Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Takie dwa dźwięki przywiozłem z Kijowa.
Wsiadałem do samolotu z ciężkim sercem. Nie wiem, czemu tak jest, ale od Smoleńska lataniu towarzyszą emocje, których przedtem nie odczuwałem. Pogoda piękna, niebo czyste, jak to powiedział kiedyś Lech Wałęsa: widać z góry, że Europa jest jedna - a jednak w człowieku coś się kurczy, pięść jakaś w piersi mu się zaciska, a oko wypatruje znaków nieszczęścia. Na przykład: wchodzę na pokład, omiatam spojrzeniem półkę, na której stewardesy trzymają koce, i co widzę? Widzę, że leży tam ukraińskie wydanie "Życia po życiu". Aż się zatrzymałem, żeby się upewnić, czy nie pomyliłem tytułu. Dają to do czytania w klasie biznes? No pewnie, jak lecieć, to ze świadomością, że jakieś życie po tym życiu istnieje.
Śpię w kawałku Pałacu Kultury i Nauki, czyli w hotelu "Ukraina". W dole Majdan Niezależności, złota Katarzynka w słońcu lśni, tłumy młodzieży próbują przed wieczornym występem. Pokój przyjemny, choć w łazience kąpali się chyba jeszcze ludzie z ekipy Chruszczowa. Na każdym piętrze kierowniczka, na dole bar ze striptizem, nad głównym wejściem wiszą łańcuchy światełek, jakby Boże Narodzenie było tuż tuż. Tymczasem jest ciepło, można chodzić po ulicach w koszuli z krótkim rękawem.
Tik, tik, tik, tik. Centrum jest pełne młodych dziewczyn, ubranych jak na wesele. Tik, tik na placu Sofijskim i tik, tik na posadzce monasteru św. Michała. Tik, tik nawet na stromym Andrijiwskim uzwizie, gdzie na nierównym bruku sam z trudem utrzymuję równowagę. Ale dziewczyny przeciwnie, idą śmiało, nie gubiąc cieniutkich obcasów w wypłukanych przez wodę szczelinach. I jeszcze robią sobie zdjęcia, samotnie albo po dwie, po trzy, pozując. Tak, one nie ustawiają się do zdjęć, tylko - pozują. Ręce kładą na włosach, na biodrach albo opierają o ściany budynków, przechylają głowy, układają usta w dziubek lub rozciągają je w uśmiechu. Potem sprawdzają na ekranie, czy dobrze wypadły.
Na Andrijiwskim uzwizie stoi dom Bułhakowów. Tu młody Michaił, zanim z armią białych pomaszerował na południe, leczył kijowian z chorób wenerycznych. Dom można zwiedzać tylko w grupach i o określonej porze, więc wybieram mieszczące się po przeciwnej stronie Muzeum Jednej Ulicy. Stromy zjazd schodzący od cerkwi św. Andrzeja w stronę Dniepru stał się na przełomie XIX i XX wieku miejscem szczególnym. Mieszkali tu obok siebie lekarze, malarze i teologowie, profesorowie uniwersytetu, inżynierowie i rzemieślnicy, działał amatorski teatr, mieściła się redakcja satyrycznego pisma. Opowieść o losach żyjących tu ludzi to jednocześnie historia całego miasta, jego lat tłustych i chudych. Muzeum stworzyła grupa zapaleńców, którzy z budynków popadających w ruinę ratowali resztki pamiątek. W części poświęconej Bułhakowowi można nawet dotknąć fragmentu werandy z jego rodzinnego domu. Na książce, w której młody lekarz notował swoje spostrzeżenia, leży strzykawka, symbol uzależnienia od morfiny, z którym walczył i które opisał w jednym z wczesnych opowiadań.
Część ulicy jest zamknięta; nawet w sobotę, kiedy przewalają się tłumy turystów, zwabionych stolikami pełnymi pamiątek (także pamiątek po komunizmie; można kupić portret Stalina), maszyny prują nawierzchnię, jakby czegoś szukały. Siadam na murku pod drzewem, żeby zjeść kupione w kiosku gorące pirożki z mielonym mięsem i kapustą. Naprzeciw mnie młoda para pozuje do zdjęcia, kucając przed białą limuzyną. Panna młoda ma w rękach pluszowego misia, trzyma go tak, żeby nie zasłonić marki samochodu. Tik, tik, słyszę za plecami. Pak, pak, odpowiadają kasztany tuż obok.