Powstania i pamięć

Dr Sebastian Rosenbaum, historyk: Mit powstańczy jest na Górnym Śląsku wciąż i na nowo obecny, od stu lat. Przetrwał do dziś. Podnosił się i trwał, choć w PRL był manipulowany.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

Obchody 25. rocznicy trzeciego powstania śląskiego, zorganizowane przez komunistyczne władze. Góra św. Anny, maj 1946 r. / PAP
Obchody 25. rocznicy trzeciego powstania śląskiego, zorganizowane przez komunistyczne władze. Góra św. Anny, maj 1946 r. / PAP

ZBIGNIEW ROKITA: W 1923 r. w miejscu pomnika władców ­Hohenzollernów w Katowicach staje pierwszy monument poświęcony powstaniom śląskim. W jaki sposób przedstawiano powstania w pierwszych latach po podziale Górnego Śląska?

SEBASTIAN ROSENBAUM: Do 1926 r. w Polsce ścierały się różne narracje. Socjaliści patrzyli na powstania przez pryzmat klasowy, a narodowcy eksponowali walkę Polaków z Niemcami. Z kolei część środowisk katolickich postrzegała zrywy jako przejaw powojennego upadku moralności tych, którzy chwycili za broń, z obydwu stron. Dominująca opowieść w dużej mierze dyktowana była jednak przez środowisko Wojciecha Korfantego. W przyznaniu Polsce tego uprzemysłowionego regionu widziano jego wygraną. Według tej optyki powstania były zrywem ludu górnośląskiego, który walczył z uciskiem germanizacyjnym i chciał przyłączenia do Polski.

Czy już wówczas próbuje się wpisać powstania w ciąg polskich zrywów insurekcyjnych?

Nie. To dopiero wkład Michała Grażyńskiego, sanacyjnego wojewody śląskiego w latach 1926–1939. On wywodzi się z polskiej tradycji romantycznej, inaczej niż Korfanty. Gdy sanacja przejmuje na Górnym Śląsku władzę, Grażyński rzeczywiście wpisuje powstania śląskie w ciąg polskich powstań: od insurekcji kościuszkowskiej przez powstanie listopadowe i styczniowe oraz zestawia je z wielkopolskim. Tworzy narrację historiozoficzną, w której Ślązacy stają się częścią polskiego etnosu – nawet w czasach, gdy Górny Śląsk nie należał do Polski. Grażyński proponuje inny sposób manifestowania pamięci o powstaniach: ofensywna polityka pamięci, budowanie monumentalnych pomników.

Jak projektowany pomnik Stanisława Szukalskiego „Wiecznica baczności”.

Tak, choć nigdy go nie zrealizowano. Grażyński opiera swoje rządy na weteranach powstań, chce być ich reprezentantem. Sam jest byłym powstańcem. Ale Grażyński widział te zrywy inaczej niż Korfanty: ten ostatni był taktykiem, który wykorzystywał walkę do osiągnięcia konkretnych celów dyplomatycznych, a Grażyński był romantykiem, który chciał walczyć dalej, o całe „ziemie piastowskie”.

Dla sanacyjnego wojewody aspekt antyniemiecki był ważniejszy niż dla Korfantego?

Oczywiście. Obok historiozoficznego podejścia owa antyniemieckość była główną między nimi różnicą. Korfanty w latach 1920-21 był szalenie antyniemiecki, ale po przyłączeniu regionu do Polski stępił to ostrze. Uważał, że skoro w województwie śląskim jest tak duża mniejszość niemiecka, to z Niemcami trzeba kooperować. Tego w żadnym razie nie robił Grażyński, który był bardziej antyniemiecki niż główna linia sanacyjnej polityki – nawet Józef Piłsudski był w stanie porozumieć się w 1934 r. z Adolfem Hitlerem. Grażyński wciąż podkreśla, że powstania i podział regionu to nie koniec, że trzeba walczyć o więcej.

Korfanty w 1936 r. wysyła do swoich zwolenników list z okazji 15. rocznicy trzeciego powstania, w którym narrację Grażyńskiego nazywa „urojoną legendą obcą”.

Pisał to z czechosłowackiej emigracji, gdyż nie mógł wtedy przyjechać do kraju, aresztowano by go. Może wcześniej Korfanty tak by tego nie ujął. W 1936 r. ma już za sobą dekadę ostrej walki z sanacją: był więziony i dręczony w Brześciu, pozbawiono go wpływów politycznych i gospodarczych, musiał emigrować. Poza krajem pozostaje niemal do końca życia – wraca w 1939 r., aby trafić do więzienia i umrzeć w przededniu wybuchu wojny. W tym liście Korfanty pisał o obcej legendzie, gdyż dla niego powstańcy nie byli spadkobiercami mickiewiczowskiego Konrada. W jego optyce podejmowali oni trzeźwe decyzje, by połączyć się z Polską i odreagować germanizację.

