Przyjaźń na całe życie

Ks. Adam Boniecki: Jak człowiek się zakocha, to musi ciągle tę ukochaną czy ukochanego spotykać, dzwonić do niego, pisać listy. To jest też piękne i emocjonujące, ale przyjaźń to coś bardzo spokojnego.

23.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

10-letnia Hania zapisała się na kółko dziennikarskie. Dostała zadanie, by przeprowadzić wywiad ze sławną osobą. Pierwszym nazwiskiem, które Hani przyszło do głowy, był ks. Adam Boniecki.
Ks. Boniecki otrzymał 13 grudnia 2016 r. nagrodę Grand Press XX-lecia za – jak napisano w uzasadnieniu – „udowodnienie, że milczenie jednego dziennikarza może być bardziej wymowne niż wrzawa wielu mediów, za mądrość rzeczywistą, która nie poddaje się niemądrym okolicznościom, oraz za dobry styl i humor, który pozwala znosić brak stylu”.
Ponieważ mama Hani pracuje z Dziennikarzem XX-lecia w jednej redakcji, napisała do niego maila z zapytaniem. Ks. Adam odpisał: „Tak, to będzie dla mnie zaszczyt”. I nie chciał autoryzacji.

HANNA ŁABĘDZKA (lat 10): Proszę Księdza, tak między nami, czy Ksiądz był grzecznym chłopcem?
KS. ADAM BONIECKI: Ja chłopcem byłem strasznie dawno temu, jakieś 70 lat, potem już tylko starym koniem. Zdarzyło mi się robić różne rzeczy niezbyt grzeczne. Miałem bardzo mądrego tatę, który, jak coś przeskrobałem, cierpliwie tłumaczył, w czym rzecz. Nigdy nie krzyczał, nie rugał. Kiedyś po stole chodziłem i wtedy powiedział: „Wyobraź sobie, że teraz mama i ja zaczniemy po stołach chodzić, jak te stoły będą wyglądały, a my na nich?”. Wyobraziłem sobie i mi przeszło.
Trzeba jednak przyznać, że nie miałem skłonności do bycia nieznośnym.

Czyli Ksiądz był jednak grzeczny.

Gdy miałem dziesięć lat, to zaczęły się ciężkie czasy: mój tata został zabity przez Niemców. Miałem czwórkę rodzeństwa, moja mama została z nami sama. To był koniec wojny, wszystko straciliśmy i wtedy trzeba było być już poważnym: pomagać mamie i żyć dorosłym życiem. Z odpowiedzialnością. Z mamą pracowaliśmy razem na chleb.

A czy Ksiądz może opowiedzieć o najzabawniejszej sytuacji w swoim życiu?

Nie wiem, czy to jest akurat najzabawniejsza sytuacja, ale dosyć komiczna. Czekałem na samolot z Warszawy do Krakowa. Lotnisko na Okęciu było w przebudowie, stało się w kolejce na dworze w terenie niezabudowanym, by móc przejść te wszystkie kontrole. Przesuwałem się, czytając bardzo ciekawą powieść kryminalną i z nosem w książce podawałem bilet kontrolerom. A potem wsiadłem do samolotu, w którym czytałem nadal. Książkę skończyłem, a my jeszcze nie jesteśmy w Krakowie. Patrzę przez okienko, widzę jakieś jeziorka, nieznany teren i w tym momencie głos mówi: „Proszę zapiąć pasy, za chwilę będziemy lądować w Gdańsku”. A ja chciałem do Krakowa! Więc pędzę do stewardesy: „Proszę pani, przecież ja miałem bilet do Krakowa”. Samolot wylądował, drzwi otwierają się z zewnątrz, facet podstawia schodki, stewardesa mówi do niego: „Ten pan leciał do Krakowa, a przyleciał do Gdańska”. I ten pan od schodków: „Serdecznie witamy w Gdańsku”.

Kto był Księdza najlepszym przyjacielem?

Z przyjaciółmi to jest historia długa. Poznaje się przyjaciół w szkole. A ja najpierw uczyłem się w domu kilka lat, do szkoły poszedłem dopiero do piątej czy szóstej klasy. Powiedziano mi, że jak jest się w szkole, to trzeba mieć przyjaciela. Więc sobie wymyśliłem, że taki jeden chłopiec będzie moim przyjacielem. To nie bardzo się udało, nie wiem czemu, ale on się do mnie bardzo źle potem odniósł.

To Ksiądz nie miał nigdy najlepszego przyjaciela?

Miałem takich przyjaciół, którzy byli dla mnie mistrzami. Na przykład ks. Bronisław Bozowski, on był starszy ode mnie, ale chciał, bym mówił do niego po imieniu.

A jaki powinien być przyjaciel?

Człowiek, do którego zawsze mogę przyjść, bez uprzedzenia, a on ucieszy się na mój widok. Mogę się z nim nie widzieć nawet parę lat, a jak się spotykamy, to podejmujemy rozmowę tak jak gdyby nigdy nic. Nie muszę być z nim w stałym kontakcie, przyjaciel tego nie wymaga, po prostu wiemy na pewno że możemy na siebie liczyć. Mam trochę przyjaciół. Jakbym powiedział, kto jest najlepszym, to z tego by wynikało, że drugi jest gorszy. Nie ma gorszych. Czas jest egzaminem w przyjaźni.

