Spokojnie, to tylko patrioci

Czy to nadal te same Niemcy? Niemal z dnia na dzień kraj między Odrą i Renem zmienił oblicze, zamieniając codzienny szaro-ponury kostium na inny: kolorowy, letni. Zmienił się też nastrój: dotąd kiepski i pesymistyczny, nagle i nieoczekiwanie stał się pogodny. Od rozpoczęcia mundialu Niemcy spowiły flagi w kolorach narodowych. Niemcy owijają się flagami - i imprezują na całego. Najważniejszym słowem w ich języku jest dziś anglicyzm: "party.

04.07.2006

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

Setki tysięcy na stadionach, miliony przed telewizorami i miliony na ulicach, np. w parku koło Bramy Brandenburskiej, gdzie zbiera się może pół miliona ludzi, aby (kolejny anglicyzm) w ramach public viewing śledzić mundialowe pojedynki na telebimach - wszyscy świętują i mundial, i siebie samych, "z iście śródziemnomorską pogodą ducha i z otwartym patriotyzmem", jak pisze jeden z komentatorów.

Obłęd wcale przyjemny

Niemcy szaleją i tańczą - a wraz z nimi tańczą setki tysięcy turystów i fanów z całego świata. Nie, to nie bezmyślno-tępe zataczanie się. Owszem, to rodzaj zbiorowego obłędu, ale bezpiecznego, sympatycznego, właśnie: jakby śródziemnomorskiego. Nie tylko tutaj, w Berlinie, bramka strzelona w meczu Niemcy-Polska - strzelona dzielnie walczącym Polakom, w ostatnich minutach, bramka gwarantująca wejście do jednej ósmej finału - zadziałała jak pigułka szczęścia, zaaplikowana w wielomilionowej dawce. Wobec tego szału radości, szału pokojowego, bezradna okazała się nawet policja; na berlińskim bulwarze Kurfürstendamm całkiem przestały obowiązywać przepisy o ruchu drogowym.

Centra miast, autostrady, kawiarniane ogródki, fasady domów - wszystkie one dowodzą niezbicie, że producenci flag musieli chyba wprowadzić nadgodziny; nawet sieci dyskontów, jak Aldi czy Lidl, wprowadziły do swej oferty flagi narodowe (większość asortymentu wyprodukowano zresztą nie w Niemczech, ale w Chinach, bo taniej).

Tańsze czy droższe, niemieckie flagi szły jak świeże bułeczki. I nie tylko flagi. Niemiecka gałąź koncernu Adidas rzuciła na rynek tuż przed mundialem milion trykotów niemieckiej reprezentacji i sprzedała wszystkie (podczas poprzednich mistrzostw rozeszło się ćwierć miliona). W sklepach zabrakło nawet szminek w kolorach czarnym, czerwonym i złotym, którymi kibice obojga płci malują sobie twarze. Co piąte, no, może co szóste auto zdobią elementy czarno-czerwono-złote - malutkie flagi czy naklejki.

Piłkarskie namiętności porwały najpierw młodzież, potem młodzież porwała kraj - i kraj wystroił się narodową symboliką na taką skalę, jakiej oczy nie widziały bodaj od 1945 r. Niemcy znów w barwach narodowych, w czerni, czerwieni i złocie, Niemcy znów śpiewające z przejęciem hymn. A zdziwiony świat, który w tych dniach przebywa "w gościnie u przyjaciół" (tak brzmi mundialowe hasło, skierowane do turystów i fanów zza granicy), odnotowuje, jak między Berlinem i Monachium, między Kolonią i Zgorzelcem tworzą się nowe klimaty, nowe uczucia narodowe, o które nigdy by Niemców nie podejrzewano. I nie dziwota, bo sami Niemcy chyba by siebie o to nie podejrzewali. Przynajmniej do niedawna.

