Romantyczne uniesienia trzeźwego "Michela"

Zabrzmiało to jak dekret Lenina z czasu rewolucji 1917 roku: “Obywatele! Niemcy! Poeci! My, Rosjanie, przybywamy!" - wołał pisarz Wiktor Jerofiejew z łamów “Frankfurter Allgemeine", dziennika niemieckiej inteligencji. “Nigdy jeszcze zagraniczne miasto nie gościło naraz setki rosyjskich pisarzy, i cokolwiek by z tego wynikło, jakościowy rekord został już ustanowiony!" - entuzjazmował się Jerofiejew, chwaląc serdeczność, z jaką Targi Książki we Frankfurcie potraktowały gościa honorowego tegorocznej imprezy: Rosję.

26.10.2003

Czyta się kilka minut

W istocie największe państwo świata zaprezentowało siebie i swą literaturę na największych w świecie targach książki tak przebojowo jak żaden z krajów, które dotąd były gośćmi honorowymi targów we Frankfurcie nad Menem: 200 rosyjskich wydawnictw, 150 spotkań z autorami, wystawy i koncerty - w sumie jakieś siedemset imprez, organizowanych nie tylko we Frankfurcie, ale w całym kraju miało przybliżyć Niemcom współczesną kulturę rosyjską.

Kobiety, ale nie wszystkie

Prezentacja wielkiej Rosji musiała być wielka. I choć przypominała nieco sowiecką gigantomanię, niemieccy rusofile przyjęli ją dobrze. “Nigdy jeszcze Rosja nie była w Niemczech tak mocno obecna" - rozmarzyła się minister kultury Christina Weiss, otwierając frankfurckie Targi, zapominając najwyraźniej o wieloletniej obecności Rosjan najpierw w ich strefie okupacyjnej, a potem w komunistycznej NRD.

Największe zainteresowanie na Targach budziły rosyjskie kobiety i ich książki. Ludmiła Ulickaja przedstawiła niemieckie wydanie swej powieści “Kłamstwa kobiet" - i natychmiast znalazła się w czołówce listy bestsellerów tygodnika “Der Spiegel". Także powieści kryminalne pisane przez Rosjanki osiągają spore nakłady nie tylko w dawnej “ojczyźnie proletariatu", dziś “ojczyźnie turbo-kapitalizmu". Rosyjskie kryminały - np. Aleksandry Marininy (“Skradzione marzenie"), Darii Doncowej (“Oddech zimy") czy Poliny Daczkowej (“Rosyjska orchidea") sprzedają się dobrze również w Niemczech. To samo dotyczy literackiego enfant terrible Rosji, czyli Władimira Sorokina, którego najnowsza powieść “Lód" rozgrywa się we współczesnej Moskwie. A niejaki Władimir Makanin, autor powieści “Underground, albo bohater naszych czasów", fetowany był przez niemiecką krytykę wręcz jako postmodernistyczny uczeń klasyków: Gogola i Dostojewskiego.

“Udział Rosji jako honorowego gościa w tegorocznych Targach we Frankfurcie jest elementem i zarazem punktem kulminacyjnym szeroko zakrojonej prezentacji Rosji w ramach niemiecko-rosyjskiego dialogu kulturalnego, którego rozwój cieszy się poparciem głów obu państw" - informowało euforycznie kierownictwo Targów, przywołując niemiecko-rosyjskie wystawy - jak “Sztuka komunizmu" czy “Wymiana listów między cesarzem Wilhelmem II a carem Mikołajem II". W istocie, podczas jednej z częstych “konsultacji międzyrządowych" kanclerza Schrödera i prezydenta Putina rok 2003 ogłoszono “Rokiem Rosji".

Jednak nie wszystkie rosyjskie kobiety powitano we Frankfurcie równie gorąco. Jednym z rosyjskich gości Targów miała być Anna Politkowska: rosyjska reporterka, pisząca o wojnie w Czeczenii, która ujawniła wiele rosyjskich zbrodni. Tymczasem tuż przed otwarciem Targów Politkowska dowiedziała się, że jej zaproszenie (miała wziąć udział w dyskusji) anulowano. Rzekomo z powodów organizacyjnych, faktycznie (tak mówi się nieoficjalnie) z powodu nacisku rosyjskich władz.

