Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
François Hollande zdaje się iść krok dalej: wrzucając swój głos do urny w pierwszej turze francuskich wyborów prezydenckich, kandydat socjalistów oznajmił, że są to więcej niż wybory narodowe, że zależy od nich także przyszłość Europy. Wcześniej w wywiadzie dla niemieckiego „Spiegla” Hollande zechciał poinformować europejskich przywódców, że będą musieli go słuchać – tego, co ma do powiedzenia w kwestii antykryzysowej strategii. A więc: Europa to ja? Podobnie jak Nicolas Sarkozy, Hollande – polityk o emploi partyjnego biurokraty – najwyraźniej nie cierpi na nadmiar skromności. Być może tak działa magia Pałacu Elizejskiego: prezydent ma tak wielkie uprawnienia, że o francuskim ustroju mówi się czasem, iż to „republikańska monarchia wybieralna”. Hollande już widzi się w tej roli, licząc, że Francuzi, zmęczeni Sarkozym i recesją, zamienią wyborczą drugą turę w referendum nad odwołaniem urzędującego prezydenta.
To scenariusz prawdopodobny. To, że Hollande i Sarkozy zebrali łącznie w pierwszej turze tylko 55 proc. głosów (zaskoczeniem był zwłaszcza wysoki wynik Marine Le Pen z Frontu Narodowego: 19 proc.), działa raczej na korzyść kandydata lewicy; z sondaży wynika, że tylko nieco ponad połowa wyborców pani Le Pen poprze Sarkozy’ego. Jego negatywny elektorat jest najwyraźniej większy od grona tych, którzy sądzą, że Hollande porywający może nie jest, ale lepszy od tego, co było.
Tym bardziej warto postawić kilka pytań pod adresem Hollande’a:
– czy jako prezydent spełni swoje groźby i nie ratyfikuje paktu fiskalnego, wywracając unijną strategię antykryzysową, czy była to tylko retoryka wyborcza?
– skoro Hollande wierzy, że jego wybór zapoczątkuje trend w całej Unii – powrót lewicy do władzy w kolejnych krajach – tym bardziej ciekawi, jakie są jego lewicowe wizje modelu finansowo-gospodarczego oraz unijnej strategii, alternatywne do tych, które realizują politycy konserwatywno-centrowi, rządzący dziś w większości krajów Unii (w kampanii Hollande bronił w gruncie rzeczy starego modelu socjalnego, zapowiadając np. wyższe podatki i obniżenie na powrót wieku emerytalnego z 62 do 60 lat dla obu płci);
– jak prezydent Hollande zamierza pobudzić wzrost gospodarczy i wyjść z recesji, w której powoli pogrąża się Francja, jak zamierza zwiększyć jej konkurencyjność?
– wreszcie, co z duetem francusko-niemieckim, który odgrywał dotąd kluczową rolę w walce z kryzysem, skoro francuscy socjaliści tak chętnie grali w kampanii kartą antyniemiecką (zarzucając Sarkozy’emu, że podporządkowuje się Merkel, że Niemcy chcą zdominować Europę, że Francja przeżywa „nowy rok 1940, tyle że bez Wehrmachtu” itd., itp.)?
Rzeczywiście, stawką w tych wyborach jest coś więcej niż przyszłość Francji. Tyle że podobnie rzecz ma się z wyborami parlamentarnymi w Grecji (czytaj dalej, w dziale "Świat" – red.). Wygląda na to, że mamy dziś inflację miejsc, w których rozstrzyga się los Europy...