Problem dużej szafy

- Do Polski nie mogę już wrócić - mówi jeden z emigrantów, przebywający za granicą od kilku lat. - Mogę się do niej ewentualnie przeprowadzić.

03.01.2012

Czyta się kilka minut

To dla męża, bo mi wagę bagażu przekroczyło - około 60-letnia, krępej budowy kobieta uśmiecha się szeroko, wyjaśniając wykonywane przez siebie od startu samolotu nerwowe ruchy (to wkłada rękę pod bluzkę, to znowu coś spod niej wyciąga). - Ile się dało, pochowałam kiełbasy na sobie.

Już w zetknięciu z pierwszymi Polakami na pokładzie samolotu z Pyrzowic do Dublina trudno się oprzeć refleksji dotyczącej zderzenia teorii z rzeczywistością: myśląc o emigracji w drugiej dekadzie XXI wieku, ma się w głowie masę teorii o jej zglobalizowanym, odmiennym od dawnych wzorców charakterze, o mobilnych obywatelach Europy i końcu znaczenia geograficznej przestrzeni.

Rzeczywistość szybko przywraca właściwe proporcje: współczesna emigracja to również przemycana polska kiełbasa i utyskiwania jej właścicielki. Na to, że w Dublinie można zwariować bez koleżanek; że w Katowicach, od razu po przylocie, chce się żyć, a tam nawet tabletki od psychologa nie pomagają.

Podróże, rozmowy, miesiące spędzone w Irlandii, Holandii i Wielkiej Brytanii przypominają, że jakiekolwiek próby dokonywania uogólnień dotyczących życia Polaków na emigracji są ryzykowne. Truizm, że każda historia ludzka jest inna, w warunkach emigracji nabiera szczególnego wymiaru.

Rodzinny jak Polak

Choć da się przecież wskazać zjawiska nie tylko ciekawe, ale i w emigracyjnych opowieściach powtarzalne.

Droga z lotniska w okolice dublińskiej dzielnicy Kimmage. Niezarejestrowaną taksówkę prowadzi Polak. - Ostatnio ktoś mnie wsypał i musiałem zapłacić 200 euro kary - opowiada podczas podróży.

Rafał, współpasażer w taksówce, dzieli się swoim corocznym dylematem: urlop w egzotycznym miejscu czy odwiedziny u rodziców w Polsce? Rozstrzygnięcie jest zawsze takie samo: odkąd zamieszkał z partnerką Asią w Irlandii, co roku wakacje spędzają w rodzinnych mazurskich stronach. Poza tym jest Tosia, pięcioletnia córka, najważniejsza w tym wszystkim postać - musi znać swoją rodzinę, babcię, dziadka.

Jeżeli we wszystkich emigracyjnych narracjach można wskazać jakiś wspólny mianownik, to jest nim bardzo silne przywiązanie Polaków do rodziny. Zaskakująco silne. Tęsknota za bliskimi w ojczyźnie zdecydowanie dominuje wśród odpowiedzi na pytanie o braki w emigracyjnej egzystencji: bo rodzice się starzeją, bo młodszy brat nagle stał się już dorosły, bo babcia choruje - "a mnie przy tych wszystkich sytuacjach nie ma".

Na przekór dominującym wyobrażeniom o coraz słabszych więziach międzypokoleniowych, o atomizacji i indywidualizacji młodzi polscy emigranci - czyli osoby zazwyczaj będące forpocztą kulturowych przemian - mocno akcentują znaczenie rodziny. Spotkania z bliskimi są też spotkaniami z czasem. Okazuje się nagle, że on jednak upływa, że pewien bytowy spokój, względnie łatwy do osiągnięcia na emigracji, może też być pułapką poczucia "bezczasowości", stania w miejscu.

- Często dzwonię do domu, rozmawiam z mamą, ale dopiero kiedy ostatni raz przyleciałam do Polski, uświadomiłam sobie, że ona staje się już po prostu starszą, nobliwą panią - mówi jedna z emigrantek, a w dublińskim pubie ktoś gorzko żartuje, wskazując dyskretnie w stronę baru: - Widzisz tych starszych mężczyzn? Spotykają się tu codziennie i codziennie świętują, że wciąż jeszcze nie zostali oddani do ośrodka spokojnej starości.

Nomadzi wolnej Europy

Wiozący młodych Polaków do Holandii bus to przestrzeń skondensowanej polskości. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to tutaj współczesny Wyspiański mógłby szukać inspiracji do nowego "Wesela". Przed Wrocławiem bus zjeżdża z autostrady i zaczyna irytująco krążyć po Dolnym Śląsku, zabierając kolejne osoby, jakieś przesyłki, jakieś - o dziwo, do Holandii - rowery.

- Kochanie, może cię zmienić? - pyta kobieta koleżankę siedzącą za kierownicą.