W ten sposób naród, zjednoczony 16 lat temu, dołącza niejako - z opóźnieniem - do tego, co w świecie normalne. Prezentując na różne sposoby narodowe barwy, symbolikę i uczucia pokazuje światu, że mimo wszystkich debat - o kryzysie gospodarczym, o nieudanej integracji imigrantów - nowoczesne Niemcy są dumne ze swego społeczeństwa, obywatelskiego i otwartego. Tak: otwartego, bez nacjonalizmu czy szowinizmu. W kawiarnianych ogródkach wiszą nie tylko czerń, czerwień i złoto, ale także włoska zieleń, biel i czerwień, brazylijska zieleń z żółcią, albo biel i czerwień - polskie.

Ci dyżurni nudziarze

Ale Niemcy nie byliby Niemcami, gdyby tak eksponowane uczucia narodowej satysfakcji i radości konsumowali bez zastrzeżeń czy wątpliwości. Gdyby nie pojawiło się, jak zwykle, kilku profesjonalnych nudziarzy, gotowych gderać, zrzędzić i szukać "włosa w zupie". No cóż, tak to już z nami jest: gdy mowa o Niemczech, zawsze w Niemczech pojawia się jakieś "ale". Najczęściej pisane wielkimi, jak woły literami.

No bo czy aby nie za wiele tej czerni, czerwieni i złota na ulicach, placach, na autach i ekranach telewizorów - i w sercach? Czy wolno nam, Niemcom, śpiewać niemiecki hymn tak jak teraz, czyli ze wzruszeniem? Czy to przystoi, aby pani kanclerz tak spontanicznie okazywała radość w obecności polskiego prezydenta - Angela Merkel i Lech Kaczyński oglądali mecz wspólnie w loży na stadionie - gdy Oliver Neuville­ uczynił w końcu to, co jakoś nie mogło wyjść naszym wspaniałym napastnikom, Klosemu i Podolskiemu? Czy to wszystko jest aby poprawne?

Ci, którzy formułują takie wątpliwości, sami wątpliwości nie mają. Na przykład związek zawodowy nauczycieli pogroził palcem, że będzie przed stadionami rozdawać broszury przestrzegające przed śpiewaniem na głos hymnu narodowego, który ma rzekomo zbyt wiele wspólnego z niemczyzną. "W tej okropnej pieśni sławiącej naród niemiecki - dowodzą związkowcy - dostrzegamy kontynuację pewnych tradycji wywodzących się z ponurych czasów nazistowskich". Z kolei posiwiały profesor Walter Jens (który niedawno jeszcze zaprzeczał, iż był członkiem NSDAP, aż w końcu musiał przyznać, że był) zaproponował nawet, aby obecny hymn zastąpić innym, wyciągniętym z lamusa historii - tak zwanym "hymnem dziecięcym" (Kinderhymne) autorstwa Bertolta Brechta, który Brecht napisał w NRD. Na szczęście (dla Jensa) mało kto odnotował w ogóle ten absurd.

Dyskusja nie jest zresztą wcale nowa. Odżywała już 17 lat temu, zaraz po upadku muru berlińskiego, potem po zjednoczeniu Niemiec i później, przy okazji różnych społecznych debat. Hasło "Nigdy więcej Niemiec!" było wówczas dla wielu - nie tylko lewicowych - intelektualistów hasłem obowiązującym. "Niemcy, morda w kubeł!" - wołali młodzi demonstranci, wstydzący się swej narodowości. Za jednym i drugim hasłem krył się lęk - "lęk przed uczuciem narodowej satysfakcji" (jak pisał jeszcze w 1990 r. Janusz Reiter), lęk przed narodowymi emocjami, których tak bardzo nadużyli kiedyś naziści, lęk - krótko mówiąc - przed odrodzeniem się niemieckiego nacjonalizmu, który popchnął ku katastrofie nie tylko kontynent, ale także sam naród niemiecki. W środowiskach tych obawiano się, że zjednoczone Niemcy staną się znowu Grossdeutschland, "Wielkimi Niemcami".

