Reporter wśród Innych

Dziesięć lat po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego jego ostatnie książki i wypowiedzi nabierają kluczowego dla nas znaczenia. Dopiero teraz rozumiemy, jak dużo przewidział.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

Ryszard Kapuściński, Warszawa, 2004 r. / Fot. Maciej Zienkiewicz / AGENCJA GAZETA
Ryszard Kapuściński, Warszawa, 2004 r. / Fot. Maciej Zienkiewicz / AGENCJA GAZETA

Zmarł 23 stycznia 2007 r. Sporo dowiedzieliśmy się o nim nowego od tego czasu. Wiele z tych nowych informacji nadwątliło latami budowaną legendę o największym polskim dziennikarzu i „cesarzu reportażu”. W przeważającej mierze to efekt (jedni powiedzą: zasługa; inni: wina) jednej książki, wydanej w 2010 r. biografii „Kapuściński non-fiction” autorstwa Artura Domosławskiego. To za jej sprawą siedem lat temu Kapuściński stanął w centrum ogólnonarodowej debaty. Dyskutowaliśmy o jego związkach z PRL (w tym o kontaktach z wywiadem), o życiu prywatnym – i o jego książkach, które musieliśmy przeczytać na nowo.

Okazało się, że reportaż w wykonaniu Kapuścińskiego nie zawsze był czysty, w sensie przywiązania do faktów. Zdarzało mu się dać zgrabnej metaforze prymat nad rzeczywistością. Jest bardzo prawdopodobne, że Amelia Bolaños, która w „Wojnie futbolowej” strzela sobie w serce po przegranym przez Salwador meczu z Hondurasem, nie istniała (polscy reporterzy Maria Hawranek i Szymon Opryszek dotarli do Rodrigo Ariasa, dziennikarza z Salwadoru, który szukał potwierdzenia historii o tej dziewczynie przez dwa lata; nie znalazł).

Na pewno Kapuściński nie widział watahy bezpańskich psów, która wzięła w panowanie opustoszałą po uciekających Portugalczykach Luandę – do tego upiększenia rzeczywistości (i jeszcze kilku innych) przyznał się w prywatnej rozmowie koledze po piórze, Wojciechowi Giełżyńskiemu.

W „Cesarzu” stworzył negatywny portret ostatniego władcy Etiopii Hajle Sellasje, którego poza kartami swojej książki szanował i umieszczał w panteonie najważniejszych ludzi w historii Afryki. „Cesarz” miał być metaforą – mówią obrońcy Kapuścińskiego – ale wnuk cesarza, Ermias Sahle Sellasje, do dzisiaj jeździ po świecie i opowiada, jak dużo szkód ta tłumaczona na wiele języków książka polskiego dziennikarza wyrządziła wizerunkowi Etiopii i dziedzictwu jej władcy. Z zapomnianych już wywiadów z Kapuścińskim wynika też, że przynajmniej kilka monologów dworzan z tej książki, sprzedawanej na całym świecie jako relacje z wnętrza pałacu, wymyślił zupełnie sam. Kiedy amerykańskie wydawnictwo poprosiło go o podpisane oświadczenia jego rozmówców, wszystkie ewentualne roszczenia wziął na siebie – wiedział przecież, że ich nie będzie.

Wiele wskazuje na to, że upiększał też swoje wojenne opowieści. Bardzo prawdopodobne, że jego opis wyprawy do Konga w „Wojnie futbolowej” był przesadzony: relacje innych uczestników tej właśnie podróży nie zawierały jakoś sceny, w której korespondenci mieli zostać rozstrzelani… Historia „rozstrzelania w Kongu” jest tym bardziej problematyczna, że z biegiem lat ewoluowała. W wywiadzie udzielonym już pod koniec życia reporter opowiadał, że w Kongu na śmierć skazał go sam Mobutu Sese Seko, kongijski dyktator. To jeszcze jeden dowód na to, że tworzył własną legendę.

