Święty Paweł od tortur

Wmiędzynarodowym trybunale do osądzenia Czerwonych Khmerów wrze. Po siedmiu latach negocjacji nad jego powołaniem, dwóch - ciułania budżetu iroku debat nad regulaminem sądu, wreszcie aresztowano podejrzanych.

17.12.2007

Czyta się kilka minut

Może skoczymy na Pola Śmierci? - rikszarze nagabują cudzoziemców, wciskają prospekty ze stosem czaszek z Choeung Ek. Zbrodnie Khmerów, którzy w latach 1975-79 zabili jedną czwartą ludności kraju, to atrakcja turystyczna. Z komercjalizacji cierpienia korzysta też rząd: przekazał khmersko-japońskiej spółce turystyczną eksploatację tego miejsca, gdzie ekshumowano 8 tys. pomordowanych.

Interes kwitnie też w Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng, dawnym centrum tortur "S-21". Sklep z upominkami oferuje gumowe "kapcie Pol Pota", a khmerscy weterani, którzy zakatowali tu 17 tys. ludzi, oprowadzają turystów. Perwersyjna logika: kto lepiej niż oni wie, co tu się działo?

Zasłona milczenia

Tymczasem w społeczeństwie wiedza o rządach maoistowskiej partii Angkar jest nikła. Na czasy tzw. Demokratycznej Kampuczy, gdy terrorem przekształcano społeczeństwo w wiejskie komuny bez pieniądza, szkół i lekarzy, spuszczono zasłonę milczenia. Tak gęstą, że ludzie urodzeni w latach 80. (70 proc. społeczeństwa) nie chcą wierzyć w bestialstwa Khmerów. W to, że mordowano w kraju przesiąkniętym buddyzmem.

Buddyzm, nauczający o wybaczaniu i współczuciu, odegrał dużą rolę w powrocie do normalnego życia ofiar, czasem mieszkających po sąsiedzku z katami. Myśl Buddy, że "nienawiść nie postawi tamy nienawiści, która tylko miłością może być uleczona", ludzie interpretują jako nakaz wyrozumiałości wobec tych, co zbłądzili i udzielenia im pomocy w powrocie ku dobru.

Po 30 latach potrzebę zemsty ludzie mają w dużej mierze za sobą. Od międzynarodowego trybunału, w którym ruszają procesy przywódców Khmerów, oczekują raczej ustalenia prawdy niż wymierzenia sprawiedliwości. - Wiedza o tym, co się stało, jest niezbędna dla katharsis, które pozwoliłoby Kambodży pogodzić się z przeszłością - mówi Kek Galabru, szefowa wiodącej lokalnej organizacji pozarządowej LICADHO.

- Trzeba postawić winnych przed sądem, nim będziemy mogli prawdziwie wybaczyć - dodaje Youk Chhang, dyrektor Centrum Dokumentacji Kambodży. - Tylko tak możliwe jest pojednanie i rozwój kraju.

Oskarżeni

Podobnego zdania zdaje się być 84 proc. społeczeństwa, które wg badań kambodżańskiego Centrum Rozwoju Społecznego popiera trybunał. - Nie chodzi o to, by ustalić, że grupa staruszków jest winna, bo to wiadomo, ale na czym polega ich wina - konstatuje Nic Dunlop. To brytyjski dziennikarz, za którego sprawą w 1999 r. do więzienia trafił Kang Kek Ieu: szef ośrodka tortur Tuol Sleng, znany pod pseudonimem "Towarzysz Duch". Gdy Dunlop odnalazł "Ducha" w prowincjonalnej wsi, ten jedyny wysokiej rangi Khmer, który przyznał się do winy, pracował jako nauczyciel. W rozmowie z Dunlopem potwierdził, że mordy były częścią polityki Pol Pota. "Czas ponieść odpowiedzialność za swe czyny" - oświadczył, nim dobrowolnie oddał się w ręce władz. I dodał: "Dostaną moje ciało. Moja dusza należy zaś do Jezusa".

Nawrócony na chrześcijaństwo przez misjonarzy w obozie dla uchodźców w Tajlandii (gdzie przebywał po upadku Pol Pota), Ieu lubi podobno porównywać się do świętego Pawła.

O zbrodnie przeciw ludzkości oskarżono go dopiero niedawno, gdy sąd wojskowy przekazał jego sprawę międzynarodowemu trybunałowi. Teraz "Duch" chce odpowiadać z wolnej stopy, argumentując, że jego długi areszt bez wyroku ("8 lat, 6 miesięcy i 10 dni", jak oświadczył łamaną angielszczyzną w sądzie) jest sprzeczny z prawami człowieka. Gorzkim śmiechem przyjęli to ludzie oglądający transmisję na telebimach przed budynkiem sądu. - Jak on śmie wspominać prawa człowieka? - oburza się Ngoun Panh, który w 1975 r. stracił całą rodzinę.

Pierwszy publiczny proces w sprawie zbrodni Khmerów to znak, że po siedmiu latach negocjacji nad jego powołaniem, dwóch latach ciułania budżetu i roku dyskusji nad regulaminem trybunału, jego prace wreszcie ruszyły. Efekt: fala aresztowań. Za kratki poszedł 82-letni Noun Chea ("Brat Numer Dwa"), główny ideolog. Zeznania "Ducha" potwierdzają jego udział w łańcuchu decyzyjnym. Chea oskarżony jest m.in. o rozkaz zabicia wszystkich więźniów Tuol Sleng na dwa dni przed upadkiem stolicy, gdy w 1979 r. w kraju interweniowały wojska wietnamskie. Masakrę przeżyło siedem osób; troje jeszcze żyje, będą zeznawać.

