Podróż w czasie

WW dzieciństwie wyemigrowałem nad Morze Śródziemne - mówił Tygodnikowi w lipcu zeszłego roku. - W Polsce jest mi naprawdę drogie i bliskie to, co w niej śródziemnomorskie, głęboki nurt śródziemnomorski, również religijny. Ten nurt w coraz większym stopniu kierował moim życiem.

28.03.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

To była ostatnia z czterech rozmów, jakie z Zygmuntem Kubiakiem przeprowadziłem dla “Tygodnika", i jedna z wielu, jakie dane mi było z nim odbyć w ciągu minionych piętnastu lat. Dziś zostały słowa i obrazy zanotowane w zawodnej pamięci, taśmy z nagraniami, listy i cała kolekcja kart pocztowych, zawsze starannie dobieranych: “ślę jedną z moich ulubionych rzeźb greckich, stelę Hegeso"; “tego Adama Krafta [autoportret XV-wiecznego rzeźbiarza w norymberskim kościele św. Wawrzyńca] nie zdołałem niegdyś zobaczyć, bo był zakryty rusztowaniem"; “w podzięce ślę Brancusiego; mało mnie przejmuje w sztuce ubiegłego stulecia [kartka pisana w grudniu 2001], ale Brancusi bardzo"... I oczywiście książki; wyjęte z półek, zajęły teraz ogromny blat starego stołu.

***

Najpierw dwie antologie: “Muza grecka. Epigramaty z »Antologii Palatyńskiej«" (1960) i “Muza rzymska. Antologia poezji starożytnego Rzymu" (1963), obie w Bibliotece Poetów Państwowego Instytutu Wydawniczego, od przezroczystych obwolut na żółtych kartonowych okładkach zwanej “serią celofanową". I pierwsze tomy esejów: “Półmrok ludzkiego świata" (1963) oraz “Wędrówki po stuleciach" (1969), oba w Znaku, na okładce “Wędrówek..." urna grecka narysowana ręką Johna Keatsa. I jeszcze, także w “celofanie", pierwsza w Polsce prezentacja wielkiego poety nowogreckiego Konstandinosa Kawafisa (1967).

“Zaczęło się - wspominał Zygmunt Kubiak po latach - od śp. Henryka Krzeczkowskiego, który pokazał mi tom angielskich przekładów Kawafisa... Zapragnąłem poznać oryginał; zdobyłem go podczas kolejnej podróży i byłem olśniony". Po tym pierwszym wyborze przyszedł dziesięć lat później kolejny, obszerniejszy. W 1981 roku ukazały się “Wiersze zebrane", z esejem biograficznym i komentarzami. W 1992 roku - zmienione i poszerzone ich wydanie. Kolejnej edycji, o trzy lata późniejszej, towarzyszył tom zawierający przekłady prozy Aleksandryjczyka i jego monografię. A w 2001 roku w tomie “Wiersze i proza" przyszło podsumowanie: “Obecne wydanie - czytamy w zakończeniu - jest najobszerniejsze z wszystkich... Teksty zaś przekładów wierszy, tych lapidarnych utworów bezmiernie trudnych do tłumaczenia, zostały poddane nowej pracy, długiej, upartej, może już ostatecznej".

Widać tu metodę Zygmunta Kubiaka, jego wielokrotne powroty do tych samych przekładów, cierpliwe cyzelowanie formy. Każda edycja wprowadzała jakieś udoskonalenia i nie dotyczyło to tylko Kawafisa; obie “Muzy" też się zmieniały. Greckie epigramaty “Antologii Palatyńskiej" spolszczone zostały zrazu piękną rytmizowaną prozą, a ich trzecie, najobszerniejsze wydanie z roku 1978 zdawało się ukoronowaniem tej pracy. Tymczasem piętnaście lat później ukazał się... zupełnie nowy przekład tych samych epigramatów. “Obecnie - wyjaśniał Kubiak - najlepszym ekwiwalentem ich narkotycznej, a tak trzeźwej melodii wydają mi się wersety bliskie pod względem rytmu greckiemu heksametrowi i pentametrowi".

Wciąż też powracał do ukochanego Horacego. A Kawafis? Czy szósta wersja była rzeczywiście ostateczna? “Myślałem, że jest ostateczna, ale okazała się prawie ostateczna - mówił pan Zygmunt w lipcu zeszłego roku. - W moim egzemplarzu naniosłem już poprawki"...

