Ruch w demokracji

Gdybym miał najkrócej scharakteryzować arenę polityczną demokracji, użyłbym formuły: "idee, pieniądze i osobowości. Te trzy czynniki bowiem charakteryzują to, co na arenie się dzieje, kto się na niej pojawia i kto może się utrzymać.

08.05.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Jedno przechodzi w drugie: za pieniądze można znaleźć ludzi, którzy stworzą ideę; dla idei ludzie są gotowi się poświęcić. Osobowość wymaga świateł medialnych; media pasą się pieniędzmi.

Od strony formalnej arena jest rynkiem, na którym rządzą prawa popytu i podaży. Partia Kobiet, Prawica Rzeczypospolitej Marka Jurka czy Ruch na rzecz Demokracji to pojawiające się na nim oferty. By znaleźć wyborcę, muszą mieć pieniądze albo tych, którzy będą chcieli je dostać. Ustabilizowany system demokratyczny, taki jak w Polsce, nie jest oczywiście wolnym rynkiem, bo od początku wbudowane są weń nierówności strukturalne: wchodzący na arenę musi mieć własne pieniądze, bo udział w czasie budżetowym to za mało, by przebić się do opinii publicznej, a dotacja budżetowa z zaostrzonymi kontrolami nad dodatkowymi wpływami sprawia, że premiowani są zwycięzcy w ostatnich wyborach, czyli: przeszłość i ciągłość.

Lęk przed przygodą

Nowi muszą więc opierać się na twarzach starych, które i tak są twarzami publicznymi - polityków, pisarzy, sportowców - ludzi sławnych w kraju czy choćby w regionie. Długość listy znanych osobistości określa właśnie ten dodatkowy kapitał, z którym ugrupowanie startuje do władzy. Pod tym względem lista sygnatariuszy Ruchu na rzecz Demokracji, jaki pojawił się na początku maja, robi wrażenie, choć dominuje nad nią jeden, poprzedni, prezydent, wyraźnie ulubieniec większości Polaków.

Od strony merytorycznej też wydaje się, że propozycje Ruchu są wyraziste. Problem w tym może, że w przekazie społecznym wszystkie takie oferty sprowadzają się do tego, co najbardziej wyraziste, i gubią przy tym elementy taktycznie poboczne, a merytorycznie niemniej istotne. Któż np. pamięta, że marszałek Jurek chciał odróżnić się działaniem na rzecz spokoju publicznego i złagodzenia tonu debaty politycznej. Na zawsze już pozostanie rycerzem jednej sprawy - bezwarunkowej obrony życia nienarodzonych, co zawęża pasmo społecznej atrakcyjności jego ugrupowania. Program obrony demokracji jest dużo szerszy, na tyle wręcz szeroki, że w opinii publicznej, jako zasada jednocząca ludzi podkreślających swoją polityczną wielobarwność, pozostanie przeciwstawianie się braciom Kaczyńskim i skupionej wokół PiS koalicji rządzącej. To nawet naturalne, bo kto będzie z Andrzejem Olechowskim na serio kojarzył skruchę wynikającą z powstania zróżnicowania społecznego podczas transformacji ustrojowej, a z Włodzimierzem Cimoszewiczem dziedzictwo "Solidarności"?

Autorzy oświadczenia Ruchu odważyli się wskazać na cele pozytywne, ale ich biografie nie uzasadniają wspólnoty w tej warstwie. Szczerze brzmią wtedy, gdy chcą razem bronić III RP, bo jest czego bronić. Pytanie tylko, czy wszyscy są najlepszymi rzecznikami obrony. Piszą jednak również: "Za jedną z największych porażek III Rzeczypospolitej uważamy ogromne rozwarstwienie - od wielomilionowych fortun aż po nędzę bezrobotnych". Zróżnicowanie społeczne nie jest jedyną wadą III RP i należałoby zrobić ich dłuższą listę, ale jeśli się wymienia tę jedną, trzeba wyraźnie wskazać program socjalistyczny w swej istocie. Tu autorom zabrakło odwagi, ale też byłby to krok nadludzkiej odwagi, trzeba byłoby bowiem przekroczyć samych siebie i wybrać się na nową przygodę polityczną.

Odrodzenie PPS byłoby w Polsce czymś zdrowym, gdyby mogło zastąpić ugrupowania postkomunistyczne będące w istocie - jak mogliśmy to dowoli oglądać w minionej dekadzie - publicznymi wspólnotami interesów prywatnych, kontynuującymi zawłaszczenie w 1948 r. retoryki sprawiedliwości społecznej. Tyle że to odrodzenie wymagałoby nowych twarzy i nowych życiorysów, no może z wyjątkiem tego jedynego, który sprawując swą funkcję umiał zbudować image prezydenta prawie ponad podziałami. Ale patronat Kwaśniewskiego jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem, bo dopóki nie ma obok niego Lecha Wałęsy, "szacunek dla wielkiego zrywu »Solidarności« i jej przywódców oraz dla Okrągłego Stołu" oraz autorska duma z demokracji robią wrażenie jednostronne, mimo obecności ludzi z drugiej strony, jak Władysław Frasyniuk, Krzysztof Kozłowski i Bogdan Lis.

Jak porwać ludzi...

