Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czy mamy je zatem ocenić jako zbędną rozrywkę, jeszcze bardziej odsuwającą moment, w którym zmierzymy się z kwestiami demografii, energetyki, kryzysu finansowego albo miejsca w światowym podziale pracy? Bynajmniej. Dzięki Euro możemy przystąpić do ich rozwiązywania z pewnością siebie – organizacja wielkiej imprezy okazała się całkowicie na nasze siły. Wiara we własne możliwości przyda się na pewno. Nie jest zła także świadomość, że czasami może się nie udać, jak naszej reprezentacji. Bo same nadzieje i dobre chęci nie wystarczają.
Jeśli coś było w sprawie Euro na wyrost, to wcześniejsze nadzieje rządzących i obawy opozycji. Do kolejnych wyborów pozostały dwa lata. Do tych przesądzających o realnym rządzeniu krajem – trzy. To czas, w którym trzeba będzie podjąć jeszcze wiele decyzji i pokazać, czego się naprawdę chce. Euro jako takie nie przechyla politycznej szali na żadną stronę. Może natomiast służyć za punkt odniesienia – jeśli rządzący dadzą sobie radę, dopiszą Euro do listy swoich zasług. Jeśli na tym skończy się ich mobilizacja, będzie to tylko tło, na którym lepiej widać błędy czy niedociągnięcia.
W minionych pięciu latach widać było wyraźnie, że o tym, kto rządzi Polską, przesądza grupa całkiem racjonalnych wyborców. Odsuwają się od rządzących po ich błędach i potrafią do nich wrócić, jeśli opozycja nie ma nic lepszego do zaoferowania. Nic nie wskazuje na to, by już dziś zadecydowali, jak zagłosują na koniec kadencji.
Nie tylko dla nas wszystkich – także dla całej klasy politycznej – lepiej byłoby, gdyby się ona na Euro nie koncentrowała. W minionym miesiącu splotły się sukcesy i porażki. Na ostateczny bilans kadencji nie będzie mieć to wpływu większego niż spory, które nas dopiero czekają.