***

Obok “Półmroku..." i “Wędrówek..." leży na moim stole “Szkoła stylu" (1972), pierwsza książka Kubiaka, jaką przeczytałem. To była zachwycająca i oszałamiająca wędrówka przez poezję europejską od starożytnej Grecji po Eliota, esej-medytacja. “Niesłabnący zachwyt i wdzięczność - pisała po jej ukazaniu się Ewa Bieńkowska - że po prostu poezja jest, że może być światłem życia, przebija z każdej strony książki, urzeka i zniewala czytelnika, stopniowo zarażając go tą samą miłością. Czy można sobie wyobrazić piękniejszą skuteczność słowa pisanego, szlachetniejszą zasługę piszącego?".

Tak, zostałem wtedy urzeczony i zniewolony. Przeczytałem poprzednie książki Zygmunta Kubiaka i sięgałem odtąd po następne, zdobyłem tomy Blake’a, Wordswortha i Tennysona, “Antologię poezji nowogreckiej", a także - oczywiście spod lady - “Wyznania" św. Augustyna, bestseller roku 1978. Przez wiele następnych lat był to jednak wciąż Tekst, za którym niejasno rysowała się fascynująca osobowość, zdumiewająco wielostronna i zarazem spójna wewnętrznie. Aż doszło do pierwszego spotkania: rok 1989, kawiarnia “Ambasador" w Alejach Ujazdowskich.

To było zaskoczenie. Spodziewałem się kogoś zdystansowanego wobec świata, zatopionego bez reszty w sprawach ducha i literatury; tymczasem Zygmunt Kubiak okazał się człowiekiem pełnym emocji i pasji, a przy tym łatwo dającym się zranić. Podskórna żarliwość, tak wyraźna w jego prozie, w rozmowie wybuchała w gwałtownych filipikach. Zamówione przez pana Zygmunta ciastko (zawsze jak najtroskliwiej zajmował się gościem) chwilami stawało mi w gardle. Później zrozumiałem, że te burze mijają szybko, a rozmaite niechęci czy wręcz fobie mają źródło w przeszłości, w bolesnych doświadczeniach czasów Peerelu. Nim jednak nasze stosunki nabrały serdeczności, czekała mnie jeszcze jedna próba.

Jesienią 1990 roku nagrałem z Zygmuntem Kubiakiem pierwszą z rozmów: o głębszym sensie jego translatorskich wyborów, o epickiej tradycji i gorsecie formy chroniącym przed rozpaczą, o Kawafisie i literaturze XX wieku, o sztuce i religii jako drodze przezwyciężenia nierozwiązywalnych dylematów świata. Spisałem ją, opracowałem i zadowolony wysłałem do autoryzacji. Ale reakcja pana Zygmunta była, co tu kryć, dość gwałtownie odmowna. Poszło o dygresję na tematy aktualne, którą spisując nagranie opuściłem jako nieistotną, co mój Rozmówca uznał za niedopuszczalną manipulację.

Na szczęście mediacji podjął się niezawodny Bronek Mamoń i rozmowa, oczywiście autoryzowana, wkrótce się w “Tygodniku" ukazała; co więcej, trzy lata później dała tytuł kolejnej książce eseistycznej Zygmunta Kubiaka, czyli “Przestrzeni dzieł wiecznych", i posłużyła za jej podsumowanie...

***

Wobec “Tygodnika" Zygmunt Kubiak żywił uczucia równie namiętne jak wobec wszystkiego, co kochał. Pierwszy tekst, recenzję z Grahama Greene’a, ogłosił tu w 1950 roku. Współpraca z “Tygodnikiem", a w ostatnim okresie przed zamknięciem pisma w 1953 roku praca w jego redakcji, były niewątpliwie jednym ze źródeł szykan, jakie go spotykały w latach stalinowskich. Gdy po Październiku “Tygodnik" zaczął się znów ukazywać, Zygmunt Kubiak znalazł się znów w redakcji, a najważniejszym tekstem pierwszego numeru wydanego na Boże Narodzenie 1956 był jego esej “Natura i obłęd", analiza totalitaryzmu tak przenikliwa i tak odważna, że do końca Peerelu nie pozwolono jej przedrukować.

