Przymiarki do ideału

Do wyborów prezydenckich w USA zostało jeszcze ponad 600 dni, ale po stronie Demokratów walka o nominację partyjną ruszyła już z kopyta.

25.02.2019

Czyta się kilka minut

Senator Kirsten Gillibrand z mężem Jonathanem, Waszyngton, 12 lutego 2019 r. / CAROLYN KASTER / AP / EAST NEWS
Senator Kirsten Gillibrand z mężem Jonathanem, Waszyngton, 12 lutego 2019 r. / CAROLYN KASTER / AP / EAST NEWS

Można się oczywiście zżymać, że kampania rusza zbyt wcześnie – głosowanie dopiero w listopadzie 2020 r. – przez co potrwa za długo, wyczerpując zarówno wyborców, jak też pretendentów. Jednak przed wyborami w 2008 r. główni kandydaci startujący w prawyborach Partii Demokratycznej – Hillary Clinton, Joe Biden i Barack Obama – też ogłaszali swój start w styczniu i lutym roku poprzedzającego głosowanie.

Na razie początek kampanii – lub utworzenie komitetu, jakoby tylko badającego taką opcję, co jednak zawsze kończy się decyzją na „tak” – zapowiedziało dziesięcioro polityków. Choć liczba na pewno wzrośnie – kilku ważnych graczy wciąż bije się z myślami – to raczej nie będzie ich więcej niż rekordowa 17, która w 2016 r. ubiegała się o nominację Partii Republikańskiej.

Walka o to, kogo Partia Demokratyczna nominuje, będzie wyjątkowa – i to z wielu powodów.

Biden jeszcze się waha, Sanders próbuje ponownie

Przede wszystkim wśród Demokratów nie ma dziś wyraźnego faworyta, choć na tym etapie sondaże jeszcze niewiele znaczą. Wie o tym aż za dobrze Hillary Clinton, której koronacja w roku 2008 i 2016 zdawała się pewniakiem. Część rywali powiedziała wówczas „pas”. Ale ci, którzy rzucili jej rękawicę, wyszli na tym nieźle: Obama niespodziewanie zdobył nominację (i potem prezydenturę), a Bernie Sanders, choć przegrał prawybory w 2016 r., to wyrósł na nieoficjalnego lidera amerykańskiego obozu lewicowego.

W badaniach opinii publicznej prowadzi obecnie Joe Biden. Ale 76-letni były ­wiceprezydent wciąż się nie zdecydował, by po raz trzeci ubiegać się o partyjną nominację. Powszechnie lubiany i szanowany, jest jednak świadom, że jego popularność w niemałym stopniu bierze się z przyjętej przezeń roli emerytowanego męża stanu. Powrót do aktywnej polityki oznaczałby też konieczność zmierzenia się z dziedzictwem Obamowego centryzmu, którego Biden jest naturalnym spadkobiercą. Tymczasem, mimo że Obama wciąż cieszy się wśród sympatyków Demokratów wielką popularnością, to linia partii przesunęła się zdecydowanie na lewo.

Paradoksalnie właśnie to może być problemem również dla 77-letniego Berniego Sandersa, senatora z Vermont, który – zgodnie z przewidywaniami – po raz drugi będzie ubiegał się o nominację. „Kontynuujemy rewolucję rozpoczętą w 2016 roku” – zapowiedział Sanders w minionym tygodniu. Gdy zachodził Hillary Clinton „z lewej flanki”, był jedynym głosem wewnątrzpartyjnej opozycji. Dziś pole bitwy wygląda zupełnie inaczej niż trzy lata temu.

Postulat powszechnej opieki zdrowotnej – jedno ze sztandarowych haseł Sandersa, niegdyś uważane za straszliwy radykalizm – poparł oficjalnie Barack Obama i dziś znajduje się ono w programie prawie wszystkich liczących się Demokratów.

Inny temat Berniego Sandersa – zasadnicza zmiana paradygmatu ekonomicznego, sprawiedliwsze podatki, zmniejszanie nierówności, lepsze warunki pracy, ukrócenie nadużyć wielkiego biznesu, darmowa edukacja na publicznych uniwersytetach itd. – także wszedł już do main- streamu.

To oczywiście wielki sukces Sandersa: bez mała w pojedynkę zdołał zmienić ideowy kurs największej partii w Stanach, w dodatku takiej, do której formalnie wciąż nie należy (bo oficjalnie jest politykiem niezależnym).

Wprawdzie Sanders wciąż budzi entuzjazm wielu Demokratów, ale zasadne jest pytanie, czy „sandersizm” naprawdę potrzebuje dziś Sandersa, oraz czy sztandaru rewolucji nie może ponieść inny kandydat, lepiej spełniający różne (czasem sprzeczne) oczekiwania wyborców – nie tylko tych demokratycznych, ale też niezależnych.

