Pożytki z interpretacji

Sztuka interpretacji stanowi centralne zagadnienie najnowszej książki Janusza Sławińskiego. Nic chyba nie stoi na przeszkodzie, by potraktować tę pracę jako literaturoznawcze wyznanie wiary. Sam autor w wielu momentach bardzo wyraźnie podkreśla własne stanowisko, większość zaś rozdziałów ma charakter niemalże programowy.

14.09.2006

Czyta się kilka minut

Chociaż pomieszczone tu teksty pochodzą z różnych okresów (najstarszy z lat 60.), łączy je konsekwentnie zarysowana postawa badawcza. W uproszczeniu można by ją nazwać konserwatywno-tradycyjną. Autorowi o wiele bliższe są dewaluowane dziś strategie strukturalistyczne niż koncepcje stwierdzające bezsilność interpretatora wobec tekstu. A trzeba zaznaczyć, że od kilkudziesięciu lat właśnie te drugie znajdują się w coraz większym natarciu. Głoszą one iluzję autonomii tekstu, niemożność dotarcia do pierwotnego sensu, schyłek interpretacji. Owe przygnębiające wypowiedzi traktuje Sławiński z wyraźnym dystansem, choć stara się zrozumieć ich filozoficzne zaplecze. Przede wszystkim nie odpowiada mu jednak to, że w kontekście tych skarg, "cokolwiek chciałoby się pochwycić, natychmiast umyka w nieokreśloność, przeistacza się w fantom, chowa się w nieobecności; najprostsze działania badawcze okazują się niewykonalne, nieprawomocne lub absurdalne".

W takiej atmosferze stawia Sławiński na badawczy optymizm. Zaczyna od sceptycznego spojrzenia na kryzysomanię. Podaje w wątpliwość prawdy, które wyszły spod pióra "poststrukturalistycznych rewizjonistów", "wyznawców derridianizmu i dekonstrukcji". Nie żeby potępiał je w czambuł. Dla równowagi woli jednak mówić o pewnego rodzaju badawczym pluralizmie, o potrzebie uwzględniania metod dziś już niemodnych. Zawsze jest to jakaś alternatywa dla literaturoznawczego zamętu. "Czy myślenie o powinnościach i procedurach literaturoznawstwa ma zakorzeniać się właśnie w owym zamęcie (pomnażając go tym samym) - pyta Sławiński - czy raczej w uparcie zwykłych zadaniach dyscypliny, zdążając do wytłumaczenia, na czym one polegają i co sprawia, że są (muszą być) podejmowane nadal? Dla myślenia takiego - kontynuuje badacz - dużo poważniejsze wyzwanie stwarza (...) trwała normalność, czy jeśli ktoś woli - tradycyjność praktyk literaturoznawczych niż najbardziej skrajne zachęty do ich demontażu, skądinąd fantasmagoryjnego".

Interpretacja jest potrzebna, chociażby w szkole, dlatego też zamętowi wątpienia przeciwstawia autor stabilną codzienność badawczych dociekań. Wydaje się, że takie podejście może tylko wyjść na dobre samej nauce o literaturze. Interpretacja ma tu znaczenie niepoślednie. W koncepcji Sławińskiego jest ona nastawiona na cel, na odkrycie "własnego sensu utworu". Osiągnięcie tego ostatniego poprzedza jednak żmudny proces dochodzenia do prawdy. Dopiero zaliczenie wszystkich stopni wtajemniczenia pozwala mówić o szczęśliwym ukończeniu interpretacyjnej wyprawy po sens. Wyprawa to jednak dość dramatyczna, w którą wybrać się mogą tylko szczególnie cierpliwi.

Zadania nie ułatwia specyfika literaturoznawczej interpretacji, która jest "nieuleczalnie odmienna od interpretacji tworów niesłownych". Tutaj, twierdzi Sławiński, interpretator posługuje się językiem podobnie jak poeta, dlatego trudno mu zachować dystans i uczynić interpretowany tekst wyłącznym przedmiotem swojej wypowiedzi. W innym położeniu znajduje się chociażby historyk sztuki analizujący obraz, rzeźbę czy budowlę. Badacz literatury nie potrafi utrzymać w ryzach analizowanego tekstu i zawsze skazany jest na "dialogowe zarażanie się tekstem komentowanym". Niestety, jak pisze Sławiński, nie potrafi on ani wyrzeźbić, ani odtańczyć sensu dzieła, w związku z czym wprowadza do swej wypowiedzi cytaty, parafrazuje sformułowania, stosuje mowę pozornie zależną. Za wszelką cenę stara się odzyskać dystans i za każdym razem pozostaje uwikłany w dzieło. Autor proponuje przeto zająć pozycję, z której pierwotny tekst będzie można traktować zarówno uprzedmiotawiająco, jak i dialogowo. Działanie interpretatora polegałoby wówczas na "grze zbliżeń i oddaleń".

To jednak dopiero początek, gdyż - wedle Sławińskiego - "wypowiedź interpretacyjna wpisuje się w coś na kształt trójkąta uzależnień: określa się wobec swego przedmiotu, wobec swego języka i wobec norm czytania potocznego". Wszystkie trzy odniesienia należy uwzględnić podczas interpretacji. Jeśli natomiast badacz reprezentuje jakąś konkretną teorię, to po zdobyciu sensu, "który mu się należał", powinien sięgnąć po "sens pozostały", co wiąże się z odrzuceniem (zdradą) pierwotnie przyjętego języka. Interpretator uprawia zatem swojego rodzaju literaturoznawstwo momentalne, które poza aktem indywidualnej interpretacji "nie nadaje się do życia". W przeciwnym wypadku teoria staje się tylko dyktaturą, która rodzi się z lęku przed chaotycznością dzieła.

Nie da się zaprzeczyć, że z uprawiania interpretacji płynie wiele pożytków. Zarówno praca w szkole, jak i na uniwersytecie, która polega na komentowaniu dzieł, nie mogłaby się bez niej obejść. Analiza tekstu sprowadza się przecież zawsze do przyjęcia takich czy innych reguł interpretacyjnych. Ale chodzi też ogólnie o kształcenie "kompetencji czytelniczych »człowieka kulturalnego«", a więc o korzyści fundamentalne. Praktyka interpretacyjna jest tu niezastąpiona, ponieważ, jak zauważa autor, podsuwa odpowiednie narzędzia badawcze oraz wzorcowe odczytania utworów klasycznych.

Sławiński wyznacza więc interpretacji miejsce szczególnie ważne. Odsuwając na bok skargi literaturoznawców, wierzy w istnienie konkretnego sensu, który zawsze objawia się podczas interpretacyjnej działalności odbiorcy. A trzeba pamiętać, że "dzieło nie poddaje się łatwo podbojowi, przeciwnie: stawia opór akcjom badacza - wymyka się jego kategoryzacjom i rutynowym pociągnięciom analitycznym, nie daje się dokładnie przyporządkować kontekstom, naprowadza na fałszywe głębie, maskując przy tym prawdziwe". Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że "fortunna interpretacja" ma wymiar naprawdę heroiczny.

Janusz Sławiński, "Miejsce interpretacji", Gdańsk 2006, wydawnictwo słowo / obraz terytoria.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (38/2006)