Poza horyzonty

Jan Mela: Nie tylko osoby po wypadku cierpią na brak marzeń. Można być okaleczonym na różne sposoby. To nie liczba rąk czy nóg decyduje o naszej sprawności, lecz głowa i serce. Rozmawiał Karol Trybuś

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Karol Trybuś: Co to jest ból?

Jan Mela: To taki uszlachetniacz. Po tym jak bolało, piękne rzeczy stają się jeszcze piękniejsze, bo kontrastują z czymś strasznym. Gdy się wraca z gór do domu, każda ciepła kropla wody pod prysznicem wydaje się wspaniała.

Ból to też jest wyzwanie. Potrafi człowieka pogrążyć albo zmobilizować do działania. Ból jest próbą... A przynajmniej ja odebrałem go jako próbę.

Co w tej próbie jest najtrudniejszego?

Najgorszy jest ból osób bliskich, dla mnie to był ból rodziców. Zaczęło się od tego, że przez farelkę spalił się nasz dom. Cała rodzina stała na zimnie i patrzyła, jak odchodzi wszystko, co posiadamy. Każdy myślał, że nic gorszego stać się już nie może. Ale... parę miesięcy później mama i ja, z brzegu jeziora patrzyliśmy, jak topił się mój młodszy brat Piotruś. Tata popłynął go ratować. Nie udało się... Zostało cierpienie i poczucie niesprawiedliwości.

Ból moich rodziców pojawił się znowu, gdy byłem w szpitalu i próbowałem się jakoś pozbierać po wypadku. Był trudny do zniesienia. Wtedy przypomniała mi się sytuacja ze szkoły podstawowej. Z kolegami jeździliśmy, bardzo nieostrożnie, rowerami po ulicy. Jak to dzieciaki. Zauważyła to nauczycielka, która wpisała nam uwagi do dzienniczka. Wróciłem do domu i ze strachem pokazałem wpis mamie. Nie krzyczała. Powiedziała tylko: "Straty drugiego dziecka nie przeżyję". Te słowa zostały mi w głowie. Po wypadku to dla niej chciałem dalej żyć.

Czy myśl o rodzinie to nie za mało, żeby pokonać ból?

W każdym doświadczeniu życiowym, trudnym czy też nie, staram się widzieć jakiś cel. Bez niego rzeczy przestają mieć sens. Podkreślam: staram się, bo nie zawsze mi to wychodzi. Jak każda rodzina, moja też nie była idealna, ale dzięki tym doświadczeniom wiem, co to znaczy rodzina. Potrzebowałem ich obecności, gdy chciałem wykrzyczeć złość. Byli i wytrwali przy mnie. Ta bliskość była mi potrzebna, przerodziła się w cel. Była nim chęć do wzajemnego wspierania się. Chciałem móc dalej przy nich być. Iść razem przez życie, bo samemu nie dałbym rady.

W pokonywaniu bólu pomógł mi też człowiek, którego spotkałem w szpitalu. To będzie trochę "Tygodnikowe", bo to był ksiądz. Z początku wydawał mi się bardzo zakręcony. Myślałem, że pomylił oddziały. Ale ten człowiek powiedział mi wiele mądrych rzeczy, między innymi o modlitwie. Pokazał, że ona potrafi być poświęceniem, tak jak ból, który stał się moją modlitwą. Poświęciłem ją Piotrusiowi. Oczywiście to nie uśmierzało bólu. On wciąż był, ale został mu nadany sens.

A gdy ból mija? Co po nim zostaje?

Czułem się jak nowo narodzony, ale nie było w tym nic pozytywnego. Po wypadku musiałem nauczyć się życia na nowo. Najpierw nauczyłem się chodzić. Potem uczyłem się, jak zrobić sobie kanapkę, ubrać się bez prawej ręki... Trzeba stawić temu czoło. Poczekaj, zaparzę herbatę, polecam wiśniową...