Choć wielu przedstawicieli „polskiej szkoły reportażu” nie chce przyjąć tych prawd do wiadomości i – co gorsza – czyni z nich alibi dla swojego warsztatu, to Kapuścińskiego trzeba… bronić. Kilka lat temu dyskutowaliśmy, na jakiej półce powinny się znaleźć jego książki – tej z reportażami czy tej z literaturą piękną. Pospieraliśmy się i odłożyliśmy je byle gdzie. W aktualnych rozmowach o świecie do Kapuścińskiego już się nie wraca. Tymczasem to dzisiaj potrzebujemy go bardziej niż kiedykolwiek – myśliciela, komentatora. Głos rozsądku.

Dialog czy wojna?

Jedną z ostatnich książek wydanych za jego życia był krótki zbiór wykładów „Ten Inny”. Powołując się na swoje doświadczenia reportera, a także filozofię dialogu ks. Józefa Tischnera i prace Emmanuela Levinasa, mówił w nich o dialogu międzykulturowym jako wyzwaniu i etycznej powinności współczesnego człowieka. „Jak będzie wyglądać nasze spotkanie? Co sobie powiemy? I w jakim języku? Czy potrafimy wysłuchać siebie nawzajem? Nawzajem się zrozumieć?” – pytał.

Wagę, jaką miał dla niego ten temat, widać we wszystkim, co robił w schyłkowych latach życia. Bohaterem swojej ostatniej książki uczynił Herodota, który jako jeden z pierwszych ruszył w podróż, by dowiedzieć się czegoś o Innym i przez to poznać siebie i swoją kulturę. Wśród niezrealizowanych planów miał książkę o Bronisławie Malinowskim. Chciał pojechać na Wyspy Trobrianda, by napisać o jego trudnościach w poznawaniu i rozumieniu innych kultur. Szczególnie ważne są dziś jednak nie tylko jego książki, ale też publiczne wypowiedzi i komentarze, w których mówił o świecie po 11 września 2001 r. Komentarze – trzeba dodać – które były w kontrze do poglądów dominujących w publicznej debacie nad „wojną z terrorem”.

Kapuściński nie był zwolennikiem modnej wtedy i teraz tezy o „zderzeniu cywilizacji”. Wierzył, że konflikt nie jest jedynym wyjściem, a sprowadzanie wszystkiego do starcia chrześcijaństwa z islamem jest tragicznym uproszczeniem i zręczną wymówką przed krytycznym spojrzeniem na Zachód. Przede wszystkim zaś na jego stosunek do krajów Południa, problemów biedy i wykluczenia. Przestrzegał przed językiem wojny i nienawiści. Nawoływał do spokoju i dialogu. Ale nie była to dla niego kwestia wyboru: „Dialog czy wojna cywilizacji? Taka alternatywa po prostu nie istnieje, gdyż równałaby się pytaniu, czy wybieramy życie, czy śmierć”.

Tłumaczył, że terroryzmu nie uda się wyplenić wyłącznie środkami militarnymi. „Jeśli będziemy myśleć jedynie o militarnym odwecie, daleko nie zajedziemy. Jeśli po zbrojnej odpowiedzi wrócimy do błogostanu, w jakim tkwiliśmy przez ostatnią dekadę, za chwilę znów coś wprawi nas w przerażenie” – mówił. I miał rację – dzisiaj przeraża nas tzw. Państwo Islamskie.

Przewidział też problem uchodźców. „Światu dostatniemu nie uda się odgrodzić, odizolować. Nie da się dzisiaj powiedzieć: »Niech tam się dzieje, co chce«. Świat to dzisiaj naczynia połączone. Sytuacja biednych jego części, prędzej czy później będzie odbijać się na obszarach dostatku” – mówił na początku inwazji na Irak (która, nota bene, stworzyła warunki dla narodzin Państwa Islamskiego, jednego z „twórców” kryzysu uchodźczego). Zapowiadał, że cudze wojny w końcu nas dosięgną.