Aresztowano Ieng Sary’ego. Ten 82-letni dziś "Brat Numer Trzy", szwagier Pol Pota i szef MSZ instruował podwładnych: "Nie potrzebujemy starej generacji, bo nie możemy zmienić ich myślenia". Dziś wypiera się wszystkiego. Aresztowano też jego żonę, Khieu Ieng Thirith, byłą minister.

Zatrzymano Khieu Samphana: prezydenta Kampuczy i premiera rządu Khmerów na wygnaniu (który przez 14 lat miał przedstawicielstwo w ONZ, bo w ramach zimnowojennej logiki USA i Chiny nie uznały rządu, ustanowionego w 1979 r. przez Wietnamczyków i wspieranego przez ZSRR). Samphan reprezentował Khmerów w 1991 r. w Paryżu, w negocjacjach między głównymi siłami politycznymi kraju. Następnie, na życzenie Pol Pota, zerwał układ pokojowy, by w 1998 r. zdradzić wodza i wraz z Cheą poddać się w zamian za amnestię. Dziś mówi, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

Czy to było ludobójstwo?

Wszystkich oskarżono o zbrodnie przeciw ludzkości i zbrodnie wojenne. Żaden nie usłyszał zarzutu ludobójstwa. Zdaniem części ekspertów, ich czyny nie spełniają definicji. - Z ludobójstwem mamy do czynienia, gdy jedna grupa chce wyeliminować drugą za to, kim, a nie czym jest. Naziści eksterminowali Żydów, bo byli Żydami, a nie bankierami. Inaczej Pol Pot. Tu nie było ludobójstwa, ofiary pochodziły z tej samej grupy religijnej i narodowej - twierdzi Philip Short z BBC, autor książki "Pol Pot: anatomia koszmaru". Inaczej sądzi francuski politolog Raoul-Marc Jennar: - Niektórzy negują fakt ludobójstwa. Tymczasem za Pol Pota zabito 40 proc. muzułmanów i całe plemię Chamów, mordowano "mieszańców" rasowych, bo "nie mieli khmerskiej duszy w khmerskim ciele".

Jakkolwiek brzmiałyby dziś zarzuty, niżsi rangą Khmerzy mogą spać spokojnie. Mandat trybunału jest ograniczony do najwyżej postawionych w hierarchii - przy czym sam Pol Pot zmarł w dżungli w 1998 r., opuszczony przez towarzyszy, a "Rzeźnik" Mok, dowódca wojskowy - w areszcie w 2006 r., nie doczekawszy procesu.

Trybunał nie zajmie się też rolą wielkich mocarstw, Wietnamu i Tajlandii. To efekt kompromisu między społecznością międzynarodową a tutejszym rządem. Premier Hun Sen (kiedyś khmerski polityk), początkowo niechętny rozliczaniu przeszłości, chciał zachować jak największą kontrolę nad trybunałem: krajowi sędziowie stanowią większość we wszystkich trzech izbach orzekających, zagraniczni są w mniejszości.

Goya Kambodży

- Wydaje mi się niemoralne, by dla osądzenia kilku osób przeznaczano tak ogromne środki - uważa ks. Bruno Cosme, przedstawiciel nuncjusza papieskiego w nieformalnej grupie dyplomatów z państw, które przekazały 43 mln dolarów na budżet trybunału (13 mln miał dać kambodżański rząd, ale oferuje tylko 1,5 mln). - Poza społecznością międzynarodową nikt nie widzi potrzeby istnienia takiego trybunału, w Azji jest inne pojęcie sprawiedliwości - tłumaczy "Tygodnikowi" ks. Cosme w seminarium w Phnom Penh. - Buddyści nie wierzą w możliwość naprawienia błędów i odkupienia win. Prawo kharmy osądzi każdego, zły uczynek wróci do nas jak bumerang. Odsiedzenie wyroku nic więc nie zmieni.

Ksiądz zastanawia się: - Może dla tego straumatyzowanego społeczeństwa lepsza byłaby komisja prawdy?

Ale z księdzem nie zgodziłoby się wielu Kambodżan: wierzą, że trybunał przyniesie pozytywny efekt. - Osądzenie winnych położy kres powszechnej bezkarności, która jak rak toczy nasze społeczeństwo - uważa pisarz Ong Thong Hoeung.

- Procesy mają głównie wymiar pedagogiczny - dodaje Youk Chhang z Centrum Dokumentacji. - Pokażą ludziom, że sprawiedliwość jest możliwa, pomogą w ustanowieniu państwa prawa. Reżim, którego celem było rozerwanie więzi międzyludzkich, zostawił w społeczeństwie głębokie ślady. Kultura przemocy sprawia, że co szósta kobieta jest bita, zwłaszcza w rodzinach, które pamiętają epokę Khmerów.

- Chcę, aby Czerwoni Khmerzy musieli wreszcie skonfrontować się z tym, co zrobili. Żeby wytłumaczyli, czemu za ich rządów codziennie umierało półtora tysiąca ludzi - mówi łagodnym głosem Vann Nath, malarz. Jego cykl obrazów, dokumentujących roczny pobyt w "S-21", dał mu przydomek "Francisca Goi Kambodży".

- Nie chcę całkowitej sprawiedliwości - mówi Nath. - Chcę jakiejkolwiek sprawiedliwości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]