Skok w otchłań

Gdy japońskie lotnictwo uderzyło na amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor na Hawajach, był to krok samobójczy. Dlatego w Tokio mało kto chciał wojny z USA. Jak więc do niej doszło?

29.11.2014

Czyta się kilka minut

Okręty USA płoną po ataku Japończyków na Pearl Harbor, 7 grudnia 1941 r. / Fot. The Library of Congress
Okręty USA płoną po ataku Japończyków na Pearl Harbor, 7 grudnia 1941 r. / Fot. The Library of Congress

Na krótko przed atakiem na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r., doszło do pamiętnej wymiany zdań między premierem Japonii księciem Konoe a generałem Tojo, ministrem ds. armii. Konoe mówił: „Wy, wojskowi, zbyt lekko podchodzicie do wojny”. Tojo ripostował: „Czasem trzeba zdobyć się na odwagę, zamknąć oczy i skoczyć w dół z tarasu świątyni Kyomizudera”. Ten, kto widział, jak wysoko leży ten taras, wie, że taki skok nie może się skończyć dobrze. Ale Japonia uderzyła na USA. Prezydent Roosevelt w równie pamiętnym przemówieniu mówił o „infamii”, jaką okryli się Japończycy, i zapowiedział, że Stany będą walczyć do absolutnego zwycięstwa.

Wiemy, co było dalej: po czterech latach walk na Pacyfiku Pearl Harbor znalazło epilog w Hiroszimie. Znane są też teorie tłumaczące japoński atak: że gdy jedno państwo zamierza się na inne, znacznie silniejsze, świadczy to albo o fanatyzmie jego przywódców, albo o poczuciu osaczenia przez przeważające siły (wtedy atak wydaje się jedynym honorowym wyjściem).

Wojna, której mogło nie być

Inaczej na Pearl Harbor spojrzała Eri Hotta, japońska historyczka, w książce „Japan 1941: Countdown to Infamy” (Japonia 1941. Końcowe odliczanie do infamii). Hotta analizuje, co się działo na szczytach władzy w Tokio przed atakiem – i podważa dwa mity: że Japonia w latach 30. XX wieku została „uprowadzona” przez fanatycznych militarystów, którzy chcieli podbić Azję, i że Japończycy byli wokół tego celu zjednoczeni.

Człowiekiem, który w analizie Hotty wyłania się jako główny winny dryfu ku wojnie z USA, był cywil: Fumimaro Konoe, który urząd premiera pełnił niemal do ataku na Pearl Harbor, gdy zastąpił go generał Tojo. A głównym jastrzębiem w rządzie Konoe był szef MSZ Matsuoka, wojenną retoryką przewyższający generalicję. Wojsko było podzielone: nie tylko między armię lądową i marynarkę (walczące o wpływy i budżet, ryzykując tym bezpieczeństwo kraju), ale też między ministerialną generalicję i szefostwo sztabu oraz między dowództwo i oficerów niższych rangą. Bez liku było frakcji i klik, forsujących własne opinie.

Największym paradoksem jest jednak, że żaden z głównych aktorów – cesarz Hirohito, Konoe, Tojo, generałowie i admiralicja – wojny z USA tak naprawdę nie chcieli. Wszyscy stali się zakładnikami niewydolnego systemu władzy, własnej propagandy i obyczaju politycznego. W ich prywatnych rozmowach nie widać fanatyzmu. Są za to cechy bardzo ludzkie: słabość charakteru, konformizm, strach przed utratą twarzy i podjęciem decyzji, która zawróci Japonię z wojennego kursu. Oczywiście nie czyni to decyzji o rozpoczęciu wojny z USA mniej szaloną – wojny, która zdaniem Hotty była „do uniknięcia i nie do wygrania”.

Japonia wśród rekinów

Droga do Pearl Harbor ma swój początek w połowie XIX w., gdy Amerykanie zmusili Japonię do porzucenia ponad 200-letniej izolacji. Świat, który ujrzeli Japończycy, nie wyglądał zachęcająco: w polityce międzynarodowej królował darwinizm, białe mocarstwa kolonialne dzieliły między siebie kontynenty, nauka zajmowała się uzasadnianiem rasizmu.

Aby przetrwać, Japończycy musieli szybko zbudować nowoczesne państwo. Odnieśli tu sukces, a po wygranych wojnach – w 1895 r. z Chinami i w 1905 r. z Rosją – zaczęli tworzyć własne imperium. Zwłaszcza pokonanie Rosji spotkało się z rozgłosem na świecie: pierwszy raz biały człowiek musiał uznać wyższość kolorowej rasy. Amerykanie i Anglicy gratulowali Japonii, która mogła poczuć się prawie jak członek klubu mocarstw. „Prawie” czyni jednak różnicę: Japończycy nigdy nie wyzbyli się dyskomfortu, że nie traktuje się ich na równi z innymi. Nawet wtedy, gdy prezydent USA Theodore Roosevelt mówił do nich: „Jesteście naszą honorową białą rasą” (miał to być komplement).