Ci, którzy wówczas przepowiadali kolejną niemiecką katastrofę - na czele z Günterem Grassem - pomylili się. I mylą się także dziś. Fala patriotyzmu, która ogarnęła Niemcy, nie ma nic wspólnego z nacjonalizmem, z wynoszeniem się ponad innych czy wręcz z nienawiścią. A "debata nad patriotyzmem", jaką usiłują prowadzić niektórzy, rozmija się z odczuciami większości Niemców. Kto spaceruje dziś po ulicach Lipska, Frankfurtu czy Hanoweru, widzi obraz niewiele mający wspólnego z opiniami uczestników tej debaty: obraz ludzi, z których większość w ogóle nie zastanawia się nad tym, czy ich zachowanie ma coś wspólnego z patriotyzmem, z takimi pojęciami jak miłość do ojczyzny czy uczucia narodowe. Oni po prostu czują się dobrze z tymi flagami, ze szminką na twarzach; mają dobry humor, świętują - i swoją radością zarażają również tych, którzy nie interesują się futbolem.

Jaki znak twój?

Wśród tysięcy fanów niewielu jest takich, dla których porażka niemieckiej "jedenastki" oznaczałaby narodową katastrofę. Ten nowy patriotyzm, patriotyzm nie do końca świadomy, ludyczno-imprezowy i na luzie (niem. Spass-Patriotismus), nie tylko nie jest obciążony nacjonalizmem. Jeśli można się czegoś obawiać, to tego, że wielu z pomalowanych w barwy narodowe w ogóle nie ma pojęcia, skąd się one wzięły i co oznaczają. To różni dziś Niemców od Francuzów, którzy wywieszając swoją tricolore wiedzą, że są to barwy rewolucji, która wprowadziła republikę. Albo od Amerykanów, świadomych, co znaczy ich gwiaździsty sztandar.

A Niemcy? Niewielu wie, że patrząc historycznie czerń, czerwień i złoto pozostawały w opozycji do barw cesarskich (czarno-biało-czerwowych) i do nazistowskiej swastyki - i że, w konsekwencji, kolory państwowe Republiki Federalnej są tą częścią narodowej symboliki współczesnych Niemiec, której tradycja jest jednoznacznie pozytywna.

Ich geneza sięga początków XIX w., gdy ziemie niemieckie (nietworzące jednego państwa) zostały częściowo podbite, a częściowo zdominowane przez Napoleona i narzucony przezeń porządek. W odróżnieniu od Polaków, którzy z Napoleonem wiązali nadzieje na niepodległość, dla Niemców był on symbolem zniewolenia. Załamanie imperium Bonapartego po klęsce pod Moskwą stało się impulsem do wystąpień zbrojnych, które do historii Niemiec przeszły jako Befreiungskriege, wojny wyzwoleńcze. Szczególną ofiarę złożyli w nich ludzie młodzi, zwłaszcza studenci, tworzący ochotnicze oddziały, a nawet całe korpusy, jak np. słynny Freicorps, Ochotniczy Korpus Lützowa, który walczył w wielu bitwach z Francuzami, a niektóre nawet wygrał.

Młodzi ochotnicy nosili czarne mundury (z czerwonymi stopniami wojskowymi), bo te barwniki, służące do przefarbowywania ubrań cywilnych na jednolity kolor, były najtańsze. A gdy wojna się skończyła, studenci wrócili na uczelnie, zanosząc tam wolnościowy ferment - tak że prędzej czy później musiało dojść do zwarcia z feudalną ciągle władzą. I doszło. Podczas jednego z pierwszych wystąpień "kobiety i dziewczęta" ze studenckiego ośrodka w Jenie uszyły pierwszy sztandar: czerwono-czarno-czerwony ze złotymi elementami; rok później niesiono go na spotkaniu przedstawicieli studentów na zamku Wartburg (dziś flaga znajduje się w muzeum w Jenie).

