na ludziach robiło słowo "prywatyzacja“ - uśmiecha się zastępca dyrektora ds. pielęgniarstwa, oprowadzając nas po wyremontowanych piwnicach. Tu, gdzie kiedyś znajdowała się kuchnia, teraz stoi tomograf komputerowy. Chorzy z głodu nie umrą, bo przyjeżdża katering, lepszy i tańszy. Szpital ma leczyć, a nie prowadzić obsługę hotelową.

Pożyczcie na węgiel

Rada Powiatu Ząbkowickiego decyzję o prywatyzacji placówki podjęła prawie jednomyślnie. I w tej jednomyślności trzeba upatrywać sukcesu przedsięwzięcia. Kiedy przyjęto uchwałę, na radnych posypały się gromy - przede wszystkim ze strony pracowników szpitala. Władzom powiatu zarzucano, że chcą się pozbyć problemu i sprzedają publiczny majątek za bezcen.

Pozostaje tajemnicą handlową, za ile sprzedano szpital do kapitalnego remontu, od problemu jednak starostwo uciec nie mogło. Trzeba było spłacić ogromny dług lecznicy. Radni zaczęli od zaciągnięcia kredytu, w wysokości prawie 2 mln zł, na spłacenie w pierwszej kolejności wierzytelności pracowników szpitala. To też się wielu nie podobało. Każda decyzja starostwa była podejrzana, bo miejscowy ZOZ bez widocznych rezultatów restrukturyzowano już od sześciu lat. Zmieniano dyrektorów, wyrzucano palaczy i sprzątaczki; żeby zmniejszyć zatrudnienie, wydzielono ze struktury przychodnie specjalistyczne i pogotowie. Bez efektu. Dług narósł do tego stopnia, że pracownicy miesiącami nie dostawali pensji, a stanem konta coraz częściej interesował się komornik. Szpital pożyczał od starostwa pieniądze dosłownie na wszystko - na węgiel, na jedzenie i na lekarstwa.

Cud prywatyzacji

W Ząbkowicach wiedzą już, że prywatyzacji nie należy się bać. Gdzie indziej jednak wciąż się boją. W całym kraju wysuwane są te same argumenty. Jeden z głównych to ten, że w prywatnym szpitalu za usługi trzeba płacić.

Nic podobnego - NFZ kontrakt na świadczenie usług może zawrzeć zarówno ze szpitalem publicznym, jak i prywatnym. Szpital w Ozimku w woj. opolskim, mając kontrakt z NFZ, przez kilka miesięcy po prywatyzacji świecił pustkami. Pacjenci bali się do niego zgłaszać, sądząc, że na pobyt i leczenie będą musieli wyłożyć pieniądze.

Nawiasem mówiąc, ten przykład może posłużyć jako kolejny argument za tym, aby wprowadzić drobne dopłaty do leczenia szpitalnego. Jeżeli są małe, nie ograniczają dostępu do usług, a w wystarczający sposób regulują popyt na usługi medyczne. Czesi mogą potwierdzić, że to działa - niedawno wprowadzili podobny system u siebie.

Po trzech latach próbowałem skontaktować się z osobami, które kamera telewizyjna uwieczniła na taśmie znalezionej w szufladzie. Były zastępca ordynatora odmówił wypowiedzi. Była przewodnicząca związku, która wtedy tak do mnie wydzwaniała, podtrzymuje krytyczną opinię o prywatyzacji szpitala, ale przed kamerą wystąpić nie chce. Zasłania się brakiem pamięci. To było tak dawno... Już nie jest szefową związku, już nie pracuje w szpitalu. Ma jednak inną pracę - też w służbie zdrowia. Większość z tych, którzy wówczas zostali zwolnieni, znalazła zatrudnienie. Radni deklarują, że powiat chętnie podpisałby umowy jeszcze z kolejnymi osobami, bo w okolicy istnieje sporo placówek opiekuńczo-leczniczych. Dług starostwo powoli spłaca.

Nowy szpital nie jest zadłużony, pomimo że w 97 proc. utrzymuje się z pieniędzy z NFZ. Cud prywatyzacji.

Prywatne jako demon

W Ząbkowicach się udało: nikt nie próbował sytuacji wykorzystać politycznie.

