Mikrokosmos

W drugiej połowie XIX wieku Andriejewski Spusk zamieszkiwała elita intelektualna. Ta ulica najlepiej opowiada historię Kijowa, z miejscem dla polityki, ale też dla ludzi, którzy myśleli, że są zwyczajni, gdy zwyczajni wcale nie byli.

06.03.2005

Czyta się kilka minut

Kijów, cerkiew św. Andrzeja, górująca nad Padołem /
Kijów, cerkiew św. Andrzeja, górująca nad Padołem /

To jedna z najstarszych ulic miasta: pnie się stromo, łącząc dzielnicę Padół ze starym miastem. W XVII w. słynący z jarmarków Padół leżał na przedmieściach Kijowa, dziś jest jego centrum.

Na Andriejewskim Spusku sprzedawcy rozkładają stragany, kicz miesza się z tradycją: ludowe stroje i komercja tworzona dla zagranicznych turystów. Podkoszulki z Leninem, oryginalne sztandary z czasów ZSRR, gadżety z Pomarańczowej Rewolucji.

Ulicę przechodzi się w kilka minut, dochodząc do serca Kijowa: Majdanu Nezałeżnosti.

Anioł na Spusku

Kamienice na Andriejewskim Spusku są stare, mieszkania wielokrotnie zmieniały właścicieli. Na fasadach zostawały tablice pamiątkowe po ludziach wybitnych.

Najwięcej o ich życiu można się dowiedzieć w Muzeum Jednej Ulicy, które dokumentuje historię Andriejewskiego Spusku.

- Przez 18 lat poszukiwaliśmy byłych mieszkańców i odszukaliśmy ich, rozproszonych po całej Ukrainie, a często poza granicami - mówi Władysława Osmak, przewodnik i organizator Muzeum. - Wyjeżdżali z ZSRR, zabierając ciężar tamtych czasów i wspomnienia. Teraz przysłali nam dokumenty, listy, fotografie, pamiętniki, które eksponujemy.

W ten sposób zebrano 6 tys. eksponatów: osobiste rzeczy nie tylko słynnych malarzy, pisarzy, naukowców, ale i zwykłych ludzi, których nazwiska nie zapisały się w historii kultury. - Ale to, co nam przynosili, miało dla nich wartość emocjonalną. I mówiło o historii miasta. Stworzyliśmy to muzeum z ich wspomnień - mówi pani Władysława.

Muzeum otwarli w maju 1991 r. Uznali, że tych, którzy przychodzą, nie będą nazywać ani klientami, ani zwiedzającymi.

- Muzeum miało być podobne do domu, a do domu zaprasza się gości. Naszym gościom proponujemy podróż w czasie i przestrzeni - dodaje Władysława.

Rzeczywiście, podróżuje się w przestrzeni: muzealne gabloty wyglądają jak pokoje kijowskich mieszkań sprzed dwóch stuleci. I w czasie: muzeum opowiada historię miasta, od Rusi Kijowskiej po współczesność.

Na przykład pod numerem 17, w dziś już nieistniejącym domku, mieszkał człowiek nazywany do teraz w Kijowie “Aniołem Andriejewskiego Spusku". Feofil Janowski na fotografii z lat 20. ma siwą brodę i włosy. Przez 45 lat pracował jako lekarz. Prowadził prywatną praktykę, ale leczył wszystkich. Także przestępców, choć zakazywało tego prawo, i biednych, którzy nie mieli czym płacić. Sam zostawiał im pod poduszką pieniądze na lekarstwa. I walczył z domami publicznymi na Spusku.

Kiedy umarł, w Kijowie zabrakło jego ulubionych kwiatów: białych lilii. Wykupiły je tysiące kijowian, idących na pogrzeb.

Doktor Bułhakow

Na froncie kamienicy pod numerem 13 wmurowany jest czarny kot. Siedzi z nogą założoną na nogę, w łapie trzyma widelec. To Behemot, bohater powieści “Mistrz i Małgorzata" Michaiła Bułhakowa. Powieść pisana była w Moskwie, jej akcja rozgrywa się w stolicy Rosji Sowieckiej i autora kojarzy się z Moskwą. Ale to właśnie w Kijowie Bułhakow się urodził i tu, na Andriejewskim Spusku, spędził młodość. Chodził do Andriejewskiego gimnazjum, studiował medycynę na uniwersytecie im. św. Włodzimierza. W muzealnej gablocie spoczywa podręcznik, z którego się uczył (na marginesach odręczne notatki ołówkiem). I pieczęć lekarska: “doktor Michaił Bułhakow".