Później wzajemne stosunki układały się wedle zmiennego rytmu rozstań i powrotów, zawsze jednak pozostawał jednym z najważniejszych i najchętniej czytanych autorów “Tygodnika", tych którzy wyznaczali jego poziom i linię. Na przełomie lat 50. i 60. przyjeżdżał co jakiś czas na kilka dni, sypiał wtedy na kanapie w gabinecie Naczelnego. Latem 1991 po wizycie w redakcji pisał: “Cieszę się, że w Krakowie spotkałem mój rówieśny i poznałem młody »TP« i pragnę jeszcze raz zrekapitulować to, co mówiłem w rozmowie. (...) Otóż to jest niewątpliwe, że »TP« musi być także pismem politycznym... Ale najważniejszą rolą »TP« jest to, co robicie i co udało się wam przechować: być organem inteligencji polskiej, scalającym tę inteligencję we wszelkich okresach. Miejscem spotkania umysłowości bardzo różnych - z wykluczeniem tylko przejawów obskurantyzmu (nigdy was one nie tknęły)".

Gdy w 1995 roku obchodziliśmy półwiecze, Zygmunt Kubiak dał nam artykuł wstępny do wydanego z tej okazji “Apokryfu", przenikliwą analizę roli, jaką “Tygodnik" odegrał w latach 1945-53. Wcześniej w innym tekście zastanawiał się, “Co zawdzięczamy Jerzemu Turowiczowi". A na 85-lecie Turowicza oddawał mu hołd jako człowiekowi, który w swoim piśmie umiał przezwyciężyć przedwojenną dychotomię prawicy i lewicy, tworząc zarys przyszłej idealnej Polski.

***

Druga z przeprowadzonych przeze mnie rozmów, z sierpnia 1993 roku, nosi tytuł “Rok urodzaju". Ukazało się wtedy niemal równocześnie kilka książek Zygmunta Kubiaka: m. in. wielka antologia nurtu romantycznego w poezji angielskiej “Twarde dno snu", “Medytacje Janicjusza" i wspomniana “Przestrzeń dzieł wiecznych". Ale lata prawdziwego urodzaju i triumfu, jakiego pan Zygmunt nigdy wcześniej nie doświadczył, miały dopiero nadejść.

Owszem, już “Wyznania" były wydawniczym sukcesem, a znakomity przekład “Eneidy" (1987) przysporzył tłumaczowi kilku nagród, włącznie z nagrodą podziemnej jeszcze “Solidarności" i włoską Premio Canaletto. Jednak powodzenie napisanej dla Świata Książki “Mitologii Greków i Rzymian" (1997) przerosło wszelkie oczekiwania; niełatwa przecież książka zdobyła rzesze czytelników. Pana Zygmunta najbardziej radował bezpośredni kontakt z nimi, a w tak wielkim zainteresowaniu antykiem upatrywał nadziei na przyszłość, bo obecny stan kultury przejmował go raczej grozą.

“Trylogia antyczna", czyli “Mitologia" wraz z “Literaturą Greków i Rzymian", komentowaną antologią, w której wszystkie przekłady wyszły spod jego pióra, i “Dziejami Greków i Rzymian", stała się dla Zygmunta Kubiaka podsumowaniem fascynacji całego życia, a zarazem dziełem, w którym chyba najpełniej przedstawił swoją głęboko tragiczną wizję świata, w której piękno i gorycz są nierozłączne, a człowieczy dramat nie znajduje doczesnego rozwiązania. Bo lektura starożytnych była dlań nie tyle ucieczką, ile odnajdywaniem wspólnoty doświadczeń i trzeźwej mądrości, która pozwala godnie stawić czoło przeciwnościom losu.

