Prawica myśli

Samych siebie opisują jako uciskaną i wykluczaną mniejszość. I choć Rafał Ziemkiewicz nie przypomina pomiatanego polskiego geja, Ryszard Legutko zaś - pozbawionego perspektyw imigranta, ten język może być skuteczny: konsoliduje grupę i daje pretekst do abdykacji z odpowiedzialności za czyny i słowa. Ofiara może więcej.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Coraz częściej próbuje się nas przekonać, że PiS nie zajmuje się tylko katastrofą smoleńską. Zakończony właśnie kongres "Polska - Wielki Projekt" nie był wyłącznie kolejną próbą pokazania innego oblicza tej partii. Warszawska impreza, zorganizowana przez Instytut Sobieskiego w dniach 4-8 maja, wpisuje się w szereg inicjatyw konsolidujących środowiska związane z myśleniem prawicowym i konserwatywnym, budujących - nie po raz pierwszy po 1989 r. - własny instytucjonalny świat, od mediów po stowarzyszenia i ośrodki naukowe. Sieć, która ma obalić, a przynajmniej podważyć głos dominujący w głównym nurcie polskiego życia publicznego, nie tylko w wymiarze politycznym, ale też naukowym czy kulturalnym.

Co zatem środowiska prawicowe mają dziś do zaproponowania?

Nasza szansa

"Wszystkie koncepcje w ciągu ostatnich 20 lat zostały jakby narzucone z zewnątrz, zakładały, że wszystko się samo ułoży. Jednak całkowicie zawiodły. Polska potrzebuje projektu, elity politycznej, która potrafi wyznaczyć cele i je realizować" - przekonywał w kuluarach kongresu Jarosław Kaczyński. Krytyka polskiej modernizacji trwa właściwie od 1989 r. Tyle że w diagnozie jej niedostatków niewiele pojawia się nowego. Mówi się - nie tylko na prawicy - o nierównościach, obszarach wykluczenia, dominacji indywidualnych strategii nad zbiorowymi, słabym zaangażowaniu społecznym, niskim poziomie zaufania, utrudniającym zbiorowe działanie, zapóźnieniach inwestycyjnych, słabości administracji państwowej etc. Pewną zmianę wprowadza światowy kryzys, podważający niektóre pewniki także polskiej polityki gospodarczej po 1989 r. - np. zasadę nieinterwencji państwa w sferę wolnego rynku.

"Musimy przestać myśleć w kategoriach »modernizacji imitacyjnej«" - przekonywał podczas kongresu Zdzisław Krasnodębski, któremu chodziło o przejmowanie wzorców z Zachodu, z Unii Europejskiej. Można powiedzieć: dobrze - odrzućmy ten model, i co dalej? Jak ma wyglądać konserwatywna modernizacja Polski? "Projekt IV Rzeczypospolitej to seria reform usuwających instytucjonalne niesprawności polskiego państwa" - pisał niedawno w "Naszym Dzienniku" Andrzej Zybertowicz. Tyle że samo hasło IV RP było podczas kongresu nieomal nieobecne. Na uboczu pozostała też postać Lecha Kaczyńskiego, choć impreza zakończyła się wręczeniem Wojciechowi Kilarowi nagrody imienia nieżyjącego prezydenta. Jedynie Witold Waszczykowski, wiceminister spraw zagranicznych w rządach PiS, a następnie zastępca szefa BBN, opowiadał o sukcesach prezydenckiej polityki zagranicznej, a Barbara Fedyszak-Radziejowska dopominała się - raczej bez odzewu - o pamięć o jego projekcie społecznym, w którym tak ważną rolę pełnią związki zawodowe.

Pojawiło się za to inne słowo-klucz: republikanizm. To ono dziś organizuje wyobraźnię polskiej prawicy. Tyle że nie wystarczą odwołania do złotego czasu Sarmatów ani przywoływanie republikańskiego kanonu z jego naciskiem na dobro wspólne, przywiązaniem do prawa naturalnego czy prawa obywateli do wolności. Tu potrzeba treści.

Dobra imitacja?

Nowy model "musi być wynikiem suwerennego procesu planowania, łączącego imitację z innowacyjnością, osadzającego modernizację w lokalnej tradycji" - mówi z zaskakującą szczerością Jan Filip Staniłko, główny organizator kongresu. Realnym problemem okazuje się nie tyle fakt imitacji, ale to, jaka ona będzie i w jaki sposób zostanie wprowadzona.

