Świat bez mężów stanu

Z prof. Bronisławem Geremkiem, historykiem, w latach 1997-2000 ministrem spraw zagranicznych RP, rozmawiają Krzysztof Burnetko i Marek Zając (rozmowa opublikowana w TP 48/2000)

14.07.2008

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: Czy we współczesnej polityce działają jeszcze ludzie, których moglibyśmy nazwać mężami stanu w dawnym tego słowa znaczeniu? A może trzeba zmienić definicję "męża stanu"?

BRONISŁAW GEREMEK: Jako historyk spoglądałem na dzieje polityki w czasach nowożytnych właśnie pod kątem roli wybitnych jednostek w dziejach. Jako polityk poszukiwałem odpowiedzi na podobne pytanie; czym różni się mąż stanu od zwykłego gracza politycznego? Na swój użytek ukułem prostą definicję: mąż stanu to polityk, który nie ogranicza się do krótkiej koniunktury cyklu wyborczego.

Politolodzy powiadają bowiem, że kampania wyborcza rozpoczyna się nazajutrz po zakończeniu poprzedniej. Dodatkową nerwowość wnoszą do życia politycznego sondaże opinii publicznej oraz środki przekazu - zwłaszcza telewizja - które bezpośrednio wkraczają w świat polityki. Zwykły polityk ma jakby nieustanną zadyszkę, mąż stanu potrafi się natomiast od niej uwolnić. Nie traktuje popularności jako jedynego celu i skutku działalności politycznej. Stawia sobie za to pytanie o skuteczność swoich działań i to nie o skuteczność krótkotrwałą, lecz o skuteczność w wymiarze historycznym.

Tyle że jego skuteczność, zwłaszcza na dłuższą metę, zależy właśnie od tego, czy zostanie wybrany na następną kadencję...

Dlatego trzeba mieć poczucie pokory wobec historii. Takie, jakie miał na przykład Winston Churchill. Potrafił wyjść zwycięsko z największej próby, jaka stała się udziałem Europy, czyli II wojny .światowej. I choć później przegrał wybory, to jako mąż stanu wygrał, i to w znakomitym stylu. W ,,Pamiętnikach. jest scena, która zainteresować powinna każdego polityka. Churchill w rozmowie z żoną mówi: - "Popatrz, gdybym tak umarł w 1938 roku, nie zapisałbym się w ogóle w historii. Pozostałbym w anonimowej masie ludzi, którzy w różny sposób budowali swe kariery..." .

Wizerunek historyczny jest więc wynikiem spotkania jednostki, jej charakteru i kompetencji, z sytuacją historyczną, która stwarza tej jednostce szansę na wejście w szeregi wielkich tego świata.

Ale męża stanu klasyfikowałbym nie wedle sposobu, w jaki zaistniał w historii, tylko wedle tego, jak postrzegał historię i swoją funkcję polityczną. Dlatego właśnie za jednego z najwybitniejszych polityków francuskich tego stulecia uważam Pierre'a Mendes-France'a. W latach 30. był on deputowanym z republikańskiej Partii Radykalnej i Radykalno- Socjalistycznej. Podczas wojny działał w organach rządu na emigracji, a potem był ministrem finansów i gospodarki, ale ustąpił, skonfliktowany z gen. de Gaulle'em. W połowie lat 50. krótko pełnił funkcję premiera i przyczynił się do zakończenia wojny w Indochinach. A od 1958 r. jako przeciwnik gaullistów próbował jednoczyć lewicową opozycję niekomunistyczną. W gruncie rzeczy ominęły go wszystkie wielkie szanse polityczne, ale przez całe życie zachował wspaniałą i klarowną wizję polityczną. Niestety, nastąpiło rozminięcie się jego wartości i sposobu życia z pojmowaniem idei i życia przez jego naród. On pił mleko, a Francuzi mleka nie lubią.