***

Pracowitość Zygmunta Kubiaka była nieprawdopodobna. Nie wymieniłem dotąd wielu jego dokonań, od debiutu wydawniczego, jakim był przekład “Dwóch panów z Werony" Szekspira (1958), poprzez komentowaną edycję eposów Homera w tłumaczeniach Dmochowskiego i Siemieńskiego (1990) po ostatnie tomy esejów w Bibliotece “Więzi", do których przykładał wielką wagę (“Uśmiech Kore" - 2000, “Nowy brewiarz Europejczyka" - 2001). Nie wspomniałem o udziale w rozmaitych przedsięwzięciach zbiorowych, od antologii literatury polskiego średniowiecza, dla której przełożył wiele tekstów łacińskich, na przykład “Pieśń o wójcie krakowskim Albercie" i wiersze żakowskie, po trzy tomy “Poetów języka angielskiego". Jego nazwisko figuruje nawet w... “Antologii poezji rumuńskiej" - pod tłumaczeniem “Zmyślonych ostatnich sonetów Szekspira" Vasile Voiculescu.

Były też prace translatorskie dokonywane głównie “dla chleba", choć wagi przecież niemałej: przekład “Dawnych dziejów Izraela" Józefa Flawiusza, zlecony Kubiakowi w latach 50. przez biblistę ks. Eugeniusza Dąbrowskiego i dokończony przez Jana Radożyckiego, a potem ważne pozycje z serii “ceramowskiej": “Indie" Bashama, “Mity rzymskie" Granta, “Ze świata Celtów" Dillona i Chadwick. Było wreszcie wytrwałe przypominanie dorobku pisarzy, których cenił, przede wszystkim Józefa Wittlina.

Teksty do druku przygotowywał Zygmunt Kubiak ze starannością wprost niezwykłą. Sumiennie dbający o każdy przecinek, tego samego wymagał od wydawcy. Cieszył się, gdy jego esej został ładnie złamany (“Tak mi się podobają dobierane w »TP« ilustracje, że i tym razem nic nie sugeruję, chcę mieć niespodziankę"...), ale i wytykał każdy błąd korektorski. Toteż oddychałem z ulgą, czytając w liście zdanie w rodzaju “Tekst o Pani Barbarze [chodziło o matkę Mickiewicza] ukazał się nieskazitelny - bardzo dziękuję"...

Ta dbałość o tekst nie była jednak tylko pedanterią, łączyła się z bardzo zasadniczym dla Zygmunta Kubiaka rozumieniem formy i z wagą, jaką przywiązywał do kadencji zdania i kompozycji tekstu. Bohdan Pociej napisał kiedyś pięknie i trafnie o muzyczności esejów Kubiaka i kunsztowności ich konstrukcji. Styl nie jest tutaj zewnętrzną przypadłością, jest niejako podstawą kształtowania się myśli, a “milcząca forma" pozwala tę myśl najpełniej przekazać.

***

W rozmowie zaskakiwał często niespodziewaną wizją historiozoficzną, karkołomnym skrótem łączącym odległe epoki, niestereotypowym skojarzeniem. Wielbiciel śródziemnomorskiego antyku, był też wielbicielem współczesnej Ameryki. W “Dziejach Greków i Rzymian" aktualizujący wątek staje się wręcz zasadą narracji: cesarz August jest tutaj profetycznym architektem europejskiej przyszłości, konstruktorem fundamentów, na których będzie się ona opierać, budowniczym naszego świata.

Za największe nieszczęście Polski uważał utrwalenie się w przeszłych wiekach archaicznych struktur społecznych, w pańszczyźnie widział rodzaj hańbiącego i degenerującego niewolnictwa, którego konsekwencje przeżywamy do dziś. Lech Wałęsa był dla niego nie tylko “wielkim politykiem, który dokonał ogromnej rewolucji, nie rozbijając ani jednej szyby", ale też znakiem przezwyciężenia historycznych podziałów. Dlatego z takim bólem przyjął pamiętną scenę, gdy podczas posiedzenia Komitetu Obywatelskiego Wałęsa “wezwał do tablicy" Jerzego Turowicza. I dlatego chyba tak bardzo był rozczarowany, gdy w wolnej Polsce przeklęte podziały znów zaczęły odżywać.

Polityką przejmował się bardzo i to ona czasem skłócała go z “Tygodnikiem". Równocześnie jednak starał się zachować wobec niej dystans. Na początku 1992 roku chcieliśmy go namówić do udziału w wywołanej artykułem Marcina Króla dyskusji wokół pojęcia ojczyzny. Odmówił. “Artykuł Marcina Króla - tłumaczył - dotyczy ważnych spraw, nie wszystko w nim trafia mi do przekonania. Ale nie będę się wypowiadał językiem publicystyki. W różnych okresach życia wybiera się różny rodzaj uczestnictwa. Będę szedł moim tropem esejów, który, jak ufam, jest tylko pozornie egotyczny".