Wielokrotnie powtarzano także postulat aktywności państwa w gospodarce oraz jego interwencji w wolny rynek. Tyle że o tym samym mówił niedawno Jan Krzysztof Bielecki, w sporze z rządem o liberalne pryncypia stanął Leszek Balcerowicz, a głosowanie PiS-u w sprawie OFE było de facto wsparciem tego ostatniego. Zresztą oba rządy PiS-u - poza retoryczną sferą - prowadziły (m.in. rękami Zyty Gilowskiej) politykę zgodną z neoliberalnymi dogmatami. A propozycje składane na kongresie - wsparcia rodzimego biznesu, badań i wprowadzania innowacji etc. - nie wykraczały poza to, co jest wprowadzane w innych krajach Zachodu. To nie musi być zatem linia odróżniająca PO od PiS-u, chyba że wsłuchać się w głos Jadwigi Staniszkis, która połączyła niedawny wzrost notowań partii Kaczyńskiego wśród młodego pokolenia ze stanowiskiem w sporze o fundusze emerytalne i wyraźnie sugerowała kontynuację neoliberalnej ścieżki.

Oni

W prawicowej narracji nastąpiła inna istotna zmiana. Już nie osławione stoliki (ale też nie korupcja - kolejny nieobecny temat), lecz elity są dziś kluczową kategorią. W roli złego zastąpiły one postkomunistyczny układ - egoistyczne, sprzedajne, indyferentne narodowo, niepolskie. Trzeba je zwalczać, jednocześnie odzyskując "utracone pole". Musimy "odzyskać wpływ na uniwersytetach" - przekonuje Krasnodębski. Badacz NGO’s Piotr Gliński wzywa z kolei do przejęcia przez prawicę idei społeczeństwa obywatelskiego (i przestrzega jednocześnie przed importem lewactwa z UE).

W tej układance istnieje oczywiście także lud. Z nim też jest problem. "Wielu mieszkańców Polski nie chce być Polakami - obywatelami Rzeczypospolitej" - to jeszcze jeden cytat z Krasnodębskiego. Lud, co prawda, "ma w sercu Boga i Polskę", zaznaczał w "Naszym Dzienniku" Zybertowicz - ale jest również "bardzo często niedouczony, pogubiony" (nie za blisko znaleźliśmy się tych, co o ciemnogrodzie głoszą?). Potrzebna jest zatem siła, która wprowadzi niezbędną korektę. To tu pojawiają się oskarżenia elit: że po 1989 r. dokonały zamachu na lud, podejmując próbę reedukacji, by dostosować jego tożsamość do własnych oczekiwań. Tymczasem w swej istocie propozycje części prawicy to także inżynieria społeczna. "Elity chcą zmieniać społeczeństwo", tego nie powinniśmy proponować - apelowała nawet Fedyszak-Radziejowska. Jej głos pozostał odosobniony.

My

To oni, a my? W niedawnym wywiadzie braci Karnowskich w "Uważam rze", Barbara Fedyszak-Radziejowska mówi, że dziś stosunek do prawicy przypomina "nienawiść quasi-rasową". Michał Karnowski na portalu ­wpolityce.pl dodaje: "Czy ta pogarda, traktowanie jako obywateli drugiej kategorii, obelgi fruwające z ust przedstawicieli władzy i jej sprzymierzeńców medialnych, porównania do »bydła«, »szaleńców« i »faszystów«, czystki w mediach, urzędach, edukacji i biznesie według kryterium »pisowskości« to jeszcze tylko nagonka, czy już działania o charakterze quasi-rasistowskim (choć nie według kryterium etnicznego, ale kulturowego)?". Rafał Ziemkiewicz posunął się nawet dalej w tym samym numerze "Uważam rze": według niego lud, jeżeli nie podporządkuje się elitom, zostanie wyeliminowany.

Przed kilkoma laty Cezary Michalski napisał o męczennikach na pluszowym krzyżu, którzy w luksusowych apartamentach czekają na lwy, które wreszcie ich pożrą. Było w tym wiele przesady i nadmiernej złośliwości. A jednak okazało się, że pokusa obsadzenia się w roli męczennika jest silna. Prawica samą siebie opisuje jako uciskaną mniejszość, wykluczaną, stygmatyzowaną. Można o tym przekonywać, nawet jeżeli jeszcze niedawno samemu autoryzowało się rugowanie z mediów inaczej myślących. Nie to jest jednak ważne.