Miałem 13 lat i musiałem polubić siebie, a to w tym wieku jest dość skomplikowane, nawet jak się jest w pełni sprawnym. W oczach ludzi widziałem, że jestem "inny", a pragnąłem być "normalny", cokolwiek to znaczy. Pomogli mi w tym koledzy z klasy. Gdy wróciłem do gimnazjum, bardzo się starali wciągnąć mnie w swoją rzeczywistość, która szybko stała się wspólna. Mam szczęście do ludzi.

Podkreślasz to w każdym wywiadzie.

To może brzmieć paradoksalnie, ale mam się za szczęściarza. Pozbierałem się po wypadku dzięki ludziom, potem, dzięki niesamowitym spotkaniom, dotarłem na biegun, Kilimandżaro, Elbrus... Nie każdy ma takie szczęście, jestem tego świadom. Dopiero teraz, z dystansu, widzę, co zrobił dla mnie Marek Kamiński. Wziął ze sobą niepełnosprawnego chłopaka i poszedł z nim na biegun. Jego siła, jego wytrwałość, to była dla mnie wielka lekcja. Podobną postacią, bardzo ważną dla mnie, jest Ania Dymna, która pokazała mi, co to znaczy dawać siebie innym.

Jan Paweł II powiedział, że to, co człowiek jest w stanie dać innym, określa jego wartość. Głęboko wierzę w te słowa. Nie każdy spotyka takich ludzi na swojej drodze.

Kamiński powiedział, że idąc na biegun, byłeś jeszcze dzieckiem, a wracałeś już jako mężczyzna. Czy tam czas próby się skończył?

Tak powiedział? To bardzo miłe. Nie wiem, czy jestem dzieckiem, czy mężczyzną. Mnie się wydaje, że każdy ma w sobie coś z dziecka i powinien o to dbać. To właśnie dzięki temu potrafimy cieszyć się z prostych rzeczy, potrafimy marzyć i wierzyć w to, że te marzenia można spełnić. Dorosłość natomiast jest umiejętnością wzięcia na siebie odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. Marek mi to pokazał, idąc ze mną na te zimne bieguny, ale tam próba się nie skończyła. Próba trwa całe życie. Ja, na razie, bardzo chcę, żeby za każdą górą była następna. Niech próba trwa jak najdłużej.

Niedawno wróciłeś z maratonu w Nowym Jorku. Po co to wszystko?

Żeby czuć, że żyję i dawać coś z siebie innym. By razem dążyć do celu. Ludzie często dążą do podobnego celu, ale innymi drogami. Staram się te drogi łączyć. Dlatego założyłem fundację Poza Horyzonty.

Czy fundacja ma pomóc Jaśkowi Meli w zdobywaniu kolejnych gór?

Nie mam zamiaru zdobywać Korony Ziemi. A nawet gdybym chciał, to w celu sportowym, dla samego siebie, i nie mówiłbym wtedy o niesieniu nadziei. Uśmiecham się pod nosem, gdy jakiś dziennikarz podchodzi z kamerą i pyta o receptę na szczęście. Nie znam jej, więc tym bardziej w trzydzieści sekund nikomu jej nie streszczę.

Wyprawy są tylko pretekstem do pokazania woli walki. Na szczyt Elbrusa wszedł niewidomy Łukasz Żelechowski. Dla nas wszystkich, dla jego opiekuna, dla niego samego, to było niesamowite przeżycie. To też wspaniały przykład, że mimo wszystko można dopiąć swego. Zdobywanie góry czy bieganie w maratonach skutkuje. Dostajemy listy na adres fundacji od ludzi, którzy widząc przykład podobnych sobie, też postanowili spróbować zawalczyć o siebie.

Dzięki fundacji nie ja, tylko inni mają zdobywać swoje Kilimandżaro czy Everest. Dla wielu tym szczytem może być wyjście z domu, mimo że polska rzeczywistość nie jest zbytnio przystosowana dla ludzi niepełnosprawnych. Szczytem też będzie zgromadzenie środków na kupno protezy czy zdobycie odszkodowania, jeśli wypadek miał miejsce w pracy. To spore wyzwania, dlatego fundacja pomaga w ich podejmowaniu.

