Retsina i przejrzałe figi

09.03.2003

Czyta się kilka minut

„Wonie inspirują mnie tak jak muzyka,

Jak rytm i jak piękne słowa,

I cieszę się, ilekroć Baudelaire

W harmonijnych wierszach to wyjaśnia, Co zadziwiona dusza

Tylko niejasno dostrzega we wzruszeniach jałowych”

(K. Kawafis: ,,Odpowiedniki”, tłum. Zygmunt Kubiak)

Nie, proszę się nie obawiać - to nie będzie rejestr moich jałowych wzruszeń. Ani ekspozycja mojej zadziwionej duszy. Przywołuję słowa Konstandinosa Kawafisa, nad twórczością którego - jak pisze Adam Zagajewski - unosi się nie zapach róż, lecz zapach rozumu. Przywołuję, choć zapach rozumu znam tylko z literatury. Na co dzień jestem artystą estrady, a - jak powszechnie wiadomo - głowa piosenkarza składa się ze strun głosowych i pudła rezonansowego. Przywołuję na ratunek poezję, by moje pudło rezonowało (czy to nie ma jednak czegoś wspólnego z rezonem?) harmonijnie. I spróbowało coś przywołać z moich, jakże przypadkowych, podróży po Grecji.

W sierpniu 1995, po nocnym locie z Krakowa do Aten, noclegu u Jorgosa Motsiou, brata Chariklii Sikorowskiej, po przejeździe koleją do portu w Pireusie, po kilkugodzinnym rejsie promem, znalazłem się na wyspie Kithnos, w Archipelagu Cyklad. Pękł balon przeczuć i wyobrażeń, oto wyrosła przed nami realna skała.

A nieco wcześniej pękły zamki w ogromnej walizce, którą wymyśliliśmy sobie z żoną na rodzinne wakacje, więc ostatni etap podróży - wąską ścieżką, ostro pnącą się z portu po skalistym zboczu - miał wymiar

tragikomiczny. Ja, tragos (w tym wypadku raczej tragarz), zarazem uczestnik komosu (podróżowaliśmy w wesołym gronie przyjaciół). To dosyć pretensjonalne skojarzenie pozwoliło mi pogodnie powlec pękniętą walizkę i stanąć na szczycie góry, z której widziałem zatokę i sepiowe skały. Nasza wyspa, ofiara terminalnych upałów, zastygła między malachitowym morzem i suchym niebem, wydała mi się ogromna i niezrozumiała. Czym prędzej więc pobiegłem na dół, aby - wraz z przyjaciółmi - spróbować wyjaśnić sobie Kithnos przy pomocy retsiny, żywicznego wina, którym Grecja uwodzi gości z północy. Smak retsiny i zapach gnijących fig, sugerujący jakąś smutną nieuchronność, do dzisiaj pozostają w mojej pamięci jako firmowe znaki Grecji. Nie przebił ich ani poznany później ateński smog, ani wściekłe orkiestry cykad przy plaży, ani parada piosenkarzy w narodowym repertuarze - festiwal gitar, buzuki i wokalnych melizmatów, towarzyszący wszystkim czynnościom dnia i nocy. Swoją drogą, zawsze imponowała mi tajemnicza zgoda Greków, starych i młodych, na codzienny folklor. Nie oceni moje ucho, ile w tym folklorze „cepeliady”, a ile helleńskiej odrębności, ile wpływów tureckich, a ile arabskich. Nie ma to większego znaczenia wobec owej zgody, zbudowanej na silnym poczuciu tożsamości. Zgody, która tak dziwi Polaka, raczej skłonnego do zażenowania faktem, iż w ogóle posiada jakiś folklor.

