Śmiertelność chłopców polskich

Powieść o obcym, który chce zrozumieć polską swojskość. Przeraża go ona i zarazem fascynuje, potem zaś odbiera najbliższego przyjaciela, każąc podjąć studia nad problemem polskiego zarażenia śmiercią.

28.09.2010

Czyta się kilka minut

"Wąż w kaplicy" to trzynasta powieść Tomasza Piątka. Jednak nie feralna liczba przesądza o wyjątkowości tej pozycji. Piątek podarował nam powieść żarliwą i przewrotną, być może najlepszą w dotychczasowym dorobku. To kolejny głos w długiej i wielowątkowej dyskusji o sensie straceńczej śmierci i kulcie męczeństwa za narodową sprawę.

Nie jest to oczywiście temat nowy. Skąd się bierze polska samobójcza odwaga i chłopięce męstwo, dlaczego Polacy tak ochoczo składają na ołtarzu ojczyzny swych najlepszych synów, z jakiego powodu są kochankami śmierci etc. - o to wszystko pytano, jak wiemy, wielokrotnie, a niekiedy obsesyjnie (np. w "Kinderszenen" Rymkiewicza). Mimo to rzecz Piątka brzmi zadziwiająco świeżo, niemal odnowicielsko.

Mamy tu do czynienia ze starym, sprawdzonym chwytem literackim - opowieścią obcego, który pragnie zrozumieć lokalność. Dobrze - i tak jest u Piątka - jeśli ten obcy sam ma kłopoty z tożsamością. Kiedy jest się austriacko-szwajcarsko-włoskim chłopcem wzrastającym w cesarsko-królewskim Krakowie, mówiącym płynnie i naprzemiennie w trzech językach, trudno o silną narodową i kulturową identyfikację. Ten zrazu chłopiec, a później dojrzały mężczyzna to Andreas Issli. Fabuła "Węża w kaplicy" jest rozwijana jako jego wspomnienie.

W ekspozycji widzimy narratora-bohatera, który po II wojnie światowej osiadł w Argentynie. To były nazista, przerzucony do Ameryki przez urzędników Watykanu, oczywiście za niemałe pieniądze ze szwajcarskiego konta. Issli snuje opowieść o swoim życiu, a w centrum tej narracji znajduje się sprawa polska. Piątek co rusz finguje zdziwienie opowiadacza. To, co swojskie (polskie, arcypolskie), musi zostać przedstawione jako niezrozumiałe, a nawet egzotyczne.

Kraków z połowy XIX wieku jest tedy dusznym, zapyziałym miastem "wąsatych i wąsikowatych Polaków, ze sporą domieszką Żydów, Ormian, Czechów i ludzi niemieckojęzycznych". To wówczas - dokładnie w roku 1845 - szwajcarski dziadek Andreasa przybył do Krakowa, by rozwinąć cukierniczy interes. Natychmiast zderzył się z polskim żywiołem - właśnie wybuchło powstanie krakowskie. Co znamienne - ten i kolejne zrywy narodowowyzwoleńcze Polaków ujmowane są przez Piątka wyłącznie w kategoriach klasowych, w duchu lewicowo-rewolucyjnym; mniej więcej tak, jak to rozpisał Leon Kruczkowski w "Kordianie i chamie". Dość powiedzieć, że przodek Andreasa wzbogacił się w chwili, kiedy "cesarz zwolnił chłopów z pańszczyzny", a "pozbawiona niewolników polska szlachta zaczęła na swych majątkach bankrutować". Potęga rodu Issli wyrosła na ziemiach i lasach kupowanych za bezcen od polskich bankrutów.

Wracam do historii Andreasa. Jego ojciec, po części z dobroci serca, po części z troski o interesy (te idą świetnie, stary Issli jest już milionerem ożenionym z piękną Włoszką), pragnie "zbliżyć się do krakowskich Polaków", toteż posyła chłopca do polskiego gimnazjum. Tam Andreas zaprzyjaźnia się z Jankiem. Między chłopcami powstaje niezwykle silna więź, do pewnego stopnia nacechowana homoerotycznie. Janek, szlachetny chłopiec z patriotycznej, katolickiej rodziny (Issli jest protestantem), wprowadza przyjaciela w obcy świat. Ścieżka edukacyjna, swoisty bildung, ma swoje etapy - jest lekcja sportu, polskiej religijności, wreszcie lekcja romantycznego patriotyzmu, a po drodze wprowadzenie w polskie obyczaje i historię. Nasz obcy odkrywa uroki polskiego idiomu, stopniowo przekonuje się, że Polacy bynajmniej nie są rozmodlonymi ciemniakami rozsmakowanymi w bigosie.

Mamy zatem ambiwalencję - swojskość jest czymś, co przeraża i jednocześnie fascynuje. Andreasowi, chłopcu nad wyraz bystremu, czytującemu do poduszki pisma Nietzschego i Freuda (oczywiście w niemieckich oryginałach), przypadł do gustu nawet polski mesjanizm. Janek objaśnia: "Polska jest jak Pan Jezus, poświęca się za grzechy wszystkich ludzi. A Polak poświęca się za Polskę". Po przytoczeniu tych słów Andreas zauważa: "I stał się mi drogi, najdroższy, i tak jest do dzisiaj. Nawet teraz nie przeklinam go za to, czego mnie nauczył - słów i znaczeń, świętych i świetlistych".

