Sowiecki Faust

Rok 1960. Na forum ONZ Nikita Chruszczow wali butem w mównicę i żąda potępienia USA za wysłanie nad ZSRR samolotu szpiegowskiego. Wniosek upada, gdyż Amerykanie w rewanżu demonstrują wyrafinowany podsłuch, jaki wykryli w ambasadzie w Moskwie. Nie wiedzą, że jego twórca to niejaki Lew Termen - w USA dobrze znany.

20.12.2010

Czyta się kilka minut

Lew Termen demonstruje Termenvox. Paryż, grudzień 1927 r. / fot. Bettmann, Corbis /
Lew Termen demonstruje Termenvox. Paryż, grudzień 1927 r. / fot. Bettmann, Corbis /

Rok 1960. Na forum ONZ Nikita Chruszczow wali butem w mównicę i żąda potępienia USA za wysłanie 30 lat wcześniej Lew Termen mieszkał w Nowym Jorku, ledwie dziesięć przecznic od obecnej siedziby ONZ. Uciekł ze Stanów w 1938 r. przed urzędem skarbowym, odbierając FBI okazję do zdemaskowania go jako szpiega. Któż jednak mógł przypuszczać, że wytworny Rosjanin rodem z Petersburga, przyjmowany w najlepszych amerykańskich domach, a z racji kwalifikacji angażowany przy różnych projektach (także wojskowych) - pracował dla sowieckiego wywiadu wojskowego GRU? Jeśli w 1960 r. ktoś na Zachodzie pamiętał jeszcze jego nazwisko, kojarzył je z muzyką: zasłynęło bowiem w Europie i USA w latach 20. dzięki instrumentowi, na którym grało się, nie dotykając go, a jedynie poruszając rękoma w powietrzu.

Instrument ów, czyli termenvox, był najbardziej znanym spośród licznych wynalazków Termena. Pozostałe utajniono lub powstawały już jako ściśle tajne. A on sam, "sowiecki Faust", jak nazwano go pod koniec życia, przez lata uchodził na Zachodzie za zmarłego.

Młody i genialny

Przyszedł na świat w 1896 r. Chłopca, który podobno od drugiego roku życia przedkładał czytanie encyklopedii nad słuchanie bajek, zamożni rodzice posłali do najlepszych szkół. Uczył się też muzyki: grał na fortepianie, później na wiolonczeli i na tym instrumencie uzyskał dyplom petersburskiego konserwatorium. Ale pasją jego była fizyka, a namiętnością eksperymenty. Przyszłość pokazała, że za dostęp do laboratorium gotów był zaprzedać diabłu duszę.

Na zdolnościach Termena szybko poznał się Abram Joffe, ojciec fizyki w Rosji sowieckiej, i zaangażował 24-latka do swego instytutu. Na początek zlecił mu badania właściwości ciała ludzkiego jako przewodnika elektryczności, a Termen wkrótce opatentował detektor ruchu - podstawę urządzeń alarmowych stosowanych do dziś.

Jako temat pracy dyplomowej Joffe podpowiedział mu transmisję obrazu. Wcześniej eksperymenty w tej dziedzinie prowadzono w laboratoriach Europy i Ameryki, ale ze skromnymi efektami. Tymczasem latem 1927 r. zgromadzeni w auli leningradzkiej politechniki mogli podziwiać najbardziej zaawansowany wówczas telewizor na świecie, z ekranem 150 na 150 cm i rozdzielczością pozwalającą na rozpoznanie twarzy i ruchów osoby filmowanej w innym pomieszczeniu (wiodąca amerykańska firma RCA osiągnęła ten rezultat sześć lat później). Licząc na upowszechnienie cudu sowieckiej nauki, Joffe przedstawił go na Kremlu. Woroszyłow, Tuchaczewski i Budionny wpatrywali się w ekran, na którym widać było, jak Stalin przechadza się po sąsiedniej komnacie - po czym urządzenie utajniono i postawiono w gabinecie komisarza ludowego (ministra) wojny, by mógł sam widzieć, kto przekracza bramę jego urzędu.

Termen skonstruował wtedy także wysokościomierz magnetyczny, pozwalający pilotom lądować we mgle, a 20 lat później owe sławetne urządzenia podsłuchowe. Lista jego wynalazków przydatnych ZSRR zapewne była dłuższa, ale trudno ją odtworzyć, gdyż "diabeł", w osobie szefów NKWD i KGB, utajniał wszystko, co Termen stworzył. On zaś wypowiedział posłuszeństwo dopiero w latach 60., gdy znudziło go nadzorowanie badań nad zjawiskami paranormalnymi i "latającymi spodkami".