Jednym z potrzebujących pomocy był ośmioletni Witek. Gdy dowiedziałeś się o nim, pojechałeś do niego...

Do fundacji napisała mama chłopca, który stracił nogę. Prosiła o pomoc. U nas nie ma ustalonych procedur. Po prostu wsiedliśmy do samochodu i w drogę. Chłopak był załamany, nic zresztą dziwnego. Nie wiedziałem, co mam mówić. Nie można w takich sytuacjach wejść do szpitalnej sali i powiedzieć Witkowi (albo dziewczynie, wiolonczelistce, która w wypadku straciła obie ręce): "Będzie spoko!".

Mogłem tylko opowiedzieć o sobie. O tym, że takie doświadczenie może mieć sens, że trzeba przetrwać. Dzięki biegunom, górom, mogłem powiedzieć, że życie się wcale na takim trudnym doświadczeniu nie kończy, mimo że w trudnych chwilach każdemu może się tak wydawać. Bo przecież znam to wszystko, a jednak udało mi się spełnić moje marzenia. Nawet w takich sytuacjach trzeba mieć marzenia. One określają nasze cele. A bez celu człowiek się poddaje.

Zorganizowaliśmy zawody narciarskie, z których dochód przeznaczony był na protezę Witka. Dzięki temu i dzięki wpłatom darczyńców uzbieraliśmy 13 500 zł na jego protezę. Żeby móc normalnie żyć, trzeba mieć szansę. Prócz dobrego słowa staramy się dawać tę szansę.

Ale do wszystkich pojechać się nie da.

Każdy wie, co zrobić, gdy zepsuje mu się silnik w aucie, ale co zrobić, gdy się straci rękę? Wtedy wchodzimy my. Wiemy, do kogo się zwrócić z prośbą o konsultacje, wiemy, jakie firmy robią dobre protezy i staramy się wymyślić, jak zebrać środki na ich kupno. To są duże pieniądze. Protezy rąk dla Kasi, o której wcześniej mówiłem, kosztują 400 tys. zł.

Jednym z największych celów fundacji jest stworzenie ogólnopolskiego programu protezowania, by więcej osób miało szansę na godne życie. Wierzę, że także ten pomysł uda się zrealizować.

W zanadrzu są też inne?

Chodzi o to, żeby pokazać, że warto mieć marzenia ludziom, którzy przestali w nie wierzyć. Nie tylko osoby po wypadku cierpią na ich brak. Można być okaleczonym na inne sposoby. Spotykam wielu ludzi i widzę, że to nie liczba rąk czy nóg decyduje o naszej sprawności, lecz głowa i serce. A przecież każdy jest niesamowity, każdy ma talent, każdy może być Małym Księciem. Tym, którzy mają mniej, którym coś odebrano, trudniej po prostu te talenty odkrywać. Pomaganie to nie musi być poświęcenie, to może być realizacja pasji, tyle że wspólnych.

Razem z ludźmi, którzy działają w fundacji Poza Horyzonty, chcemy takim osobom udowodnić, że ich horyzonty mogą być bardzo szerokie. Spotkania łączymy z warsztatami, na przykład artystycznymi czy sportowymi. Niech sami odkrywają swój cel, a my im pomożemy go realizować, żeby każdy odkrywał swój świat.

Czyli sposobem na ból są marzenia?

Tak... Ale chyba nie warto tak dużo myśleć nad tym bólem, bo to się może źle skończyć. Lepiej działać, pokonywać swoją drogę i patrzeć przed siebie.

Tobie zawsze się chce tę drogę pokonywać?

Skąd. Szczerze, to biegania zbytnio nie lubię. Musiałem się przemóc, a lubię eksperymentować ze sobą. Czasem trzeba się po prostu położyć w łóżku i odpocząć. Ostatnio w takich momentach sięgam po poezję Stachury. Jego wrażliwość bardzo mi odpowiada. Ale skończmy już o tym cierpieniu i bólu. Herbata stygnie. Napijmy się.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009