Jej właściciel pracował tu jako lekarz podczas I wojny światowej, a później na Smoleńszczyźnie, gdzie był jedynym medykiem w okolicy. Dopiero w 1921 r. przeprowadził się do Moskwy, rzucił medycynę - i wybrał pisarstwo. Właśnie w Kijowie przeżył pierwszą wielką miłość; Tatiana została jego żoną, pierwszą z trzech.

Nie była pięknością (sądząc z fotografii), ale miała silną osobowość. Kiedy Bułhakow umierał, prosił przyjaciół, by przyprowadzili Tatianę. Nie przekazali jej prośby, bali się, że będzie cierpieć. Nie przyszła. Gdy po latach dowiedziała się o woli byłego męża, miała powiedzieć przez łzy: “Chciałam go zobaczyć".

Mieszkanie Bułhakowa mieści się na drugim piętrze. Nie zmieniano starych drewnianych schodów i wystroju wnętrza domu. Na ścianie portret ojca pisarza, profesora Kijowskiej Akademii Duchownej oraz ikona Matki Boskiej Kazańskiej.

W tym domu rozgrywa się akcja powieści “Biała Gwardia". Tu zamieszkali jej bohaterowie, Turbinowie. Jak Bułhakow, w domowym zaciszu szukali schronienia przed okrucieństwem wojny domowej. Na podstawie powieści powstał spektakl “Dni Turbinów". Choć powieść przedstawia oficera białej gwardii jako człowieka broniącego honoru

i czci, był to ulubiony spektakl Stalina.

Bo Stalin cenił Bułhakowa. Nie pozwolił mu na emigrację. Gdy Bułhakow poprosił o pomoc w znalezieniu pracy, dostał ją. W Muzeum znalazła się notatka, którą Stalin napisał o “Białej Gwardii": “Nie jest to książka aż tak zła, daje więcej korzyści niż wyrządza zła. U mnie budziła dobre uczucia związane z bolszewikami. Jeśli ludzie tacy jak Turbinowie są zmuszeni złożyć broń, upokorzyć się przed narodem, pokazują, że ich sprawa jest całkowicie przegrana. W tej książce znajduję demonstrację wielkiej siły bolszewików".

Świat ducha...

Na początku XX w. Andriejewski Spusk zamieszkiwali wykładowcy Kijowskiej Akademii Duchownej z rodzinami. - Dotarliśmy do dzieci i wnuków niektórych sławnych profesorów, np. córki profesora Kudriawcowa - opowiada Włada. - Podarowali nam listy i fotografie, podzielili się wspomnieniami. Wiemy z nich, że rodziny profesorów stworzyły sobie na Spusku swój świat. Wyjeżdżali wspólnie za miasto, zabierali gramofon i samowar z herbatą. Profesorowie, żony, dzieci. Wieczorami spotykali się, by dyskutować o filozofii.

Na Spusku żyli wspólnie prawosławni i katolicy. Trzy zakony - dominikanów (przybyli do stolicy jako pierwsi, jeszcze w XIII w.), franciszkanów i bernardynów - spotykały się wieczorami na wspólnej modlitwie. Współistnienie dwóch kultur, prawosławnej i katolickiej, nie było jednak łatwe. Hierarchowie obu Kościołów organizowali dyskusje teologiczne. Przychodzili na nie tłumnie kijowianie. Nie rozumieli łaciny, w której debatowano, ale dla prostych ludzi była to rozrywka. Zwłaszcza, że kiedy jednej ze stron brakowało argumentów naukowych, duchowni uciekali się do rękoczynów.

Podczas II wojny światowej, gdy Kijów zajęli Niemcy, dla Kościołów nastał czas pewnej odwilży. Okupanci otwarli niektóre cerkwie, zamknięte przez walczące z religią władze sowieckie. W tym Cerkiew Andriejewską (św. Andrzeja), od której pochodzi nazwa ulicy. Dziś należy ona do Ukraińskiej Cerkwi Autokefalicznej. W XVIII w. była osobistą świątynią carycy Jelizawiety Piotrowny, córki cara Piotra I. Budynek powstał z jej rozkazu w 1744 r. Wprawdzie na wzgórzu, ale na bardzo podmokłym gruncie, dlatego fundamenty sięgają aż 40 metrów. Dziś cerkiew nie dzieli. Przychodzą do niej wyznawcy różnych religii. Jeśli nie na nabożeństwo, to aby ją podziwiać.

