Rozwód coraz bliższy

W jakim stopniu sprawa Jassina zaciąży na przyszłości konfliktu w samym Izraelu, zależy od tego, czy dojdzie do eskalacji ze strony palestyńskiej. Jeśli tak, krytycy Szarona będą triumfować. Będą podkreślać, że to ekstremalne posunięcie nic nie zmieniło, a przeciwnie, przyniosło większe zagrożenie. Natomiast jeśli odwet nie dotknie mocno Izraelczyków, posunięcie to będzie ex post uznane za właściwe.

ANDRZEJ BRZEZIECKI: - Czy zabijając Ahmeda Jassina i rozpoczynając ofensywę w Strefie Gazy, Izrael rozpętuje nową wojną z Palestyńczykami, czy jest to tylko kolejny etap konfliktu?

ANDRZEJ CHOJNOWSKI: - Zachowanie Izraela pozornie wygląda ofensywnie. Jednak łączyłbym je raczej ze strategią ograniczania skali konfliktu i stopniowym wycofywaniem się z terytoriów okupowanych. To dążenie do stopniowego rozwodu z Palestyńczykami, realizowanie “mapy drogowej" [plan pokojowy, przyjęty w 2003 r. przez premiera Izraela Szarona i ówczesnego premiera Autonomii Abbasa, a odrzucony przez organizacje terrorystyczne - red.], nawet jeśli strona palestyńska nie będzie do tego skłonna. Chodzi o oczyszczenie przedpola: uderzenie w struktury, które Izrael uważa za najbardziej niebezpieczne, aby w momencie, gdy samorządność palestyńska się powiększy, miały one mniejsze możliwości działania. Mówiąc inaczej: to uderzenie w ekstremalne siły przeciwnika po to, aby w sytuacji, gdy ten przeciwnik będzie mieć większą dozę samodzielności, jego siły umiarkowane miały silniejszą pozycję. Inna sprawa, czy ta kalkulacja się sprawdzi.

- W jakim stopniu decyzja o zabiciu Jassina była wynikiem wewnętrznej sytuacji w Izraelu i pozycji Ariela Szarona? Czy chciał on pokazać, że jest twardy, zanim opuści Strefę Gazy, a w perspektywie większość Zachodniego Brzegu Jordanu?

- W pewnym sensie tak. To wiąże się również z niedawnym kompromisem w sprawie wymiany jeńców z libańskim Hezbollahem, gdy Izrael wypuścił kilkuset więźniów w zamian za jednego żydowskiego jeńca i za ciała trzech swych żołnierzy. Rozwiązania kompromisowe zawsze wywołują oskarżenia o ugodowość. Ale Szaron ma opinię twardego polityka i on się nie musi tak uwiarygodniać. Zabicie Jassina to raczej krok dalej w strategii, która już wcześniej była realizowana: Izrael od dawna atakował przywódców Hamasu, choć mniejszego kalibru. Były też zapowiedzi, że Hamas jest organizacją najgroźniejszą i Izrael będzie się starał rozbić jego strukturę.

- Co wiadomo o zdolnościach bojowych Hamasu?

- Jego potencjał wzrasta. Spekuluje się, że siły palestyńskie wyszły poza przygotowania do partyzantki miejskiej i są szkolone do przejęcia roli regularnej armii. Ale do tego Hamasowi daleko.

- 60 proc. Izraelczyków poparło zabicie Jassina, ale nie brakowało głosów krytyki.

- Wszystkie głosy krytyczne pod adresem taktyki Szarona opierają się na założeniu, że metoda reagowania na terror kontruderzeniami militarnymi nie jest skuteczna i tylko częściowo obniża zdolność Palestyńczyków do działania, powoduje natomiast wściekłość arabskiej ulicy. W ten sposób Szarona krytykuje wielu znanych izraelskich polityków, a także spora grupa oficerów armii.

W jakim stopniu sprawa Jassina zaciąży na przyszłości konfliktu w samym Izraelu, zależy od tego, czy dojdzie do eskalacji ze strony palestyńskiej. Jeśli tak, krytycy Szarona będą triumfować. Będą podkreślać, że to ekstremalne posunięcie nic nie zmieniło, a przeciwnie, przyniosło większe zagrożenie. Natomiast jeśli odwet nie dotknie mocno Izraelczyków, posunięcie to będzie ex post uznane za właściwe.

Pierwsza fala gniewu ulicy już przeszła. Najważniejsza będzie reakcja czynników politycznych w islamie. Na razie są różne zapowiedzi. Mam wrażenie, że ta reakcja, nawet słowna, nie jest tak gwałtowna, jak można by tego oczekiwać. Złożoność postaci Jassina, który nawet w świecie arabskim nie musi być oceniany pozytywnie, stwarza szansę, że nie nastąpi gwałtowna reakcja ze strony świata muzułmańskiego.

- Przywódcy Organizacji Wyzwolenia Palestyny potępili Izrael, ale Arafatowi śmierć Jassina chyba jest na rękę, bo przegrywał z Hamasem w walce o rząd dusz?

- Wielu polityków palestyńskich, zwłaszcza Arafat, gra własną grę i po cichu cieszy się, bo zyskuje na śmierci Jassina. W końcu Hamas został kiedyś, zanim doszło do porozumienia z Oslo, niejako wylansowany przez Izraelczyków jako kontrpropozycja wobec Arafata i OWP.

