Problemem jest sojusz, nie NATO

Przed przepowiedniami o swej rychłej śmierci NATO ucieka od końca zimnej wojny. Dzisiaj nie ma już jednak dokąd uciekać. Czy nowy sekretarz generalny Sojuszu, Holender Jaap de Hoop Scheffer będzie w stanie wskazać NATO nowe drogi? Stoi przed nim trudne zadanie.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 315325|prawo|1---Problemem nie jest przetrwanie NATO jako instytucji - sieci formalnych powiązań politycznych i wojskowych. Ta będzie trwać i mieć się zapewne dobrze. Wynika to zarówno z jej wciąż ogromnego potencjału i siły przyciągania, braku znaczącej konkurencji, a także - co nieuniknione po przeszło pięćdziesięciu latach istnienia - dużej dozy inercji. Zupełnie inna jest jednak kondycja nato-wskiego “ducha", czyli politycznych podstaw sojuszu Ameryki i Europy jako wyrazu wspólnego radzenia sobie z problemami bezpieczeństwa świata. Mówiąc wprost: sojusz ten trzeba na nowo wymyślić, unikając zarówno przesadnych wizji, jak i złudzeń, że za pomocą “przystosowań" i wewnętrznych reform można osiągnąć sukces.

Dwie perspektywy

Istnieją trzy główne powody, dla których wiara w sens istnienia sojuszu atlantyckiego nie słabnie. Przede wszystkim postrzega się go jako gwaranta silnych więzi Ameryki i Europy, a zatem politycznej i militarnej obecności USA na kontynencie. Po drugie, jest wyrazem solidarności jego członków, którzy w obliczu zagrożenia swojego bezpieczeństwa, podejmują wspólne działania. Po trzecie, jest narzędziem eksportu stabilizacji do Europy Wschodniej i Południowej. Tak jak pojawienie się pierwszej restauracji McDonalda przyjęło się uważać za zwiastun reform wolnorynkowych, tak członkostwo w NATO jest synonimem poczucia bezpieczeństwa. Choć wszystko to prawda, prawdą jest również, że siła oddziaływania tych przekonań najwyraźniej słabnie.

Dla USA sojusz był narzędziem globalnej strategii powstrzymywania ZSRR i zarazem sposobem promocji własnych interesów na kontynencie. Oba cele podzielane były w pełni - choć zawsze istniały różnice co do metod ich osiągania - przez europejskich sojuszników, którzy pod amerykańskim parasolem mogli poświęcić się gospodarczej i politycznej integracji kontynentu. W tle istniało także trzecie zadanie, o którym prawie dwadzieścia lat temu pisał Josef Joffe: USA grały także rolę pacyfikatora europejskich kłótni zapewniając tym samym równowagę sił między rywalizującymi mocarstwami.

Na początku lat 90. odstraszanie straciło rację bytu, lecz reszta zadań pozostała bez zmian. Po zjednoczeniu Niemiec Europa bała się zostać sama ze sobą, odrodzenie Europy Wschodniej stało się dla USA okazją do zwiększenia swych wpływów, a kolejne odsłony bałkańskiego dramatu boleśnie przypomniały o potrzebie amerykańskiego przywództwa. W tym samym czasie jednak dokonywały się przemiany, które dały początek tezie o rozchodzeniu się politycznych i kulturowych perspektyw Ameryki i Europy.

Dynamika polityczna po “11 września" i kryzys iracki przyniosły pierwsze konkretne przejawy tego zjawiska: Ameryka uwierzyła, że jest w stanie działać bez niektórych europejskich sojuszników, ci zaś pokazali, że nie są już podatni na amerykańską presję. Zarówno naciski Waszyngtonu na Europę (słynne “kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam"), jak towarzysząca im kontrofensywa (mało)dyplomatyczna Paryża i Berlina pokazały, że cementująca obie strony oceanu wiara, iż dzięki Sojuszowi USA pozostaną najbardziej wpływowym mocarstwem europejskim, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Fiasko poszukiwań broni masowego rażenia w Iraku będzie ów sceptycyzm w Europie pogłębiać, a przekonuje o tym kryzys rządowy w Wielkiej Brytanii i oskarżenia pod adresem premiera Tony’ego Blaira. Pozycja USA w Europie będzie więc w nadchodzących latach w o wiele większym stopniu funkcją działań dwustronnych niż polityki w ramach sojuszu. To bowiem - jak przekonywał zastępca sekretarza obrony USA Paul Wolfowitz - “misje mają określać koalicje". Tym samym rola NATO ulegnie istotnemu ograniczeniu.