Władysław Gomułka pisał w 1946 r. w „Trybunie Robotniczej”, że komuniści skierowali Polskę na drogę, po której kroczyli powstańcy śląscy. Powstania łatwo można było wtłoczyć w opowieść o „ziemiach odzyskanych”. Czym różniły się narracje komunistyczna i sanacyjna?

Różnic było sporo. Gomułka nie odwoływał się do inteligenckiego obrazu powstań i do tradycji insurekcyjnej, lecz bardziej do zrywu ludowego.

W duchu rabacji galicyjskiej?

Sam Gomułka nie mówił o tym w ten sposób, ale jeśli gdzieś szukać analogii, to tutaj. Gomułka miał ciągoty nacjonalistyczne, już w latach 1945-46 dokonał fuzji narracji narodowej i klasowej. Tak jak to ukazano na pomniku Czynu Powstańczego Xawerego Dunikowskiego na Górze św. Anny: z jednej strony Słowianie walczą z germańskim naporem, z drugiej uciskani z uciskającymi. Ta narracja była na międzywojennym Górnym Śląsku słaba, gdyż ani Polska Partia Socjalistyczna, ani Komunistyczna Partia Polski nie miały tu silnej pozycji. Dominowała endecja i sanacja, a więc różne dyskursy, ale jednak narodowe. Natomiast Gomułka – czy szerzej: środowiska partyjne w PRL – tworzy narrację narodową w formie, a klasową w treści. Będzie obowiązywała niemal nieprzerwanie do 1989 r.

Powstania rzeczywiście były zrywem głównie robotniczym. Klucz narodowy jest dalece niewystarczający do ich opisu. Czy komuniści urealnili trochę opowieść o powstaniach?

W dużej mierze tak. Powstania to także reakcja na kryzys gospodarczy w Niemczech końca I wojny światowej. To zrywy klas niższych przeciw przemysłowcom i opresji państwa. W tym sensie interpretacja Gomułki jest nawet bliższa prawdzie. Ale nie tworzył jej, by szukać prawdy, lecz pragnąc legitymizować komunistyczne rządy. Bo w jego narracji dzieło powstańców znalazło swoje ukoronowanie w przejęciu władzy przez lud w 1945 r.

Mit powstańczy – pisał Pan w „Fabryce Silesii” – był najważniejszym mitem organizującym świadomość zbiorową w latach 1945-89 na Górnym Śląsku. Czy silniejszym niż rok 1945 z wszystkimi cierpieniami, które dotknęły szczególnie tę część Górnego Śląska, która przed 1939 r. należała do Niemiec?

Trudno porównywać te rzeczy. Mit powstańczy jest stale obecny w polityce historycznej władz: czy to sanacyjnych, czy komunistycznych. Natomiast mit tzw. Górnośląskiej Tragedii [tak określa się represje sowieckie i komunistyczne po 1945 r., w tym zsyłkę górników do kopalń Związku Sowieckiego – red.] pojawia się w przestrzeni publicznej dopiero po 1989 r. Wcześniej, w czasie Polski „ludowej”, istnieje wyłącznie w pamięci komunikatywnej, prywatnej i oddolnej. W PRL oficjalna pamięć o roku 1945 ukazuje wyłącznie pozytywną stronę wkroczenia Armii Czerwonej na Górny Śląsk – wyzwolenie od hitleryzmu.

O ile jednak rok 1945 zjednoczył Ślązaków w cierpieniu, rok 1921 ich podzielił.

Mit powstańczy jest najważniejszy w tym sensie, że jest wciąż i na nowo obecny, od stu lat. Przetrwał do dziś. Po wszystkich zawieruchach podnosił się i trwał dalej, choć był stale manipulowany za PRL. Nie zapominajmy, że zawsze istniały też narracje „heretyckie”, krytyczne, polemiczne. Wiele osób na Górnym Śląsku nigdy nie pogodziło się z oficjalnym mitem powstań jako szlachetnego zrywu, mającego połączyć region z Polską. To ludzie, którzy na nazwisko Korfantego reagowali alergicznie. Pamiętam z lat 80. XX w., jak starzy Górnoślązacy nazywali powstańców nierobami, chacharami, posrańcami. Nie podobało się im zaangażowanie weteranów powstań w czasach PRL w reżimowym ­ZBoWiD-zie, nie podobało się, że tak wielu z nich, wbrew głoszonym poglądom, emigrowało do Niemiec zachodnich.

