Sposoby zamieszkiwania

Jak powinno wyglądać nasze wymarzone miasto? Ludzkość przećwiczyła już wiele modeli. I wciąż szuka ideału.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Domy wiktoriańskie w San Francisco, widok z Alamo Square Park / Fot. Andriy Kravchenko / EAST NEWS
Domy wiktoriańskie w San Francisco, widok z Alamo Square Park / Fot. Andriy Kravchenko / EAST NEWS

Dzięki „Miastom wyśnionym” Wade’a Grahama, historyka i architekta krajobrazu, zrozumiałam, dlaczego wolę mieszkać w Krakowie niż w Warszawie, dlaczego pokochałam Paryż (teraz już wiem, to nie jest pretensjonalne), a Nowy Jork znienawidziłam od pierwszego wejrzenia (po lekturze książki mogę się już przyznać bez zażenowania), dlaczego wyruszę kiedyś w podróż do niewielkich miasteczek Wschodniego Wybrzeża USA, dlaczego nigdy nie marzyłam o domku na przedmieściach, ale za wszelką cenę chciałam wyprowadzić się z peerelowskiego bloku.

Oto „siedem wizji urbanistycznych, które kształtują nasz świat” – pomysły konkretnych autorów, architektów. Wierzących, że potrafią zrealizować utopię idealnego miasta, gdzie w odpowiedni, zaplanowany sposób będziemy mieszkać, pracować, odpoczywać, kupować, myśleć – a także umierać. Od połowy XIX w. niektóre z ich koncepcji zaczęły się urzeczywistniać. Autor dzieli je na porządkujące zbiory: zamki, monumenty, bloki, domostwa, koralowce, galerie handlowe i habitaty.


Kominy kontra pelargonie


Spośród wszystkich wizji urbanistycznych, które opisuje Graham, najwięcej sentymentu (bynajmniej nie bezkrytycznego) zachowuje wobec koncepcji romantycznych „zamków”, którymi coraz rozleglej obrastały suburbia od Londynu po Kalifornię w czasach, gdy rozwijał się kapitalizm, a wraz z nim transport kolejowy i samochodowy. Wzięły się one z tęsknoty rodzącej się klasy średniej, kojarzącej centrum z ciężką pracą, stresem i naciskiem, a jednocześnie marzącej o wolności kojarzonej z żywotem właściciela ziemskiego: „Miasto zadawało rany, które dom leczył. Jeżeli miasto było męskie, a maszyny, praca i niebezpieczeństwa były żywiołem, to idealne wiktoriańskie domy stanowiły jego zaprzeczenie schowane w bezpiecznych »wiejskich« okolicach, przesadnie sfeminizowane i przytulne, pełne koronkowych firanek i doniczek z wychuchanymi pelargoniami – wszechobecnych symboli subtelnej kobiecości – na parapetach. Kobiety rządziły, ale też były tam poniekąd uwięzione (musiały pokazać, że ich mężów stać na to, żeby nie pracowały), odcięte od świata w domowym zamku, skutecznie bronione przed zagrożeniami nowoczesnego świata. A więc »kominy fabryczne kontra pelargonie«, jak wyrażono to w kampanii jednego z kandydatów na burmistrza San Diego w Kalifornii w wyborach w 1917 roku”.


Architektura i moralność


Od antymiasta prowadzi nas Graham do miasta-monumentu, pokazując czytelnikowi klasycyzujące budowle publiczne Waszyngtonu (z Kapitolem, Białym Domem, Mauzoleum Lincolna), londyński Trafalgar Square oraz ich punkt odniesienia – Wielkie Bulwary Haussmanna w Paryżu. Białe, z kolumnami, gzymsami, fryzami, tympanonami, budowane na regularnych, geometrycznych planach... Zastanawia się, jak to możliwe, że ten poważny, by nie powiedzieć: patetyczny, sposób myślenia o architekturze – mający przecież swe źródła w imperialnych tradycjach Starego Świata – tak dobrze odnalazł się w republikańskich Stanach Zjednoczonych. Odpowiedź znajduje się w pismach Charlesa Mulforda Robinsona, nowojorskiego dziennikarza. Jego zdaniem tylko takie budownictwo, harmonijne i uporządkowane, jest w stanie współtworzyć odpowiedzialne i racjonalne społeczeństwo obywatelskie.

No dobrze, ale przecież do tych samych klasycyzujących form już wkrótce znów odwołają się despoci, z Hitlerem i Stalinem na czele. Graham twierdzi, że nie ma o co oskarżać konkretnego rodzaju architektury, ta bowiem „sama w sobie nie jest dobra ani zła; nie ma inherentnej wartości. Dopiero zamiary jej twórców i działania użytkowników czynią ją nieobojętną moralnie”. Zauważa jednak, że styl neoklasyczny „u swej podstawy zawsze jest maską, bo nie ma prawdziwej historii, prawdziwego umiejscowienia ani kontekstu. Odwołując się do przeszłości, zakłada jednak ciągłość, którą można odczytywać jako próbę legitymizacji teraźniejszej władzy”. Po raz pierwszy – ale nie ostatni – pojawia się w książce kwestia etyki architektury.

Powróci już wkrótce, gdy mowa będzie o blokach, które są w świecie tak wszechobecne, że już dawno przestaliśmy je zauważać. „Wznoszą się pionowo niczym gigantyczne pudła z cegły, betonu lub szkła, stojące samotnie bądź ciągnące się przez całe kwartały ulic, niezaprzeczalnie mające w sobie coś z płyt nagrobkowych”. O ile jeszcze o koncepcjach Le Corbusiera, których emanacją jest jednostka marsylska, nazywana „matką wszystkich bloków”, pisze Graham z niejakim umiarem, o tyle w żaden sposób nie oszczędza Roberta Mosesa, który przez kilka dekad niczym arogancki demiurg burzył całe kwartały Nowego Jorku, przesiedlał tysiące ludzi do blokowisk odciętych od reszty miasta, przepruwał centra dzielnic gigantycznymi autostradami – odczłowieczając metropolię.