Albo kandydatka, w tym roku bowiem pole zdominowały urzędujące senatorki.

Cztery mocne kobiety

Elizabeth Warren z Massachusetts wystartowała jako pierwsza, bo jeszcze w grudniu. Orędowniczką walki z nierównościami ekonomicznymi jest od lat, to z jej inicjatywy Obama powołał Biuro Ochrony Finansowej Konsumentów – znienawidzone przez Wall Street.

Gospodarczy program Elizabeth Warren właściwie nie różni się od programu Sandersa i był to jeden z powodów, dla których nie wystartowała ona w 2016 r., choć wielu ją do tego namawiało – konkurowałaby z Sandersem o ten sam elektorat. Sanders nie miał takich oporów, a jego decyzja o starcie to właśnie Warren najbardziej namieszała w planach.

Kwestię kobiecą podnosi Kirsten Gillibrand z Nowego Jorku. Kiedyś konserwatywna Demokratka, dziś jest jedną z najbardziej liberalnych członkiń Senatu, a w kampanii przyjęła ton jednoznacznie feministyczny. Dała się już poznać na tym polu, walcząc z seksizmem również w szeregach własnej partii: to także pod jej naciskiem zrezygnował oskarżony o molestowanie senator Al Franken. Strategia ta może się opłacić, bo przepaść polityczna między płciami się pogłębia: Republikanie stają się coraz bardziej partią mężczyzn, a Demokraci partią kobiet. Tymczasem to głos kobiecego elektoratu może być decydujący w prawyborach tego ugrupowania.

Demokraci są też partią mniejszości, co z kolei sprzyja Kamali Harris z Kalifornii – jedynej czarnoskórej kobiecie w Senacie, córce Jamajczyka i Hinduski, porównywanej czasem do Obamy. Nie tylko z powodu imigranckiego pochodzenia i talentu oratorskiego, lecz także krótkiego, bo dwuletniego stażu w polityce. Harris, wieloletnia prokurator (okręgowa w San Francisco, a potem generalna swojego stanu), dała się już jednak poznać jako konkretna i nieustępliwa – zarówno w trakcie senackich przesłuchań Bretta Kavanaugh, kontrowersyjnego nominata Trumpa do Sądu Najwyższego, jak i Marka Zuckerberga (gdy bronił się on przed zarzutem, że ­Facebook wykorzystano do „zhakowania” wyborów prezydenckich w 2016 r.).

Ostatnia na liście jest Amy Klobuchar z Minnesoty. Najmniej znana, choć jest w Senacie najdłużej – i z tego właśnie próbuje uczynić swój atut. Stawia na pragmatyzm i umiejętność szukania porozumienia ponad podziałami partyjnymi. W przeciwieństwie do koleżanek z Senatu nie popiera powszechnej opieki zdrowotnej i pozycjonuje się w ideologicznym centrum swojej partii, gdzie jak na razie jest najwięcej miejsca (przynajmniej dopóki nie wystartuje Joe Biden). Klobuchar pochodzi z tradycyjnie demokratycznego Środkowego Zachodu, który w 2016 r. poparł Trumpa, i przedstawia się jako osoba, która zdoła odzyskać ten region dla swojej partii.

Zarzuty, szkielety i drwiny

Powodów, dla których w 2016 r. Hillary Clinton przegrała z Donaldem Trumpem, było wiele – niebagatelną rolę odegrał jednak seksizm. Tymczasem w 2020 r. pod tym względem będzie jeszcze gorzej. Już mamy przedsmak tego, co nas czeka: nie minął miesiąc kampanii, a zaczęły padać najróżniejsze zarzuty, od absurdalnych po obraźliwe.

Jedna z kandydatek usłyszała więc, że... źle je kurczaka. Inna, że źle traktuje stażystów w Senacie. Jeszcze inna, że zrobiła karierę przez łóżko. Każda słyszy też to samo pytanie – czy jest wystarczająco „sympatyczna” – choć nikt nie zgłasza takich oczekiwań wobec kandydatów płci męskiej. Różne rzeczy w końcu można powiedzieć o Donaldzie Trumpie czy Mitcie Romneyu (w 2012 r. przegrał on z walczącym o reelekcję Obamą), ale nie to, że są szczególnie „sympatyczni”.

Nie znaczy to, że kandydatki-senatorki nie mają szkieletów w szafie. Warren bardzo niezręcznie rozgrywa kwestię swojego rzekomo indiańskiego pochodzenia, budząc tym z jednej strony irytację lewicy, a z drugiej drwiny prawicy. Z kolei Gillibrand i Harris muszą odpierać zarzuty, że nie są wcale aż tak liberalne: pierwsza popiera prawo do posiadania broni palnej, a dla drugiej problemem może być jej kariera prokuratorska i to, że jakoby zbyt często stawała po stronie policji, a nie traktowanych niesprawiedliwie mniejszości.