Skrzynka z narzędziami

Na naszych oczach kruszy się również drugi filar sojuszu: solidarność jego członków. Nie chodzi tu o istniejące od zawsze spory i kłótnie, które - choć martwią - świadczą też o rzeczywistym zaangażowaniu sojuszników. Układ Warszawski był przecież symbolem zgody politycznej, by rozpaść się, gdy tylko różnice zdań ujrzały światło dzienne.

Problemem Sojuszu Atlantyckiego jest zanik gotowości do ponoszenia współodpowiedzialności za podjęte działania zgodnie z maksymą “razem przyszliśmy, razem wyjdziemy". Ostatnio dał on o sobie znać dwukrotnie. Gdy po 11 września 2001 r. NATO udzieliło USA pomocy w oparciu o art. V Traktatu Waszyngtońskiego (zakłada on wzajemne wsparcie sojuszników na wypadek zbrojnej agresji na terytorium jednego z nich), premier Kanady stwierdził, że jednostki kanadyjskie przebywające w Afganistanie będą wycofane, jeżeli zostaną uwikłane w działania bojowe. Na początku sierpnia tego roku minister obrony Węgier zapowiedział, że wojska jego kraju opuszczą Irak, gdy tylko dojdzie tam do walk na większą skalę. Oba przypadki można potraktować jako marginalne z politycznego i militarnego punktu widzenia, oba wskazują jednak na wyraźne ograniczenia, jakim podlega dzisiaj pojęcie solidarności sojuszniczej: a mianowicie niechęć społeczeństw do ponoszenia ofiar w wojnach, które nie są traktowane jako “ich" wojny. Powody tej postawy mogą być różne: krytyczna postawa wobec polityki amerykańskiej lub przekonanie, że sojusznicy mają bronić siebie nawzajem, a nie narażać życie swych żołnierzy dla państw trzecich. Skutki są jednak takie same, a “duch solidarności" staje się w sojuszu towarem deficytowym, podobnie jak zdolności militarne.

W tym sensie filozofia “skrzynki z narzędziami" (teoria zakładająca, że potencjał militarny członków NATO może być wybiórczo wykorzystywany w zależności od potrzeb misji) - choć nie odnosi się do przypadku agresji zbrojnej na jednego z sojuszników - będzie de facto zmierzchem artykułu V, czy też ściślej sposobu, w jaki artykuł ten jest interpretowany. Jego siłą, która jest zarazem potęgą Sojuszu, jest przekonanie o automatycznej, politycznej i militarnej solidarności sojuszników na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa jednego z nich. Choć formalnie artykuł V nigdy nie zakładał automatyczności pomocy, a każdy z sojuszników decydował o sposobie i skali swego zaangażowania, w praktyce artykuł V uznawano za polityczną wykładnię zasady “trzech muszkieterów". Zatem nawet, gdy wśród niektórych państw pojawiała się pokusa secesji, presja na wypracowanie zgody przeważała. Psychologia artykułu V była więc zawsze ważniejsza od jego litery i odegrała kolosalną rolę nie tylko po atakach na Nowy Jork i Waszyngton, ale i dwa lata wcześniej, gdy sojusz z trudem utrzymał jedność w trakcie interwencji w Kosowie. Tymczasem zasada “skrzynki z narzędziami" presji takiej w ogóle nie stwarza: jeżeli część sojuszników uzna, że jest im nie po drodze z resztą lub że zaangażowanie wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem, po prostu stanie z boku. Będzie to tym łatwiejsze, że tzw. zagrożenia asymetryczne nigdy nie będą dotyczyć wszystkich sojuszników, a ich prawna i polityczna wykładnia będzie z natury przedmiotem kontrowersji. Gotowość do politycznego ryzyka i militarnej współodpowiedzialności będzie zatem - najprawdopodobniej - słabła i to w momencie, gdy jest ona niezwykle potrzebna.