- Nie, spokojnie, zmienimy się w Niemczech - odpowiada tamta.

Na przednich fotelach wiszą dwie identyczne, czarne, skórzane, ponabijane ćwiekami kurtki. Podobne do siebie jak prowadzące busa na zmianę krótko ostrzyżone kobiety, które - jak można się domyślać z dialogów - łączy coś więcej niż tylko wspólny przewozowy biznes.

Po drodze co jakiś czas bus zatrzymuje się na stacjach benzynowych. Przerwy na toaletę i papierosa sprzyjają integracji pasażerów. Polskie rozmowy: "gdzie, za ile, jak długo". My, nomadzi Europy.

Nowe polskie słowo: sczardżować. Wszystkich nas tam w tej Europie bez litości czardżują (od ang. charge - policzyć komuś za coś, wziąć za coś pieniądze).

W miarę rozwijania się poszczególnych historii, w busie zaczyna panować atmosfera radości pierwotnych eksplorerów. W Utrechcie mieszkasz? A, znam, byłem tam u kumpla, siedzi już trzy lata. Squot w Leiden? No, naprawdę niemożliwe - dwa tygodnie temu byłam tam na imprezie! W Woerden? W tej słynnej fabryce sera? Pewnie, że kojarzę! Kumpel tam pracował, dopóki nie przesadził z tabletkami i zapomniał przez tydzień o pracy.

Siedząca z tyłu młoda kobieta (pochodzi z Knurowa, studiuje zaocznie w Polsce) wyjmuje telefon i przyciszonym, ale jednak doskonale dla wszystkich słyszalnym głosem mówi po angielsku: - Kochanie, wszystko u mnie dobrze, powinnam być w Hadze zgodnie z planem, też za tobą bardzo cały czas tęskniłam.

Bliskość na odległość

Dzielnica Scheveningen w Hadze powszechnie kojarzona jest głównie z więzieniem, w którym przetrzymywani są Ratko Mladić i Radovan Karadzić, współczesne ikony zła. Dla mieszkańców Hagi oznacza ona jednak przede wszystkim rozległą, piękną plażę, która zapełnia się w czasie letnich miesięcy i rozbrzmiewa wielojęzycznymi, cudownie beztroskimi rozmowami.

Jadąca właśnie rowerem na plażę urodziwa blondynka zatrzymuje się w małym parku na Koningsplein i prosi o ogień; szybko się okazuje, że jest Polką. Przyjechała z Zielonej Góry, mieszka tu już kilka lat. Mama jej egipskiego - tu zawiesza głos - przyjaciela załatwiła jej pracę w ambasadzie jednego z bogatych państw bliskowschodnich. Warunki bardzo dobre, zajmuje się papierkową robotą, dba także o to, by goście ambasady umieli się odnaleźć w holenderskiej rzeczywistości.

- Ale - tu znowu zawiesza głos - to trochę skomplikowana sytuacja.

Jej narzeczony został w Polsce, planują wspólną przyszłość, niemal codziennie rozmawiają na skype’ie, w przyszłym roku ma zamiar dla niego wrócić do Polski... >

> Tylko że bardzo ciężko na emigracji żyć samej, więc tu spotyka się z pochodzącym z Egiptu chłopakiem, któremu nie przeszkadza taka sytuacja. Narzeczony oczywiście o niczym nie wie. Mimo że co dwa miesiące ją odwiedza, nie zna przecież jej codziennego życia.

- Tak, wiem, że to głupie i złe, ale mój narzeczony jest dla mnie najważniejszy - mówi. - Jestem osobą bardzo wierzącą. Prawie codziennie modlę się do św. Wendelina, patrona wędrowców. Mam nadzieję, że pomoże mi to wszystko jakoś poukładać.

Prowadzącą poradnictwo dla Polaków psycholożkę taka sytuacja specjalnie nie dziwi. Problemy "okołozwiązkowe", zarówno na emigracji, jak i wynikające z rozdzielenia partnerów, to najczęstsze przyczyny wizyt w poradni. - Najbardziej smutne sytuacje: po roku, dwóch w końcu do męża czy żony przyjeżdża ta druga osoba. Krótka euforia, a później pojawiają się problemy... Osoby nie potrafią się już zrozumieć. Podejmować próbę ratowania takich relacji? Rozstać się? Z takimi dylematami zgłaszają się do nas pacjenci - mówi psycholożka, a jeden z pracujących na emigracji duszpasterzy uzupełnia:

- A ile jest takich układów: mąż tu pracuje, żona w Polsce. Pojawia się w kraju kilka razy w roku. Kran naprawi, dach uszczelni, pieniądze zostawi. Po paru dniach obie strony już czekają na powrót do "normalności", bo wspólne przebywanie ich nudzi. Przyzwyczaili się i polubili życie na odległość.