Mówi Pan, że mąż stanu powinien mieć odpowiednie kompetencje. Tymczasem dziś kandydat na prezydenta największego mocarstwa wykazuje się podczas kampanii kompromitującą nieznajomością rzeczywistości politycznej .wiata. Nie wie, kto dokonał właśnie zamachu stanu w ważnym strategicznie rejonie .wiata, myli Słowację ze Słowenią itd. A przecież wkrótce decydować będzie o użyciu guzika atomowego. Może współ- czesny mąż stanu wcale nie musi być kompetentny? Może wystarczy, by umiał sobie dobrać fachowe otoczenie? Może o losach .wiata decydują teraz sztaby doradców i analityków, a politycy ograniczaj ą się do firmowania ich decyzji i przekazania ich masom?

Trudno jest nieostro zdefiniowane pojęcie "męża stanu" odnosić akurat do osoby prezydenta Stanów Zjednoczonych, ponieważ w systemie wyborów bezpośrednich posiada on największy elektorat, jakim w demokracji dysponować może jeden człowiek.

Członkowie parlamentu czy sędziowie to również wysokie stanowiska, ale stoi za nimi albo dużo mniejszy elektorat, albo jedynie układ polityczny. Natomiast wybierana bezpośrednio głowa państwa ma za sobą poparcie milionów czy, jak w przypadku amerykańskiego prezydenta, dziesiątek milionów obywateli.  Problem kompetencji do sprawowania urzędu w polityce jednak istnieje. Powiem tak: w tej chwili George Bush Jr. bo o niego przecież chodzi . ma może rzeczywiście niezbyt imponującą wiedzę o sprawach międzynarodowych. Ale przecież to samo mówiło się o Billu Clintonie. Kiedy kandydował na urząd prezydenta, był jedynie przebojowym gubernatorem jednego z mniej ważnych stanów. Ani krótki pobyt w Wielkiej Brytanii, ani podróż po Europie Wschodniej w czasach studenckich nie mogły go w żadnej mierze przygotować do odegrania roli na arenie międzynarodowej. Tymczasem prezydent Stan ów Zjednoczonych taką rolę odgrywać musi . i Clinton nauczył się ją pełnić.

Ronald Reagan przed wyborem na prezydenta też był tylko gubernatorem. Żartowano, że miał jeden ważny element przydatny dziś w karierze politycznej, a zwłaszcza prezydenckiej . a mianowicie umiejętności i doświadczenie aktorskie. Współczesna polityka jest bowiem jednym wielkim spektaklem. Ale do roli męża stanu przygotowany nie był . a jednak zapisał się w historii politycznej .wiata.

Prezydent, bez względu na kraj, z którego pochodzi, sądzony jest nie wedle kompetencji, tylko wedle decyzji, jakie podejmował. Przekładając to na język politycznej techniki: rzecz w tym, czy potrafi ł dokoła siebie skupić kompetentnych ludzi, którzy podpowiedzą mu dobre decyzje. .

Może więc najważniejsza w polityce jest intuicja?

Na pewno ma duże znaczenie. Dlatego właśnie - skoro nam mądrość powszechna powiada, że intuicją są obdarzone zwłaszcza kobiety - popierałem ich obecność w polityce. Natomiast nie sądzę, aby w polityce na skalę globalną, ale i w tej, która realizuje narodową rację stanu, intuicja odgrywała rolę decydującą. Intuicja jest pomocna, zwłaszcza w negocjacjach, natomiast w sytuacjach decyzyjnych okazuje się mało przydatna: tu trzeba wiedzie ć, a nie ryzykować, opierając się na subiektywnym wyczuciu. W strategii politycznej potrzebna jest przede wszystkim wiedza, kompetencje i umiejętność podejmowania decyzji.

A moralność? W ostatnich latach wciąż pojawiały się wobec najwybitniejszych nawet polityków zarzuty nielegalnego finansowania ich partii politycznych, wybuchały skandale związane z zacieraniem granic między prywatną kieszenią a funduszami publicznymi. Niektórzy nawet uważają te zjawiska za naturalne dla współczesnej demokracji. Obywatele czują się jednak nieswojo, gdy słyszą, że w operacje takie są umoczeni nawet ci politycy, którzy miejsce w podręcznikach do historii mają od dawna zapewnione: by wymienić tylko kanclerza Niemiec Helmuta Kohla, premiera Izraela Beniamina Netaniahu, francuskiego prezydenta Jacquesa Chiraca, wreszcie wspomnianego Billa Clintona i jego małżonkę.

