Róbmy swoje

Agnieszka Odorowicz, dyrektor PISF: Podstawowym celem rodzimego kina powinno być produkowanie filmów dla polskiej widowni.

18.07.2015

Czyta się kilka minut

Agnieszka Odorowicz, Warszawa, sierpień 2012 r. / Fot. Adam Guz / REPORTER
Agnieszka Odorowicz, Warszawa, sierpień 2012 r. / Fot. Adam Guz / REPORTER

AGATA TRZEBUCHOWSKA: Przez dziesięć lat byłaś dyrektorem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Odchodzisz, zgodnie z ustawą, po dwóch kadencjach. Jakieś podsumowanie?

AGNIESZKA ODOROWICZ: Spędziłam tu jedną czwartą mojego życia. Wiele się nauczyłam, ale z tych lekcji czerpałam przede wszystkim przyjemność. Uwielbiam artystów, cenię ich pracę i nieustępliwość. Zawsze wierzyłam, że lepiej się z mądrym i trudnym zgubić, niż z głupim znaleźć. Moja kadencja w PISF-ie kończy się w październiku i do tego momentu mój kalendarz i głowa będą całkowicie nim zajęte.

Jak oceniasz działalność Instytutu w tym czasie?

Pewnie chcesz mnie sprowokować do wypowiedzi, w której będę się chwalić i mówić jak Osioł ze „Shreka”: „Ja, ja, mnie weźcie” (śmiech). Odkąd istnieje ustawa o kinematografii i Instytut, dokonała się prawdziwa rewolucja. Przyjmując nową ustawę o kinematografii parlament uratował polskie kino, a już na pewno kino autorskie. Instytut pomógł przezwyciężyć kryzys i wypromować polskie filmy. Nie wszyscy niestety to doceniamy. Tak już jest, że kiedy się coś zmienia na lepsze, to szybko się zapomina, jak było wcześniej.

To jak było wcześniej?

W 2001 r. budżet państwa dysponował siedmioma milionami złotych na rozwój kinematografii. Tyle kosztuje dzisiaj u nas wyprodukowanie jednego filmu. Dodatkowo panował wówczas krzywdzący stereotyp, że na polskie filmy się nie chodzi. Bo nudne, smutne i nic nie słychać. Repertuar ogranicza się do lektur szkolnych i romantycznych komedii. W 2005 r. bilety na polskie filmy kupiło jedynie 700 tys. widzów. To była klęska. Przez ostatnie 10 lat dzięki twórcom, ale i pracy Instytutu, udało się widzów przekonać, by dali rodzimej kinematografii szansę. Chcieliśmy rozmawiać z widzem, który od kina oczekuje czegoś więcej niż rozrywki. Zaproponowaliśmy kino różnorodne, o wysokiej wartości artystycznej. Łatwo nie było, ale się udało. Odzyskaliśmy zaufanie widza, co jest bardzo ważne, ważniejsze nawet niż sukcesy pojedynczych filmów. W 2014 r. widownia polskich filmów w kinach przekroczyła 11 milionów.

Polskie kino zwróciło uwagę także zagranicznych widzów i selekcjonerów międzynarodowych festiwali.

Tak! W konkursie tegorocznego festiwalu w Karlowych Warach wzięło udział aż siedem polskich filmów, cztery kolejne zostaną pokazane poza selekcją. To ogromna zmiana i zdobycz ostatnich paru lat. Liczne nagrody i sukcesy festiwalowe, w tym oczywiście Oscary, przełożyły się na zainteresowanie polskim kinem. Teraz zanim selekcjonerzy festiwalowi odrzucą polskie propozycje, na pewno je wcześniej obejrzą. Długo nie mieliśmy wcale takiej gwarancji. Mam nadzieję, że mojej następczyni uda się tę tendencję utrzymać oraz dokończyć dwa bardzo ważne projekty, które są już w fazie przygotowawczej. Filmy o rotmistrzu Witoldzie Pileckim i Janie Karskim, które realizowane będą jako amerykańskie superprodukcje we współpracy z polskimi producentami.

Czy każdy polski film powinien dążyć do uzyskania jak największego zainteresowania za granicą? Co z twórczością takich reżyserów, jak Wojtek Smarzowski? Odbiorcami jego filmów są przede wszystkim polscy widzowie.

Nie możemy zapominać, że podstawowym celem rodzimego kina powinno być produkowanie filmów dla polskiej widowni. Nikt za nas tego nie zrobi, nie opowie o naszym tu i teraz, o przemianach, wadach, aspiracjach.

Nie mam pewności, czy powstający właśnie film Wojtka Smarzowskiego o zbrodniach wołyńskich będzie hitem międzynarodowym. Być może nie. Ale dla nas, Polaków, ten temat jest szalenie istotny, bo mamy w tej kwestii lekcję do odrobienia. Niektórzy twierdzą, że to nie jest dobry temat z powodów politycznych, bo teraz przecież kochamy i wspieramy Ukrainę – po co więc rozdrapywać rany. Ja uważam, że jeżeli naprawdę chcemy się zbratać i pojednać, mówmy prawdę. To pomoże zbudować bardziej świadome i dojrzałe relacje.