Bywa też całkiem inaczej. Choćby w życiu samej pani psycholog. Wyjechała za granicę z mężem, lekarzem. - Mój dom jest tam, gdzie jest Krzysiek - wyjaśnia, a wiele innych osób zwraca uwagę, że wspólny wyjazd za granicę staje się testem na autentyczność relacji, na wzajemne wsparcie, na trwałość więzi.

Już w Londynie Maja (socjolożka, pochodzi z Łodzi) przekonuje, że każda para, zanim podejmie decyzję o małżeństwie, powinna mieć nakaz spędzenia wspólnie roku w innej przestrzeni społecznej, sprawdzenia, czy związek przeniesiony w inne uwarunkowania dalej dobrze funkcjonuje.

Polski kompleks

Autobus kursowy linii Eurolines, odjeżdżający do Londynu z dworca Den Haag Centraal, prowadzi pochodzący z północnej Polski Zbyszek (około 45 lat, trzy lata mieszka w Anglii). Autokar sukcesywnie się zapełnia na kolejnych przystankach, w Antwerpii jest już prawie pełny. Na każdym postoju Zbyszek próbuje tłumaczyć, że do Polski wracać już nie zamierza. Prowadził w kraju sklep, zbankrutował, do dziś się za nim ciągną historie z Urzędu Skarbowego.

Nie umiałem sobie z nimi poradzić - opowiada. - Stale mi coś naliczali, doliczali. Wystawiłem fakturę, ktoś mi nie zapłacił, ale VAT uregulować musiałem. To był najcięższy okres w moim życiu. Polska w ogóle jest ciężka... A teraz mieszkam z rodziną w Londynie, uczę się języka, jeżdżę autobusem, jedyne co muszę, to się uśmiechać. Po co ja mam tam wracać? Przecież czytam i słucham tego, co się w kraju dzieje.

Kolejny paradoks: mało gdzie tak żywo się o Polsce myśli i dyskutuje, jak na emigracji. Konfrontacje, porównania, przepracowywanie polskości. Miłość często zawiedziona, poczucie bycia zdradzonym, brak złudzeń. Ale też świadomość pewnego bonusu od rzeczywistości. - Tego bagażu doświadczeń nikt nam nie odbierze - mówią.

Choć, jak to bagaż, czasem stanowi obciążenie. - Bo my, Polacy, mamy taki dziwny kompleks: że się nie nadajemy, że nie potrafimy, że może inni, ale przecież nie my - wyjaśnia jeden z emigrantów. - I przez to często pracujemy tu poniżej kwalifikacji, bo mamy zakodowane jakieś irracjonalne poczucie, że nie powinniśmy się wygłupiać i aspirować do wyższych stanowisk.

Olga, absolwentka etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, która coraz częściej myśli o tym, by wyjechać do Kanady lub Nowej Zelandii, doskonale pamięta, kiedy użyła angielskiego odpowiednika słowa "synonim". Od tego zaczęła się rewolucja: okazało się, że jej koleżanki z pracy, rdzenne Angielki, tego słowa nie znają. Zaczęła kiełkować myśl, że może wcale nie powinna się tu czuć gorsza.

- Uświadomiłam sobie, że mam swoją wartość, że często nawet mam większe pojęcie o tym, co robimy w pracy - opowiada Olga. - Od tej pory poczułam, że mogę wszystko, że największe ograniczenia, z którymi się na emigracji borykam, to ograniczenia w mojej głowie.

Skromność i pokora - piękne polskie cechy - niekoniecznie ułatwiają poruszanie się po zachodnim rynku pracy, jednak od momentu, kiedy zaczęliśmy mieć możliwość podejmowania legalnego zatrudnienia na terenie Unii Europejskiej, osób, które przekroczyły swój "polski kompleks", jest coraz więcej. Niemal każdy emigrant przytacza przykłady tych, którym tu się udało - pracują na bardzo dobrych stanowiskach, pełnią odpowiedzialne funkcje, robią kariery. I niemal każdy czuje się za obraz polskiej emigracji jakoś odpowiedzialny. - Napisz, żeby przestali w Polsce wypisywać brednie, że my tu tylko na zmywakach i kanapki rozwozimy - prosi jeden z emigrantów.

A prawie każdy na końcu pyta: - Co ci opowiadają inni? Jak się tu żyje innym?

Emigracja - widać to wyraźnie z pytań i wypowiedzi - to przestrzeń refleksji. A co za tym idzie: olbrzymiej niepewności.