W politykę nie warto się angażować, jeżeli brak człowiekowi jakichkolwiek odniesień etycznych. Chodzi przede wszystkim o .wiat najprostszych wartości: traktowanie działalności publicznej jako służby człowiekowi, poczucie wolności i prawdy itd., które realizuje się w ramach działalności politycznej.

Lecz dla obserwatora sceny politycznej, który ocenia konkretnego polityka, warto .ci te nie mają znaczenia. Max Weber miał rację twierdząc, że polityka ocenia się po skuteczności jego działań.

W moim myśleniu o polityce historyk z politykiem toczą ustawiczny spór. Historyk ocenia, próbuje zrozumieć. A ocenić i zrozumieć polityka jako człowieka nie można bez sporządzenia bilansu, w którym bierze się pod uwagę zarówno praktyczną skuteczność jego działań, jak i osąd etyczny. Clinton na przykład nie spełnił prawie żadnego ze swoich wyborczych  przyrzeczeń, ale Stanom Zjednoczonym dał najwspanialszy bodaj w ich historii okres dobrobytu. Więcej, to właśnie prezydentura Clintona niezwykle pomogła w uznaniu praw człowieka za element prawa międzynarodowego. Inny przykład: w podsumowaniach prezydentury Jimmy Cartera powraca zarzut niewielkiej skuteczno .ci wielu jego działań. Tyle że jednocześnie był to człowiek o jasnym wizerunku moralnym, który jako pierwszy promowa ł ideę praw człowieka w polityce międzynarodowej. W sumie więc - jakkolwiek brzmi to paradoksalnie - choć bilans jego prezydentury jest nienajlepszy, być może jest najlepszym byłym prezydentem. Do dziś przecież traktuje się go jako autorytet moralny nie tylko we własnym kraju, ale i w świecie.

Problem wybitnych polityków zamieszanych w różne ciemne sprawki jest efektem zjawiska postępującej komercjalizacji życia publicznego. Polityka podlega dziś prawom rynku i nowoczesnej gospodarki. Przez swój wręcz spektaklowy charakter wymaga ogromnych inwestycji.

Wielu polityków, którzy ulegli presji zdobywania coraz większych pieniędzy, by utrzymać się na scenie, przekroczyło niestety w tej pogoni cienką granicę moralną. Choć wcale nie musiało im chodzić o prywatny interes . wielu być może rzeczywiście zależało na realizacji programów swoich i swojej partii. Niektórzy . na przykład kanclerz Kohl . mogli nawet nie mieć .wiadomo .ci tego, co właściwie robią.

Jak jednak zaradzić tendencji do pozaprawnego mieszania się wielkiego pieniądza i wielkiej polityki? Przecież rosnącej spektaklowości polityki nie da się powstrzymać zakazami administracyjnymi.

Jeżeli system partyjny ma racjonalnie funkcjonować, musimy pogodzić się z tym, by w budżetach naszych państw, nawet tych najskromniejszych, znalazły się środki przeznaczone na pełne finansowanie ugrupowań politycznych. Równocześnie prawo powinno zabronić partiom korzystania z pieniędzy pochodzących z innych źródeł.

Taka pozycja w wydatkach budżetu byłaby wbrew pozorom opłacalna także dla zwykłych obywateli: skurczyłoby się pole potencjalnej korupcji, która zawsze powstaje w sytuacji niejasnych relacji między gospodarką a polityką.

W ocenie polityków można dostrzec ciekawy dualizm. Niektórych poważa się na arenie międzynarodowej, a we własnych krajach ostro krytykuje. Przykładem Lech Wałęsa czy Vaclav Havel. Albo  przeciwnie: kto. jest w międzypaństwowych kontaktach dyplomatycznych ignorowany, a czasem nawet bojkotowany, natomiast w swoim kraju uznawany jest za bohatera. Tak było choćby z nieżyjącym już chorwackim prezydentem Franjo Tudjmanem. Z czego wynika ta podwójna perspektywa?

