Przekleństwo dobrego uczynku

Prof. Claus Leggewie, politolog, autor książki "Walka o europejską pamięć": Dziś europejskim dniem pamięci jest 27 stycznia, data wyzwolenia Auschwitz. Doskonale rozumiem, że w Europie Wschodniej dostrzega się sens, by dodać do tego 23 sierpnia, dzień podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Rozmawiał Piotr Buras

06.12.2011

Czyta się kilka minut

Piotr Buras: W tytule wydanej niedawno pańskiej książki mowa jest o "walce o europejską pamięć" oraz o "inspekcji pola bitwy". Czy w naszych sporach o przeszłość taki militarystyczny język jest uzasadniony?

Claus Leggewie: Spoglądając choćby na polsko-niemieckie kontrowersje o wypędzonych, można dojść do takiego wniosku. Ale moją myślą przewodnią nie jest rozpamiętywanie dramatycznych konfliktów dotyczących przeszłości, lecz wskazanie drogi do ich przezwyciężenia. Piszemy o wspólnej pamięci europejskiej, bo jest ona tak samo ważna jak wspólny pieniądz czy jednolity rynek. Dziś mamy w Europie podzieloną pamięć i chodzi o to, by przekształcić ją w pamięć podzielaną przez Europejczyków.

Historia "Domu Historii Europejskiej", powstającego pod egidą Parlamentu Europejskiego pokazuje, że może to być iluzja. Gdy pojawił się ten projekt, w Polsce wybuchło oburzenie, że w tak narzuconej wersji historii nasza przeszłość będzie traktowana marginalnie. Co powie Pan tym, którzy w żadną wspólną europejską pamięć nie wierzą?

Jeśli pod pojęciem wspólnej pamięci rozumieć identyczną opinię o przeszłości, to oczywiście takiego ujednoliconego spojrzenia nigdy w Europie nie będzie. Zresztą takiej jedności nie ma nawet w żadnym z poszczególnych krajów. Wystarczy spojrzeć, jak Polacy czy Niemcy spierają się między sobą o historię antysemityzmu, wypędzenia czy nacjonalizmu. Owszem, mity założycielskie nowoczesnych narodów opierają się na homogeniczności pamięci. Komuś patrzącemu z zewnątrz narodowe wizje historii mogą wydawać się monolitem. Z niemieckiej perspektywy Polska jest przywiązana do tradycyjnego rozumienia narodu, Polacy uważają zaś, że Niemcy gloryfikują ostatnio swoje ofiary II wojny światowej. W rzeczywistości oba narodowe dyskursy są bardziej pluralistyczne, pełne sprzeczności. Dotyczy to też Europy.

Wspólna europejska pamięć nie może być więc rezultatem identycznego spojrzenia na przeszłość. Europejski model pamięci musi polegać z jednej strony na przekonaniu o nadrzędności naukowych argumentów, a z drugiej na empatii dla poglądów i emocji adwersarzy. Proces negocjowania przeszłości musi być oddolny. Dlatego nie jestem zwolennikiem "Domu Historii Europejskiej", bo to projekt odgórny.

Żeby europejska pamięć była możliwa, musimy w całej Europie zrozumieć naturę najważniejszych konfliktów. W naszej książce przedstawiamy kilka gorących sporów o przeszłość, rozgrywających się na europejskich peryferiach, np. konflikt o pomnik Armii Czerwonej w Tallinie, o Wielki Głód na Ukrainie czy o pamięć kolonializmu na przykładzie belgijskiego Muzeum Afryki Środkowej. To nie są tylko dyskusje lokalne. Wiedza o nich ma fundamentalne znaczenie dla tożsamości Europejczyków.

Dotąd za "mit założycielski" zintegrowanej Europy uważano raczej tylko pamięć o Holokauście.

W Niemczech zajmuje ona centralne miejsce, ze zrozumiałych względów. Ale trudno się dziwić, że nie jest już tak w Polsce czy w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Od ludzi, którzy kilkadziesiąt lat żyli w komunizmie i doświadczyli jego zbrodniczego charakteru, trudno wymagać, by Holokaust znajdował się w centrum ich pamięci. Jako przedstawiciel antytotalitarnej lewicy zawsze uważałem, że trzeba widzieć obie strony dramatu w Europie: i nazistowską, i komunistyczną. To problematyczne, że dziś centralnym europejskim dniem pamięci jest tylko 27 stycznia, data wyzwolenia obozu Auschwitz. Doskonale rozumiem, że w Europie Wschodniej dostrzega się sens, by dodać do tego 23 sierpnia, dzień podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow.