Termenvox i illuminovox

Publicznie zaistniały za to jego instrumenty muzyczne, a zwłaszcza jeden, powstały w 1921 r. Badając zachowanie gazu między płytami kondensatora, Termen zauważył, że poruszając ręką zmienia jego temperaturę lub gęstość. Zastępując cyfrowy wskaźnik (używany do pomiarów) słuchawkami - usłyszał rezultat zmian. Jako wiolonczelista szybko odkrył sposób ich kontrolowania - i po instytucie Joffego rozniosła się sensacyjna wieść: Termen gra na woltomierzu, stoi przed skrzynką z dwoma antenami, porusza rękoma, a z powietrza płyną dźwięki! Wkrótce nowość podziwiali uczestnicy VIII Zjazdu Elektrotechnicznego w Moskwie, słuchając wiązanki melodii ludowych, arii z "Damy pikowej" Czajkowskiego i "Łabędzia" Saint-Saënsa, które Termen wykonał dla nich na eterofonie przy akompaniamencie fortepianu. Zachwycony recenzent "Izwiestii" nazwał instrument "głosem Termena" - i pod taką nazwą (termenvox) wszedł on do życia muzycznego.

W marcu 1922 r. protegowanego Joffego przyjął Lenin. Zainteresował go głównie detektor ruchu (wkrótce strzegł wejść do skarbca z kosztownościami zrabowanymi z majątków prywatnych i cerkwi, do centralnego banku i do kolekcji scytyjskiego złota w Ermitażu). Instrument też się Leninowi spodobał, nawet próbował na nim grać. "Podszedł do instrumentu. Stojąc z tyłu, ująłem obie jego ręce, by móc poruszać nimi wprzód i w tył, i razem, »na cztery ręce«, wykonaliśmy »Skowronka« Glinki" - opowiadał Termen.

Termenvox jako instrument elektryczny mógł wesprzeć hasło "socjalizm to władza sowiecka plus elektryfikacja kraju". Termen zaczął karierę koncertującego muzyka-wynalazcy: w grudniu 1922 r. wystąpił w piotrogradzkiej filharmonii, a w ciągu następnych pięciu lat usłyszano go w prawie 200 miejscowościach. W "grającym woltomierzu" zamontował pedał pozwalający na regulowanie głośności. Dołączył też tubę, dzięki której do słuchaczy dźwięki dochodziły jak z patefonu. Prezentował też inne nowości muzyczne: elektryczny instrument klawiszowy i wiolonczelę bez strun. Illuminovox, który na zmiany wysokości dźwięków w termenvoksie reagował zmianami kolorowych świateł, pozwalał urzeczywistnić ideę Skriabinowskiego "fortepianu świetlnego".

Kierunek Ameryka

Obyty na estradzie, wytworny, nieprzypominający bolszewickiego barbarzyńcy - latem 1927 r. Termen wyjechał do Niemiec w charakterze kulturalnego ambasadora władzy sowieckiej. We Frankfurcie nad Menem jego recitale stały się sensacją wystawy "Muzyka w życiu społecznym". Podobnie reagowano w Paryżu i Londynie. Komunistyczna "L’Humanité" podsunęła czytelnikom oczywisty wniosek: skoro tak niezwykły wynalazek powstał w ZSRR, to między bajki należy włożyć relacje o masakrowaniu intelektualistów przez bolszewików.

Zachwycano się "niebiańskim" brzmieniem termenvoxu (dziś ocenić można je na nagraniach dostępnych na YouTube). Fascynowała wieść rozpropagowana w kuluarach frankfurckiej wystawy, iż Termen - rzekomo niemający doświadczenia w grze na żadnym instrumencie - opanował swój wynalazek w dwa tygodnie. "Wyobraźcie sobie z jednej strony 10-letnią mordęgę ze skrzypcami, a z drugiej dwutygodniową naukę, po której gracie równie pięknie" - pisano w Europie i Ameryce, spekulując przy okazji, czy za sprawą wynalazku uda się jeszcze nakłonić młodych ludzi do mozolnych ćwiczeń na tradycyjnych instrumentach.

W grudniu 1927 r. na pokładzie największego liniowca świata "Majestic" - zrządzeniem losu mając za towarzysza Ignacego Paderewskiego - Termen ruszył do Nowego Jorku. Tam, po prezentacjach termenvoxu wobec elity artystyczno-finansowej i koncercie w Carnegie Hall, w 1929 r. podpisał lukratywny kontrakt z RCA. Wkrótce jego instrument pojawił się w sprzedaży, pod nazwą "theremina". W kampanii reklamowej przekonywano, że na thereminie grać może każdy. Termen zapewniał, że granie na nim jest łatwe jak gwizdanie. Promowano go w kinach, szkołach, kościołach i domach lokalnych prominentów w całych Stanach. Naiwni, mając przed oczami fonograf i radio, wierzyli, że faktycznie wystarczy pomachać rękoma przed anteną, by usłyszeć ulubioną melodię.