Męża stanu nie można traktować albo w kategorii wzorca cnót moralnych, albo wzorca skuteczności politycznej. Mąż stanu to polityk, który jest skuteczny w długim okresie . ma bowiem poczucie odpowiedzialno .ci nie tylko przed wyborcami, ale także przed historią. Uparcie podkreślam rolę tego .trybunału dziejów..

Patrząc, co opinia publiczna w kraju czyni z wielkimi postaciami sceny współczesnej, mam gorzkie poczucie, że jej osąd nie jest sprawiedliwy. Jeśli chodzi o Lecha Wałęsę, to jestem przekonany, że historia sprawiedliwie osądzi dziejową rolę, którą odegrał jako przywódca "Solidarności", człowiek obdarzony przenikliwością, instynktem i etosem służby publicznej. Obawiam się, że równie sprawiedliwy będzie osąd Wałęsy jako prezydenta. Prezydentura Wałęsy nie mieści się bowiem we wcześniejszym obrazie pozytywnej historycznej postaci. Z innego powodu znamienne są losy Vaclava Havla. To człowiek, który Czechom przynosi sławę i światowy prestiż, a jednocześnie we własnym kraju przeżywa nieprawdopodobne wahania popularności. Popularność jest bowiem boginią kapryśną i mają dla niej znaczenie fakty zupełnie drugorzędne: na przykład to, że obecna żona prezydenta nie podoba się Czechom tak, jak poprzednia.

Opinia zagraniczna działa natomiast na innych zasadach. Cóż telewidz z odległego kraju wie o polityku w państwie nie znajdującym się w centrum międzynarodowej uwagi? Zna garść informacji o Lechu Wałęsie; pamięta najlepsze czasy walki z komunizmem. O Vaclavie Havlu wie, że z klasą funkcjonuje on na forum międzynarodowym. W jakim. sensie zatem odległość i dystans wzmacniają sprawiedliwo .ć oceny historycznej. To dlatego dystans jest tak istotnym elementem procesu oceny postaci publicznych.

Równocześnie polityk nie powinien traktować siebie zbyt poważnie. Od my- .lenia w kategoriach wahań wskaźnika popularności i wyniku wyborczego ważniejsza winna być dłuższa perspektywa i pytanie: co za kilka lat ludzie powiedzą o moich dokonaniach? Dystans może mieć przecież charakter nie tylko geograficzny, ale i czasowy.

Czy o mężach stanu można mówić tylko w kategoriach systemów demokratycznych? Czy, na przykład, zmarły niedawno król Maroka Hassan II - władca bezlitosny dla opozycji, ale jednocześnie niezwykle zasłużony dla łagodzenia napięć w świecie arabskim - może być uznany za męża stanu?

Powiem szczerze: nie lubię dyktatorów. Dlatego w mojej skali wartości dyktator nie może być mężem stanu. Gdybyśmy autokratów czy satrapów uznali za mężów stanu, to znaczyłoby, że uznajemy ich styl władzy.

Hassana kochała jednak większość narodu, pomijając naturalnie tych, którzy siedzieli w więzieniach...

Moja uwaga nie odnosi się do Hassana, który odegrał doniosłą rolę w dziejach swojego kraju. Myślałem raczej o wspomnianym Franjo Tudjmanie.

Do dyktatorów nie mam sympatii, choć niekiedy są zręcznymi i skutecznymi politykami. Większy sentyment czuję do polityk ów mało popularnych lub nawet przegranych, którzy jednak ze względu na wyznawane idee byli jakby potencjalnymi mężami stanu . tyle że historia nie dała im szansy.

Polityka jest sztuką czekania. Niestety, czasem zdarza się, że polityk nigdy nie trafi na czas odpowiadający głoszonemu przezeń programowi. Jakże trafne było przytoczone wyżej rozumowanie Churchilla: cały obraz człowieka, który przez 40 lat działał w służbie publicznej, byłby zupełnie inny, gdyby nie te 5 lat wojny...

