Rytualne zabicie nauczycielki

Temat nieostygły Czym właściwie jest inteligencja? Czy słowo "inteligent" brzmi wciąż nobilitująco? Jaka będzie przyszłość tej grupy społecznej? Podejmujemy temat w przekonaniu, że jest to rozmowa o nas samych i o naszych Czytelnikach. Opublikowaliśmy już "Hendekalog inteligenta" autorstwa Leszka Kołakowskiego, esej Grażyny Borkowskiej, rozmowę z Maciejem Janowskim oraz artykuły Piotra Nowaka, Magdaleny Gawin, Jacka Dukaja i Ireneusza Krzemińskiego.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Znawcom dziejów inteligencji oraz uczestnikom pełnych gorzkich żalów lub złośliwej satysfakcji debat nad jej upadkiem - a ostatnio nawet zanikiem - łatwo dowieść, że obie strony dyskusji tkwią w okopach sprzed z górą stu lat. Inteligenci wciąż spierają się o to, kim są, oskarżają nawzajem i narzekają na los, zupełnie jak ich rodzice i pradziadkowie. Inteligencja tymczasem ma się tak jak zawsze - czyli w swoim mniemaniu źle, a obiektywnie nie najgorzej. Z badań socjologicznych wynika nawet, że coraz lepiej, przy czym "lepiej" wyraża się w ostatnim dwudziestoleciu wzrostem dochodów tzw. ekspertów, specjalistów i fachowców w rozmaitych dziedzinach, zwłaszcza na tle innych grup społecznych. To przede wszystkim oni wygrali na transformacji ustrojowej, i łącząc wysokie kwalifikacje z niemałymi dochodami, bronią jej dobrego imienia w statystykach i debatach.

Z faktu, że problem dyskutowano już dawno temu, nie wynika jednak, że jest on jałowy.

Nie ulega wątpliwości, że grupa społeczna, którą tradycyjnie nazywamy inteligencją, ulega przekształceniom. Publicystyka lat 80. i 90., omawiana w "Tygodnikowej" debacie przez Magdalenę Gawin, jasno wskazuje na ich charakter. Język oskarżeń pod adresem tej części inteligencji, która nie potrafiła dostosować się do zmian i - ujmując rzecz trywialnie - "przestawić się" na wolnorynkowe myślenie, jest owych zmian dramatycznym odbiciem.

Jak się wydaje, pojęcie inteligencji okrop­nie ciąży przywoływanym przez Gawin publicystom. Ładunek znaczeń, jaki wiąże się w polskiej kulturze z owym pojęciem, trapi ich bardziej niż los prowincjonalnych nauczycielek, bibliotekarzy i pracowników osiedlowych domów kultury. Boli ich zwłaszcza to, co minione pokolenia napawało dumą: że pojęciu inteligencji towarzyszą skojarzenia z misją, obroną wartości i moralizatorskim zadzieraniem nosa wobec tych, co niżej, i tych, co wyżej na społecznej drabinie.

Ku utrapieniu publicystów - lub szerzej: inteligenckiej elity, którą reprezentują - opisywani są jako członkowie tej samej grupy społecznej, do której należą owe nauczycielki, pracownicy domów kultury w powycieranych swetrach i niereformowalne bibliotekarki, palące tanie papierosy nad kawą w szklankach. Cóż z tego, że oni sami wygrali na transformacji, orientują się w najnowszych trendach wszystkich dziedzin życia, ba, współtworzą te trendy i świetnie się z tym czują? Pojęcie inteligencji wtłacza ich wszystkich do jednego worka i na dodatek jeszcze zdaje się dowartościowywać narzekanie.

Aby pozostać w zgodzie z inteligencką tradycją, inteligent musiałby flirtować z karierą tylko pokątnie, czcić sukces jedynie ukradkiem, a w świetle dnia praktykować rozmaite wzniosłe wyrzeczenia, których sens w wolnorynkowym świecie i wolnym kraju nie wydaje się już oczywisty, a tym bardziej pociągający. Łatwiej tę tradycję po prostu odrzucić, niż starać się ją zmienić.

Dla intelektualno-eksperckich elit współczesnej Polski tradycyjne pojęcie inteligencji było więc jak odmienny kolor skóry lub obco brzmiące nazwisko - zanadto przypominało o kłopotliwym powinowactwie. Jako że zaledwie parę lat temu nasze elity były jeszcze świeżej daty, wspomnienie to musiało irytować szczególnie mocno. Zapewne wzięty stołeczny adwokat, dziennikarz, profesor uniwersytetu lub ordynator miał przed wojną tak samo niewiele wspólnego ze współczesną mu prowincjonalną nauczycielką, co i dzisiaj. Wydaje się jednak, że mniej się tego powinowactwa wstydził. Przynajmniej na poziomie deklaracji - bardziej współczuł jej ubóstwa i zacofania, niż nimi gardził. Być może kołatało się w nim przekonanie, że oboje są w jakiś sposób odpowiedzialni za wspólne dobro (zapewne za "naszą nieszczęśliwą Ojczyznę"), natomiast doktrynę, że dla wspólnego dobra będzie najlepiej, jeśli każdy zatroszczy się o los swój i swoich dzieci, wyznawał tylko po cichu.

Może się to nam dziś wydawać trochę śmieszne, nie bardziej jednak chyba niż naszej nauczycielce pogląd, że zamożność wielkomiejskiego intelektualisty przyczynia się do poprawy jej własnego losu.

Pojęcie inteligencji sugeruje istnienie wspólnoty - przekonań, interesów, zachowań. Radykalnie krytyczne opinie publicystów pod adresem "nieprzystosowanych" inteligentów nie miały na celu ani ich zmienienia, ani redefinicji wspólnoty jako takiej. Chodziło o to, żeby się z niej wypisać, wyemigrować z niereformowalnego królestwa wiecznych malkontentów do krain szczęśliwszych i atrakcyjniejszych: "elity", "ekspertów", "profesjonalistów".

Dziś nowe hierarchie wyraźnie już okrzepły, a na podwórkach strzeżonych domów bawią się dzieci bez świadomości istnienia ubogich, leniwych i pełnych idiotycznych pretensji krewnych parę przecznic dalej. Dzięki temu żyją w symbiozie z dziećmi przedsiębiorców czy pracowników korporacji, pozbawione kompleksów rodziców, którzy wypisywali się z tradycyjnej inteligencji.

Nie ma większego znaczenia, czy inteligencja jako grupa społeczna jeszcze istnieje, czy już zanikła; jeśli istnieje, to odmieniona. Może nawet przyznawanie się do inteligenckości stanie się na tyle egzotyczne, aby wejść w modę? Naturalnie tylko gdy uznamy, że tamta stara ogłosiła upadłość, a prawa do nowej marki znajdują się w rękach osób na odpowiednim poziomie.

Historia wie, że lubimy, kiedy się powtarza i najdziwniejsze pomysły podsuwa często w nobliwym opakowaniu.

Adam Kożuchowski (ur. 1979) jest adiunktem w Pracowni Dziejów Inteligencji Instytutu Historii PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009