Gdy w czasie negocjacji, po konfliktach zbrojnych w Chinach czy Mandżurii, białe mocarstwa żądały wycofania się Japończyków z zajętych ziem, Tokio traktowało to jako rasizm – wszak potęgom Zachodu nikt nie zabraniał posiadania kolonii. Japończycy wypominali też Stanom restrykcyjne prawo imigracyjne i dyskryminację obywateli Japonii w USA. Część tych zarzutów była prawdziwa, inne nie. Ale temat mógł być podchwycony przez propagandę. W ten sposób atak na Pearl Harbor stanie się obroną konieczną przed zachodnim imperializmem, który od stu lat upokarza Japonię, dążąc do jej unicestwienia.

Patrząc wstecz widać też, jak brzemienny w skutki okazał się „Reskrypt Cesarski dla Żołnierzy i Marynarzy” z 1882 r. Na jego mocy wojsko miało podlegać cesarzowi, a nie rządowi (chodziło o uniknięcie polityzacji armii). Ale cesarz nie był normalnym politykiem: pełnił też rolę szintoistycznego kapłana o boskich atrybutach, dystansując się od bieżącej polityki. Tą zajmowali się z początku oligarchowie z otoczenia dworu cesarskiego. Gdy oni wymarli, armii nie miał kto dyscyplinować. Generałowie mogli więc sprzeciwiać się polityce rządu, twierdząc, że czynią to z lojalności do cesarza i z chęci ocalenia go od słabego otoczenia.

Działo się to w latach 30. XX w., w czasie Wielkiego Kryzysu, który dotknął też Japonię, a zwłaszcza jej północ, skąd pochodziło wielu żołnierzy. W domach brakowało jedzenia, siostry sprzedawano do prostytucji, tworzył się zaczyn dla radykalizmu młodych mężczyzn. Do wojny na Pacyfiku Japonia szła więc w klimacie niepokojów i z rozchwianym systemem władzy: jego elementy stanowili cesarz, rząd i podzielona armia, bez jednego ośrodka decyzyjnego.

Tokio na równi pochyłej

Elementem domina, który uruchomił sekwencję zdarzeń prowadzących do Pearl Harbor, stało się zajęcie przez Japończyków południowej części francuskich Indochin w lipcu 1941 r. Amerykanie odpowiedzieli embargiem na dostawy ropy do Japonii i zamrozili japońskie aktywa.

Kilka tygodni wcześniej japońscy przywódcy stanęli przed dylematem: gdzie uderzyć? Czy na Związek Sowiecki (właśnie zaatakowany przez Hitlera), czy na południe Azji (z myślą o surowcach)?

Premier i większość wojska wolała to drugie; szef MSZ Matsuoka chciał ataku na Syberię, by wspomóc niemieckiego sojusznika. Matsuoka przegrał, ale dostał coś w zamian: w dokumencie Konferencji Cesarskiej z 2 lipca 1941 r. znalazł się zapis, że „Cesarstwo nie cofnie się w obliczu wojny z Anglią i USA”.

Ponieważ atak na Indochiny groził zaostrzeniem stosunków z tymi krajami – Anglia stacjonowała w Singapurze, USA na Filipinach – Matsuoka, który zawsze prężył muskuły wobec Zachodu, dostał ten zapis na pocieszenie. Formalnie nie miał on skutków, ale był precedensem: pierwszy raz w dokumencie autoryzowanym przez cesarza padło pojęcie „wojna z USA”. Tabu złamano, otwierając drzwi do eskalacji wojennego języka, z którego trudno się wycofać.

Premier, większość generalicji i cesarz nie chcieli tego zapisu. Ale sądzili, że on nic nie znaczy. Tymczasem po wprowadzeniu przez USA embarga sytuacja zmieniła się z dnia na dzień. Oficerowie sztabowi zaczęli formułować strategie ataku, propaganda mówiła o osaczeniu kraju. Żaden przywódca nie miał odwagi oficjalnie przyznać, że zajęcie Indochin było błędem. Groziło to utratą twarzy, pomysł odwrotu spotkałby się z zarzutem słabości lub zdrady. Ale prywatne reakcje były inne: kilka dni po nałożeniu embarga Konoe żałował decyzji o zajęciu Indochin. Pisał do przyjaciela: „Wstydzę się przed swoimi przodkami. Chcę uniknąć wojny za każdą cenę”. I dodawał: „Wszystko, co mogę zrobić, to modlić się o cud i interwencję boską”.

