Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W niedzielę weźmiemy udział w bardzo dziwnym głosowaniu – nazwa „wybory” jest tu trochę na wyrost. Teoretycznie możliwe jest jeszcze zwycięstwo faworyta już w pierwszej turze, ale w praktyce wymagałoby to cudu. Realnie minione tygodnie – a może nawet lata – przesądziły o tym, że w dogrywce zmierzą się kandydaci dwóch głównych sił: obozu rządzącego i największego ugrupowania opozycji.
Tym, kto na ostatniej prostej zamieszał najwięcej, jest Paweł Kukiz. Kapitałem założycielskim jego kampanii jest odwołanie do dwóch mitów polskiej polityki – niechęci do partii i wiary pokładanej w jednomandatowych okręgach wyborczych (to mity powiązane bardziej ze sobą niż z wiedzą o realnej polityce – chociażby tej, z którą mamy do czynienia w naszych gminach, gdzie JOW właśnie wprowadzono, a bezpartyjność święci ponoć triumfy...). Lecz prawdziwy wiatr w żagle Kukiza może wynikać ze słabości głównych kandydatów. Słabości spotęgowanych przez dwuetapową procedurę wyboru prezydenta.
Ludzi zadowolonych w Polsce nie brakuje, choć przekonanie, że są w większości, ma słabe podstawy. Tymczasem urzędujący prezydent zdecydował się na granie właśnie tą kartą. Ma być ucieleśnieniem sukcesu kraju, bo sam jest zadowolony – w szczególności z siebie. Utwierdza go w tym ogólna sympatia, z którą się przez minione lata spotykał, w jakiejś części zasilana jego powszechnie znanymi słabościami, a w jakiejś wynikająca z bycia poza codzienną polityką. Tyle że taka sympatia to jeszcze nie jest wyborcze poparcie. Trudno znaleźć kogoś, w kim wzbudzałoby zachwyt samozadowolenie władzy: wybory są napędzane sceptycyzmem względem niej i nadzieją na zmianę. Bronisławowi Komorowskiemu taka optyka jest jednak obca, więc pozostaje mu zastąpić obietnice obawami przed konkurencją. Zwłaszcza że ona się o to prosi.
Andrzej Duda nie wykorzystał szansy, jaką dała mu niespodziewana prezydencka nominacja. Swoim przekazem wpisał się w to, co wiemy o jego partii od dekady. Jeśli przez 8 długich lat nieustająco wpada się w spazmy oburzenia, nie sposób uniknąć zaszufladkowania jako spazmatyk. Z czasem atmosfera histerii przestaje służyć zmianie: może do niej zniechęcać, skłaniać do pozostania przy czymś przewidywalnym. Ułatwić akceptację Komorowskiego w duchu „niczego nie naprawi, ale też i nie zepsuje”. Oczywiście Dudzie pozostaje liczyć na błędy przeciwnika: z wypowiedzi prezydenta raz za razem przebija duch Unii Demokratycznej, na czele z podziałem na Polskę racjonalną i radykalną. Ostentacyjne poczucie wyższości względem konkurentów już raz doprowadziło to środowisko do katastrofy.
Cóż mają w takiej sytuacji zrobić ci, których zdaniem PO zasłużyła na porażkę, lecz PiS nie zasłużył na zwycięstwo? Wybór pomiędzy tymi, którzy ignorują kluczowe problemy, a tymi, którzy proponują dla nich złe rozwiązania, jest rzeczywiście ciężki. Jednak taką decyzję trzeba będzie podjąć dopiero za dwa tygodnie. W najbliższą niedzielę ci, których entuzjazmu nie wzbudza oferta głównych rywali, mogą pokazać im obu żółtą kartkę, nie napędzając przy okazji nadziei żadnej z pozostałych partii. To wydaje się powodem wzrastającego poparcia dla Kukiza. Jego wiara w proste rozwiązania świadczy o oderwaniu od rzeczywistości? Cóż z tego. Nie ma szans na wejście do drugiej tury? Tym lepiej. Akurat w tych wyborach, przy obecnych sondażach, można sobie pozwolić na zagłosowanie antysystemowe – wszak do realnego obalenia systemu na pewno to nie doprowadzi. ©