"W głąb duszy"

Rosyjska kultura zapanowała niepodzielnie w Republice Federalnej. Także w stolicy. Już zimą 1995-96 berlińczycy tłumnie walili na pierwszą odsłonę wystawy “Berlin-Moskwa / Moskwa-Berlin (1900-1950)" w prestiżowym Martin-Gropius-Bau. Obecnie w tym samym miejscu, na ponad pięciu tysiącach metrów kwadratowych, prezentowany jest ciąg dalszy tej wystawy, obejmujący lata 1950-2000. I znowu tłumy berlińczyków i turystów stoją w długiej kolejce przed gmachem świątyni sztuki z czasów Bismarcka. Pod koniec lat 90., nie został zrealizowany podobny projekt wystawienniczy na temat “Berlin-Warszawa-Warszawa-Berlin"; zainteresowanie po stronie berlińskiej było za słabe.

O wartość artystyczną wielkiego show, jakim stała się druga odsłona wystawy “Berlin-Moskwa...", niech spierają się krytycy sztuki. Obserwator zainteresowany aspektami politycznymi tej kolejnej odsłony niemieckiej rusofilii nie może jednak przejść obojętnie nad licznymi nieścisłościami, oględnie rzecz ujmując. Oto zaraz na początku wystawy wita nas statua Lenina z początku lat 80., w brązie, w typowej dla wodza bolszewickiego przewrotu pozie - i z głową Myszki Miki. Sowiecka ikona zwieńczona amerykańskim symbolem, wykonana w czasach Breżniewa? Jak to możliwe? Odpowiedź znajdzie ten, kto wczyta się w małą tabliczkę z informacją: autor rzeźby, Aleksy Kopołajew, wyemigrował z ZSRR do Nowego Jorku już w 1975 r. Mamy więc do czynienia z niemiłym szwindlem: oto naturalizowanego Amerykanina prezentuje się pod moskiewską - fałszywą - flagą.

Granica między sztuką a kiczem jest cienka. Ale gdy rzecz dotyczy Rosji, niemiecki intelektualista kiczu się nie lęka. Stoi więc, z podziwem w oczach i słuchawkami na uszach, z których sączą się objaśnienia, przed monumentalnymi malowidłami - obojętne, czy uwieczniony jest na nich upiększony Stalin, którego kolano głaszcze atrakcyjna i skąpo odziana kobieta, czy dzieło faktycznie zasługujące na miano sztuki.

Rosyjskiemu spektaklowi między Odrą a Renem towarzyszy jubel niemieckiej prasy. “Der Spiegel" dostrzega “pomost między kulturami" i “nową duchową wolność". Lewicowy tygodnik “Die Zeit", pismo liberalnej inteligencji, drukuje pełne cztery strony (formatu “Tygodnika Powszechnego") z “małą wycieczką w głąb rosyjskiej duszy". “Der Tagesspiegel", wiodący dziennik stołeczny, poświęca cały numer prawie wyłącznie Rosji (rosyjskie ABC zaczyna się od “A jak Aurora"). Wielki festiwal muzyczno-literacki Berliner Festspiele, odbywający się zawsze jesienią, wydaje specjalną publikację z programem, pod tytułem “Gazeta Kałasznikow"... Nie ma wątpliwości: kiedy rzecz dotyczy Rosji, intelektualne Niemcy, ten jakże trzeźwy zwykle niemiecki “Michel" [odpowiednik polskiego Kowalskiego - red.], popada w prawdziwie romantyczne uniesienie.

Dwie miary kanclerza

A polityka nie zostaje w tyle za kulturą. Gerhard Schröder znowu celebruje “jednomyślność" ze swym “przyjacielem Władimirem". Świat rzeczywisty miesza się ze światem wirtualnym: w chwili, gdy Putin żelazną ręką umacnia w Rosji swą quasi-absolutną władzę, Schröder chwali “Władimira" za “tempo, z jakim wdrażane są reformy". Na temat wojny w Czeczenii kanclerz milczy, choć niemal równocześnie Unia Europejska wyraża “głęboką troskę" sytuacją w pacyfikowanej kakauskiej republice. Owszem, Realpolitik ma jakiś sens. Ale czy nawet w Realpolitik można być politykiem wiarygodnym, jeśli przykłada się, jak Schröder, dwie różne miary, z jednej strony milcząc w sprawie dziesiątków tysięcy ofiar rosyjskich zbrodni w Czeczenii albo w kwestii ograniczania praw obywatelskich w Rosji - a z drugiej strony podnosząc wysoko sztandar moralności, gdy chodzi o Stany Zjednoczone i Busha?

