Tajne specjalnego znaczenia

Od 10 kwietnia 2010 r. nabrał rozpędu proces budowania kolejnej alternatywnej narracji w debacie publicznej. Mimo oficjalnych komunikatów ze śledztwa przyczyn tragedii upatruje się w jeszcze jednym spisku.

19.04.2011

Czyta się kilka minut

Rys. Mirosław Owczarek /
Rys. Mirosław Owczarek /

Polska jest krajem wyjątkowym, jeśli chodzi o rozmiar społecznego zainteresowania historią. Przytłaczająca większość dzienników i tygodników regularnie poświęca jej łamy - to wyraźny kontrast z sytuacją w Europie Zachodniej, poza Niemcami. Również historycy mają u nas więcej okazji, by stać się postaciami publicznymi niż ich koledzy z Anglii, Francji czy USA: są stałymi gości w programach publicystycznych i serwisach informacyjnych, a wokół ich publikacji toczą się ożywione dyskusje nie tylko na forach internetowych. Książki historyczne trafiają na listy bestsellerów. Historia jako jedyna gałąź nauk humanistycznych nauczyła się funkcjonować poza akademicką enklawą.

Emocje budzi przede wszystkim historia najnowsza. Badacze i publicyści sięgają po tematy kontrowersyjne, pokazują zjawiska, których skrajnie odmienne interpretacje wpasowują się w istniejące podziały polityczne.

Osaczanie przeszłości

W latach 90. media zaprzątnięte były odsłanianiem "białych plam"; demaskowaniem zbrodni ustroju komunistycznego, w obronie którego nikt nie chciał już występować. Era wielkich dyskusji o przeszłości rozpoczęła się przed dziesięcioma laty wraz ze sporem wokół "Sąsiadów" Jana Tomasza Grossa. Zażarte polemiki, które początkowo rozgrywały się jedynie na łamach gazet, rychło zostały podjęte przez polityków i podzieliły opinię publiczną.

Polityczne znaczenie tamtego sporu przyrównać można do emocji towarzyszących rządowym przesileniom. Przez kilka miesięcy media z napięciem relacjonowały przebieg IPN-owskiego śledztwa - prokuratorskiego (ekshumacja w Jedwabnem) i historycznego, którego efektem było grube naukowe opracowanie. Zapewne to właśnie wtedy upowszechniło się przekonanie, że toczy się bitwa o ujawnienie dziejowej tajemnicy. Dominujące w reporterskich doniesieniach słowa "śledztwo", "zeznania", "nowe dokumenty" (przywiezione z niemieckich archiwów) kazały sądzić, że najnowsze dzieje Polski są rodzajem kryminalnej zagadki czekającej na zdolnego historyka-detektywa.

Mechanizm partyjnej rywalizacji został przeniesiony do narracji historycznej: poznawanie przeszłości stało się równoznaczne z jej tropieniem i osaczaniem (nieprzypadkowo jedna z najlepiej się sprzedających książek tej debaty nosiła tytuł: "100 kłamstw Jana Tomasza Grossa"). Opis dziejów jawi się z tej perspektywy jak zeznanie w sądzie - obowiązkiem historyka jest ustalić "prawdę materialną" ukrytą pod warstwą pozorów. Dokonuje tego poprzez spektakularne, przecinające wszelkie wątpliwości odkrycia, w dodatku przedstawiane w mediach jako "breaking news". Werdykt historyków w powszechnym oczekiwaniu powinien być zwięzły i dobitny jak kulminacyjna kwestia w dramacie sądowym.

Kuszące teczki

Taki wzór opisywania i rozumienia historii został utrwalony w przestrzeni publicznej przez spór o lustrację. Ogłoszenie w internecie wiosną 2005 r. tzw. listy Wildsteina rozpoczęło wielką debatę na temat roli tajnych służb w historii PRL. Wydarzenia następnych lat - w tym uchwalenie znowelizowanej ustawy lustracyjnej oraz oskarżenie Lecha Wałęsy o współpracę z SB - jeszcze bardziej podniosły temperaturę sporu.

W tak podminowanej atmosferze wciąż wybuchały coraz to nowe konflikty wokół interpretowania historii. Publicyści ścierali się o stan wojenny, generała Jaruzelskiego, Okrągły Stół, rozliczenie z komunizmem. Również śledztwo w sprawie śmierci Władysława Sikorskiego, a zwłaszcza utrzymane w sensacyjnym tonie relacje mediów, to element tego samego pościgu za sekretami przeszłości.