Czy mężem stanu może być tylko polityk? Czy nie jest nim moralny autorytet i obrońca praw człowieka, biskup Desmond Tutu, zasłużony w budowaniu pojednania między białymi i czarnymi w RPA? Albo wielki finansista George Soros, wspomagający budowanie demokracji poprzez sieć fundacji na całym świecie?

Czy mężem stanu nie był kardynał Wyszyński? Mąż stanu, który nie jest politykiem . to element specyfiki .wiata współczesnego. Wszystkie te przykłady dotyczą obszarów, które za węgierskim pisarzem György Konrádem nazywamy .polityką antypolityki.. Kardynał Wyszyński był mężem stanu, mimo że Kościół z racji swojego powołania sytuuje się poza .światem polityki. Biskup Tutu wbrew wszystkiemu i wszystkim . oraz wbrew logice polityki . mówił to, co było jedynym rozwiązaniem politycznym dla jego kraju. Mężem stanu jest też George Soros, człowiek sukcesu ekonomicznego, który chciałby właśnie poprzez uczenie ludzi reguł społeczeństwa obywatelskiego wpływać na politykę  światową.  Tylko że pojęcie .męża stanu. to element oceny tych ludzi, a nie roli, którą oni odgrywali. Żaden z nich nie istniałby w naszej .wiadomości jako mąż stanu, gdyby nie powstał układ polityczny sprzyjający ich działalności.

A może jest tak, że we współczesnym .wiecie od polityków ważniejsi stają się biznesmeni czy ludzie mediów? Przecież dziś w wielu krajach przedstawicielstwo wielkiej zagranicznej firmy znaczy często dużo więcej niż ambasada państwa, z którego koncern pochodzi. Nie mówiąc o tym, że koncerny mają coraz częściej charakter ponadnarodowy. Może czynniki ekonomiczne zdominowały już politykę?

Interesy gospodarcze miały od dawna w polityce ogromne znaczenie. Tyle że nie wypadało o tym głośno mówić. Dziś już się tego nie ukrywa. Więcej: w dyplomacji krajów europejskich czynnik gospodarczy wysuwa się na plan pierwszy. Dlatego jako minister wspierałem taką reformę służby zagranicznej, w której promocja interesów gospodarczych byłaby elementem działania dyplomatycznego. Naprawdę da się połączyć promocję muzyki Chopina z promowaniem polskich towarów i prezentacją wizerunku naszego kraju.

Problem w tym, że dyplomacja stanowi element polityki narodowej. Natomiast proces globalizacji nieuchronnie sprawia, że decyzje naprawdę ważne dla .wiata, dla każdego obywatela i narodu, zapadają w nieznanych nam ciałach, w radach wielkich, międzynarodowych konsorcjów, na spotkaniach prezesów banków, a także w układach politycznych. Grupa G7 teoretycznie nie ma żadnego umocowania prawnego, ale działa. Podstawą jej istnienia jest po prostu bogactwo tworzących ją państw. I oto nagle bogaci mają kaprys i przyjmują kraj, który nie jest bogaty, ale co. znaczy . Rosję, i chcą zmienić G7 w G8. Pytanie: kto dał prawo grupie G7 czy G8 decydowania o losach świata? I, co ważniejsze, przed kim ona odpowiada?

Nie należy jednak niszczyć maszyn, tylko nauczyć się nimi posługiwać. Trzeba się zastanowić, co zrobić, by te wielkie instrumenty międzynarodowego życia gospodarczego zostały poddane kontroli obywatelskiej. Warto choćby pamiętać, że o ile bezpieczeństwo ma charakter globalny, to polityka zagraniczna ma charakter narodowy. I że skoro polityka ma być poddana demokratycznej kontroli, to jak do tej pory nikt nie znalazł lepszego instrumentu kontrolnego niż mechanizmy demokratycznego państwa. Z drugiej strony nie wolno myśleć wyłącznie w kategorii interesu własnego kraju. .

Areną dyplomacji stają się dziś jednak przede wszystkim organizacje międzynarodowe, a rola "narodowych" dyplomatów maleje.