A obrazy telewizyjne mówią jeszcze więcej. Pod koniec września Schröder i Bush spotkali się pierwszy raz po prawie półtorarocznej przerwie, spowodowanej różnicą zdań wokół Iraku i ostrymi słowami, jakie przy tej okazji padły. Gest pojednania, zaaranżowany na marginesie obrad ONZ, był bardziej niż sztywny: chłodny uścisk dłoni, wymuszone uśmiechy. A jak wyglądało spotkanie na początku października na Uralu z byłym kagiebistą Putinem? Były serdeczne uściski i wylewność. I była też mowa o tym, że to spotkanie dwóch przyjaciół, gdy dwaj ateiści zapalali świeczki w jekaterynburskiej cerkwi Wszystkich Świętych. Poniesiony emocjami Schröder miał nawet odkryć “mentalną bliskość" między Niemcami i Rosjanami.

Skąd taki, z reguły pozytywny obraz Rosji w Niemczech? Najpewniej spory wpływ ma na niego nadal historia - zwłaszcza historia Prus. Przez dobrych dwieście lat, od połowy XVIII wieku aż do połowy wieku XX, Prusy były w Niemczech siłą dominującą i (mimo konfliktów) ich polityka najczęściej nakierowana była na porozumienie z Rosją - od rozbiorów Polski, przez sojusz prusko-rosyjski przeciw Napoleonowi, Kongres Wiedeński (1815 r.), “ducha Rapallo" (1922 r.), aż po pakt Hitler-Stalin w sierpniu 1939 r.

Nawet po tragedii II wojny światowej, okupacji części Niemiec przez Armię Czerwoną, a potem w obliczu zagrożenia komunistycznego w czasie “zimnej wojny", odczucia Niemców wobec Rosjan cechowało raczej romantyczne zauroczenie, a nie poczucie rzeczywistości. Zagrożenie odczuwano bardziej ze strony Sowietów, mniej ze strony Rosjan. Michaił Gorbaczow nadal uważany jest za bohatera tylko dlatego, że zgodził się na zjednoczenie Niemiec. Mało kto mówi natomiast w tym kontekście o prezydencie Bushu-seniorze, choć jego rola w jednoczeniu się Republiki Federalnej z NRD była podobna, jeśli nie większa niż rola Gorbaczowa.

Ten pozytywny obraz Rosji w niemieckiej świadomości rzutuje także na trwającą w Niemczech, Polsce i Czechach debatę wokół nieszczęsnej idei Pomnika Wypędzonych: fakt, że to Stalin kazał wypędzić Niemców zza Odry, aby zagrabić połowę przedwojennej Polski, niemal w ogóle nie jest teraz w Niemczech zauważany.

Nowy "deutscher Weg"?

Rok temu podczas kampanii wyborczej Gerhard Schröder mówił o “niemieckiej drodze". Egon Bahr, kiedyś architekt “polityki wschodniej" Brandta i wieloletni główny “strateg" socjaldemokratów, wydał we wrześniu książkę pod takim samym tytułem: “Niemiecka droga" (“Der deutsche Weg", Blessing Verlag 2003). Czyżby Niemcy znowu wkraczali na - tak kiedyś tragiczną w skutkach - swoją własną, antyzachodnią “osobną, niemiecką drogę"? Nie, aż tak źle nie jest. Czasem jednak chciałoby się usłyszeć od niemieckich decydentów - którzy, jak kanclerz Schröder czy szef MSZ Joschka Fischer, kształtują politykę zagraniczną Republiki Federalnej - tak jasne i zdecydowane deklaracje, jakie padały kiedyś z ust Konrada Adenauera czy Helmuta Kohla.

Kiedyś, czyli w czasach, gdy ścisłe więzi z Zachodem i transatlantycki sojusz ze Stanami Zjednoczonymi były nienaruszalnymi aksjomatami niemieckiej polityki.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003