Igor Janke zasadnie mówił podczas kongresu o konserwatywnych mediach: "nie jesteśmy dysydentami, jesteśmy mainstreamem". Paweł Lisicki przed kilkoma miesiącami zaś w rozmowie z "Tygodnikiem" przyznawał, że niektórzy jego koledzy dziennikarze nie dostrzegają, iż "ich obecny status społeczny, rozpoznawalność, wpływy, sprawiają, że są częścią establishmentu". Abstrahując od indywidualnych uczuć, lęków i obaw, wizja Ziemkiewicza strojącego się w szatki pomiatanego polskiego geja (pobiją, obrzucą wyzwiskami, oplują) czy Ryszarda Legutki jako pozbawionego perspektyw imigranta (zmarginalizowany, pozbawiony prawa głosu) wydaje się, delikatnie mówiąc, osobliwa. Jednak odwoływanie się do retoryki odrzucenia nie jest pozbawione racjonalności. Może bowiem służyć do konsolidacji własnego środowiska (poczucie zagrożenia bywa świetnym spoiwem), wzbudzania sympatii i solidarności z prześladowanym, może być wreszcie dobrym pretekstem do abdykacji z odpowiedzialności za własne czyny i słowa (ofiara może więcej).

Wspólne pola

Podczas kongresu Marek Nowakowski przedstawił apel Stowarzyszenia Twórców dla Rzeczypospolitej, które zwróciło się do rządzących m.in. o "przywrócenie odpowiedzialności za mecenat w sferze kultury i dziedzictwa narodowego" i stworzenie niezależnych publicznych mediów. Zapewne członkowie Stowarzyszenia, od Ewy Stankiewicz po ks. Isakowicza-

-Zaleskiego, odmiennie oceniają stan polskiej kultury niż Obywatele Kultury czy Komitet Obywatelski Mediów Publicznych. Stowarzyszenie powtarza jednak postulaty od dawna podnoszone przez tamte środowiska.

Kongres pokazał też wiele innych wspólnych punktów, które wykraczają poza polityczne czy ideologiczne spory. Konieczne jest podnoszenie jakości kształcenia, ale też zgoda na zróżnicowanie edukacji, powinna być ona "egalitarna i elitarna zarazem" - przekonywał Jerzy K. Thieme, wiceprezes Towarzystwa Ekonomis­tów Polskich. Fryderyk Zoll z Uniwersytetu Jagiellońskiego zwracał uwagę na problemy z kształceniem prawników. Nie tylko jego jakość jest niedostateczna, ale też uniwersytety nastawione są przede wszystkim na masowość edukacji i nie pełnią innej istotnej funkcji: wpływania na jakość stanowienia prawa. Do przemyślenia modelu kształcenia zawodowego, nie tylko dostosowywania go do potrzeb rynku, ale też kreowania popytu - nawoływał Jan Filip Staniłko, ponieważ w innym przypadku gospodarka zamiast stać się bardziej konkurencyjna straci swe dotychczasowe atuty. Założyciel i rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National Louis University w Nowym Sączu Krzysztof Pawłowski przekonywał zaś, że sukcesem jest znaczące podniesienie liczby studiujących (dziś to 50 proc.), lecz wyższe uczelnie muszą stać się fabrykami "produkującymi" nową wiedzę, innowacje, technologie oraz ośrodkami "kreującymi rozwój lokalny i regionalny". Tylko czy ktoś będzie zainteresowany dyskutowaniem na ten temat, nie mówiąc już o zbudowaniu szerszego konsensusu wokół tych spraw?

Jestem u siebie

Nie było to ściśle polityczne spotkanie - przekonuje Instytut Sobieskiego. To prawda, podczas kongresu padło wiele głosów, które nie wpisywały się w ideowe, a tym bardziej w partyjne ramy. A jednak znaczące były słowa Jarosława Kaczyńskiego: "Nie witajcie mnie, jestem u siebie" . Dziś to ten podział wyznacza podstawowy charakter debaty. I nie widać szans na przełamanie dychotomii, nawet jeżeli reprezentanci myślenia prawicowego zdają sobie sprawę, że "polaryzacja sceny partyjnej uniemożliwia poważną dyskusję" (Staniłko), a np. skutecznej polityki zagranicznej nie można prowadzić bez minimum wew­nętrznego porozumienia głównych sił politycznych (Marek A. Cichocki). To nie tylko Jarosław Kaczyński był u siebie, ale też tak postrzegała jego miejsce znaczna część spośród kilku setek słuchaczy.

W 2005 r. udało się - na fali rozczarowania aktualnym stanem państwa, aferą Rywina etc. - stworzyć szersze porozumienie wokół idei zmian (idea IV RP była wówczas autoryzowana także przez PO). Jeżeli późniejsze rządy PiS-u były przede wszystkim gadaniem, to - jak zwracał uwagę Artur Wołek - "gadaniem, które zmienia rzeczywistość". Czy dziś uda się stworzyć równie przekonywający język? Nie wiem. Na razie mamy do czynienia przede wszystkim z utwierdzaniem w przekonaniach własnych wyznawców. "Koniec imitacji, czas na projekt Wielkiej Polski!", ogłoszone przez Zdzisława Krasnodębskiego, jest tylko efektownym hasłem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011