Takich nieprzerobionych tematów jest znacznie więcej. Róbmy o nich filmy, nawet jeśli dla zagranicznego odbiorcy nie będą one równie istotne i atrakcyjne, jak dla nas. Cieszę się z sukcesów międzynarodowych, z obecności polskich filmów na zagranicznych festiwalach, bo to ogromna szansa na promowanie naszej kultury. Nie przypuszczam jednak, by mogło się to w znaczący sposób przełożyć na możliwości handlowe. Ogranicza nas język.

Kontrowersje w środowisku filmowym budzi wysokie opodatkowanie produkcji audiowizualnych, które odstrasza zagranicznych producentów i inwestorów. Czy polski rynek filmowy rzeczywiście na tym traci?

Tak. I będzie tracił coraz więcej. Polska jest obecnie jednym z ostatnich krajów w Europie, który nie wprowadził w tej branży żadnych ulg i zachęt podatkowych. Jednocześnie jesteśmy społeczeństwem, które cały czas się bogaci. Mamy więc ambicje, nie chcemy zaniżać stawek, pracować za półdarmo lub na umowach śmieciowych, dążymy do gospodarczej stabilizacji – robimy się zatem coraz drożsi i tym samym mniej konkurencyjni.

Nie żyjemy w próżni, musimy działać w konkurencyjnym otoczeniu. Jeśli nie będziemy stosować instrumentów, które są obecne u naszych sąsiadów, zwyczajnie wypadniemy z gry. Bardzo niedobrze by było, gdyby np. Platige Image [polska spółka specjalizująca się w tworzeniu grafiki komputerowej, animacji 3D i cyfrowych efektów specjalnych – red.], która zatrudnia w Polsce ponad setkę osób, uznała, że dużo łatwiej będzie produkować w Czechach czy w Kanadzie. To byłaby zaprzepaszczona szansa na kształcenie i rozwój profesjonalistów oraz współtwórców filmowych, jak choćby animatorów.

Mam nadzieję, że skutki tego zaniechania i fakt, że znajdujemy się obecnie w szarym ogonie Europy, podziałają wreszcie na wyobraźnię polityków.

Co jeszcze należy zrobić, czego nie udało się załatwić w ciągu dwóch kadencji?

Należy uregulować stosunki gospodarcze pomiędzy kinami, dystrybutorami i producentami. Skrócić czas reklamowy przed emisją filmów w kinach, zwłaszcza przed bajkami dla dzieci, bo to odstrasza publiczność. Zwiększyć transparentność rozliczeń dystrybutorów i producentów z inwestorami prywatnymi. Rozpocząć poważną dyskusję o szybszej eksploatacji filmów na innych niż sala kinowa polach dystrybucji.

Potrzebna jest także debata nad zwiększeniem wkładu państwa w finansowanie kinematografii. Obecnie wynosi on około 20 proc., a pozostałe 80 proc. pochodzi od prywatnych przedsiębiorców. Wyrównanie tych sił oznaczałoby dla Instytutu dodatkowe 120–140 mln zł na nowe produkcje.

Niskobudżetowe filmy są fajne, ale przemysł kinematograficzny potrzebuje około dwóch, trzech projektów wysokobudżetowych rocznie, żeby to naprawdę był przemysł, żeby ludzie zajmujący się kostiumami, scenografią, efektami specjalnymi mieli pracę przez cały rok. W polskich warunkach przemysł napędzałyby produkcje o około dwudziestomilionowych budżetach.

Ile filmów zwraca koszty?

Tyle, co wszędzie. Te zwroty są oczywiście rozłożone w czasie. Jeżeli producent osiągnie sukces finansowy z przedsięwzięcia, to część zysku odprowadza do PISF-u przez sześć lat od daty premiery. Trafiają się takie filmy jak „Bogowie”, które jednorazowo z rynku kinowego są w stanie spłacić całość pożyczki, ale to jest rzadkość. Częściej zdarzają się filmy, jak „W ciemności” Agnieszki Holland, który po wejściu na kolejne pola eksploatacji oddał już prawie całą sumę. Te zwroty zasilają około 6 proc. budżetu PISF. Taka jest również średnia europejska. Zresztą PISF od początku pomyślano jako instytucję wchodzącą w projekty wysokiego ryzyka, czyli takie, które prawie na pewno z polskiego rynku się nie zwrócą.

Jakiego kina najbardziej w Polsce Ci brakuje?

Odważnego i bezkompromisowego. Intelektualnej i artystycznej prowokacji oczekiwałabym zwłaszcza od młodych twórców, których PISF w szczególny sposób wspiera. Tymczasem ich debiuty są zazwyczaj ostrożne i zachowawcze. Gdy ktoś już chwyci się za niewygodny społecznie temat, to też w taki sposób, aby przypadkiem nie powiedzieć zbyt dużo. Tę autocenzurę częściowo tłumaczę koniecznością znalezienia niezależnych od PISF funduszy na film, a – jak wiadomo – z kontrowersją wiążą się kłopoty, których wszyscy wolą unikać. Dobrze by było, gdyby te blokady odpuściły, a polska kinematografia wzbogaciła się o filmy odważne w formie i w treści.