W ten sposób te trzy kolory stały się symbolem walki o wolność - już nie z zewnętrznym wrogiem, ale o wolność w kraju, a także walki o jedność Niemców, podzielonych ciągle na mnóstwo feudalnych państewek. Podczas "Wiosny Ludów" w 1848 r. flaga czarno-czerwono-złota została już uznana za flagę Niemiec przez zgromadzenie obradujące we frankfurckim kościele św. Pawła (i używające nazwy: Bundestag). Idea jedności została w końcu zrealizowana, ale przez Bismarcka i nie tak, jak marzyli studenci z Jeny. Po 1918 r. te trzy kolory stały się jednak oficjalną barwą Republiki Weimarskiej - aby wkrótce ustąpić miejsca swastyce i dopiero w 1949 r. powrócić jako symbol Republiki Federalnej.

Bardziej skomplikowana jest historia hymnu. "Pieśń Niemców" (niem. Deutsch-landlied), śpiewana do muzyki Josepha Haydna, wyszła spod pióra Heinricha Augusta Hoffmanna von Fallersleben. W XX w. jej początek "Niemcy, Niemcy ponad wszystko" wielokrotnie wywoływał dreszcze, a fakt, że posługiwali się nią chętnie naziści, wyparł w cień pierwotne znaczenie tych słów. Bo gdy powstawały, w 1841 r., Niemiec jako jednego państwa w ogóle nie było (zamiast tego istniało ok. 30 państw niemieckich), nie było też w Niemczech ani wolności, ani praw obywatelskich. "Pieśń Niemców", która powstała na brytyjskiej wówczas wyspie Helgoland, była apelem i głosem rozpaczy; jej autor, wygnany z Prus za "działalność wywrotową" profesor germanistyki z Wrocławia, z przekonania demokrata, wołał o to, aby idea Niemiec - wolnych, demokratycznych i sprawiedliwych - była "ponad wszystko", ponad wszystkie partykularne interesy i podziały. Nie wzywał ani do podbojów, ani do wynoszenia się ponad inne narody. Dlatego w 1949 r. uznano, że hymnem Republiki Federalnej może być nadal "Pieśń Niemców" - ale nie jej pierwsza zwrotka, nadal budząca dreszcze, tylko trzecia, zaczynająca się od słów: "Jedność i prawo, i wolność dla całej ojczyzny".

"Dumni? To dobrze"

Tak, Niemcy to naród z historią, z którą niełatwo żyć. Przez kilkadziesiąt lat poczucie narodowej przynależności łączyło się z takimi uczuciami jak wstyd i poczucie winy, a świadomość barbarzyństwa lat 1933-1945 pozostawała stygmatem. Dopiero stopniowo, etapami, nastawienie Niemców do samych siebie i swej tożsamości uwalniało się z neurotyzmu. A traf chciał, że właśnie mistrzostwa świata w piłce nożnej po 1945 r. stały się swego rodzaju miernikiem tej tożsamości i jej charakteru.

Tak było w 1954 r., gdy po nieoczekiwanej wygranej w finałowym, legendarnym już meczu z Węgrami w szwajcarskim Bernie naród po raz pierwszy po wojnie mógł unieść wzrok, wbity dotąd w ziemię. 20 lat później, w 1974 r. w Monachium, najważniejszym wydarzeniem stało się nie tyle pokonanie w finale Holandii, lecz drugorzędna (ze sportowego punktu widzenia) rozgrywka w Hamburgu NRD kontra RFN, zakończona zwycięstwem Zachodu. 16 lat później, podczas mundialu we Włoszech, trzecie mistrzostwo świata zbiegło się ze zjednoczeniem Niemiec.

