Powrót ze Śródziemia

Jedyny Pierścień zniknął w czeluściach Orodruiny, król Elessar zasiadł na tronie Gondoru, Frodo odpłynął z elfami na Zachód, a my zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego właściwie spędziliśmy w kinie trzy i pół godziny na ostatniej części Władcy Pierścieni.
 /
/

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Właśnie: dlaczego? Książkę Tolkiena przeczytałem po raz pierwszy dawno temu, wracałem do niej wielokrotnie, mam własną wizję jej bohaterów i krajobrazów. Kiedy usłyszałem o planach ekranizacji - poprzysiągłem sobie, że na film nie pójdę. Przeważyła jednak ciekawość, jak reżyser sobie poradzi.

Jankes na dworze króla Artura

ANDRZEJ FRANASZEK: - Kiedy wczoraj oglądaliśmy to spektakularne widowisko, czułem głównie obojętność. Nie byłem dotknięty różnicą pomiędzy wspomnieniami z lektury a tym, co oglądam na ekranie, ale trudno też było o zachwyt. Triumfy ludzkiego umysłu, które pozwalają stworzyć programy komputerowe zaludniające pola bitew tysiącami postaci, aż tak mnie nie frapują.

Dotykamy tu nieuchronnej rozbieżności między rzeczywistością książki i rzeczywistością filmu. Dzieło Jacksona to, co tu kryć, kino rozrywkowe. Rzecz charakterystyczna, że jego omówienia ograniczają się głównie do streszczenia akcji i przepisania informacji z materiałów prasowych: ilu zaangażowano statystów, jak kreowano efekty specjalne, jak długo kręcono zdjęcia i oczywiście ile wynosił budżet, jak to często ostatnio bywa: największy w historii kina.

Idąc na ten film oczekujemy jednak czegoś więcej (choć wiemy, że nasze oczekiwania się nie spełnią, nie traktujemy go jak np. kolejnego epizodu “Gwiezdnych wojen" Lucasa): bodaj cząstki tego tajemniczego, magicznego przyciągania i wzruszenia, które pamiętamy z lektury. Pojawia się pytanie, jak odbierają film ludzie, którzy książki nie znają. Obawiam się, że widzą tylko montaż widowiskowych scen, a pewne napomknienia czy aluzje pozostają nieczytelne.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Co do tego, że mamy do czynienia z zupełnie różnymi gatunkami i poziomami, oczywiście zgoda. Skądinąd wiemy, że powieść Tolkiena należy do najbardziej kontrowersyjnych dzieł literatury XX wieku. Krytycy od początku podzielili się na wrogów i entuzjastów: krytyk Edmund Wilson widział w niej szmirę dla dzieci, poeta W.H. Auden natomiast oświadczył, że nigdy już nie zaufa literackiemu osądowi osoby, której nie spodobał się “Władca Pierścieni". Ten spór trwa do dziś. Czy dzieło Tolkiena to średnio udana powieść dla młodzieży, czy też wybitna próba re-kreacji archaicznej epiki? Myślę, że raczej to drugie. I tu tkwi problem ekranizacji: niezależnie bowiem od bogactwa wyobraźni Tolkiena, to, co w jego dziele przyciąga najbardziej, jest ukryte.

“Władca Pierścieni" to próba uwznioślenia rzeczywistości i dotarcia do jej głębszych warstw, próba zakorzeniona w religijnym światopoglądzie autora i w stworzonym przezeń micie. Ten mit jest fundamentem powieści i rozmaite jej miejsca do niego odsyłają. Wartka i uporządkowana fabuła, zbudowana wedle wszelkich reguł powieściowych, pozostaje jakby niedomknięta, otwierają się w niej szczeliny, prześwity na inną, nieznaną i niepojętą rzeczywistość.

ANDRZEJ FRANASZEK: - I na tym polega jej siła: odsyła nas do czegoś, czego się tylko domyślamy. Jak w scenie, kiedy bohaterowie płynąc Anduiną mijają posągi dawnych królów, ślad świetnej przeszłości i znak, że żyjemy na ruinach minionej potęgi.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - A pod historycznymi dodatkami tkwi “Silmarillon": opisana przez Tolkiena religijna struktura jego świata. I niektóre postacie “Władcy Pierścieni" z tamtego, przedhistorycznego świata przybywają.