Mówisz o kontrowersjach i odważnych debiutach, a w Polsce wytwarza się coraz silniejszy ferment. W październiku scena polityczna może się obrócić o 180 stopni. Jakie możliwe scenariusze dla polskiej kinematografii przewidujesz na najbliższe lata?

Najlepszy scenariusz byłby taki, że społeczeństwo, w tym środowiska artystyczne, tak jak do tej pory będzie stało na straży własnej autonomii i nie dopuści polityki do sfer, których nie powinna ona obejmować. Artyści potrafią sprzeciwiać się w sytuacjach, w których ta granica zostaje naruszona. Umieją się zrzeszać, konsolidować i głośno mówić o rzeczach, które im się nie podobają. Tylko taka postawa zapewnia sztuce pluralizm światopoglądowy i różnorodność artystyczną.

A najgorszy scenariusz?

Jest ich niestety wiele. Jeden z nich jest taki, że dojdą do władzy skrajni narodowcy i jedyne kino, jakie powstanie w Polsce, to będą filmy patriotyczne, obrazujące jedyną słuszną wersję historii. Pluralizm myśli i otwarta dyskusja zostaną pogrzebane. Artyści będą ciągani po sądach z powodu paragrafu o obrazie uczuć religijnych. Swoją drogą jest to zapis, którego ja nie jestem w stanie zrozumieć i który moim zdaniem nie ma prawa istnieć w świeckim państwie. Jeśli w coś się wierzy, żadna sztuka nie może tej wiary obrazić czy zachwiać.

Andrzej Duda w swoim programie wielokrotnie podkreślał, że państwo powinno dofinansowywać w szczególności te projekty, które mają charakter państwowotwórczy, budują postawy patriotyczne i pokazują rzeczywistość taką, jaką ona jest. Czy to zawoalowana zapowiedź politycznej cenzury?

Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach państwo, choćby nie wiem jak konserwatywne, zdaje sobie sprawę z tego, że cenzurą niczego nie ugra. Co z tego, że dotowane będą filmy pomniki, jeśli nikt nie będzie ich oglądał? Widzów nie interesują krystalicznie białe postaci i wzniosłe narracje na ich temat. W bohaterach szukają tak samo zalet, jak i wad. Chcą postaci z krwi i kości, takich jak oni sami.

Polityka zawsze chciała sobie podporządkować sztukę. Ludzie kultury mają się komunikować z widzem niezależnie od swoich poglądów. To tworzy podstawę do wzajemnego poznania racji, co jest niezbędne do nawiązania dialogu. A bez dialogu nie ma zaufania. Bez zaufania nie ma kapitału społecznego i współdziałania. Politycy niech robią swoje, a artyści swoje.

Telewizja Polska chyba nie stanowi wzorcowego przykładu rozdziału tych kompetencji...

Wpływy partii politycznych na media publiczne, które determinowały ich działalność od 1992 r., niczym się nie przysłużyły, a jedynie doprowadziły do pogorszenia stanu TVP. Żal mi kulturotwórczej roli, jaką pełniły kiedyś media publiczne, współfinansując świetne spektakle teatralne, arcydzieła polskich mistrzów kina i promując młodych polskich twórców. Trzeba pamiętać, że to jest najtańsze narzędzie edukacji, popularyzacji wiedzy i sztuki oraz integracji społecznej.

Konieczna jest nowa konstytucja mediów publicznych – ustawa, która w sposób nowoczesny sprecyzuje zadania mediów, a obywatelom zapewni komfortowy dostęp do treści o wysokiej jakości.

W wypowiedzi komentującej obecną kondycję TVP wspomniałaś o braku kobiet w jej strukturach. Moja obserwacja jest taka, że cała branża filmowa jest bardzo „męska”. Stanowisz w niej niespotykany wyjątek...

To prawda. Kobiet w filmie jest znacznie mniej niż mężczyzn. W każdym razie są mniej widoczne. Zasilają większe zespoły, wykonują całą czarną robotę, ale to nie im przysługują zaszczyty. To się na szczęście powoli zmienia. Kiedyś problemem był brak studentek w szkołach filmowych, w związku z czym w pokoleniu reżyserów 40+ kobiety można policzyć na palcach jednej dłoni. Teraz studentek znacząco przybyło, a co więcej – wykładowcy uznają je za swoich najlepszych uczniów. Tę zmianę zobaczymy jednak dopiero za jakiś czas. Choć w dokumencie zrównanie proporcji płciowych już jest widoczne. Najlepszym tego dowodem jest tegoroczny Krakowski Festiwal Filmowy. Właściwie wszystkie nagrody dokumentalne zgarnęły kobiety. Mam nadzieję, że ten proces będzie się nasilał i doprowadzi do równego udziału kobiet w twórczości audiowizualnej. ©

Autorka wywiadu jest absolwentką Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zagrała tytułową rolę w filmie „Ida” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2015