Świat jest taki ciekawy

Drobiazgowo prowadzone przez Redaktora zapiski pokazują, jak ważną częścią jego mikrokosmosu była kultura i jak wiele energii miał w sobie, by smakować świat.

03.12.2012

Czyta się kilka minut

Podczas pierwszego wyjazdu do Rzymu – na kongres Pax Romana, wiosna 1957 r. / Fot. Archiwum Jerzego Turowicza / Jacek Woźniakowski
Podczas pierwszego wyjazdu do Rzymu – na kongres Pax Romana, wiosna 1957 r. / Fot. Archiwum Jerzego Turowicza / Jacek Woźniakowski

Był jedynym pasażerem, który wysiadł na stacji Segesta z pociągu relacji Palermo–Trapani. Minął zaniedbany, wybudowany w czasach Mussoliniego budynek stacji, by, zasięgnąwszy wcześniej języka u bawiących się z psem dzieci, podążyć drogą w górę pagórka. Po kilkuset metrach, mijając suche trawy i kolczaste agawy, zobaczył szczyt budynku, który mógłby być wierzchołkiem stodoły albo szopy. Gdy podszedł bliżej, dostrzegał cel swojej „pielgrzymki” (jak Jerzy Turowicz nazwie wyprawę, pisząc o niej dla „TP”) – pochodzącą z V wieku przed Chrystusem, z czasów Arystofanesa, Peryklesa i Sokratesa, świątynię Artemidy. Miasto zburzone w X w. przez Saracenów nigdy nie odzyskało świetności i znaczenia z czasów powstawania kultury śródziemnomorskiej, ale Turowicz wśród opuszczonych ruin, pod niskim pułapem listopadowego nieba, w głębokiej ciszy, doznaje szczególnego wzruszenia. Jest przecież w jednym z najważniejszych miejsc dawnej Wielkiej Grecji – u zarania cywilizacji europejskiej, gdzie odkryto wielkość rozumu i nauczono się z niego korzystać. „Te kolumny Segesty, stojące tu ponad dwa tysiące lat, symbolizują cały świat pojęć, na którym ta cywilizacja wyrosła” – napisze kilka miesięcy później. „Przetaczały się nad nią wojny i tyranie, ale przecież trwało pojęcie człowieka, jego praw i wolności w ramach greckiej polis, człowieka jako punktu odniesienia całego kosmosu, antropos metron. Chrześcijaństwo, które przyszło później, wyrosłe w tym samym śródziemnomorskim basenie, nie zniwelowało tych pojęć, tylko je pogłębiło, zrelatywizowało, nadało im pełniejszy sens”. Drobiazgowo prowadzone przez Redaktora przez kilkadziesiąt lat życia zapiski kalendarzowe, szczególnie obfite w czasie podróży zagranicznych, pokazują, jak ważną częścią jego mikrokosmosu była kultura i jak wiele energii miał w sobie, by smakować świat. Utrwala więc zarówno tytuły obejrzanych spektakli i filmów, odwiedzane muzea, szczegóły techniczne samolotów, którymi się przemieszcza po świecie, jak spotkanie z Dorothy Day, jednodniowy pobyt w Kalkucie, gdzie zobaczył umieralnię Matki Teresy, mozaiki Miró i Légera w Caracas czy odczyt Giorgia La Piry w Kairze; nawet odczyty – zarówno ciekawe, jak i takie, o których napisze tylko dwa słowa: „nuda blada”. W liście z 1972 r. do pani Anny z San Francisco dzieli się wrażeniami: „Cóż to za miasto!!! Oglądałem je z zewnątrz, tj. poprzez zatokę, z góry, w pochmurny dzień, a samo miasto było we mgle, ale w słońcu. (...) Jakoś mi to przypomniało Toledo z obrazów El Greca”, by kilka dni później z Nowego Orleanu donieść, że najchętniej siedziałby tam nie dwa dni, ale tydzień – byle nie u dominikanów, gdzie mieszkał, bo daleko od Vieux Carré, dokąd chodziłby każdej nocy i słuchał jazzu, „jakiego jazzu!”. W listopadzie 1967 r. – po zakończeniu podróży po Włoszech, podczas której zobaczył Segestę, ale też m.in. Syrakuzy, Agrigento, Palermo, Monreale, Erice, Wenecję i Padwę – zwierza się Czesławowi Miłoszowi, że stęsknił się za rodziną i gromadą przyjaciół, więc cieszy się na rychły powrót do Polski. Poza najbliższymi czeka tam też jednak na niego „stojące błotko” socjalistycznej Polski późnego Gomułki. Pielgrzym z Segesty, którego siły w poznawaniu świata wydawały się niewyczerpane, a wiara w człowieka, który potrafiłby go uczynić „bardziej ludzkim” – niespożyte, deklaruje z godną podziwu żarliwością: „o dziwo – tak jak Ty uwielbiam ten XX wiek, choć jest obrzydliwy, ale nie oddałbym go za żaden inny, najgorsze, że pewnie się nie doczekamy tego, żeby widzieć, co z niego wyniknie. Ale świat jest piękny, w Kościele coś się rusza, wśród ciemnej i straszliwej masy ludzkiej spotyka się ludzi wspaniałych i mądrych, wino jest dobre, whisky lepsza od wódki, a kobiety – niestety – coraz piękniejsze”.

SZALEŃSTWO I METODA „Gdzieś mam jakiś rękopis Norwida i zupełnie nie wiem, gdzie jest i skąd się u mnie wziął. Domyślam się, że jest w tej szafie, ale trudno ją otworzyć, bo po pierwsze, jest zastawiona, a po drugie – zginął do niej klucz”... W rozmowie z Barbarą Łopieńską Turowicz opowiada o domu pełnym książek i pudeł z wycinkami, między którymi z trudem można się przecisnąć. Na ostatnie pytanie, do czego służy te 10 walizek na szafie w korytarzu, odpowiada: „Jak to do czego? Do podróżowania”. Z jubileuszowego „Apokryfu”, dołączonego do „TP” w 1997 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Turowicz na nowy wiek