Wszechwładny urzędnik (w swoim czasie sprawował równocześnie 12 funkcji kierowniczych!) okazał się jednak w tej historii Goliatem, który spotkał na swej drodze Dawida. Wystąpiła przeciwko niemu zwykła... gospodyni domowa, Jane Jacobs. Ta prekursorka ruchów miejskich uratowała park Washington Square w Greenwich Village na Dolnym Manhattanie, zablokowała budowę gigantycznej autostrady, która miała przeciąć Soho. Później została wybitną publicystką, specjalizującą się w tematyce miejskiej. Nieodmiennie dowodziła, że najlepszym sposobem na dobre życie jest zwykła ulica z tradycyjnymi sklepikami i warsztatami, a także z naturalną siecią kontaktów społecznych.


Konsument, komputer, klimat


A może miasta w ogóle nie są nam potrzebne? Receptą Franka Lloyda Wrighta na wszelkie amerykańskie bolączki miało stać się Broadacre City, modelowa osada, której kopie w równych 30-kilometrowych odstępach miałyby zapełnić USA od Wschodniego po Zachodnie Wybrzeże, rozbijając podział na miasto i wieś, centrum i peryferia. Każdy miał tu być wolny i samowystarczalny, rezydując w zbudowanym na państwowym gruncie domku jednorodzinnym, który byłby jednocześnie farmą, laboratorium, biurem i warsztatem. Władzę sprawowałby jedynie samorząd lokalny, ograniczony do minimum i kierowany przez miejscowego architekta... Mieszkańcy wymienialiby się towarami i usługami. Pomiędzy osadami powstawałyby centra kultury i rozrywki.

Co z tego wynikło? Wright nie byłby chyba zadowolony, że z jego urbanistyczno-społecznej koncepcji narodziły się rozliczne, monotonne „sypialnie” na przedmieściach wielkich miast, gdzie sąsiadów łączy co najwyżej sobotni grill, cotygodniowy dźwięk równo przycinanego trawnika i rozmowy o korkach na autostradzie, utrudniających dojazd do pracy.

Przypuszczać również należy, że przerażona tym, w co przerodziła się jej idea, musiała być także Jane Jacobs (zmarła w 2006 r. jako 90-latka). Oto bowiem ulica: budująca więzi, dająca poczucie bezpieczeństwa i zasiedzenia, stała się elementem wielkiego centrum handlowego, w którym najważniejsza jest bezmyślna konsumpcja i złudzenie spotkania z drugim człowiekiem. Galerie wygrały konkurencję z ulicą.

Ze zdziwieniem przeczytałam, iż w gigantycznych, podporządkowanych konsumpcji molochach budowanych w całej Ameryce przez Victora Gruena przewidziano nawet przestrzenie... mieszkalne. Lokatorzy mogli wychodzić ze swoich luksusowych apartamentów wprost w klimatyzowane alejki, gdzie słychać było jedynie dyskretną muzykę i zapraszające do promocyjnych zakupów komunikaty... Mieli do dyspozycji sztuczne palmy i wodospady. Kawę albo hamburgera w sieciówce.

Nowe technologie rodzą nowe utopie. Książkę Grahama kończy rozdział poświęcony habitatom, czyli miastu techno-ekologicznemu, któremu patronują Kenzō Tange i Norman Foster. Pierwszy, autor „Projektu dla Tokio”, mówił: „Wierzę, że rozwój nowego stylu architektonicznego będzie rezultatem dalszych studiów i prac nad trzema składnikami: elementami ludzkimi, zmysłowymi i emocjonalnymi; elementami inteligentnej technologii oraz społeczno-komunikacyjną strukturą przestrzeni”. Drugi powtarza: „Zważywszy na presję zmian klimatu, wzrost populacji i wyczerpywanie się zasobów naturalnych, powinniśmy eksperymentować jak szaleni, zamiast budować w kółko to samo”.

Czytamy więc u Grahama o wizjach miast podwodnych i powietrznych, o pomyśle rozciągnięcia nad Manhattanem szerokiej na 3 km przezroczystej kopuły geodezyjnej, która chroniłaby przed niepogodą i zmniejszała koszta ogrzewania, kapsułach mieszkalnych i morskich platformach wiertniczych. O rewolucji, która zaszła w projektowaniu, gdy architekci porzucili deski kreślarskie dla komputerów. O orientacji proekologicznej nowej generacji architektów.

Graham wie, że to kolejny etap mierzenia się utopii i rzeczywistości, którego konsekwencji jeszcze nie znamy. W finale „Miast wyśnionych” stawia pytania, na które nie ma jeszcze odpowiedzi. „Czy budynek zaprojektowany »ekologicznie« naprawdę jest w stanie zmniejszyć ryzyko zmian klimatycznych? Czy architektura pomoże nam zaadaptować się do zmian, stopniowo i bez głębokiej zmiany systemu gospodarczego? A może tylko wspiera i uwiarygadnia zastany model szkodliwego dla środowiska naturalnego wzrostu gospodarczego, zbudowany na nieodpowiedzialnym podejmowaniu ryzyka?”. Zobaczymy. ©


Wade Graham, MIASTA WYŚNIONE. SIEDEM WIZJI URBANISTYCZNYCH, KTÓRE KSZTAŁTUJĄ NASZ ŚWIAT, przeł. Anna Sak, Karakter, Kraków 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017