Instrumentalizacja Holokaustu w imię podzielonej pamięci europejskiej jest niedopuszczalna. Jestem przeciwny prawnym regulacjom w sferze pamięci. Wolność wypowiedzi powinna dotyczyć też "kłamców oświęcimskich". Karać trzeba tylko za nawoływanie do powtórzenia zbrodni, co jest zresztą karalne we wszystkich krajach. Skutki zakazu negowania Holokaustu widać dziś w odniesieniu do innych wydarzeń. Francja uchwaliła ustawę zakazującą negowania mordu na Ormianach, widać tendencję do objęcia zakazem w Europie Wschodniej negowania zbrodni komunizmu. Rozumiem szczytne intencje zapisów skierowanych przeciw "kłamcom oświęcimskim", szczególnie w Niemczech. Ale to przekleństwo dobrego uczynku.

Timothy Garton Ash mówił kiedyś o "niemieckiej normie DIN" w sprawach pamięci. Czy ten wzorzec kultury pamięci powinien obowiązywać w Europie?

"Niemiecka norma DIN" jako wzór dla europejskiej pamięci jest mocno przerysowana. Dziś dyskutowana jest dyrektywa UE, zgodnie z którą wszystkie kraje musiałyby przejąć ustawodawstwo w sprawie "kłamstwa oświęcimskiego". Byłaby to harmonizacja pamięci wedle przysłowiowego kąta zakrzywienia ogórka. To błąd. Polityka historyczna nie może tak funkcjonować. Słynna międzynarodowa konferencja o Holokauście w Sztokholmie w 2000 r., w której wzięło udział ponad 20 szefów państw i rządów, a która nadała pamięci o Holokauście uniwersalny charakter, pokazała też, jakie są niebezpieczeństwa stosowania tej "niemieckiej normy DIN". W imię pamięci o Holokauście potępiono wtedy Austrię, gdzie akurat do rządu wszedł skrajnie prawicowy populista Jörg Haider, ale z politycznych względów nie poddano krytyce Włoch, gdzie też podobne środowiska były u władzy. To pokazuje, że pamięci o zbrodniach przeciw ludzkości nie można mieszać z aktualną polityką.

Najważniejszy podział w europejskiej kulturze pamięci przebiega między pamięcią o Holokauście, jaka dominuje w Europie Zachodniej, a pamięcią o komunizmie, która jest najważniejsza we środkowo-wschodniej części kontynentu. Ale obserwując, np. polską dyskusję, widać, że to się zmienia. Książki Jana Tomasza Grossa były w Polsce katalizatorem dyskusji o udziale Polaków w zbrodniach na Żydach. Czy jest możliwe, że komunizm stanie się takim samym przedmiotem dyskusji na Zachodzie?

Grossa znam dobrze z Nowego Jorku i wiem, że jest on w Polsce kimś w rodzaju outsidera, człowieka z zewnątrz, który zwraca uwagę na trudne sprawy. Taką samą rolę spełniał we Francji amerykański politolog Robert Paxton, który ukazał Francuzom znaczenie reżimu Vichy i jako pierwszy podjął problem francuskiej kolaboracji. Funkcjonujące długo przekonanie o klarownym podziale na dobrych Polaków i Francuzów oraz złych Niemców zawsze było uproszczeniem. Ale to spojrzenie długo się utrzymywało, wspierane przez komunistyczną propagandę. Podważenie go nie oznacza w żadnym razie relatywizacji winy czy odpowiedzialności Niemców.

A jeśli chodzi o Holokaust i komunizm, to pamięć o nich musi być symetryczna - także na Zachodzie. Przekonanie, że Zachód nie ma nic wspólnego z komunizmem, jest fałszem.

Niektórzy mówią, że w przeciwieństwie do Holokaustu, który rozgrywał się w całej Europie, komunizm jako doświadczenie społeczne był zjawiskiem regionalnym.

To nieprawda. W Niemczech działała partia komunistyczna, której funkcjonariusze uczestniczyli w zbrodniach komunistycznych. Mieliśmy prominentnego członka SPD Herberta Wehnera, który w czasie wojny mieszkał w słynnym Hotelu Lux w Moskwie (siedzibie członków Kominternu); potem wprawdzie odszedł od komunizmu, ale długo ukrywał ten rozdział swej biografii. We Francji, Włoszech czy Hiszpanii były silne partie komunistyczne, każda z nich miała stalinowską przeszłość. Mówienie, że my w Europie Zachodniej nie mieliśmy żadnego udziału w komunizmie, jest zwykłym odwracaniem głowy.