Historia jest uprawiana jak dziennikarstwo śledcze, ma dać odpowiedź nie tylko na pytanie: "jak było naprawdę?", ale i "kto jest temu winien?". A w mediach i w przestrzeni internetowej funkcjonuje pogląd, że współczesną sceną polityczną zawiaduje ukryty, precyzyjnie działający mechanizm ukształtowany w czasach komunistycznych. Jego demaskatorzy nie kryją politowania wobec "naiwnych", którzy nie potrafią sięgnąć pod powierzchnię otaczających ich zjawisk. "Do wielu Polaków do dziś nie dotarła podstawowa prawda, że PRL była nie tylko państwem komunistycznym, ale także - a może przede wszystkim policyjnym - pisał np. w "Rzeczpospolitej" Andrzej Zybertowicz. - Co to znaczy? Infiltracja na masową skalę, która odbywała się przy pomocy tajnych agentów, była jednym z podstawowych instrumentów regulacji życia społecznego. Nasiliła się w latach 80. ubiegłego wieku w związku z rozwojem ruchów opozycyjnych. Ale skoro do dzisiaj nie przeprowadzono rozsądnej i kompleksowej lustracji, skoro na początku transformacji nie przeprowadzono dekomunizacji i na czas nie zdecydowano o budowie nowych służb, które nie znajdowałyby się pod wpływem ludzi ze służb wyrosłych w czasach komunistycznych i podatnych na wpływy Moskwy, to trudno się dziwić, że wciąż ciągnie się za nami ogon państwa policyjnego".

Zasadniczo zwolennicy powyższej tezy są zgodni, że ślady mechanizmu łączącego przeszłość z przyszłością można odnaleźć w archiwum dawnej SB przechowywanym przez Instytut Pamięci Narodowej. Krótko mówiąc: klucz do rozszyfrowania najważniejszego sekretu III RP ukryty jest w "teczkach". Jak ujął to Ryszard Terlecki w wywiadzie dla "Super Expressu": "IPN jest wciąż groźny, ponieważ te niesłychane ilości papierzysk, które w nim zalegają, kryją jeszcze wiele tajemnic, a ściślej - rozwiązanie wielu tajemnic. Przeciwnikami IPN kieruje strach o siebie, bądź o ich politycznych klientów. Jest to bowiem instytucja groźna dla wszystkich, którzy mają coś na sumieniu, a chcieliby spokojnie dożyć swoich dni bez wyciągania tych przewin".

Trudno się dziwić, że wytwór przeszłości, jakim są dokumenty SB, bardziej niż inne ślady historii pobudza detektywistyczne instynkty. Zalakowana teczka, od dziesięcioleci przechowywana w szafach pancernych podziemi niedostępnych rządowych gmachów, to idealna metafora historiografii śledczej - wyobrażenie sekretu dziejów, pilnie strzeżonego, a zarazem dostępnego i zrozumiałego dla każdego, kto tylko złamie pieczęcie.

U źródeł tej postawy leży przekonanie, że kształt otaczającej rzeczywistości jest efektem dawnych gier i machinacji SB. Mamy zatem do czynienia z narracją oferującą spójną i zamkniętą wizję dziejów. Nie ma w niej miejsca na wątpliwości, a skutki są zawsze prostą funkcją intencji, w myśl zasady "jeśli coś się stało, to znaczy, że ktoś chciał, żeby tak się stało". Kształt transformacji ustrojowej w Polsce nie był wypadkową różnych procesów społecznych i przeciwstawnych dążeń politycznych, lecz stanowił realizację precyzyjnego (i oczywiście utajnionego) planu.

Imperatyw podejrzliwości

Ten dyskurs mediów przecina się z dyskursem internetowym. Wydobywa on z artykułów lub audycji wątki uznane za najbardziej elektryzujące, a następnie rozprzestrzenia je poprzez cytowania, zamieszczanie odnośników, przywoływanie w innych dyskusjach. Wśród tematów spotykających się z najgorętszym odzewem na forach - takich jak zarobki, wychowanie dzieci, aborcja, kara śmierci, rola Kościoła, kredyty mieszkaniowe, wojna płci - historia najnowsza zajmuje poczesne miejsce.

Internauci mają poczucie dumy z własnego sceptycyzmu poznawczego i badawczej samodzielności. Mówią: "nie bądź naiwny", "nie łykaj medialnej papki »Gazety Wyborczej« i TVN", "poszukaj w internecie zamiast wierzyć historykom salonu". Powołują się na dewizę przypisywaną Tukidydesowi: "Ukryta przyczyna zdarzeń jest lepsza od jawnej". Mają przekonanie, że są bojownikami o prawdę walczącymi z przeciwnikiem, który chytrze posługuje się stygmatyzującą etykietą "teorii spiskowej".

