Resentymenty i utopia

Zaleca Michał Paweł Markowski, by tematykę zajęć dostosowywać do tego, co najbardziej studentów i studentki interesuje. A co zrobić, jeśli okaże się, że bardziej niż Heidegger czy nawet Leśmian interesują ich powieści Grocholi oraz komiksy i gry komputerowe?

25.08.2009

Czyta się kilka minut

Nigdy nie uważałem polonistycznej dydaktyki za swą mocną stronę; od kilkunastu lat już nie mam zajęć uniwersyteckich, nie mam więc kontaktu z dzisiejszą młodzieżą. Może więc nie powinienem wtrącać się do "Tygodnikowej" dyskusji o polonistyce. Ale poglądy wyrażone przez prof. Michała Pawła Markowskiego w artykule "Raport z oblężonego miasta" ("TP" nr 32) są na tyle generalne i radykalne, że mimo wymienionych na początku handicapów i narażając się na zakwalifikowanie do "umysłów osaczonych i zalęknionych" - chciałbym się do tych poglądów ustosunkować.

Wywód swój rozpoczyna Markowski od bezlitosnego ataku na erudycyjno-historyczny model polonistyki i od apologii interpretacji, podkreślając przy tym antagonistyczny charakter tych dwóch podejść do literatury. W pierwszej chwili tak jaskrawe skontrastowanie budzi nasze zdziwienie; przecież każdą monografię czy syntezę historycznoliteracką poprzedzać musiała jakaś interpretacja omawianych tu autorów, przecież mistrzami interpretacji byli rasowi historycy literatury, jak Juliusz Kleiner, Czesław Zgorzelski czy Ireneusz Opacki. Dopiero w dalszym ciągu wywodów przeciwstawienie to staje się zrozumiałe: erudycyjno-historyczny model polonistyki przez to budzi resentymenty Markowskiego, że nacisk kładzie na zbędną erudycję i poprzestaje na próbach zobiektywizowanego relacjonowania zjawisk literackich jako faktów zamkniętej przeszłości (dlaczego skazany jest zawsze na to, by "reprodukować gotowce, powielać klisze, powtarzać frazesy" - tego Markowski ani nie egzemplifikuje, ani nie wyjaśnia). Natomiast wychwalana tu interpretacja to tylko taka, przez którą badacz poszukuje w przeszłości znaczeń "pomagających mu rozwiązać (...) kwestie egzystencjalne", nie ukrywając "własnych pragnień i własnych obsesji". W terminologii Jerzego Kmity jest to interpretacja adaptacyjna, jawnie przy tym przyznająca się do subiektywizmu i skrajnie idiograficzna.

Cóż na to odpowiedzieć? Sądzę, że wiedza o literaturze wyrastająca z interpretacji historycznych, rozpatrująca utwór w jego macierzystym kontekście kulturowym, nie wymaga legitymizacji - odpowiada na potrzeby trwałe i powszechne - potrzeby możliwe zobiektywizowanej i usystematyzowanej wiedzy o przeszłości naszej kultury. Prawo bytu ma także interpretacja adaptacyjna, ale bez uprzedniej interpretacji historycznej jest ona narażona na kompromitujące porażki. Nie lekceważmy przy tym erudycji - wiele tekstów luminarzy polonistyki zawiera błędy wynikające nie z pośpiechu czy roztargnienia, lecz po prostu z ignorancji. Trzeba też pamiętać, że ten typ interpretacji, którym entuzjazmuje się Markowski, jest sztuką trudną do wyuczenia i trudną do weryfikacji. Oczywiście nie może ona dostarczyć uogólniającej wiedzy o literaturze.

Tyle o polonistyce naukowej (zresztą w ogóle o badaniach literackich). Przechodząc do zaleceń w zakresie dydaktyki uniwersyteckiej, Markowski formułuje je per negationem w czterech punktach: 1. "nie należy polskiej literatury czytać w oderwaniu od literatury światowej"; 2. "nie należy jej czytać w oderwaniu od innych dyskursów"; 3. "nie należy jej uczyć poza kontekstem jednostkowego doświadczenia"; 4. "nie wolno jej traktować, jakby rodziła się i rozwijała w społecznej próżni".

Z treści artykułu wywnioskować można ponadto dwa inne zalecenia: 5. nie wolno odrywać nauczania literatury od pozaliterackich (np. egzystencjalnych czy politycznych) zainteresowań studentów; 6. nie należy pakować im do głowy różnych zbędnych "faktów, tekstów, formuł".