A może idzie o prawo i sprawiedliwość? Każdy opozycyjny polityk zastanawia się, jak odebrać kontrolę nad tymi pojęciami, odgrywającymi kluczową rolę w symbolice partii dzisiaj rządzącej. Przed prawem i sprawiedliwością w wydaniu PiS chce nas bronić Platforma Obywatelska, która również chce prawa i sprawiedliwości, tylko inaczej. Ruch na rzecz Demokracji też jest za prawem i sprawiedliwością. Tyle że w tej dziedzinie Polacy zdają się na razie ufać właśnie PiS, którego kampania na rzecz bezpieczeństwa publicznego została wsparta efektownymi działaniami rządzących.

Bezstronny obserwator musi przyznać, że w pierwszym roku rządów PiS to nie jego ludzie splamili się działaniami korupcyjnymi czy innymi skandalami związanymi z władzą, a cykliczne kryzysy w koalicji pozwoliły partii rządzącej, przynajmniej na razie, odciąć się od mniej lub bardziej kompromitujących koalicjantów, utrzymując jednak ich polityczne wsparcie. A uczciwość to też prawo i sprawiedliwość. Tymczasem poprzednie rządy, w których niektórzy sygnatariusze deklaracji Ruchu uczestniczyli, zostawiły także złe świadectwo, co ludzie pamiętają. Skądinąd społeczeństwo w zdecydowanej większości dobrze ocenia Trybunał Konstytucyjny, co sprawia, że apolityczna - w sensie pozapartyjnym czy ponadpartyjnym - obrona jego roli w naszym ustroju jest zadaniem jak najbardziej zasadnym i umocowanym w polskiej opinii publicznej.

Autorzy nowej propozycji politycznej mówią o ruchu, napomykając tylko o chęci stworzenia partii politycznej. Demokracja wymaga ruchu, inaczej jest w niej zastój. Ruch musi się jednak ruszać, maszerować, gromadzić razem ludzi nie tylko na seminariach i rekolekcjach, ale robić coś w kraju, w społeczeństwie. Jego wartość będzie można poznać wtedy, gdy pokaże, na ile zdolny jest porwać zwykłych ludzi, zwłaszcza młodych, do działania. A tutaj o powodzeniu ruchu decydować będzie przede wszystkim... polityka obecnego rządu. Im ostrzej będzie on atakować instytucje niezależnego wymiaru sprawiedliwości, Trybunał Konstytucyjny czy organizacje pozarządowe, tym więcej ludzi będzie odczuwało potrzebę obrony przed zagrożeniami.

O ile jednak ruch może wzbudzać sympatię, o tyle partia - niechęć. Im więcej jest ruchu w Polsce, tym lepiej, bo demokracja nieużywana na co dzień zanika. Trzeba jednak pamiętać, w jakim kierunku idą zmiany: powoli rośnie przekonanie, że ludzie mają wpływ na życie publiczne, choć jest to wciąż jeszcze poziom żałosny; powoli podnosi się też poziom życia. I tu pojawia się po raz drugi kwestia pieniędzy. Bo tak jak politologowie wciąż liczą, ile partie mogą mieć pieniędzy na politykę, tak socjolog zastanawia się, czy dalszy przyrost pieniędzy w społeczeństwie wpłynie na stosunek Polaków do partii. A może partii będzie tyle, że w niepamięć pójdzie przeszłość i liczyć się będzie tylko to, kto był u władzy podczas sukcesu? Klucz do przyszłości polskiej polityki tkwi chyba w tym, czy obecny rząd potrafi zagospodarować pieniądze wpływające do Polski z Unii Europejskiej i jak pokieruje ich podziałem w społeczeństwie.

Normalizacja lewicy

Czy Polacy potrzebują nowej partii? Nie jest to jasne. Wprawdzie odsetek tych, którzy bez reszty utożsamiają się z którymś z obecnych ugrupowań spadł, a - jak donosił CBOS w lutym 2007 r. - mniej więcej jedna czwarta Polaków wciąż nie widzi formacji, które by przynajmniej w minimalnym stopniu

reprezentowały ich interesy i poglądy. Wydaje się, że nie polityka partyjna jest dla tych ludzi ideałem. Brzmi to imponująco w sensie masy wyborców do zagospodarowania, ale spośród tych, którzy planują udział w wyborach, tylko 14 proc. nie ma jeszcze faworyta. Tymczasem w badaniach opinii politycznych obserwuje się wzrastającą niechęć wyborców PO do PiS i ich stopniowe otwieranie się na jakiś rodzaj sojuszu z lewicą. Ta niechęć wynika z historycznego podziału, który wciąż się utrzymuje, a nawet zaostrza na poziomie partii politycznych, chociaż de facto w każdej głównej partii polskiej, tak lewicowej jak prawicowej, znajdziemy czynnego polityka "z drugiej strony".

Gdyby Ruch na rzecz Demokracji potrafił pożegnać się z "betonowym" elektoratem, wyjął część lewicy z postkomunistycznego kokonu, dalej ją "demokratyzując", tym większa szansa, że okazałby się przydatny na krajowej arenie politycznej jako kolejny etap "normalizacji" lewicy. I chyba tylko pod tym warunkiem.

Prof. JACEK KURCZEWSKI (ur. 1943) był doradcą "Solidarności" w 1981 r. i wicemarszałkiem Sejmu RP I kadencji; kieruje Katedrą Socjologii Obyczajów i Prawa na Uniwersytecie Warszawskim.

---ramka 507258|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2007