W jego ostatnich wypowiedziach i zapiskach wracała teza o dwóch przeciwstawnych tendencjach wpływających na kształt świata – integracji i dezintegracji. Globalizacja – tłumaczył – sprawia, że granice przestają istnieć, ale jednocześnie działa inny prąd, wsobny. Społeczeństwa szukają spokoju i poczucia bezpieczeństwa w narodowych szańcach, wznosząc rzeczywiste lub metaforyczne mury. Swoim zwyczajem przywoływał mury dawnych cywilizacji – rzymskie limes, skalne mury Azteków, Wielki Mur Chiński. Widział współczesne wydarzenia w perspektywie dziejów, jako element długiego trwania ludzkości.

Pytania naszego czasu

Warto skonfrontować reakcję Kapuścińskiego na 11 września z tym, co wtedy pisała Oriana Fallaci, również legenda europejskiego dziennikarstwa. Ich spojrzenia dzieliła przepaść.

Pod koniec życia Fallaci (zmarła kilka miesięcy przed Kapuścińskim) pisała o wojnie religii i o rozmnażających się „jak szczury” synach Allacha, którzy „gdaczą modlitwy”. Prorokowała, że już niedługo obudzimy się w Europie z minaretami zamiast wieży kościołów: „Dzięki cynizmowi i oportunizmowi lub fałszywemu liberalizmowi Politycznie Poprawnych, którzy manipulują faktami lub im zaprzeczają. (»Biedactwa, jakże są godni współczucia, kiedy lądują tu ze swymi nadziejami«). Biedactwa?!? W Europie meczety, które rozkwitają nie z szacunku dla każdej religii, lecz w cieniu zmartwychwstałej bigoterii, zapomnianego laicyzmu, wprost roją się od terrorystów czy kandydatów na terrorystów” – pisała włoska dziennikarka. Mówiła o „Bestii, która wyszła z morza” – nader czytelna aluzja do imigrantów przypływających do Europy na łodziach – i jej wspólnikach, którzy w imię źle pojętych ideałów humanizmu poddają swoją ziemię obcej armii. Wzywała do walki z najeźdźcami. Bez pertraktacji, samobójczej pobłażliwości i dialogu, który jest niemożliwy.

Poglądy Fallaci zrealizowały swój potencjał w czynie Andersa Breivika, który za sprawą zamachów w Norwegii chciał walczyć z „islamizacją Europy” i zdrajcami cywilizacji, którzy ją ułatwiają. Jest w tym logika: jeżeli jesteśmy na wojnie cywilizacji – a na takiej nie ma cywilów – i jeżeli spotkany na ulicy imigrant to najeźdźca, to słusznym zachowaniem jest podjąć z nim walkę. „Każdy, zanim wypowie słowa nienawiści, powinien się sto razy zastanowić” – przekonywał z uporem Kapuściński, będąc doskonale świadomym konsekwencji słów Oriany Fallaci.

Łatwo zżymać się na ostatnie książki Włoszki, ale nie można zignorować faktu, że w swoim czasie były europejskimi bestsellerami, a jej czytelnicy widzieli w niej bohaterkę i prorokinię. Trzeba powiedzieć też, że niektóre z jej proroctw się spełniły, np. to o terrorystach wychowanych w europejskich meczetach, o kalifacie powstałym na gruzach upadłego Iraku lub o rosnącej liczbie zamachów w Europie. Do tego trudno się pozbyć wrażenia, że w wielu krajach naszego kontynentu to Fallaci wygrałaby dzisiaj wybory, nie Kapuściński.

Ale on też widział w przyszłości Europę chrześcijańsko-muzułmańską. Nie mówił o tym dużo, a już na pewno nie mówił o tym emocjonalnie (może dlatego, że jako historyk był przekonany o nieuchronności tego procesu?). Jednocześnie nie miał złudzeń co do samego islamu. Przestrzegał przed idealizowaniem go, zauważał jego cechy, które są dla Europejczyków nie do przyjęcia. Ale za chwilę przestrzegał przed łatwymi generalizacjami. Zwracał uwagę, że nie ma jednego islamu, są tylko jego wersje i interpretacje.