Punkt pierwszy jest bezdyskusyjny (analogiczny postulat formułuje Markowski także pod adresem nauki o literaturze polskiej, nie dostrzegając, że badania komparatystyczne są od lat szeroko u nas uprawiane). Punkt czwarty nie budzi wątpliwości, zgoda również na punkt szósty, z tym że oceny tego, co potrzebne, a co niepotrzebne, będą na pewno bardzo rozbieżne.

Punkt trzeci nie jest dla mnie jasny. Co to znaczy uczyć literatury w kontekście jednostkowego doświadczenia. Czyjego? Prowadzącego zajęcia czy też kolejno wszystkich uczestników tych zajęć? I jak ten kontekst wprowadzać? Konfrontując np. interpretacje "Sonetów" Mickiewicza z własnymi doświadczeniami erotycznymi tych osób? (Najlepiej perwersyjnych, bo ponoć to interesuje najzdolniejszych studentów).

Najwięcej wątpliwości budzi punkt drugi - nie w zasadzie, lecz w zalecanych sposobach jego realizacji. Uważam je za utopijne. Markowski mianowicie - podobnie jak prof. Ryszard Nycz ("Polonista siedzi na wielu stołkach", "TP" nr 30) - zaleca "kształcenie wielu umiejętności": oczywiście filozofii, ale także psychologii, historii sztuki, historii idei. Tylko tyle? A gdzie historia, socjologia, politologia, psychologia, religioznawstwo, antropologia kultury, semiotyka, interdyscyplinarna wiedza o tekście i dyskursie (to postulat Nycza)? Dochodzimy w ten sposób do absurdu. Pomijam trudności związane z pozyskaniem specjalistów w każdej z tych dziedzin. Budżet czasowy studentów i studentek nie jest z gumy: nawet najbardziej pilni spośród nich nie zdołają w ciągu trzech czy pięciu lat zaznajomić się z tymi dyscyplinami, nawet w okrojonej liczbie, nawet na najbardziej elementarnym poziomie. Produktem końcowym takiej edukacji byłby kulturoznawczy ćwierćfachowiec - jeśli intelektualnie uczciwy, to z nieustannym poczuciem frustracji, jeśli nieuczciwy - to uprawiający pseudonaukową hochsztaplerkę.

Równocześnie edukacja ta musiałaby skrócić czas przeznaczony na zdobywanie wiedzy o języku i literaturze polskiej (nb. o dziale językowym studiów polonistycznych dotychczasowi dyskutanci milczą). A przecież już teraz wymagane jej quantum jest trudne do opanowania przez studentów. Ze spisów lektur wynika, że ich porcja dzienna, i to tylko lektur literackich, wynosi w różnych uniwersytetach od 80 do 165 stron (zob. J. Bachórz, "O uniwersyteckim kanonie lektur polonistycznych" w: "Polonistyka w przebudowie", Kraków 2005). Zwróćmy przy tym uwagę na następujący paradoks: romanista np. miałby znacznie więcej czasu na swój przedmiot główny niż jego kolega polonista, kształcony na Mädchen für Alles, więc skazany na różne ciężkie Heideggery i Lacany, choć zapisał się przecież na filologię polską.

Żeby nie było nieporozumień: humanistyka pozaliteracka jest na pewno poloniście potrzebna, ale jak ten postulat urealnić? Być może obligatoryjny program studiów powinien być wprowadzony w zakresie znacznie węższym niż w omawianych tu propozycjach (np. tylko filozofia, antropologia kultury i estetyka); reszta byłaby pozostawiona wyborowi studentów.

I wreszcie zaleca Markowski punkt piąty, by tematykę zajęć dostosowywać do tego, co najbardziej studentów i studentki interesuje. A co zrobić, jeśli okaże się, że bardziej niż Heidegger czy nawet Leśmian interesują ich powieści Grocholi (panie), komiksy i gry komputerowe (panowie), dzieła Stéphanie Mayer (panie i panowie)? Myślę, że zadaniem nauczającego jest nie tylko zaspokajać ich egocentryczne zainteresowania, ale zainteresowania te rozszerzać, uczyć szukania w literaturze nie tylko zwierciadła własnych niepokojów i obsesji, ale kształtować umiejętność współprzeżywania właśnie odległej, czasowo i kulturowo, problematyki egzystencjalnej czy moralnej.

Henryk Markiewicz - (ur. 1922) jest historykiem i teoretykiem literatury, emerytowanym profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, wieloletnim redaktorem "Pamiętnika Literackiego", autorem kilkunastu książek. Ostatnio opublikował "Mój życiorys polonistyczny - z historią w tle" (2002) oraz "Przygody dzieł literackich" (2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2009