Buńczuczny Matsuoka chciał już zrywać rozmowy z USA. Za tę „dyplomację na krawędzi” zapłacił wprawdzie wkrótce utratą stanowiska, ale rok jego urzędowania starczył, by przybliżyć Japonię do wojny z USA. Co ciekawe, Matsuoka nie był osobistym wrogiem Stanów, uważał je wręcz za drugi dom: znalazł się tam jako młody chłopak, skończył w Oregonie studia, przyjął chrześcijaństwo, miał przyjaciół. Ale czy je rozumiał? Po powrocie do Japonii tak referował stosunki międzyludzkie w USA: „Gdy dwoje ludzi spotyka się tam na wąskiej ścieżce i jeden się ukłoni, ustępując miejsca drugiemu, tamten uzna go za mięczaka. Ale jeśli mijając drugiego dasz mu w twarz, będzie szanował cię jak równego”. I tak mniej więcej prowadził dyplomację. Ale szacunku Stanów nie zyskał.

Siła ludzka, siła boska

6 września Tokio zacisnęło sobie pętlę na szyi. Konferencja Cesarska uznała, że rozmowy z USA potrwają do 25 października, potem zacznie się wojna. Terminu żądał sztab armii, choć nie było to konieczne. Przez kolejne tygodnie rozmowy trwały, ale termin, przesunięty na koniec listopada, ciążył. Japończycy dali się ponieść chorej logice, że nie wypada się cofnąć. Tkwić w miejscu też się nie da. Ale dokąd iść? Cesarz, zwykle bierny, też chciał to wiedzieć. „Czy można stwierdzić, że na pewno wygramy?” – pytał dowódców. Usłyszał: „Trudno ostatecznie powiedzieć, gdyż to zależy nie tylko od siły ludzkiej, ale i boskiej”. W kolejnej rozmowie miał krzyknąć: „Cóż to za bezsensowna wojna!”. Ale nie rzucił na szalę swego autorytetu.

Znów zabrakło przywództwa. Decyzje docierały się na zasadzie konsensu między ośrodkami władzy i frakcjami. Ma to zalety w spokojnych czasach, ale nie w obliczu wojny. Gdy więc oficerowie sztabowi występowali z planami i terminem ataku, to nie można go było całkiem odrzucić, najwyżej przesunąć. Na Konferencjach Cesarskich rząd i generalicja posuwali się więc krok po kroku ku wojnie, by po ich zakończeniu dzielić się wątpliwościami. Admirał liczył, że premier wypowie się przeciw wojnie, a premier, że generał itd. Cesarz milczał lub odczytywał wieloznaczny poemat. Zarazem wszyscy utwierdzali się, że wojny da się uniknąć.

Wiedzieli, czego się bać. Z raportów wynikało, że Japonia gospodarczo tej wojny nie udźwignie: produkcja przemysłowa USA była dwudziestokrotnie wyższa! W czasie jednej z takich prezentacji generał Tojo notował wszystko, stopniowo blednąc, by na końcu orzec, że w raporcie brakuje mu elementu „nieprzewidywalności”, który występuje na wojnie. Bywało więc, że dane zmieniano na mniej pesymistyczne. Hotta pisze: „Argument za rozpoczęciem wojny, nieważne jak prezentowany, wymagał samooszukiwania się i skłamanej rachunkowości, by udowodnić, że Japonia jest gotowa na długi konflikt”.

Cud, którego nie było

Liczono, że cios zadany w Pearl Harbor będzie tak silny, że USA zgodzą się na korzystne dla Japonii negocjacje.

A jeśli tak się nie stanie? Wtedy zostanie już tylko „boska interwencja” i „element nieprzewidywalności”. Jest tragedią narodu i oskarżeniem jego liderów, którzy decydują się na wojnę, choć szanse są minimalne. Ale sytuację Japonii komplikuje fakt, że to właśnie brak przywództwa, rozmyta odpowiedzialność i gra pozorów stanęły za wojenną logiką, której nie umiano zatrzymać. „Bez Hitlera Niemcy byłyby innym krajem, bez Tojo w Japonii nic by się nie zmieniło” – pisze Hotta.

Mózgiem ataku na Pearl Harbor uczyniono admirała Yamamoto. Ten trzeźwy człowiek, wykształcony na Harvardzie, wiedział od początku, że Japonia tej wojny nie wygra. Ale teraz liczył się tylko pierwszy cios. Miał być dotkliwy. Przez ostatnie miesiące, równolegle z dyplomacją, lotnictwo ćwiczyło atak w Kagoshimie, gdzie zatoka przypomina Pearl Harbor.

Jeszcze 29 listopada cesarz spotka się z politykami, którzy będą odradzać mu wojnę. To samo, dzień później, uczyni służący w marynarce młodszy brat cesarza, książę Takamatsu. Ambasador Japonii w USA do ostatnich minut będzie próbować negocjacji (nie wiedział, że datę ataku już wyznaczono).

Po północy 7 grudnia 1941 r. do Hawajów dolecą pierwsze japońskie samoloty. Generał Tojo wraz z całym narodem za chwilę skoczy w otchłań z tarasu świątyni Kyomizudera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2014