Wtedy, latem 1995 roku, czy to stojąc romantycznie na skale, czy też banalnie rozkoszując się jedzeniem i winem, nie mogłem przypuszczać, że sześć lat później nagram piosenkę w duecie z Jorgosem Dalarasem, legendą greckiej estrady. Nie Andrzej Sikorowski - mój serdeczny kompan, szczęśliwy mąż swojej greckiej żony, rozmiłowany w tym pięknym kraju i znający go pewnie lepiej niż Kawafis, który dopiero przed czterdziestką po raz pierwszy dotarł do Aten - tylko akurat ja! Tylu „polskich Greków”, dzieci komunistycznej emigracji przełomu lat 40. i 50., wśród nich (w samym tylko Krakowie) zdolni muzycy - a tu akurat mnie przyszło udawać Greka. Kiedy trwały ustalenia, dotyczące terminów studia w Atenach (pomysłodawcą i organizatorem przedsięwzięcia był nasz wspólny wydawca, Koncern EMI), przypomniałem sobie moje ostatnie spotkanie z Maciejem Słomczyńskim. Spytałem: ,,Co dalej?”. Odpowiedział: „Grecja”. Wielki pan Słomczyński, audiencje u którego zawsze były w moim życiu przełomem, wysyłał mnie (niedługo przed swoim odejściem) w podróż do Grecji. I nie przeczuwał zapewne, że moim paszportem będą nie wiersze Safony, przekładu których zamierzał się podjąć, lecz strofy prościutkiej nowogreckiej ballady o kwiatku, który ,,Do życia się budzi, lecz nie zakorzenia się tu...”

Retsina i przejrzałe figi... kukułka i sowa... tu jasna, słoneczna żywica, tam nadgniłe nuty jesieni. Podobno Grecy już we wrześniu, żegnając się, życzą sobie łagodnej zimy. Siedem lat po wakacjach na Kithnos napisałem piosenkę, w której rozpacz żony utracjusza taką ma scenerię:

,,Już jej się kończy świat / sto zmarnowanych lat / płynie w otchłanie, tak jak sny / gubi się męski rym / w żeńskościach greckich zim / jak w oceanie metaxy”.

Nie wiem, skąd te „żeńskości”. Wydały mi się ładne i łagodne. A na wyspie Kithnos drapieżne były tylko skały i słońce.

Ludzie żyli zawieszeni w magicznej równowadze między wysokim i niskim, między ciszą stygnącego, wieczornego nieba i śmieciami, leniwie ściąganymi przez fale z portu do naszej zatoki.

„Będziemy ustawicznie krążyli między natchnionym Platonem i rzeczowym Arystotelesem... I na szczęście, bo w przeciwnym razie u góry czyha na nas Obłęd, u dołu zaś - Nuda” - czytam w „Obronie żarliwości” Zagajewskiego. I beztrosko cieszy mnie, profana, zbieżność platońskiego ,,Metaxu” - bycia pomiędzy naszą ziemią, naszym (jak sądzimy) dobrze znanym, konkretnym, materialnym otoczeniem, a ,,Transcendencją, Tajemnicą”, cudowna zbieżność ,,Metaxu” z ulubioną grecką brandy o nazwie ,,metaxa”.

,,Wonie jak muzyka, jak rytm, jak piękne słowa...”. Wróciłem do Grecji w ubiegłym roku dzięki teatrowi. W nowej parafrazie ,,Zab” Arystofanesa, dokonanej przez Bronisława Maja, jestem kompozytorem i auletą - muzykiem towarzyszącym aktorom, ale nie włączonym bezpośrednio w sceniczną akcję. Mój metafizyczny wehikuł (na bazie rikszy) wciąga na scenę platformę z Chórem Wtajemniczonych, już po tamtej stronie Styksu. Znajomy reżyser, który był na premierze, powiedział: ,,To świetny obraz. Jesteś jak psychopompos”. Przerażony pobiegłem sprawdzić, kto to taki. Okazało się, że to jedno z wcieleń Hermesa, „kurier” przenoszący dusze do Hadesu. Poczułem, że na tym piętrze czyha na mnie Obłęd, więc szybko popędziłem ku dołowi z jego nieuchronną Nudą. Na dole, wśród „Niejasnych dostrzeżeń” w „Jałowych wzruszeniach”, nie było niestety wyspy, nie było morza, nie było retsiny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Unia dla Ciebie - Grecja (10/2003)