Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie jest to jeszcze stanowisko całego Episkopatu ani tym bardziej wniosek skierowany przezeń do Ministerstwa Edukacji, tym niemniej problem stanął, zwłaszcza że już wcześniej jeden z posłów LPR złożył interpelację, żądając uwzględniania stopnia z religii w obliczanej średniej postępów uczniowskich. Pierwsze opinie wskazują na rodzącą się kontrowersję: czy oba projekty oznaczałyby zmianę charakteru szkolnictwa w Polsce na wyznaniowy, czy - odwrotnie - ze wszech miar uzasadnione dowartościowanie wykształcenia religijnego, dotąd zdaniem wypowiadającego się biskupa Stanisława Wielgusa "spychanego na margines".
Należy chyba wziąć pod uwagę dwa niewątpliwe fakty. Jednym z nich jest nowy od niespełna roku charakter matury: nie stanowi ona tylko uwieńczenia etapu wykształcenia, lecz - zależnie od wyników - staje się gwarantowaną przepustką na studia. Stąd bezwzględna konieczność precyzyjnego i jednolitego charakteru obowiązującego na maturze sprawdzianu z poszczególnych przedmiotów. Tymczasem nauczanie religii w szkole jest nie tylko dobrowolne, lecz całkowicie autonomiczne. Katechetów mianuje i odwołuje jedynie biskup, program katechezy wytycza Kościół, stąd i stopnie z religii stawiane są według uznanych przez władze kościelne kryteriów. W żadnej z tych spraw władze oświatowe nie mają nic do powiedzenia. Wprowadzenie więc zarówno stopnia z religii do obliczania średniej, jak przedmiotu religia na maturze wymagałoby bardzo precyzyjnych uzgodnień władz kościelnych i oświatowych, przy czym odpowiedzialność tych drugich musiałaby odtąd rozciągać się także na maturę i z tego właśnie przedmiotu. A przecież katechizacja to nie tylko przekazywanie wiedzy, to także formacja - a może przede wszystkim formacja. Jak to pogodzić? Osobnym zagadnieniem pozostaje, czy religii należy uczyć się "na stopień", i to stopień o tak wielkiej sile nagrody, jaką niewątpliwie jest uzyskanie wstępu na studia. Dotąd chodziło tylko o wychowanie chrześcijańskie - czy element wyścigu i realnych ziemskich korzyści nie zakłóci najważniejszej intencji, jaka kierowała inicjatorami przywrócenia katechizacji do szkół u początków transformacji?
Decyzja Episkopatu powinna przynieść odpowiedź na te wszystkie pytania.
Józefa Hennelowa
***
Rozumiem trudności związane z ewentualnym wpisaniem religii na listę przedmiotów maturalnych, ale widzę też dobrą stronę tego posunięcia. Może przynajmniej ci, którzy wybiorą religię (chodzi przecież o możliwość), mając w perspektywie poważny egzamin, czegoś z tej religii się wtedy nauczą? Nieraz byłem zaskoczony religijną ignorancją maturzystów (zresztą i ludzi po wyższych studiach). Żadnej znajomości historii Kościoła, absolutna niewiedza, np. na temat historii powstawania pism Nowego Testamentu, nie mówiąc o braku minimalnej choćby znajomości biblijnej hermeneutyki, kompletny bigos w głowach w zakresie podstaw chrześcijańskiej etyki i tak dalej. Nie wiem, jaki jest program nauczania religii, ale jakikolwiek by nie był, chyba nie zawsze jest traktowany poważnie. Może wizja poważnej matury, spotkania z obcym egzaminatorem, zmobilizuje nauczających i maturzystów. Matura z religii pewnie nie przysporzy liczby wierzących, ale wierzący będą przynajmniej wiedzieli, w co i dlaczego wierzą, a niewierzący - w co i dlaczego nie wierzą. To wcale nie jest tak mało.
Ks. Adam Boniecki