Ostrzegał, że spotkanie z Innym będzie trudne, ale nie mówił dużo o tym, jakich trudności powinniśmy się spodziewać, ani o tym, jak sobie z nimi radzić. Co powiedziałby dzisiaj? Może potrafiłby odpowiedzieć na ważne pytania naszego czasu. Co zrobić, kiedy Inny nie zachowuje się tak szlachetnie, jak byśmy tego chcieli? Jak wchodzić w dialog z islamem, nie wyrzekając się własnych wartości? Jak dialogować z tymi muzułmanami, którym rzeczywiście nie zależy na żadnej rozmowie? Jak wolny świat ma się bronić przed przeciwnikiem, który nie uznaje jego zasad, ale korzysta z nich? Co Kapuściński powiedziałby po zamachach w Brukseli, Paryżu, Nicei, Berlinie, Istambule? Co powiedziałby o Ełku? Jak tłumaczyłby te wydarzenia tym, którzy wątpią w pokój między kulturami?

Przeciw łatwym osądom

Z przekąsem zauważał, że po 11 września 2001 r. wszyscy nagle stali się ekspertami od islamu. Do żywego rozsierdzały go dyskusje, w których ignorancja mieszała się ze stereotypami. Jarosław Mikołajewski we wspomnieniu o Kapuścińskim opisał jedną z takich scen. „Nauczyłem się rozpoznawać tę chwilę po narastającej pewności siebie rozmówców. (…) Rozmówcy czują, że trzeba nauczyć pana Ryszarda, jak to jest naprawdę z mediami i z Arabami. Reszta jest kwestią pięciu minut. (…) Fruwają ostrzegawcze pytania: »A ile razy był pan w krajach arabskich?« lub »O której części Afryki pan mówi?«”.

Nie, Kapuścińskiego nie irytowały cudze poglądy, lecz raczej sposób ich formowania – szybki, prostacki, niezmącony poznawczym wysiłkiem. Najostrzejsze słowa, które kiedykolwiek napisał, dedykował w „Lapidariach”… durniom: „Być skazanym na ciągłe obcowanie z agresywnym durniem to istne przekleństwo. Cierpi on na słowotok, plecie bez przerwy. Apodyktycznie, ex cathedra. Wszystko dla niego jest jasne, oczywiste. Cechą umysłu durnia jest niemożność przenikania świata, zejścia w głąb zjawisk. Dla durnia wszystko ma jeden wymiar, ma gładką powierzchnię, po której jego spojrzenie ślizga się bez przeszkód. (…) Inna odmiana durnia – dureń chytry, który wszędzie upatruje działanie tajemnych sił, dźwigni, sprężyn, spisków. W miejsce mądrości – przebiegłość, ale między tymi dwoma cechami jest wielka różnica. Mądry – stara się rozumieć świat, przebiegły – chce nim manipulować. Sfera polityki jest pełna przebiegłych ludzi, mądrych – spotyka się tam rzadko”. Dziwnie to brzmi w czasach, kiedy tłumaczami świata są dla Polaków Beata Pawlikowska i Wojciech Cejrowski.

Prawie w ogóle nie wypowiadał się o Polsce, nigdy nie komentował bieżącej polityki. Ale i dla Polski miał przestrogi. W jednym z ostatnich wywiadów (z książki „Nie ogarniam świata” Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki) obawiał się, że „niektórzy, prowadząc swoje prywatne wojny, wykopią w społeczeństwie podziały, które będą bardzo długo nie do zasypania”. Jednocześnie w zapiskach ubolewał nad tym, że wkraczamy w czasy natrętnej ideologizacji, w której nie liczy się rozmowa, tylko deklaracja: za czy przeciw.

Nie byłoby mu dzisiaj łatwo. ©

Korzystałem m.in. z książek Ryszarda Kapuścińskiego: „Ten Inny”, „Rwący nurt historii”, „Lapidaria V”, „Lapidaria I”; a także „Sentymentalnego portretu Ryszarda Kapuścińskiego” Jarosława Mikołajewskiego, „Kapuściński: Nie ogarniam świata” Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki oraz książek Oriany Fallaci: „Duma i gniew”, „Siła rozumu”, „Wywiad z samą sobą. Apokalipsa”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017