Strachy na Lachy

Niemal wszystkie argumenty przeciw przyjęciu kilku tysięcy uchodźców, choć z pozoru wyglądają poważnie, są wyssane z palca.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Targi pracy dla uchodźców w Berlinie, 8 czerwca 2017 r. / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES
Targi pracy dla uchodźców w Berlinie, 8 czerwca 2017 r. / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES

We wrześniu 2015 r. przywódcy UE podjęli decyzję o rozlokowaniu w krajach członkowskich 106 tys. uchodźców przebywających wówczas w Grecji i Włoszech. W wyniku tamtych ustaleń Polska zobowiązała się do przyjęcia 6182 osób – 6 proc. tych, którzy mieli zostać objęci mechanizmem relokacyjnym. Mimo że są to liczby symboliczne, wciąż nie przyjęliśmy ani jednego uchodźcy. Podobnie uczyniły tylko Węgry i Austria, choć trzeba przyznać, że ociągających się krajów jest więcej: Szwecja przyjęła do tej pory 1 proc. zadeklarowanej liczby, Czesi 0,4 proc., Słowacy 2 proc., a Bułgarzy 4 proc. Tak więc jedna czwarta krajów członkowskich nie pali się do wywiązania ze swych obowiązków. Polska jednak nie tylko postanowiła nie przyjmować nikogo, ale też wygłasza swój sprzeciw wyjątkowo głośno.

Argumenty Warszawy są dwojakiego rodzaju: nie zamierzamy przyjmować tych ludzi, ponieważ to nie żadni uchodźcy, tylko imigranci zarobkowi, których kusi bogaty system opieki socjalnej. Polska to zbyt biedny kraj, żeby ich przyjąć. Ponadto, są zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa wewnętrznego i jednolitej struktury społecznej. Wydawałoby się, że ten sprzeciw zasadza się na chłodnym rozumowaniu – obrazuje motywacje imigrantów i pokazuje nasze ograniczone możliwości. Problem w tym, że to rozumowanie jest efektem błędnych wyobrażeń, rozdętych przez medialną histerię.

Uchodźca czy imigrant?

Faktem jest, że obecna, dużo mniejsza fala przybyszów, to w większości imigranci zarobkowi. Według danych UNHCR w 2017 r. do UE przez Morze Śródziemne przybyło 72 tys. osób. Największą grupę narodowościową stanowią Nigeryjczycy (12 proc.), a za nimi są mieszkańcy Bangladeszu i Wybrzeża Kości Słoniowej.

Tylko że mechanizm relokacyjny dotyczy osób, które dotarły w 2015 r., a ich struktura była zupełnie inna. 49 proc. z nich stanowili Syryjczycy, w kraju których toczy się wojna domowa. Następni (21 proc.) byli mieszkańcy Afganistanu, gdzie od lat trwa pełzająca wojna z talibami. Irakijczyków, których część kraju zdobyło tzw. Państwo Islamskie, było 8 proc. Za złą sytuację we wszystkich trzech państwach w dużej mierze odpowiada Zachód i jego „misje stabilizacyjne”. Jeszcze w 2016 r., w którym przybyło już „tylko” 362 tys. osób, Syryjczycy stanowili największą grupę narodowościową (23 proc.).

I właśnie Syryjczyków należy uznać za uchodźców: tereny UE są dla większości z nich pierwszym względnie bezpiecznym miejscem. Bo trudno uznać za bezpieczne obozy, gdzie w dramatycznych warunkach mieszka 5 mln osób, z czego 3 mln w Turcji i milion w zaledwie 6-milionowym Libanie. Co zresztą obala mit o „krajach muzułmańskich, które same nie przyjmują uchodźców”.

Pontonem po zasiłek

Nie ma żadnych dowodów na to, że celem uchodźców jest „żerowanie” na europejskich systemach socjalnych. Powielanie tego zarzutu jest sposobem obrzydzenia tych ludzi w oczach Polaków. Imigranci muzułmańscy często występują w statystykach pobierających zasiłki, ale nie dlatego, że są szczególnie leniwi, ale że są imigrantami właśnie. W krajach mniej zamożnych i jednolitych etnicznie (np. w Polsce) najniższe szczeble drabiny społecznej zajmują głównie rdzenni mieszkańcy, a w krajach zamożnych imigranci – to samo przecież dotyczy Latynosów w USA albo Polaków w Wielkiej Brytanii.

Według brytyjskich danych rządowych z 2015 r. największą grupą obcokrajowców pobierających zasiłki na Wyspach byli właśnie Polacy (10 proc.), wyprzedzając Pakistańczyków i Somalijczyków. Czy to znaczy, że Latynosi i Polacy są leniwi? Jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych narodów świata, pracując średnio 1963 godziny rocznie. Jak pod tym względem wygląda jedyny muzułmański kraj występujący w danych OECD, czyli Turcja? Niewiele ustępuje nam z 1832 godzinami rocznie. Uchodzący za bardzo pracowitych Niemcy pracują rocznie średnio 1371 godzin.

Trudno zresztą uznać kogoś, kto decyduje się na przepłynięcie morza pontonem i jazdę furgonetką przez pół kontynentu, za osobę, która marzy, żeby leżeć na zasiłku. Skoro uchodźcy tak doskonale orientują się w europejskim socjalu, dlaczego tak gremialnie skierowali się do Niemiec? Przecież nie jest on tam wcale najwyższy – po reformach Schrödera świadczenia są dostępne głównie dla tych, którzy... pracują i płacą składki. Skoro imigranci myślą jedynie o zasiłku, to dlaczego tak masowo oblegali francuskie Calais, by dostać się do Wielkiej Brytanii? Osłony socjalne we Francji są znacznie bardzie rozbudowane niż na Wyspach.