Poszukiwanie ładu, który organizowałby .wiat na miarę konkretnej epoki, trwa od dawna, właściwie od średniowiecza. Horyzont tego .wiata był przez każdą epokę określany inaczej, ale zawsze istniała potrzeba stworzenia instytucji, która działałaby nie w imię sprzecznych interes ów narodowych czy grupowych, tylko w imię prawdy i dobra wspólnego. Rodzaj ludzki to przecież także pewna forma wspólnoty. Nie istnieją jednak procesy demokratyczne, w których rodzaj ludzki wybierałby wspólny rząd, parlament . słowem własną reprezentację. Nie pozostaje nic innego, jak stworzyć system instytucji międzynarodowych. I od początku były one oparte na interesach bankowych i handlowych. Przykładem Hanza miast niemieckich w średniowieczu . wspaniała instytucja, wedle niektórych wyprzedzająca Unię Europejską. Wtedy też można było stawiać pytanie, dlaczego niby Hanza ma decydować o racjach, jakimi ma się kierować gospodarka Nowogrodu? Ale Hanza po prostu to robiła, bo była silna i miała pieniądze. Wykorzystywała swoją szansę i potencjał, którym dysponowała. Swoją drogą z jej zamożności i potęgi korzystali też inni.

Z kolei Liga Narodów powstała z pięknego i etycznego projektu zaprowadzenia porządku na świecie. Jeden z jej współtwórców, prezydent USA Woodrow Wilson, wygrał politycznie w Europie, a przegrał we własnym kraju. Liga Narodów okazała się jednak organizacją słabą, jedynie pozorującą działania. Więcej: na jej obrzeżach pojawiały się nagle różne układy jak Locarno, gdzie Francja i Niemcy doprowadziły do zakończenia pewnej epoki historycznej, czy też Rapallo, którym Rosja i Niemcy dramatycznie rozpoczęły nową epokę.

Czy powstały po II wojnie .światowej system Narodów Zjednoczonych może dziś grać pierwsze skrzypce w skali globalnej? Może, ale tego nie robi. Ma za sobą prawo międzynarodowe, zarówno to określone w San Francisco, jak i to, które wypływa z tradycji europejskiej. Ostatnio pojawiło się nowe odniesienie: do praw człowieka. Pojawiają się próby wykreowania pojęcia międzynarodowego społeczeństwa obywatelskiego.

Tyle że są to wszystko struktury należące raczej do polityki perswazji, a nie do polityki decyzji. Natomiast instytucje, które powstały w tym samym czasie co ONZ, na konferencji w Bretton Woods . Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy . mają potężne instrumenty międzynarodowego wpływu. Można się temu opierać, można na to narzekać, można rozbijać bary McDonalds'a w Seattle i rzucać kamieniami w Pradze, ale się tego nie zmieni. Więcej, te organizacje wprowadzaj ą jednak pewien ład, a że jest to ład silnego i silniejszego... Owszem, można przeciw nim protestować, ale jednak mamy dzięki nim przynajmniej jaki. porządek.

A zatem: trzeba szukać takich instytucji międzynarodowych, które dorównałyby wielkim tego świata - potęgom finansowym, energetycznym i militarnym. Jeżeli to się powiedzie, to system Narodów Zjednoczonych, oparty o prawo międzynarodowe stanowione i zwyczajowe, stanie się skuteczniejszy. Niestety, jak do tej pory globalizacja jest wyzwaniem, na które odpowiedziała gospodarka, a politycy milczą.

Politycy generalnie mają coraz mniej do powiedzenia. Coraz większy krąg spraw nie podlega już bowiem decyzjom politycznym: normują je reguły rynku, standardy praw człowieka itd. Na dodatek w cywilizowanym świecie panuje zgoda co do najefektywniejszego modelu ekonomicznego i ustrojowego . politycy nie mają się więc o co kłócić. Paradoksalnie może to prowadzić do ponownej ideologizacji polityki - w walce wyborczej trzeba się przecież czymś odróżniać od konkurentów, a skoro nie można się kłócić o gospodarkę czy idee, trzeba znaleźć inne tematy sporu. 

Niektórzy powiadają, że historia się skończyła. Lecz znowu: taką racjonalizację .wiata przewidywał już Hegel.