Jeżdżę po górnośląskich domach i dalej to słyszę.

Dziś ludzi myślących w ten sposób ubywa, utożsamiają się często w jakimś stopniu z mniejszością niemiecką lub środowiskami, które preferują trzecią drogę: ani Polacy, ani Niemcy, lecz Ślązacy.

Lider Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik na pytanie „Wyborczej” o to, czym były powstania śląskie, odparł: „Wojną domową, która rozbiła rodziny. Skorzystała na nich tylko Polska, która dostała łakomy kąsek – świetnie uprzemysłowiony region. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że od 1921 r. Śląsk się rozwinął. Mamy szkody górnicze i bezrobocie. A mogło być jak w Zagłębiu Ruhry”.

Głosy krytyczne wobec powstań śląskich są faktem. Problem pamięci o powstaniach w PRL nie polegał na tym, że lansowano mit, bo mity narodowe zawsze oparte są na drastycznych symplifikacjach. Problemem było to, że głosy wątpliwości, inne perspektywy, nie mogły być wyartykułowane. I to nie tylko w takim ujęciu, jak zacytowane – czyli w politycznym odniesieniu się do jednego mitu w imię innego – ale także na poziomie neutralnych badań naukowych.

W latach 1949-55 pisano o powstaniach bardziej krytycznie, to jedyny taki moment w PRL. Dlaczego?

Nie chodziło o same powstania. Stalinizm to czas ideologicznego zwarcia szeregów i przykręcenie śruby, totalitarnego uproszczenia narracji. Zlikwidowano Związek Byłych Powstańców Śląskich, bo chciano społeczeństwo zglajchszaltować, niszcząc te obszary, które miały znamiona samodzielności i oddolności. Nie udało się usunąć aspektu narodowego w narracji powstańczej, więc stalinizm wygaszał narrację. Natomiast w 1955 r. dochodzi do odsłonięcia pomnika Dunikowskiego na Górze św. Anny, to masowa impreza z dużym rozmachem. Ale wszystko przebijają późniejsze imprezy w okręgu przemysłowym. Od lat 60. dochodzi do ogromnego wzmożenia zainteresowania tym tematem, które potrwa niemalże do końca PRL. W prasie ukazują się tysiące artykułów, wydawane są książki, kręcone filmy, weterani wizytują szkoły. Pamiętam, jak rozbierali się i pokazywali ślady po hakach, na których Niemcy wieszali ich w obozach.

Niemcy pamiętają walki o Górny Śląsk inaczej. Do lat 60. była to pamięć silna, później znacznie osłabła. Dla nich powstania śląskie to wspierany przez Francuzów pucz, złamanie traktatów. Po 1934 r. pamięć ta była wyciszana przez kilka lat.

Aż do 1933 r. kluczowe miejsce w niemieckiej polityce historycznej zajmuje pamięć o plebiscycie – w polskiej pamięci element dość nieobecny, co zrozumiałe, skoro polska strona plebiscyt przegrała. Z dobrym wynikiem, ale przegrała. Dla ówczesnych niemieckich liberałów, ­socjaldemokratów z SPD czy Partii Centrum nie mają dużego znaczenia mity militarystyczne, bo ich stanowisko jest republikańskie i demokratyczne. Dla nich ważne są umowy i procedury. To pamięć rewizjonistyczna, ale nie tak bardzo konfrontacyjna jak skrajnej prawicy. Dla tej ostatniej kluczowym miejscem pamięci jest walka ochotników, freikorpsów, oraz Góra św. Anny – Sankt Annaberg – jako miejsce, do którego doszli Polacy i skąd zostali odepchnięci.

Bitwa o Górę św. Anny podczas trzeciego powstania to pierwsze zwycięstwo Niemców od 1918 r.

Ta pamięć trwała także po 1945 r., pielęgnowana przez środowiska ziomkowskie, wypędzonych. Jednak po II wojnie światowej równolegle do tego, jak wzmacniała się polska polityka pamięci o powstaniach, słabła niemiecka. W latach 60. doszło do zmian w RFN: przyjęto nową Ostpolitik, środowiska wypędzonych tracą swoje wpływy.

Z badań wynika, że młodzi Niemcy więcej dziś wiedzą o Afryce niż o Górnym Śląsku. Nie pamięta się już o powstaniach. Jak w Polsce na tę pamięć wpływa przełom 1989 r.?