Imperatyw podejrzliwości coraz wyraźniej obecny jest także w wypowiedziach publicystów. Zdzisław Krasnodębski pisał: "Dzisiejszy brak zaufania w polityce ma korzenie w (...) dobrze empirycznie ugruntowanym przeświadczeniu, że bardzo łatwo jest kogoś złamać, że agenci mogą być wszędzie, że polityka ma drugie dno i nikomu nie należy dowierzać, że to, co zdaje się przypadkowe, mogło być dobrze przemyślanym planem. To, co łatwo uznać - i co było kiedyś uznawane - za »paranoidalny styl« uprawiania polityki, za uleganie »teoriom spiskowym«, okazuje się ex post politycznym rozsądkiem".

Detektywistyczna historiografia, mająca służyć zdemaskowaniu ukrytych reżyserów procesu dziejowego, przypomina wspólne szukanie skarbu lub podróż po salach labiryntu. Choć cel nigdy nie zostaje osiągnięty, czytelnicy i piszący napawają się ekscytującą świadomością, że przełomowe odkrycie jest na wyciągnięcie ręki.

Okrągły kant

Jedną z najpopularniejszych konwencji pisarstwa historycznego jest przeciwstawienie "totalitarnej dyktatury" i "społecznego oporu". W jej obrębie funkcjonuje druga, odwołująca się do dychotomii władza-naród, ale utrzymująca, że wbrew pozorom władza wygrała - transformacja ustrojowa miała być tylko mistyfikacją zaprojektowaną przez SB, a w istocie komunizm nie upadł, tylko się przepoczwarzył. W tej wizji dziejów kluczową rolę odgrywa rok 1989 i ponowna interpretacja zachodzących wówczas procesów.

W połowie pierwszej dekady XXI w. alternatywna narracja, funkcjonująca dotąd na obrzeżach debaty publicznej, przedostaje się do głównego nurtu. W 2006 r. tygodnik "Wprost" pisze: "Umieszczanie w latach 80. agentów w kierowniczych strukturach polskiego podziemia i operacje »dezintegracyjne« miały zagwarantować komunistom kontrolę nad opozycją. Po 1988 r. takie działania stały się dla nich swoistą »polisą na przyszłość«. Dlatego też w III RP za parawanem demokracji wciąż kryło się państwo skutecznie manipulowane przez ludzi z komunistycznych służb specjalnych".

Wizja "zmowy okrągłego stołu" podchwycona zostaje przez internautów. Chropowaty i wulgarny język blogów czy forów uzmysławia poziom emocji towarzyszący debacie. Odsłania też gramatykę spiskowej wizji dziejów PRL i III RP, pokazuje, które tropy najczęściej są ze sobą łączone. "Okrągły Kant został skrupulatnie zaplanowany przez KGB, atmosfera pierestrojki była doskonałym momentem, ażeby zostać przy korycie - pisze jeden z blogowiczów Salonu24. - Wykonawcami było SB, które dogadało się z opozycją, aby dalej mogło rządzić KGB-SB. Dzisiaj mają się doskonale, w dużej części ich spadkobiercy, banda antypolskich peudo-elyt, nie może być dla nich żadnej litości, nie wolno się im podlizywać, z nimi trzeba walczyć do końca".

Przekonaniu, że transformacja roku 1989 była monstrualnym oszustwem, towarzyszy wiara w ideowe - antyreligijne i antynarodowe - nie zaś pragmatyczne motywy uczestników spisku. Jak piszą internauci, "»Okrągły Stół« to taki komunistyczny »happy end« marca 68. »Okrągły Stół« wedle zasady: »Qui bono« lub »who with good« był ugodą dwóch środowisk wywodzących się z PZPR, a mianowicie tzw. »kosmopolitów« (od marca 1968 r. częściowo na banicji) - w charakterze »strony społecznej« i rodzimych - zasiedziałych komuchów - jako strony rządowej. Reszta to statyści bez znaczenia - taki kamuflaż".

Spisek goni spisek

Identyczne klisze znajdziemy w cyklu programów dokumentalnych "System09", którego autorzy reprezentują raczej opcję anarcho-syndykalistyczną niż narodowo-konserwatywną. Przemiany początku lat 90. sprowadzone zostały do prywatyzacji - oszukańczej i służącej jednocześnie "byłym działaczom PZPR i SB" oraz bezdusznym międzynarodowym korporacjom. Negatywnymi bohaterami programu są z jednej strony CIA, MFW, globalizacja i wolny rynek, a z drugiej - KGB, SB oraz komunistyczne i solidarnościowe establishmenty, które zawarły potajemny sojusz ("już w połowie lat 80. opozycja i partia utworzyły nową elitę władzy, której celem było uwłaszczenie się na majątku państwa").