Co to znaczy?

Istnieją przyjaźnie zawarte w górach. Bardzo jesteśmy tam zżyci, idziemy razem, pokonujemy trudności, wspinamy się, tworzy się więź, bo jesteśmy związani liną. Jak się jednemu coś stanie, drugi też zleci – to jest bardzo mocna więź. Ale kończy się sezon wspinaczkowy, potem się spotykamy, wspominamy wycieczki, ale to nie jest przyjaźń. Przyjaźń to jest coś takiego, co ogarnia właściwie całe życie, całego człowieka. I jak się tak długo żyje, bo ja, droga Haniu, żyję już strasznie długo, to widzę, że te, które wytrzymują próbę czasu, są wielkim skarbem człowieka.

Skarb to coś bardzo fajnego.

Wiesz, jak człowiek się zakocha, to musi ciągle tę ukochaną czy ukochanego spotykać, dzwonić, pisać listy. To jest też piękne i emocjonujące, Ale przyjaźń to coś bardzo spokojnego. Po prostu wiem, że przyjaciel jest i nie muszę ciągle się upewniać.

Czy Ksiądz od zawsze chciał być księdzem?

Nie pamiętam pierwszych pięciu lat mojego życia i nie wiem, czy wtedy chciałem być księdzem, może nawet i chciałem. Taka myśl, trochę niepoważna, ale towarzyszyła mi od siódmego, ósmego roku życia. Później odeszła, trochę na zasadzie marzenia dziecięcego o tym, by zostać kominiarzem czy strażakiem. A po maturze złożyłem papiery na Wydział Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. I gdy to uczyniłem, przyszła do mnie decyzja, że wstąpię do zakonu.

Jakie przyjemności sprawiali Księdzu rodzice?

Jeżeli chodzi o mojego tatę, to taką największą przyjemnością były poważne rozmowy, które ze mną przeprowadzał, nawet gdy miałem zaledwie sześć lat. Tata traktował mnie serio, nigdy się nie wymądrzał, tylko dzielił swoimi doświadczeniami.

A mama?

Zawsze miała do mnie zaufanie – nawet jeżeli zawaliłem coś, nie robiła mi żadnych awantur. Miałem poczucie, że zawsze będę przyjęty, nawet jak nie wiem co bym zrobił. To była ciągła przyjemność: że istnieje ktoś taki na świecie, dla kogo jestem synem kochanym i ważnym. Odkąd mama umarła, już kogoś takiego drugiego nie mam na świecie. Człowiek robi się wtedy naprawdę dorosły.

Ksiądz też jakieś przyjemności sprawiał rodzicom?

Jakie można sprawiać w wieku 10 lat? Okazywaniem miłości – laurkę na imieniny wykonałem czy wierszyk wyrecytowałem... Tata kochał nas wszystkich, więc przyjmował to dobrze. Ale mamie zrobiłem jedną wielką przyjemność na pewno, to mi się udało. Pracowałem przez parę lat w Watykanie, kiedy papieżem był Jan Paweł II, którego dobrze znałem. Mama przyjeżdżała do mnie w odwiedziny, zapraszałem ją do Rzymu co jakiś czas, by sobie odpoczęła i posiedziała nad morzem. Parę razy byliśmy na mszy u Ojca Świętego i raz papież zaprosił nas na śniadanie. A na pożegnanie powiedział jej: „Bardzo dziękuję mamie za księdza Adama”. I sądzę, że to była jedna z takich większych przyjemności mojej mamy, bo sam papież podziękował jej za syna.

Czy Ksiądz czuje się szczęśliwym człowiekiem?

Nawet nie wiesz, jakie to trudne pytanie... Myślę, że szczęście to poczucie spełnienia, że wszystko jest na swoim miejscu, że panuje harmonia i w uczuciach, i w stosunkach z innymi ludźmi, że rzeczywistość jest piękna. Słowem – życie jak symfonia. Nie wiem, czy ja się tak kiedyś czułem. Ale nie czuję się człowiekiem nieszczęśliwym. Może jak człowiek poczuje się szczęśliwym, to wtedy umrze, bo już wszystko się spełniło?
Wiesz, ja wierzę, że takie szczęście naprawdę to człowieka czeka, kiedy się spotka z Panem Bogiem po śmierci. Bo w życiu, nawet jeżeli wszystko się dobrze układa, to dostajemy sygnał, że to nie będzie trwało zawsze. Ktoś, kogo bardzo kochasz, z kim się doskonale rozumiesz – nagle ciach, zachoruje na raka i nie żyje. Nasze szczęście właściwie jest okruchami. Gdybym powiedział, że czuję się szczęśliwym człowiekiem, to byłaby przesada. A ty, Haniu, czujesz się szczęśliwa?

Momentami tak, a momentami nie.

Fajnie, że tak jest. Ale nawet, jak człowiek czuje się szczęśliwy, to wie, że kiedyś światło zgaśnie. Sądzę, że to lepsze niż to, gdybyśmy byli po brzegi napełnieni szczęściem. Na tym polega chyba także wiara i religia: dążę do szczęścia, tęsknię za nim i wiem, że tu, na ziemi, nie da się tego skonstruować w sposób doskonały. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017