Jak wygląda prywatyzacja bez konsensu, widać doskonale na przykładzie Warszawy. W stolicy idea utworzenia spółki pracowniczej na bazie szpitala ginekologiczno-położniczego św. Zofii miała orędownika w wiceprezydencie Jerzym Millerze. Przygotowania do prywatyzacji szły jak burza. Ale Miller przestał być zastępcą Hanny Gronkiewicz-Waltz i prywatyzacja została zahamowana, mimo że miastem rządzi ta sama koalicja. Brak politycznego porozumienia jest w stanie pogrzebać każdą inicjatywę, nawet tę uczciwie przygotowaną.

W jaki sposób można wykorzystywać politycznie społeczne obawy związane z  procesem przekształceń własnościowych w służbie zdrowia, przekonaliśmy się podczas zeszłorocznej kampanii wyborczej. Najpierw upubliczniono sprawę posłanki Beaty Sawickiej, która opowiadała podstawionemu agentowi CBA, jak to PO przygotowuje się do przejęcia majątku szpitali. Z prywatyzacji służby zdrowia PiS uczynił demona, którym łatwo było straszyć i tak udręczonych naszą siermiężną medycyną pacjentów. Kłamliwy spot, sugerujący, że sprywatyzowane zostanie pogotowie, za którego przyjazd trzeba będzie zapłacić, był szczytem dezinformacji.

Za dużo szpitali

Nieprzychylne stanowisko PiS, prezydenta oraz lewicy źle wróży komercjalizacyjnej ustawie, którą przygotowuje rząd. Platforma Obywatelska chciałaby zachęcić szpitale do szybszego przekształcania się w spółki prawa handlowego - dzięki tej formule prawnej szpitale mogłyby zacząć funkcjonować na zasadach wolnorynkowych. Najpierw jednak trzeba stworzyć w służbie zdrowia wolny rynek, a o tym rząd Donalda Tuska jakby zapomniał. Potrzebne są więc inne reformy - przede wszystkim zdemonopolizowanie Narodowego Funduszu Zdrowia, czyli dopuszczenie do gry rynkowej innych płatników, także prywatnych. Konieczne jest także wprowadzenie tego, co rząd nieudolnie od kilku miesięcy próbuje opracowywać - dobrowolnych dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych z koszykiem świadczeń gwarantowanych. Tylko na tak przygotowanym gruncie szpitale jako spółki prawa handlowego - niezależnie od tego, kto będzie ich właścicielem: prywatna firma czy samorząd - będą miały możliwość prawidłowego funkcjonowania. W tej chwili NFZ, jako monopolista, decyduje o przetrwaniu tej lub innej placówki i nie ma to nic wspólnego z mechanizmami rynkowymi.

W Polsce jest ok. 750 szpitali. Za dużo. Według specjalistów, istnieje potrzeba sprywatyzowania co najmniej 20-30 proc. z nich. Część już jest prywatna. W wielu, pomimo awantur, trwają przekształcenia.

Od częściowej prywatyzacji szpitali nie uciekniemy. Ona się dokona niezależnie od tego, czy PO uda się przeforsować swoje pomysły, i niezależnie od tego, jak głośno PiS będzie protestował. Prywatyzację wymusi rynek. Tak jak wymusił ją w prawie wszystkich gabinetach stomatologicznych i większości praktyk lekarza rodzinnego; tak jak wymusił wpuszczenie do szpitali prywatnych firm, które oferują usługi nie tylko z zakresu ochrony, sprzątania i gotowania, ale także diagnostyki laboratoryjnej, anestezjologii i kardiochirurgii. Być może musi dojść do kolejnych protestów i większej zapaści finansowej szpitali, żeby porozumienie w sprawie prywatyzacji wreszcie zostało osiągnięte.

Jest ono konieczne, bo nieunikniona częściowa prywatyzacja rynku medycznego niesie też rozmaite zagrożenia. Kiedy opozycja współdziała z rządzącymi pro publico bono, sprawniej zaczynają funkcjonować mechanizmy kontrolne: rzadziej dochodzi do korupcji, niejasnych przejęć i nieuczciwej konkurencji.

A co o wymuszonej mechanizmami wolnorynkowymi prywatyzacji szpitala w Ząbkowicach sądzi obecny szef tamtejszego związku zawodowego? Nic nie sądzi, bo nie ma szefa. I nie ma związku - pracownicy przekonują, że nie ma takiej potrzeby.

I odrobinę trzeba im wierzyć.

Marek Nowicki jest dziennikarzem "Faktów“ TVN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008