Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 1988 r. nakładem Iskier ukazała się autobiograficzna opowieść Liv Ullmann "Przemiany". Oryginał pochodzi z 1977 r.; niespełna czterdziestoletnia aktorka przedstawiła swoje życie w sekwencji zbliżeń i dłuższych wątków; co ważne, całość dzieła wypadła spójnie i bezpretensjonalnie. "Liv Ullmann. Linie życia" (w oryginale gra słów: "Liv Ullmann - Livslinjer") to książka prawie o trzydzieści lat późniejsza. Rolę autora pełni norweski pisarz i jazzowy pianista Ketil Bj?rnstad. Fragmenty przezeń pisane, najczęściej traktujące o powstającym właśnie wywiadzie-rzece, ograniczają się jednak do intermediów, najwięcej miejsca zajmują rozmowy Bj?rnstada z Ullmann i jej teksty autobiograficzne, z młodzieńczym dziennikiem i "Przemianami" (lub epizodami z nich) włącznie.
Cóż, tym razem Liv Ullmann chciała chyba osiągnąć za dużo. Rozpłynęła się spójność "Przemian", nie ma w zamian dzieła otwartego czy choćby funkcjonalnej estetycznie niekoherencji. Pierwszą książkę zamykał zestaw egzystencjalnych refleksji, składających się na rozbudowaną apostrofę do Linn, córki Ullmann i Bergmana. Myśli tam zawarte nie były może szczególnie odkrywcze, ale tekst był jak najbardziej na miejscu, i nie powiem, dopuszczony do rozmowy matki z córką czytelnik mógł i popatrzyć na siebie, i pozwolić sobie na wzruszenie. Pod koniec natomiast "Linii życia" autor przytacza dość pretensjonalny "List do moich wnuków". Mało tego, cytat poprzedza konstatacją: "Niespodziewanie natrafiam na to, czego szukałem". A za dwie-trzy strony, na sam finał, przepisuje jeszcze z zapisków Ullmann fragment już zdecydowanie nazbyt automitograficzny. Norweżka umieszcza samą siebie jako wędrowca poruszającego się w krainie ludu Saamów...
Problem tej książki polega właśnie na braku kontrapunktu (a na tym pianista powinien się znać) oraz na niepotrzebnym dopowiadaniu (a zalety swobody i spontaniczności powinny być jazzmanowi znane). Obawiam się, że Bj?rnstad trochę za bardzo podporządkował się znakomitej rozmówczyni. Oczywiście, nie dziwię się nic a nic jego fascynacji jej osobą. Nie oczekuję też, żeby zachowywał się jak wścibski dziennikarz. Jeśli jednak Liv Ullmann porządkuje swoją opowieść wokół zawęźleń emocjonalnych, to autor książki mógłby organizować jej strukturę zgodnie z zasadami odmiennego rodzaju.
Powyższe zastrzeżenia nie mają przecież na celu odmówić "Liniom życia" wartości. Te wspomnienia są fascynujące, liczne anegdoty znakomite (np. o milczącym, w sensie literalnym, spotkaniu Bergmana z Woodym Allenem). I, niezależnie już od szczegółów (tj. fragmentów) realizacji, postawiony zostaje istotny problem egzystencjalny Liv Ullmann: napięcie pomiędzy autonomicznym samostanowieniem "ja" a tym wszystkim, co przynoszą inni.
Ketil Bjornstad, "Liv Ullmann. Linie życia", przeł. Milena Skoczko, Gdańsk 2007, słowo/obraz terytoria.