Za to fotografie Budapesztu, Berlina czy Paryża przypominają los ukraińskiej i rosyjskiej inteligencji, zmuszonej do emigracji. Był wśród nich Aleksander Wertyński, pieśniarz, zwany mistrzem romansu rosyjskiego. W gimnazjum fascynowała go muzyka. Mieszkał na Spusku i marzył o teatrze. Gdy rodzice zmarli, ulica go przygarnęła i wychowała. Wyjechał do Moskwy, a potem z koncertami objechał pół świata. Śpiewał przejmująco, nie używał mikrofonu. W Paryżu spędził 10 lat, zarobił fortunę. Ale chciał wrócić do ZSRR: w 1943 r. poprosił ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa o umożliwienie powrotu. Dostał zgodę i mieszkanie w Moskwie.

Z II wojny zachowało się wiele wspomnień mieszkańców. - Przyjście wojsk niemieckich Kijów przyjął dobrze, traktowano ich jak wyzwolicieli od Armii Czerwonej, witano chlebem i solą - opowiada Władysława. - Kilka lat temu rozmawiałam z kobietą, która podczas wojny mieszkała na Padole. Żyła jak wszyscy, mąkę zamieniała na ubrania, byle przetrwać. Opowiadała, jak wyszła na ulicę nocą, mimo godziny policyjnej. Zauważył ją niemiecki żołnierz. Mógł strzelać, nie zrobił tego. Zaprzyjaźnili się! Kiedy chorował, ona nosiła mu jedzenie. Ludzie po obu stronach mieli dość wojny. Bywało i tak, że nie obchodziła ich polityka. Chcieli spokoju i normalności - dodaje Władysława.

...i (grzesznego) ciała

W pierwszej połowie XIX w. Spusk nazywano ulicą czerwonych latarni, tu funkcjonowało najwięcej domów publicznych w mieście. Gablota przypominająca te lata nie kojarzy się jednak z domem publicznym: jest lakier do paznokci (w XIX w. głównie kobiety lekkich obyczajów malowały je na ciemny kolor) oraz koronkowa bielizna. Wiadomo, jak wyglądały prostytutki: na zdjęciach dominują kobiety o rubensowskich kształtach. Nosiły ciasno sznurowane gorsety, używały pudru z porcelanowych pudełeczek, w podobnych przechowywano proszek do mycia zębów. Z kolei zdjęcie oficera, toczek do jazdy konnej, binokle, szelki, butelka wódki - to ślady po klientach.

Prowadzenie domu publicznego było wówczas legalne, należało jedynie przestrzegać określonych zasad. Spisano je na pożółkłej kartce. Obejmują 32 punkty. Dom publiczny mogła prowadzić jedynie kobieta w wieku od 30 do 60 lat, za zgodą policji. Specjalna komisja przeprowadzała kontrole. Pokoje musiały być regularnie wietrzone, pościel czysta. Prostytutki przed przyjściem kolejnego klienta zobowiązane były do zmiany bielizny i pokropienia się perfumami. Nie mogły mieć ostrego makijażu. W święta i niedziele przybytek otwierano dopiero po obiedzie. Duchowni i seminarzyści nie mieli prawa wstępu. Klienci nie mogli przychodzić stale do tej samej kobiety. Aborcja była zakazana. Jeśli prostytutka cierpiała na chorobę weneryczną, prowadząca dom miała obowiązek leczenia jej.

Hamlet i małpy

Na ulicy funkcjonował nawet cyrk. Prowadził go niejaki Michaił Zołło z żoną i dwiema córkami. Starsza, Luiza, przekazała do muzeum wszystkie swe pamiątki: Zołło występował jako klaun, nosił zielony kostium i wielkie czarne buty. Mieli wytresowane niedźwiedzie, lisy, koty, hipopotamy. Zołło był pomysłodawcą kolejki jeżdżącej po arenie (zawiadowcą była koza). A wszystkie stroje szyły córki, ręcznie.

Za to poważne życie artystyczne związane było z teatrem: na Spusku pod numerem 22 na przełomie wieków działał teatr domowy. Pozostały po nim afisze, binokle, gramofon i płyty. Oraz suknia, w której kobiety zobowiązane były chodzić do teatru: długa, zapinana pod szyję, z ciemnego aksamitu. Ale zdobiona piórami. Afisz zaprasza: “Dziś będzie grany »Hamlet«, przed rozpoczęciem spektaklu szanowną publiczność będzie zabawiać grupa ćwiczonych małp".

Na ulicy nie ma już domów publicznych, cyrku ani teatralnych małp. Ale jej fotografie sprzed stu lat porównane ze stanem obecnym sprawiają wrażenie, jakby nie zmieniło się tu wiele. Wystarczy tylko trochę wyobraźni, a historie, o których opowiada Muzeum Jednej Ulicy, ożyją na nowo na Andriejewskim Spusku...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2005