Dziś, kolejne 16 lat później, znowu jest inaczej, choć znowu mundial wpisuje się w niemiecką historię. Chyba po raz pierwszy Niemcy czują się dobrze - ze sobą i u siebie. "Gdyby tak miało pozostać - pisze tygodnik "Die Zeit", ulubione pismo intelektualistów - to owa pogoda ducha w połączeniu z symbolami narodowymi i uczuciami patriotycznymi byłyby nawet powodem do swoistego poczucia pewności": że patriotyczne uniesienie Niemców nie musi być dla nikogo zagrożeniem. Obecna mieszanka ironii i pewności siebie, konstatuje "Zeit", byłaby "złotym środkiem dla odtrucia narodowej pychy i pozbawienia jej politycznych kolców".

Mundial wydobył jedynie na powierzchnię uczucia patriotyczne, które i tak są obecne - mówił berliński historyk Paul Nolte (nie mylić z Ernstem Noltem) w wywiadzie dla dziennika "Die Welt". A fakt, że "to przede wszystkim młodzi ludzie idą z flagami, szalikami czy w koszulkach reprezentacyjnych, wiąże się także z przemianami kultury masowej". "Być może - zastanawia się Nolte - w tych dniach mundialu tkwi jakieś przewrotne przesłanie ludzi na ulicy, skierowane do intelektualistów: wy dyskutujecie w waszych skomplikowanych konstrukcjach umysłowych nad patriotyzmem czy kulturą - a my po prostu wieszamy sobie na samochodzie chorągiewkę, ot co".

Głos zabrał także z Nowego Jorku sędziwy Henry Kissinger: były sekretarz stanu USA (niemiecko-żydowski emigrant) wyznał w rozmowie z niemieckimi dziennikarzami, że ogląda w telewizji wszystkie mecze. Po czym dodał: "To dobrze, jeśli Niemcy znowu są dumni ze swojego kraju. To pokolenie nie miało nic wspólnego z tymi okropieństwami, które działy się w połowie ubiegłego wieku".

Nowi bohaterowie

Podczas tego mundialu reżyserem jest popkultura. To ona nadaje rytm, a nie jakieś uczucie narodowej wyższości. Święto, flaga, trykot są wyrazem nie tyle świadomego patriotyzmu, co pragnienia świętowania we wspólnocie. Czerń, czerwień i złoto są wprawdzie wyznacznikami przynależności do tej wspólnoty, ale nie pokrywa się ona z tradycyjnie rozumianym narodem. Ktoś mógłby powiedzieć, że mamy tu do czynienia z międzynarodowym "party-kongresem", który akurat "obraduje" w Niemczech. "Kiedy niedługo niemieccy żołnierze będą ruszać do Konga, aby w ramach misji UE nadzorować przebieg wyborów, nie będą ich żegnać tysiące, machające czarno-czerwono-złotymi flagami, zakupionymi przy okazji mundialu" - konstatował lapidarnie autor tygodnika "Der Spiegel".

I coś jeszcze zmieniło się zasadniczo w porównaniu z czasami, gdy sąsiadów zza Odry i Renu oblatywał strach na widok tłumów Niemców w patriotyczno-emocjonalnym uniesieniu: ponad 20 proc. Niemców, którzy dziś machają flagami, ma tzw. tło imigranckie - to znaczy albo wywodzi się z rodzin imigrantów (także z innych krajów Europy), albo żyje w związkach małżeńskich z imigrantami w pierwszym czy drugim pokoleniu. Zjawisko to przekłada się, rzecz jasna, na różne dziedziny życia - także na futbol.

No bo ile warta byłaby niemiecka jedenastka bez "polskiego" duetu napastników? A kiedy bramek dla czarno-czerwono-złotych nie strzelają akurat Miroslav Klose z Opola i Lukas Podolski z Gliwic, czynią to David Odonkor, którego ojciec pochodzi z Togo, albo - jak w meczu z Polską - Oliver Neuville; jego rodzice wywodzą się z Hiszpanii i Szwajcarii. Dla milionów czarno-czerwono-złotych fanów to oni właśnie są bohaterami dnia dzisiejszego.

Przeł. Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006