***

“Moja Polska to Polska śródziemnomorska" - powtarzał wielokrotnie. W polskiej kulturze najwyżej cenił to, co można uznać choćby za próbę realizacji “śródziemnomorskiego projektu". Janicjusza, łacińskiego poetę z chłopskiej chaty, w którego wcielił się w osobliwym utworze, pisząc w pierwszej osobie apokryficzne “Medytacje". Oczywiście Kochanowskiego, który “wyznaczył miarę literaturze polskiej", pomagając tym samym Polsce przetrwać następne wieki. Ale także miejsca, w których odnaleźć można ślady świetności renesansowej Rzeczypospolitej, jak Sandomierz czy Biecz. No i Kraków.

“Szczególnie mnie wczoraj urzekło to włoskie miasto" - pisał w czerwcu 1992, w dzień po powrocie spod Wawelu. W innej kartce dziękuje za wspólną wędrówkę po Starym Mieście i antykwariatach. A w dedykacji na “Medytacjach Janicjusza" czytam: “Tomaszowi Fiałkowskiemu, który wie, jak Mu zazdroszczę tego Krakowa".

***

“Najważniejszy jest dla mnie zawsze wymiar duchowy, religijny, ale mówię o nim nieśmiało" - wyznawał. Wolał chyba wypowiadać się pośrednio, tłumacząc Augustyna czy “Rozmyślania i modlitwy" kardynała Newmana. Ze sztuki nie czynił religii, widząc w niej raczej inną ścieżkę metafizycznego dążenia, żarliwie natomiast bronił jej autonomii, przywracając właściwy, pozytywny sens pojęciu “wieży z kości słoniowej".

A przy tym on, gorliwy chrześcijanin, czuł się równocześnie po trosze greckim poganinem. “Grecja jest dla mnie jednym z podstawowych ośrodków mojego życia duchowego, i w jakiś sposób jest przedmiotem mojej czci, również religijnej - tłumaczył Katarzynie Janowskiej i Piotrowi Mucharskiemu. - To nie przypadek, że Ewangelia została zapisana po grecku... kiedy Pan Bóg postanowił do nas przemówić o miłości, uczynił to po grecku".

Właśnie przekład czterech Ewangelii miał być kolejnym jego dziełem. Podczas ubiegłorocznej rozmowy mówił o tym projekcie, trzymanym wtedy przez wydawcę w tajemnicy, z ogromnym przejęciem. Niestety, projekt pozostał niedokończony - jak wiele innych. Nie będzie już Kubiakowego przekładu całości “Iliady", ani “Metamorfoz" Owidiusza, ani “Satyrikonu" Petroniusza.

***

Na koniec tej rozmowy, która miała się okazać ostatnia, zapytałem pana Zygmunta, jakie miejsce starożytnego świata najbardziej chciałby odwiedzić. Potraktował tę imaginacyjną podróż w czasie bardzo poważnie. “Gdybym został uznany za godnego, chciałbym odwiedzić Jerozolimę i Jezioro Tyberiadzkie w czasach, kiedy nauczał tam Pan Jezus. Ale pomińmy tę wyższą sferę, wobec której jestem, jak już powiedziałem, nieśmiały. Bardzo chciałbym popatrzeć, jak Fidiasz rzeźbi, a jeszcze bardziej, jak Homer pisze - wreszcie dowiedziałbym się o nim czegoś więcej...".

Potem zastanowił się chwilę i dodał: “Skoro jednak pyta Pan o miejsce, to najbardziej chciałbym się znaleźć w Rzymie epoki Augusta i wejść do ogrodu, w którym, tak jak my tu dzisiaj [siedzieliśmy we troje, pan Zygmunt z żoną i ja, w restauracyjnym ogródku przy Francuskiej] siedzą August, Liwia, Horacy, Wergiliusz. Chciałbym posłuchać, jak rozmawiają...". Teraz, wspominając słoneczne lipcowe popołudnie na Saskiej Kępie, mocno wierzę - choć nie wiem, czy to się z ortodoksją katolicką do końca zgadza - że taka chwila będzie panu Zygmuntowi dana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004