Nieuniknione rozczarowania

Tendencja ta nie ominie także przyszłych sojuszników. Nie ujmując niczego elitom politycznym krajów kandydujących, ich deklaracje o walce z terroryzmem przypominają bardziej próby odnalezienia się za pomocą języka w nowej sytuacji niż wyraz przekonania, iż jest to ścieżka, którą powinno podążać NATO. I tu pojawia się kolejny problem: rozpoczęta niedawno druga runda rozszerzenia zamyka politykę otwartych drzwi jako skutecznego narzędzia samolegitymizacji Sojuszu. W kolejce - poza dziesięcioma państwami już zaproszonymi - pozostają jeszcze wprawdzie państwa bałkańskie czy Ukraina, ale ich przyjęcie może znaczyć tyle, co zmiana koloru na mapkach pokazujących granice zasięgu poszczególnych organizacji międzynarodowych.

Powód jest zasadniczo jeden: tak jak najlepszym czasem do “wychowywania" nowych sojuszników jest okres starań o członkostwo, tak chęć jego uzyskania powoduje, że Sojusz cieszy się ogromnym powodzeniem wśród kandydatów. Po fecie weselnej zaangażowanie jednak słabnie i zarówno politycy, jak ich wyborcy powracają do głównych problemów, a więc raczej nie do wydawania setek milionów dolarów na zakup uzbrojenia i reformy armii czy brania udziału w prawdziwych wojnach z dala od swych granic - a tylko tam toczą się one dzisiaj. Rozczarowania po jednej i drugiej stronie są więc nieuniknione, a ich potencjalna skala nie napawa optymizmem na przyszłość.

Czy Sojusz Atlantycki w obecnej postaci ma zatem przyszłość? Odpowiedzi jest niewiele mniej niż państw członkowskich. Uderzającą cechą tych rozważań jest opisany pogłębiający się rozdźwięk między oczekiwaniami a bieżącą polityką. Podczas gdy uwaga wszystkich koncentruje się na problemach globalnych, coraz więcej trudności pojawia się na poziomie regionalnym. Jakby na złość głosicielom tezy o końcu epoki narodowej, państwa Europy prezentują ogromne przywiązanie do własnej tożsamości i dumy narodowej, mają wciąż problemy, żeby razem produkować uzbrojenie lub żeby ich żołnierze służyli pod inną niż narodowa komendą. Dlatego kierunek, w którym podąża Sojusz Atlantycki stając się sięgającym od Vancouver do Władywostoku forum dialogu i współpracy w sprawach bezpieczeństwa światowego oraz dostarczycielem know-how w dziedzinie operacji pokojowych, nie zaspokaja potrzeb Starego Kontynentu. W przeciwieństwie do USA, gdzie bezpieczeństwo narodowe i światowe są równoważne, w Europie czai się jeszcze wiele “nienowoczesnych", lokalnych zagrożeń. Rozszerzanie UE, znoszenie granic i pojawienie się wspólnego pieniądza powodują, iż Europa musi być w stanie działać samodzielnie; bronić się razem albo razem cierpieć na te same schorzenia. Do tego potrzeba zaś m.in. rozwiązań instytucjonalnych i zdolności wojskowych, będących z punktu widzenia Ameryki reliktem przeszłości, ponieważ nie przystają do wyzwań, przed którymi staje to państwo.

Filarem takiego europejskiego przymierza - otwartego na USA, ale też świadomego nieuniknionych i nieprzezwyciężalnych różnic - powinna być unikalna kultura instytucjonalna “starego" NATO. Jest ona modelem relacji cywilno-wojskowych, a także - wciąż jeszcze - wzorem osiągania zgody politycznej. Filarem takim są również zagubione w trakcie wojny z terroryzmem prawa człowieka i demokracja, co z góry wyklucza udział w Sojuszu państw, które tych wymogów nie spełniają. Warunkiem pojawienia się europejskiej solidarności jest jednak sukces rozszerzenia UE oraz stopniowa i naturalna, a nie zadekretowana, integracja polityczna. To dużo, być może za dużo, ale nie łudźmy się, że bez sojuszu europejskiego, Sojusz Atlantycki zachowa jakiekolwiek znaczenie.

OLAF OSICA jest doktorantem w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji. Do tej pory na naszych łamach w sprawie przyszłości NATO wypowiadali się m.in.: gen. Bolesław Balcerowicz (“TP" nr 17/02), gen. Stanisław Koziej (“TP" nr 27/02), Roman Kuźniar (“TP" nr 46/02), Jerzy M. Nowak (“TP nr 1/03), Janusz Onyszkiewicz (“TP" nr 12/03), Robert Kupiecki (“TP" nr 34/03).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003