Młodsi czy doświadczeni?

Na razie wśród zadeklarowanych już i liczących się kandydatów Partii Demokratycznej nie ma ani jednego białego hetero­seksualnego mężczyzny. Cory Booker, senator z New Jersey, jest czarnoskóry. Julián Castro, były sekretarz ds. mieszkalnictwa, jest Latynosem. Pete Buttigieg, burmistrz z Indiany, jest gejem. Dopiero w trzecim szeregu majaczą postacie wyglądające jak „tradycyjni” kandydaci na prezydenta: senator Sherrod Brown z Ohio czy John Hickenlooper, były gubernator stanu Kolorado. Ich udział w wyścigu to raczej próba zdobycia rozpoznawalności; być może też celują oni w wiceprezydenturę albo stanowisko w przyszłej demokratycznej administracji.

Nie da się ukryć, że w sytuacji, gdy Partia Republikańska coraz wyraźniej ustawia się w roli ugrupowania białych mężczyzn, po lewej stronie sceny politycznej USA nie jest to dla nich dobry czas. Trump jest w końcu białym heteroseksualnym mężczyzną par excellence, a w dodatku najstarszym prezydentem USA w historii.

Tymczasem Sanders i Biden dobiegają osiemdziesiątki, a Elizabeth Warren jest młodsza od nich o dekadę. Elektorat Demokratów chce zmiany pokoleniowej, co widać choćby po entuzjazmie, z jakim przyjmowana jest najnowsza gwiazda partii, 29-letnia kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez. Gdyby spełniała warunek formalny i miała ukończone 35 lat, zapewne namawiano by ją do startu. Przymierza się podobno do tego młody (czytaj: czterdziestoparoletni) i charyzmatyczny Beto O’Rourke, któremu prawie udało się zostać senatorem z Teksasu.

Oczywiście paradoks polega na tym, że w 2016 r. wyborcy pragnący zmiany pokoleniowej – mający już dość „odwiecznej” Hillary Clinton – koniec końców zagłosowali na starszego od niej Sandersa. W tym roku może być podobnie. Ale rozmowy o wieku kandydatów na pewno nie uda się uniknąć. Demokraci są zdeterminowani, by odzyskać Biały Dom, a szeroki i różnorodny wachlarz kandydatów daje szansę na rzetelną debatę o ideowym kierunku partii: czy powinna iść na lewo, w stronę Sandersowską, czy raczej Bidenowską, ku centrum.

„Im więcej, tym lepiej” – tak Kamala Harris skomentowała wiadomość, że w osobie Sandersa ma kolejnego mocnego rywala w tym wyścigu. Walka o nominację pokaże, na jakich kwestiach zależy elektoratowi, jakie niedociągnięcia jest w stanie wybaczyć kandydatom, a jakie niekoniecznie.

Kto po drugiej stronie?

Badania pokazują jednak, że ponad połowa wyborców Demokratów chce, aby kandydatem była nie tyle osoba, z którą zgadzają się ideowo we wszystkim, lecz taka, która stanowczo stawi czoło Trumpowi i będzie w stanie go pokonać.

Ale wcale nie jest pewne, czy w 2020 r. przeciwnikiem kandydata Demokratów będzie Donald Trump. Nawet jeśli ostateczny raport specjalnego prokuratora Roberta Muellera w sprawie konszachtów z Rosjanami będzie dla Trumpa druzgoczący, republikańskie kierownictwo zapewne będzie bronić prezydenta przed impeachmentem za wszelką cenę. Pod jednym wszakże warunkiem: że wciąż będzie go popierać partyjna baza. Ta zaś może się odwrócić od Trumpa – jeśli nie z powodu Russiagate, to zawiedzionych oczekiwań.

Sztandarowa obietnica prezydenta z jego kampanii – zbudowanie muru na granicy z Meksykiem – zakończyła się spektakularną porażką i wśród konserwatywnych komentatorów słychać pomruki niezadowolenia. Coraz bardziej oczywiste dla wyborców staje się też to, że republikańska reforma podatkowa z 2017 r. przyniosła obniżki tylko dla najbogatszych, a nie – jak obiecywano – dla klasy średniej.

Nie da się więc wykluczyć, że jeśli jego notowania się nie poprawią, wtedy Donald Trump – mając w perspektywie przegraną – po prostu ogłosi, że już uczynił Amerykę wielką i nie musi walczyć o reelekcję.

Demokraci muszą się jednak szykować na wszystkie możliwości – wybory w 2016 r. dobitnie pokazały, że w amerykańskiej polityce każdy scenariusz jest dziś możliwy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019