Odpowiedź jest prosta: uchodźcy i imigranci masowo kierują się do krajów, w których najłatwiej znaleźć pracę. Teorie mówiące, że marzą o naszych świadczeniach, są wyssane z palca. Zresztą nawet gdyby każdy z 6,2 tys. relokowanych trafił na zasiłek, byłoby to niemal nieodczuwalne – z samego 500 plus korzysta 3,8 mln dzieci.

Pełne zanurzenie

Nie ma też powodów, by się martwić, że ekonomicznie nie damy rady unieść obowiązku przyjęcia tej drobnej grupy. KE na każdego relokowanego oferuje 10 tys. euro, czyli ponad 40 tys. zł. To spokojnie wystarczy na utrzymanie przez rok lub półtora. W tym czasie można asymilować przyjętych na wzór polityki asymilacyjnej Izraela – metodą „pełnego zanurzenia”. Rok intensywnej nauki języka (5 godzin dziennie) oraz szkolenia zawodowe i zajęcia przygotowawcze do polskich realiów.

Po takim przygotowaniu, w większości sfinansowanym ze środków UE, Syryjczycy bez większych problemów powinni spełniać wymagania polskiego rynku pracy. Według OECD są oni jedną z lepiej wykształconych grup narodowościowych, które napłynęły do krajów UE w drugiej dekadzie XXI w. – 31 proc. miało wyższe wykształcenie. Wśród imigrantów z Ukrainy ten odsetek wyniósł 27 proc., a Ukraińcy radzą sobie na polskim rynku pracy całkiem dobrze. Po okresie ochronnym Syryjczycy powinni trafić do powszechnego systemu ubezpieczeń – nie ma powodu utrwalać stanu, w którym mieliby wyższe świadczenia niż pozostali mieszkańcy Polski.

Nasz rynek jest przygotowany do wchłonięcia takiej grupy osób. Według Ministerstwa Pracy bezrobocie w Polsce spadło już poniżej 7,5 proc. i jest szóste z najniższych w UE. Gdybyśmy przyjęli nawet i 20 tys. uchodźców z Syrii, byłoby to niezauważalne z punktu widzenia całego rynku pracy: kwartalna fluktuacja bezrobocia jest kilka razy wyższa – między grudniem a kwietniem spadło o 80 tys. osób. Gdyby hipotetyczne 20 tys. uchodźców trafiło na bezrobocie, cofnęlibyśmy się w obniżaniu bezrobocia może o miesiąc.

Islamizacja jednym promilem

Argument o obniżeniu poziomu bezpieczeństwa jest równie wątpliwy. Niekontrolowany napływ kilkuset tysięcy imigrantów, jak w Niemczech w 2015 r., bez wątpienia oznaczałby ogromny problem. Ale w kontekście Polski mówimy o kontrolowanym przyjęciu kilku tysięcy wybranych i sprawdzonych osób. Trudno przypuszczać, że służby kraju, który w ostatnich latach uczestniczył w dwóch dużych misjach wojskowych w krajach muzułmańskich, nie potrafią prześwietlić 6 tys. osób z tamtego regionu.

Większe jest prawdopodobieństwo, że potencjalny zamachowiec wjedzie do Polski z innego kraju strefy Schengen, niż że zamachu dokona osoba pozostająca w kontakcie z instytucjami państwa podczas programu asymilacji. Zresztą zdecydowana większość zamachów jest organizowana przez osoby z drugiego lub trzeciego pokolenia imigrantów, które urodziły się na Zachodzie. Pierwsze pokolenia z reguły nie tworzą problemów. Będziemy mieli więc co najmniej 20 lat, żeby uniknąć błędów Francji czy Belgii i np. nie dopuścić do tworzenia imigranckich gett.

Równie absurdalne są głosy o możliwości zachwiania naszej struktury społecznej. O możliwej islamizacji można by mówić ewentualnie we Francji czy Niemczech, które mają około 5-milionowe grupy muzułmanów (odpowiednio 7,5 proc. i 6 proc. ludności). W Polsce liczbę muzułmanów szacuje się na ok. 25 tys. Nawet gdyby liczba przyjętych uchodźców z Syrii rozrosła się do 20 tys. i wszyscy byliby muzułmanami, to i tak stanowiliby oni... promil populacji Polski. W jaki sposób promil społeczeństwa może zmienić jego strukturę?

Strategia Polski, oparta na ostentacyjnej odmowie przyjęcia uchodźców, jest chybiona. Zamiast zrażać do siebie UE i narażać się na brak solidarności w przyszłości, lepiej byłoby stopniowo wypełnić zobowiązania, dbając o ograniczanie ewentualnych zagrożeń. Stawiając przy tym własne postulaty, np. zwiększenie finansowania i kompetencji jedynej unijnej agencji mającej siedzibę w Polsce, czyli odpowiedzialnego za ochronę granic Fronteksu. Albo zwiększenie dotacji na przyjmowanych uchodźców, by z tych środków finansować lepsze programy asymilacyjne, pomocne także np. w stosunku do Ukraińców.

Wszystkie te działania procentowałyby nie tylko podczas obecnego kryzysu migracyjnego, ale też w przyszłości, gdy Polska, o ile będzie się bogacić, stanie się bardziej atrakcyjna dla imigrantów. Ideologiczne zacietrzewienie, podejście „nie, bo nie”, przeczy zwykłej przyzwoitości – ale też, w porządku czysto pragmatycznym, osłabia naszą pozycję w UE i pozbawia możliwości walki o własne interesy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017