- Jaka rola przypadnie teraz Arafatowi?

- Od dłuższego czasu Arafat nie może sprecyzować swojej roli. Patrząc na działania Palestyńczyków, nie widać jakiegoś konceptu ze strony przywódców Autonomii, zwłaszcza Arafata. Jest demonstracja zdecydowania, jest demonstracja działania, które ma charakter oporu. Natomiast nie widać planu politycznego, jak wyjść z impasu, w którym Arafat się znalazł. W tej chwili sytuacja trochę ułatwia mu działanie, bo nie ma presji ze strony kontrkandydata do rządu dusz. Ale z drugiej strony Arafatowi może być teraz trudniej, bo gdyby poszedł na ugodę, byłoby to potraktowane jako ugięcie się przed siłą Izraela. Tak więc ma on ograniczone pole manewru.

- Czy próba osłabienia organizacji radykalnych i wycofanie się Izraela z terenów okupowanych nie jest także kapitulacją przed demografią? We wspólnym państwie izraelsko-palestyńskim Żydzi w przyszłości staliby się mniejszością.

- Kanonem państwowości izraelskiej był zawsze pogląd, że Izrael ma być państwem żydowskim. Po 1967 r. rozumowanie to zostało zakłócone: część prawicy i ruchu syjonistycznego uznały, że rozszerzenie granic [o Zachodni Brzeg i Gazę - red.] warte jest mszy, nawet za cenę zmiany struktury etnicznej kraju.

Dziś o “rozwodzie" izraelsko-palestyńskim zadecydowało po stronie Izraela głównie znużenie walką i trwaniem w zwarciu. Doświadczenie Izraela pokazuje, że jest on silny, gdy przeciwnika ma na zewnątrz. W czasie pierwszej intifady [1987-91 - red.] okazało się, że Izrael gorzej radzi sobie z partyzantką. Państwo palestyńskie byłoby mniej niebezpiecznie, niezależnie od jego formuły ideologicznej czy ustrojowej, niż partyzantka w granicach Izraela.

- Opinia międzynarodowa niemal zgodnie potępiła Izrael za zabicie Jassina. Czy image tego państwa może jeszcze ucierpieć?

- Tu Izrael nie ma już wiele do stracenia, a historia pokazuje, że opinia europejska zawsze potępiała jego działania. Ale gdy spojrzeć wstecz, widać niekonsekwencję: gdy Izraelczycy w 1981 r. zbombardowali iracki reaktor atomowy, świat ich potępił, ale po cichu był zadowolony. Izrael jest przyzwyczajony do krytyki, choć opinia publiczna nie kryje rozżalenia tym osamotnieniem. Jednak wciąż aktualne jest credo Ben Guriona, który powtarzał: “Nieważne, co inni mówią. Ważne, co Żydzi robią". A to, co robią, musi być ważne ze względu na rację stanu Izraela. Tel-Awiw rejestruje głosy świata, ale się im nie podporządkowuje.

- Izrael mówi o "likwidacji" lub "akcji", strona przeciwna mówi o "izraelskim terrorze". Jak nazywać działalność Izraela?

- Tu nie ma szans na obiektywizm. Każdy, kto mówi o konflikcie na Bliskim Wschodzie, posługuje się językiem, w którym zakodowane są jakieś oceny. Np. BBC unika słowa “terrorysta" odnośnie do Palestyńczyków. To też jest wartościowanie. Izrael zaś używa języka technicznego, wojskowego i są to eufemizmy. Generalnie rozstrzygają sympatie. Przyznaję, że ja wczuwam się w racje izraelskie i mogę mieć skłonność do używania języka, który nie szkodzi wizerunkowi Izraela.

- W książce o konflikcie izraelsko-palestyńskim Konstanty Gebert zakłada, że skończy się on około 2007 r. Czy "otwarcie bram piekieł", jak zabicie Jassina nazwał Hamas, tę perspektywę przekreśla?

- Chyba nie. W odniesieniu do Bliskiego Wschodu nie sprawdziło się wiele pesymistycznych proroctw. Zachodzą tam natomiast pewne zmiany, na pierwszy rzut oka słabo dostrzegalne. Przykład: pisząc kilka lat temu historię Izraela sądziłem, że nie ma szans, aby Izrael zdecydował się oddać Zachodni Brzeg. Dziś taki pogląd jest nieaktualny, po stronie izraelskiej nastąpiły istotne zmiany. Mówi się o “rozstaniu", które oznacza zostawienie Palestyńczykom Zachodniego Brzegu. Nie przekreślałbym optymizmu Geberta. Każda sytuacja, jak wiemy z historii, kiedyś musi się skończyć i także ten konflikt nie będzie trwać wiecznie.

Kiedyś nam się wydawało, że imperium sowieckie będzie wieczne, a rozpadło się na naszych oczach. Tak samo wkrótce możemy być zdumieni tempem zmian na Bliskim Wschodzie.

Andrzej Chojnowski (ur. 1945) - historyk, profesor UW, członek zespołu “Res Publiki Nowej". Wraz z prof. Jerzym Tomaszewskim autor historii Izraela (“Izrael", wyd. Trio).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004