Tymczasem szybko przekonywano się, że zanim usłyszy się cokolwiek lepszego od pasm rozwibrowanych dźwięków o trudnej do ustalenia wysokości, trzeba uzbroić się w cierpliwość i mocno nagimnastykować, a i tak trudno będzie uniknąć fałszów. W dodatku Wielki Kryzys zmniejszył zapotrzebowanie na luksusowe dobra: RCA nie zdołało sprzedać nawet 500 egzemplarzy, wyprodukowanych na początek.

Przykrywka dla szpiegostwa

Wśród muzyków w otoczeniu Termena konkurowały dwie wizje przyszłości jego wynalazku. Najzdolniejsze uczennice - Clara Rockmore i Lucie Bigelow Rosen - widziały w nim instrument o "słodkim brzmieniu", który mógłby zadomowić się w życiu koncertowym podobnie jak skrzypce lub wiolonczela. Kompozytorzy, zwłaszcza Joseph Schillinger i Edgar Var?se, uważali termenvox za predestynowany do odświeżenia muzyki, bo pozwalający na glissanda i interwały nieosiągalne na innych instrumentach oraz niespotykane dotąd brzmienia. O przyszłości orkiestry złożonej z termenvoxów z entuzjazmem mówił Leopold Stokowski, spodziewając się, że "otworzy nową erę w muzyce, podobnie jak nowoczesne materiały i techniki budowlane stworzyły nową epokę w architekturze, co widać już po wieżowcach".

Wynalazki Termena opatentowano w wielu krajach. Wykorzystanie ich nadzorowały spółki, którymi formalnie zarządzał Termen, a faktycznie - Amtorg Trading Corporation, pośrednicząca w kontaktach między ZSRR a amerykańskimi biznesmenami (Stany nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych z ZSRR). Roztaczając przed Amerykanami miraże krociowych zysków na handlu z ZSRR, Amtorg stworzyła sieć kontaktów, pozwalającą na prowadzenie działalności szpiegowskiej w gospodarce i wojsku. Np. rejestrując Theremin Patents Corp. w Panamie, nie liczono przecież na masową sprzedaż termenvoxów. Pod taką przykrywką możliwe było za to szpiegowanie baz wojskowych USA nad Kanałem Panamskim. W tę niewyobrażalną dla obywateli ZSRR podróż wysłał wszak Termena szef GRU Jan Berzin.

ZSRR kupował przez Amtorg coraz więcej produktów, urzędnicy liberalnie traktowali więc wnioski o przedłużanie wiz pobytowych, składane co sześć miesięcy przez obywateli ZSRR, którzy podobnie jak Termen deklarowali chęć jeszcze dogłębniejszego poznania amerykańskich technologii. A Termen zawsze miał znakomite referencje. Projektował systemy alarmowe dla więzień, pracował nad wysokościomierzami dla lotnictwa. To ostatnie żywo interesowało "paru młodzieńców, którzy raz w tygodniu zapraszali mnie o tej samej porze do pewnej restauracyjki. Siadaliśmy przy stole i miałem im opowiadać te sekrety - wspominał po latach Termen. - Abym niczego nie ukrył, musiałem wypić dość umiarkowaną ilość wódki, przynajmniej na początku, czyli dwie szklanki".

Laboratorium w gułagu

Kłopoty sprowadził na Termena dopiero urząd skarbowy, wykrywając w jego rozliczeniach poważne zaległości. Nałożyły się na to długi: efekt pożyczek na wyposażenie laboratorium. Zbankrutowany wynalazca potajemnie opuścił Stany na fałszywych papierach, jako asystent kapitana statku "Stary Bolszewik" - i jesienią 1938 r. przypłynął do Leningradu.

Berzin już nie żył - szef GRU organizował w latach 30. czystki w szeregach NKWD i w republikańskiej Hiszpanii, po czym sam zginął w 1938 r. jako ofiara czystek. Termenowi nie udało się zainteresować nikogo swą osobą, ani projektami. W marcu 1939 r. aresztowano go pod zarzutem przynależności do organizacji faszystowskiej oraz szpiegostwa, i skazano na osiem lat obozu pracy.

Na Kołymie przebywał jedynie do grudnia, kierując brygadą do budowy dróg. Opuszczenie Kołymy zawdzięczał inżynierowi Andriejowi Tupolewowi, który umieścił jego nazwisko na liście naukowców mających z rozkazu NKWD zmodernizować lotnictwo. Elitę naukową zwożono z więzień i łagrów; dotarło około 60 proc. wskazanych przez Tupolewa osób. Stworzyli specjalny oddział więzienny, rodzaj więziennego laboratorium w gułagu. Po napaści Niemiec Termen trafił do zespołu więziennego specjalizującego się w budowie rakiet. Później przerzucono go do Kuczina, gdzie Ławrientij Beria zlecił mu stworzenie niewidocznego podsłuchu. Tam, w 1945 r., powstało urządzenie, które zmieniło bieg obrad ONZ...