Ale pamięć o komunizmie jest ważna dla całej Europy jeszcze z jednego powodu. Jesteśmy członkami politycznej wspólnoty, Unii Europejskiej, i cała jej historia jest naszą wspólną historią. Nie dotyczy to tylko komunizmu, ale też - w odwrotnym kierunku - pamięci o kolonializmie. To równie ważny problem. Choć Polska nie była krajem kolonialnym, dziś widać, że ta przeszłość dotyczy was tak samo jak Francji, Portugalii czy Hiszpanii.

Ma Pan na myśli rewolucje w Afryce Północnej?

Konsekwencje wojen kolonialnych w Afryce są dziś naszym problemem jako członków Unii, która próbuje prowadzić wspólną politykę zagraniczną. Nie ma znaczenia, że Polacy nie są odpowiedzialni za zbrodnie kolonializmu. Nie możemy przecież powiedzieć, że to Sarkozy musi rozwiązać problem Tunezji. Uważam, że z tymi wyzwaniami będziemy mogli poradzić sobie dopiero, gdy pojmiemy tę historię jako naszą wspólną przeszłość.

W Izraelu zwiedzałem kiedyś muzeum, gdzie wspomina się powstanie w getcie warszawskim. Tam po raz pierwszy spotkałem Arabów, którzy oprowadzali po instytucji poświęconej historii Żydów, jakby to była ich historia. Z kolei w Niemczech, przy Pomniku Holokaustu w Berlinie, można mieć za przewodników libańskich czy tureckich studentów. Oni nie ponoszą nawet metafizycznej odpowiedzialności za zbrodnię na Żydach, ale traktują ją jako rodzaj przesłania. Dlaczego zachodni Europejczycy nie mieliby przyjąć tej samej postawy wobec historii Europy Wschodniej i zbrodni komunizmu?

Z polskiej perspektywy to ważny postulat. Ale chyba też pobożne życzenie.

Nie zgadzam się. Myślę, że to dopiero nastąpi. Zainteresowanie książką Sandry Kalniete, której wypowiedź zrównująca zbrodnie komunistyczne z nazistowskimi wywołała w 2004 r. skandal na Lipskich Targach, było we Francji tak duże, że nakład sprzedano błyskawicznie. A Niemcy są tu szczególnym przypadkiem, gdyż komunizm był tu społecznym doświadczeniem we wschodniej części kraju. Zainteresowanie historią NRD dopiero nadejdzie. Na razie jest ona dobrze udokumentowana i zbadana, ale nie jest częścią świadomości publicznej. Są tu analogie do pamięci o Holokauście: wtedy trzeba było aż 30 lat, by obudziło się masowe zainteresowanie tym rozdziałem historii. Dopiero druga czy trzecia generacja odgrywa w odkrywaniu przeszłości kluczową rolę.

Mówi pan o europejskiej pamięci jako o procesie "negocjowania" wizji przeszłości. Ale w Unii często przywołuje się odgórnie pewien kanon tradycji - Karol Wielki, Magna Charta, Oświecenie - mający służyć jako fundament wspólnej kultury.

To część europejskiej historii, ale nie uważam, by trzeba było na każdym kroku o nich wspominać. Te wydarzenia czy miejsca są albo tak oczywiste jak wolność podróżowania, albo silnie związane z historią poszczególnych krajów, jak rewolucja francuska. Próba definiowania, jaka część europejskiej tradycji ma szczególną wartość, daleko nas nie zaprowadzi. Owszem, można ten dorobek Europy zebrać, ale to zadanie dla nauczycieli. Nie ma szczęśliwszego kontynentu niż Europa. Ale trzeba pamiętać, że pryncypiom, które tu powstały, wielokrotnie brutalnie zaprzeczono. Żaden inny kontynent nie spadł w przeszłości tak nisko z tak wysokiego konia moralnych aspiracji jak Europa. Tę historię zbrodni musimy przepracować.

Jan Józef Lipski nazwał kiedyś taką postawę patriotyzmem krytycznym.

Nie znałem tego pojęcia, ale oddaje ono to, co mam na myśli. To warunek demokracji. Integracja, także w sferze pamięci, dokonuje się przez otwarty spór. Jak długo kraje takie jak Rosja czy Turcja nie będą w stanie sobie z tym poradzić, nie będą krajami europejskimi. Przykładowo, Francja długo żyła w kolektywnej amnezji i amnestii, jeśli idzie o pamięć o wojnie w Algierii. Moim zdaniem była w tym czasie demokracją niepełną.

Prof. CLAUS LEGGEWIE (ur. 1950) jest niemieckim politologiem, dyrektorem Kulturwissenschaftliches Institut w Essen. W tym roku ukazała się jego książka, napisana we współpracy z Anne Lang, pt. "Der Kampf um europäische Erinnerung. Ein Schlachtfeld wird besichtigt" (Walka o europejską pamięć. Inspekcja pola bitwy).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2011