Pamięć słabnie. To zmęczenie materiału. Publiczne rytuały zostają, na pomnikach wciąż umieszcza się wieńce, ale słabnie zainteresowanie tematem – widać to w badaniach.

Aż do tegorocznej książki Ryszarda Kaczmarka „Powstania śląskie 1919-1920-1921” nie było żadnej publikacji, która przystępnie tłumaczyłaby te wydarzenia.

Zgadza się. Po roku 1989 i ludzie, i oficjele mają dość tego tematu. Dekadami tak mocno w niego dęto, że zaczął być kojarzony z PRL, z częścią kompleksu rytualnego, który właśnie składano do grobu, obok 22 lipca czy 1 maja. Ale nigdy nie zrezygnowano definitywnie z pamięci powstańczej.

Jaka narracja dominuje po przełomie roku 1989?

Odpuszcza się szybko narrację komunistyczną, odtwarzają się podziały korfanciarsko-sanacyjne. Na placu Sejmu Śląskiego w Katowicach pojawia się pomnik Piłsudskiego, ale nie może tam długo samotnie stać, więc obok wyrasta pomnik Korfantego. Organizuje się obchody, ale nie ma to już tej intensywności co wcześniej. W latach 90. trudno było się też odwołać do weteranów, bo niemal wszyscy już nie żyli.

Jak jest dziś?

Obecnie trwa szaleństwo jubileuszy i dlatego powstania znalazły się ponownie na tapecie. Natomiast I wojny światowej niemal w ogóle nie upamiętniano.

Niepodległość to przyćmiła.

Tak, a powstania są lansowane jako powidoki do niepodległości, regionalny wkład w jej odzyskanie, trochę spóźniony. Minie rok 2021 i wrócimy do wcześniejszego stanu, powstania znowu będą jednym z dziesiątków tematów.

Ale spór o pamięć trwa. Pamiętam burzę, jaka rozpętała się po rezolucji Sejmiku Śląskiego parę lat temu. Rezolucja brzmiała: „W 95. rocznicę wybuchu III Powstania Śląskiego Sejmik Województwa Śląskiego pragnie upamiętnić burzliwy okres walk o przynależność państwową Górnego Śląska i ich uczestników. W latach 1919–1921 starły się różne wizje przyszłości regionu”. Rezolucja zrównywała uczestników z obu stron i to wielu się nie podobało. Jak pamięć o powstaniach będzie się zmieniać?

Oby było wiele pamięci i oby każdy mógł pamiętać, jak chce, bez ciągania po sądach. Monopol na obraz powstań niczemu dobremu nie służy. Dużo zależy od tego, czym stanie się tożsamość górno­śląska. Czy będzie raczej wpisywała się w pamięć ogólnopolską, czy też pielęgnować będzie regionalne cechy. Jeśli to drugie, będzie wiele „heretyckich” narracji. Jeśli to pierwsze, wygra Grażyński. Ale pewnie będzie i tak, i tak. Ważne, żeby mogły rozwijać się badania naukowe, aby powstawało jak najwięcej książek, opracowań, wydawnictw źródłowych.

Kiedy byliśmy w polityce pamięci o powstaniach najbliżej historycznej prawdy?

Trudno to ocenić. Może na przełomie wieków XX i XXI – nie rezygnując z tonów narodowych, dodawano więcej wrażliwości krytycznych wobec powstań. Dzięki temu było w tej pamięci więcej ambiwalencji i różnorodności, więcej intelektualnych wyznań.

Wciąż stajemy przed pokusą budowania pamięci narodowej opartej na ofiarach krwi i walce. To rzeczy wzniosłe, ale nie wiem, czy to dobrze służy budowie społeczeństwa obywatelskiego. Walka zbrojna powinna mieć miejsce w pamięci i polityce historycznej, ale uczynienie z niej centralnego mitu jest dość niepokojące. ©

DR SEBASTIAN ROSENBAUM (ur. 1974) jest historykiem, pracuje w Oddziale IPN w Katowicach. Autor wielu książek o dziejach Górnego Śląska w XX w., m.in. „Wojciech Korfanty (1873–1939)” (współautor), „Pod czerwoną gwiazdą. Aspekty sowieckiej obecności w Europie Środkowo-Wschodniej w 1945 roku” (współautor), „Władze komunistyczne wobec ludności niemieckiej w Polsce w latach 1945–1989” (redaktor tomu), „Górny Śląsk i Górnoślązacy. Wokół problemów regionu i jego mieszkańców w XIX i XX wieku” (redaktor tomu).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Śląsk powstańczy 1919–1921