"Zobaczymy"

To powinno uspokoić tych, którzy straszą wyprzedażą Polski: coraz więcej nieruchomości za granicami kraju jest w polskich rękach. Im więcej czasu mija od granicznej daty 2004 r., wraz ze stopniową poprawą statusu materialnego i zawodową stabilizacją rośnie liczba osób decydujących się na zakup mieszkania bądź domu za granicą. Co jednak ciekawe, sami nabywcy często się zarzekają, że niekoniecznie oznacza to chęć pozostania na emigracji. To raczej lokaty, świadczące o rozumieniu miejsca zamieszkania zgodnie ze współczesnym duchem: a więc tymczasowego, niedeterminującego przyszłości. Strategie zachowań Polaków na rynku nieruchomości są materializacją popularnej w latach 90. gry "Eurobusiness" - kupujemy "domy i hotele" w ramach inwestycji, nie zaś po to, by się pozwolić do nich przywiązać.

Zanim Zuza kupiła ze swoim chłopakiem Marcinem mieszkanie w Londynie (okolice dzielnicy Wood Green), w czasie pierwszego roku pobytu w tym mieście przeprowadzała się 12 razy. Teraz nastał czas stabilizacji. Od dwóch lat, od czasu zakupu, problem przeprowadzek zniknął.

- Jednak gdybym zaszła w ciążę, to od razu pakuję walizki i jedziemy do Polski - deklaruje Zuza. - Nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka tutaj. Z okna naszego mieszkania widzę gimnazjum. Codziennie rano wchodzących do niego uczniów przeszukuje policja.

Na pytanie o plany odpowiada: "Zobaczymy". Mieszkanie niby stabilizuje, a jednak nie do końca: ubrania poupychane w różnych miejscach, Zuza i jej chłopak nie mogą się zdecydować na zakup dużej szafy do sypialni. - Przecież jeśli wyjedziemy stąd niedługo, to ten zakup się nie zdąży zamortyzować - wyjaśnia.

Nie tylko jej historia przypomina o tym, że życie współczesnego emigranta jest kwintesencją tymczasowości. Mieszkania w Londynie szuka również Artur, kierownik jednego z głównych polonijnych mediów. Kupi tu mieszkanie, ale też chciałby kiedyś mieszkać w Polsce. Zwraca uwagę na pewien paradoks: łatwiej podejmowałoby się decyzje, gdyby w Polsce było gorzej. A tak - ciągłe dylematy: niby w Polsce już są perspektywy rozwoju, ale jeszcze nie takie jak tu; niby życie w multikolorowym Londynie jest wartością samą w sobie, ale przecież cały czas się myśli o Polsce.

Więc: "zobaczymy" - słowo klucz do zrozumienia egzystencji polskich emigrantów na początku drugiej dekady XXI wieku.

"Zobaczymy" - tak samo odpowiada na pytanie o plany Wojtek, który wyjechał ze Śląska już ponad siedem lat temu. Właśnie po spędzonym w Madrycie półroczu wrócił znów do Irlandii i zakończył pracę nad robionym ze znajomym Polakiem filmem dokumentalnym o tutejszej Polonii. Film (pod tytułem "I am") nawiązuje do głośnego dokumentu Krzysztofa Kieślowskiego ("Gadające głowy") zrealizowanego w 1980 r. Emigrantom zadawano podobne pytania: kim jesteś? Gdzie się urodziłeś? Czego byś chciał najbardziej?

- Do Polski już nie mogę wrócić, ja tam się mogę ewentualnie przeprowadzić - mówi Wojtek. - Nie mam złudzeń, po siedmiu latach wszystko jest całkiem inaczej. Inne problemy znajomych, inny kraj. Być może będę kiedyś mieszkał w Polsce. Ale możliwe również, że w USA czy w Australii. Zobaczymy.

Czas

Podobna alternatywa często pojawia się w rozmowach z emigrantami, np. w relacji Karoliny, która opowiada o siostrze (wyjechała do Kanady) i o kuzynce (poznała w Irlandii Chińczyka, by po ślubie przenieść się do ojczyzny męża). Karolina się dziwi, że młodzi ludzie ciągle chcą jeszcze mieszkać w Polsce. Zgrabnie uchyla się od odpowiedzi na pytanie, czy nie boi się uciekającego czasu i stanu emigracyjnego zawieszenia.

Opowiada o swoim lęku przed zaciąganiem w życiu kredytów, których spłacanie niweczy wolność panowania nad własnym życiem. Jednak dużo później, kiedy wskakuje już do piętrowego autobusu, krzyczy na pożegnanie: - Że czas ucieka? Napisz, że emigracja konserwuje kobiecą urodę!

Faktycznie, Karolina jest piękną kobietą. Ale też trudno się pozbyć wrażenia, że jakoś wewnętrznie smutną.

RAFAŁ CEKIERA (ur. 1979) jest socjologiem przygotowującym na Uniwersytecie Śląskim pracę doktorską poświęconą tymczasowości w życiu polskich emigrantów po 2004 r. Reportaż powstał na bazie rozmów przeprowadzanych przez autora na potrzeby projektu badawczego między lipcem a październikiem 2011 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2012