I byłby się nasz bohater nawrócił na polskość, zanurzył w niej bez reszty, gdyby nie zdarzenie, które stało się momentem zwrotnym w jego biografii. Oto wybucha I wojna światowa. Janek staje w pierwszym szeregu strzeleckiej gromady. Andreasa próbują powstrzymać rodzice ("Nie. Nie wydasz swojego młodego życia na pastwę bezrozumnej waśni plemion i cesarzów"), lecz po chwili ulegają. Chłopcy - obaj świeżo po maturze - spotykają się w miejscu pierwszej potyczki legionistów z Rosjanami. Janek ginie w absurdalnych okolicznościach, wiedziony pragnieniem pięknej, arcypolskiej śmierci. Dla Andreasa jest to szok. Za wszelką cenę pragnie rozwikłać zagadkę bezsensownej, poniekąd samobójczej śmierci przyjaciela. Z góry też zakłada, że ma do czynienia nie z pojedynczym przypadkiem straceńczego, patriotycznego szału, lecz z ofiarą... polskiego ducha.

Issli sporo już wie (np. o katolickim kulcie Chrystusa Ukrzyżowanego, o polskiej mistyce), ale jednak za mało. Podejmuje więc w Wiedniu studia z zakresu psychiatrii. Dyskutuje z Freudem o popędzie śmierci. Tu jednak wiedeński doktor jest bezradny. Owszem, ma wyrobiony pogląd na "bezsensowne zabijanie się", ale pojedynczego człowieka. Powiada, zwracając się do naszego bohatera: "Ja leczę ludzi. Jeśli interesują pana dusze narodów, zbiorowe nieświadomości i absurdalne bóstwa zniszczenia, to obawiam się, że musi pan jechać do Szwajcarii". Następnym konsultantem będzie więc Jung. Okaże się równie bezradny: "Nieświadomość zbiorowa nie popełnia samobójstwa".

Jung ma jednak znajomego - Matthiasa Heinricha Göringa, prominentnego psychologa nowych Niemiec, kuzyna hitlerowskiego dygnitarza. Rozmowa o śmierci i zniszczeniu, tym razem przepuszczona przez założenia ideologiczne faszyzmu i mitologię germańską, zyskuje nowy wymiar. Dowiadujemy się m.in., że wyższość Niemców na Polakami ma polegać na tym, iż śmierć (w służbie narodu) tych pierwszych "daje plon", natomiast ofiara tych drugich jest bezowocna.

Issli, cały czas nie mogąc pogodzić się ze śmiercią ukochanego przyjaciela, podejmuje, już w hitlerowskim mundurze, badania nad psychiką Polaków. Swoim mocodawcom tłumaczy: "Jeżeli zapanujemy nad psychiką szczurów, to będziemy mogli nimi rządzić (...) bez buntów, zamachów, dywersji". Tak naprawdę powoduje nim szlachetny zamiar - chce ocalić nowe pokolenie polskich chłopców. Wśród nich są naśladowcy Janka (jesteśmy w okupowanej Warszawie). Na przykład młodziutki poeta i konspirator, Krzysztof Kamil Baczyński. To on, aresztowany przez gestapo na polecenie Andreasa, staje się królikiem doświadczalnym. Doktor, posiadający pełnomocnictwa samego gubernatora Franka, chce mu wyprać mózg. Pyta retorycznie: "Czy nie myślisz, że dla twojej ojczyzny byłoby lepiej, gdybyś żył? Gdybyś dalej pisał wiersze albo jakieś artykuły, albo chociaż uczył dzieci w szkole?". Grochem o ścianę. Nie przekonał chłopca, nie ocalił mu życia.

Finał "Węża w kaplicy" jest bez mała brawurowy. Ponownie jesteśmy w Buenos Aires, gdzie Issli przysłuchuje się kawiarnianym wywodom Gombrowicza. Przerywa perorę pisarza o powodach, dla których Starszość zabija Młodszość. Powiada: "To nie żadna wyższość posyła chłopców na rzeź, tylko najgorsza niższość (...) zabija się mądrych, zanim zmądrzeją; posyła się do młodzieńczego grobu zdolnych i dzielnych". Gombrowicz pod naporem tyrady naszego bohatera mięknie, zwłaszcza kiedy słyszy: "zacząłeś piszczeć: chłopcy są do macania, nie do zabijania, ale nie uda ci się ten wybieg".

Skracam i zmierzam do puenty. Do jakiego wniosku doszedł ostatecznie Andreas Issli? Chyba do żadnego. Jego prywatne śledztwo w sprawie polskich chłopców zarażonych śmiercią przyniosło mnóstwo obserwacji i jeszcze więcej hipotez. Ale problemu nie rozgryzł. Przemyślenia na temat prawdziwej i nieprawdziwej ofiary zawarte na ostatnich stronach powieści wydają się doklejone na siłę, a wzięły się chyba z chęci wyrażenia stanowiska samego pisarza. Nie przekonują jako całkiem współczesne, ignorujące okoliczności historyczne. Aż chciałoby się westchnąć: co ty wiesz, pisarzu z rocznika 1974, o zabijaniu?

I na sam koniec jeszcze jeden grymas. Najnowsza powieść Tomasza Piątka wydaje się utworem napisanym pospiesznie. Na pewno zaś jest dziełem nierównym. W części pierwszej, najbardziej okazałej, wyczuwa się epicki oddech, ale już druga ma strukturę migawkową, związki między poszczególnymi epizodami są luźne i słabo umotywowane. Im bliżej końca (część 3. i 4.), tym więcej ujęć zgoła komiksowych. Ani myślę jednak przywiązywać się do obiekcji. Ogólne, ze wszech miar dobre wrażenie nie jest zagrożone. Zaiste, zgrabna i inteligentna to rzecz, jedna z najlepszych z datą 2010.

Tomasz Piątek, Wąż w kaplicy Warszawa 2010, Wydawnictwo W.A.B.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 8 (40/2010)