W 1947 r. za zasługi w budowie urządzeń podsłuchowych przyznano mu Nagrodę Stalinowską I stopnia. W tym samym roku odzyskał też wolność. W ZSRR nikt nie mógł sobie pozwolić na prywatne laboratorium; Termen zgłosił się do pracy w laboratoriach NKWD. Skierowano go do badań nad bronią atomową.

Odchodząc po latach na emeryturę, 68-letni wynalazca głowę miał pełną pomysłów. Żadnej cywilnej instytucji nie mógł jednak przedstawić swych osiągnięć i kwalifikacji. Po dłuższych zabiegach znalazł zatrudnienie w moskiewskim konserwatorium, jako technik w studiu dokumentującym uczelniane koncerty. Tam odkrył go w 1967 r. amerykański krytyk muzyczny Harold Schonberg i na łamach "New York Timesa" opisał spotkanie z legendarnym wynalazcą pierwszego instrumentu elektrycznego, który zadomowił się na estradzie.

Odcięty od świata

Zaskoczenie na Zachodzie było ogromne - uważano, że Termen został porwany przez wywiad ZSRR i od dawna nie żyje. On zaś, w Moskwie, podjął próby odnowienia kontaktów ze znajomymi z Zachodu - i tu miarka się przebrała, tego władze nie zamierzały tolerować. Zwolniono go z pracy, niszcząc instrumenty, które skonstruował (poniekąd nielegalnie).

Tymczasem na Zachodzie termenvox cieszył się popularnością wśród twórców muzyki filmowej. Jako pierwszy użył go w 1945 r. Miklós Rózsa w thrillerze "Urzeczona" Alfreda Hitchcocka (w scenach nawrotów paranoi u głównego bohatera, granego przez Gregory’ego Pecka). Oscar dla Rózsy sprawił, że demoniczne glissando stało się nieodzownym efektem w filmach grozy. Sześć lat później wkroczyło do filmów science-fiction po tym, jak w "Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia" termenvox towarzyszył "latającemu talerzowi". Film apelował o zaprzestanie budowania bomb nuklearnych - wynalazca termenvoxu pracował w tym czasie nad bronią jądrową. Kiedy zaś termenvox stał się towarzyszem dźwiękowym ekranowych kosmitów - jego twórca przed "ufoludkami" uciekł na emeryturę.

W dziejach termenvoxu pojawił się jeszcze jeden wątek kosmiczny. Samuel Hoffman, który nagrał muzykę do "Urzeczonej", w 1947 r. wydał płytę "Out of the Moon". Nieziemskie brzmienie instrumentu w połączeniu z żeńskim chórkiem i orkiestrą tak relaksowało słuchaczy, że wkrótce sukces rynkowy odniosły kolejne płyty (zapoczątkowując styl znany dziś jako house lub chillout). Fanem Hoffmana został Neil Armstrong: ruszając na Księżyc, zabrał na pokład "Apolla 11"- obok "Symfonii z Nowego świata" Dvořaka - tę właśnie "lunarną" płytę.

Termen o niczym nie wiedział, odcięty od świata. Świat zaś, dowiedziawszy się dzięki pierestrojce, że ojciec syntezatora żyje - zapragnął go zobaczyć. W 1988 r. Termena zaproszono na festiwal muzyki elektronicznej w Bourges. Nie dotarłby tam, gdyby nie upór Roberta Mooga, pioniera muzyki elektronicznej, wykonującego niemal codziennie telefony do Moskwy, by wydrzeć zgodę na wydanie paszportu osobie, która nie mogła go otrzymać, gdyż współpracowała kiedyś z wojskiem. Wkrótce ponad 90-letni Termen poleciał do Szwecji, a następnie za Ocean, gdzie Steven M. Martin realizował o nim film "The Electronic Odyssey".

***

W 1991 r., gdy rozpadał się ZSRR, wieloletnie starania Termena o przyjęcie do KPZR zwieńczyła legitymacja, wręczona mu na parę miesięcy przed rozwiązaniem tej partii. Zaskoczeni znajomi usłyszeli, że przed laty obiecał to Leninowi, a przyrzeczeń należy dotrzymywać.

Zmarł w 1993 r., w wieku 97 lat. Komplementy na temat swej żywotności (a przedstawiono tu ledwie część dokonań radzieckiego Fausta, pomijając np. obecność kilku coraz to młodszych Małgorzat w jego życiu prywatnym) dowcipnie tłumaczył sekretem swego nazwiska. "Termen" wspak czyta się: "ne mret’". Czyli: "nie umierać".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2010