W narracji programu obecne są kanoniczne wątki alternatywnego dyskursu. "Oni rozbroili ten ruch społeczny z 1980 r." - słyszymy w komentarzu do informacji o wzroście liczby tajnych współpracowników SB w latach 80. Polska transformacja przedstawiana jest jako część większego planu, ukartowanego przez komunistów - bowiem także "na Węgrzech sztucznie wykreowano opozycję, żeby władza miała się z kim porozumieć".

Niewątpliwie bez "teczek" demaskowanie Okrągłego Stołu byłoby mniej atrakcyjne. Archiwa pozostałe po SB i PZPR są katalizatorem wyobrażeń, skupiają na sobie uwagę, pozwalają zmaterializować wizję spisku. Niekiedy najbardziej plastyczną formą narracji jest właśnie konstatacja braku dokumentów. Do wywodu wprowadzona zostaje wówczas figura "moskiewskich archiwów", gdzie wywieziono materiały najtajniejsze i najbardziej kompromitujące dzisiejszych polityków. Podobne zabiegi narracyjne opisał badacz koncepcji spiskowych Daniel Pipes, zauważając że takie teorie mnożą się na zasadzie efektu domina: publicysta, który raz zaczął rzeczywistość tłumaczyć zakulisowymi machinacjami, w miarę postępów narracji będzie zmuszony przywoływać coraz to nowe przykłady istnienia sekretnej zmowy. "Luka w jednej teorii spiskowej - pisze Pipes - (np. dodatkowe pociski, których nie znaleziono w ciele Johna F. Kennedy’ego) została wyjaśniona kolejną teorią spiskową (lekarze zabrali je ukradkiem)".

Konwencja powieści detektywistycznej wymaga ukrytych poszlak, które mają bystremu czytelnikowi pozwolić na samodzielne rozwiązanie zagadki. Te poszlaki oczywiście pojawiają się także w narracji o supertajnych dokumentach - internauci wyłuskują je z artykułów i audycji, podsuwają sobie linki do stron ze zeskanowanymi dokumentami lub wspierają swoje tezy sygnaturami, zapożyczonymi przede wszystkim z naukowych publikacji. Podanie adresu archiwalnego stanowi najwyższą formę uwierzytelnienia własnego wywodu - "masz tu sygnatury, jeśli nie wierzysz"; "są już od dawna odtajnione materiały z Archiwum Akt Nowych, KC PZPR, sygn.V/246, możesz się z nimi zapoznać".

Zamach smoleński

Od 10 kwietnia 2010 r. proces budowania kolejnej alternatywnej narracji w debacie publicznej nabrał rozpędu.

Katastrofa prezydenckiego samolotu w Smoleńsku stała się początkiem rozmaitych teorii, odrzucających oficjalne komunikaty ze śledztwa i dopatrujących się przyczyn tragedii w jeszcze jednym spisku. Do poszukiwania "prawdy o zamachu" włączyli się zarówno politycy, jak i część mediów oraz rzesze internautów (do których o pomoc zaapelował Antoni Macierewicz). Chociaż ich śledztwo dotyczy współczesności, wiele schematów interpretacyjnych zostało przejętych z dyskursu o teczkach bezpieki. Już w kilka dni po tragedii w internecie pojawiły się zresztą głosy, że zamach przygotowali oficerowie peerelowskich służb specjalnych.

O tym, jak silny magnetyzm istnieje między teorią o zamachu na prezydenta a wiarą w "ubecką sieć" oplatającą Polskę, świadczy zainteresowanie osobą Tomasza Turowskiego. Oto średniego szczebla urzędnik ambasady w Moskwie, podejrzewany o niegdysiejszą współpracę z SB, stał się raptem bohaterem dziesiątków artykułów i komentarzy. "Gazeta Polska" i "Nasz Dziennik" uczyniły go wręcz centralną postacią domniemanego spisku - łącząc "mroczną przeszłość" z czasów PRL i obecność na smoleńskim lotnisku w dniu tragedii.

Oba wątki - smoleński i lustracyjny - będą się splatać coraz mocniej. Rocznica katastrofy zbiegła się w czasie z przygotowaniami do wyboru nowych władz IPN. Powróciły zarzuty, że część klasy politycznej, broniąc się przed lustracją, zamierza pozbawić Instytut niezależności. Również debata wokół książki Romana Graczyka sprawia, że fascynacja teczkami, niedawno wygasająca, została rozpalona na nowo.

Historia spiskowego dyskursu zatacza więc koło: zainicjowane przez polityków alternatywne narracje o dziejach zaczynają kształtować polityczną debatę, z każdym dniem podnosząc temperaturę "wojny polsko-polskiej". Być może wielkie poszukiwanie "tajnych dowodów", które pozwolą zdemaskować "monstrualne oszustwo", dopiero się rozpoczyna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2011