Mój francuski nauczyciel Fernand Braudel mówił, że łatwo zbudować dla ludzi minimalny układ szczęścia: to po pierwsze, rynek, w którym jest wolność, po drugie demokracja, w której jest wolność i, po trzecie, trochę braterstwa. Taką też definicję stosuję na własny użytek. Rynek to szansa wolności działania dla przedsiębiorcy, konsumenta i producenta. Demokratyczne państwo powinno obywatelowi zapewni ć sferę wolności i pomóc zaistnieć w życiu publicznym. Najtrudniejsze zadanie to owa odrobina braterstwa. Tu niezwykle ciężko wyjść poza retorykę, ale tego właśnie nam potrzeba.

Braudel, co znamienne, lubił rynek, ale nie znosił kapitalizmu. Twierdził, że rynek to naturalny mechanizm, najlepszy z możliwych, a kapitalizm to co. zupełnie innego: struktury, które eksploatują i pasożytują na możliwościach, jakie daje rynek. Często żerują choćby na powiązaniach spekulacyjnych. My dodalibyśmy jeszcze do tego ten typ kapitalizmu politycznego, na który chorują kraje postkomunistyczne, tzn. układ, w którym gospodarka i polityka są ściśle powiązane. Naturalnie: gospodarki i polityki nie da się . i nie trzeba! . odgradzać od siebie. Trzeba jednak szanować odmienność reguł rządzących obiema tymi przestrzeniami. Nie wolno ich mieszać.

Czy w swej karierze dyplomatycznej spotkał Pan kogoś, kto spełniałby definicję męża stanu?

To trudne pytanie. Niewielu takich ludzi widzę we współczesnej polityce. W moich kontaktach osobistych postrzegam jednego polityka takiej miary: to Willy Brandt. On potrafił politykę wiązać odważnie ze światem wartości, a nie z natychmiastowym sukcesem. Odpowiem nieco brutalnie: polityka konsekruje na męża stanu jego śmierć. Poznałem wielu polityków z Zachodu i Wschodu i niektórych z nich traktuję jak  przyjaciół. Ale sąd o tym, czy są to mężowie stanu, zostawiam historykowi.

Wróćmy do słowa-klucza naszej epoki; do globalizacji. Za jej zwolennikami przyjmijmy, że powstanie kiedyś wielka republika światowa, jeden wielki organizm państwowy. Nie będzie wtedy konfliktów, nie będzie więc potrzeby utrzymywania stałych dyplomatów i kreowania mężów stanu. Nowy, wspaniały świat?

To temat na rozmowę w trakcie przechadzki po rajskich ogrodach. Jesteśmy jednak tu, na Ziemi. Zamiast więc myśleć w kategoriach utopii, powinniśmy z pokorą się zastanawiać, jak sprawić, by ten świat był lepszy albo przynajmniej mniej zły. Za mężów stanu uważam ludzi, którzy uzyskawszy mandat polityczny potrafią działać tak, aby ludziom było trochę lepiej, i którzy nie poświęcą celu nieco bardziej odległego czasowo, ale koniecznego w kategoriach moralnych, po to, by osiągnąć bieżący sukces i przekonać wszystkich o swojej skuteczności czy nieomylności.

Najgroźniejszą pokusą, przed jaką stoi współczesny polityk, jest populizm. Nie wolno mówić tego, co ludzie chcą usłyszeć, po to tylko, aby na zasadzie sprzężenia zwrotnego też usłyszeć miłe słowo i w efekcie zdobyć głos. Trzeba tworzyć taki model polityki, w którym, po pierwsze, obecne są racje etyczne, po drugie . działają ludzie traktujący siebie samych w kategoriach człowieka przyzwoitego, i po trzecie . nie instrumentalizuje się wartości w celu osiągnięcia sukcesu. W polityce są potrzebne wartości, bo inaczej jest to zła polityka. Kategorie dobra i zła, prawdy i kłamstwa powinny mieć w niej takie samo znaczenie, jak we wszystkich innych dziedzinach życia. Zawsze więc potrzebujemy mężów stanu. Kiedy ich brakuje, zaczyna dziać się źle.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]