Tolkiena fascynowała literatura wczesnośredniowieczna, Chaucer już go właściwie nie interesował, nie wspominając o Szekspirze. “Władca Pierścieni" odwołuje się do świata archaicznej epiki bohaterskiej. Pewne reguły są w nim niepodważalne, równocześnie wzniosłość łączy się z przyziemnością, z humorem czasem nawet niewybrednym. Ta różnorodność odbija się w języku: inaczej mówią hobbici, inaczej potomek królów Aragorn czy nieśmiertelne elfy.

ANDRZEJ FRANASZEK: - Hobbici są mniejsi dosłownie i w przenośni, lubią ciepły piec, piwo i fajkowe ziele...

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - ...aczkolwiek umieją zdobyć się na niezwykłą odwagę i w intencji autora reprezentują ideał Anglika, tak jak Shire jest Anglią idealną. Umieją wejść w świat rycerskich pojęć, w świat honoru, a wędrówka Froda jest przecież dobrowolnie przyjętą misją zbawczą, dopełnia mit niewinnej ofiary, która uwalnia innych od zła, płacąc za to ogromną cenę. Mamy więc próbę ożywienia archaicznego (w dobrym sensie!) myślenia o świecie. Zostawmy na boku pytanie, jak przyszłość tę próbę oceni i czy dzieło Tolkiena z marginesów oficjalnej historii literatury przewędruje kiedyś do jej centrum. Teraz interesuje mnie fakt przetransponowania tego dzieła, za pomocą kina, w obręb współczesnej kultury masowej, w nową rzeczywistość kultury obrazu. Co pozostało? Co utracono?

Miałem wrażenie, że autorzy filmu z jednej strony przykładają wielką wagę do wierności Tolkienowi, z drugiej zaś chwilami zdają się w ogóle nie rozumieć jego przesłania. Że ten świat i jego konwencje jest im obcy i popełniają gafy, niby Jankes na dworze króla Artura. Przykładem drastycznym jest w “Powrocie Króla" postać Denethora, namiestnika Gondoru. U Tolkiena Denethor, choć zgrzeszył pychą i stał się przez to nieświadomym narzędziem Saurona, choć duma nie pozwala mu zaufać Gandalfowi, ma w sobie rys wielkości i tragizmu. Denethor filmowy, podły i tchórzliwy, przypomina groteskowego Szatana, którego w “Czarownicach z Eastwick" grał Jack Nicholson...

ANDRZEJ FRANASZEK: - I zupełnie nie rozumiemy, na czym miałby polegać dramatyzm jego klęski.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Wiele jest miejsc w tym filmie, w których coś zgrzyta, a niektóre reżyserskie ingerencje w fabułę niczym się właściwie nie tłumaczą, deformując tylko jej sens.

Aktywny żel

ANDRZEJ FRANASZEK: - Odpowiadając na Twoje podstawowe pytanie: myślę, że ze świata wyobrażeń Tolkiena, z jego sposobu patrzenia na świat, religijnego w głębokim sensie, w filmie nie mogło zostać zbyt wiele. Dlaczego? Widzę dwa co najmniej powody.

Pierwszy wiąże się z obowiązującą we współczesnym kinie rozrywkowym dosłownością i obrazowością. Nie ma tu miejsca na tajemnicę. Dobrym przykładem są Umarli, których Aragorn jako król Gondoru wzywa na pomoc, by wypełnili złamaną przed wiekami przysięgę. W książce ich obecność jest zasygnalizowana jako doświadczenie grozy, której doświadcza podczas wędrówki przez Ścieżkę Umarłych przede wszystkim towarzyszący Aragornowi krasnolud Gimli; nic w tym z taniego horroru, to raczej traumatyczne przejście przez królestwo śmierci. W filmie natomiast mamy wykreowaną komputerowo armię zielonkawych kościotrupów, która w dodatku, wbrew Tolkienowi, bierze udział w bitwie pod murami Minas Tirith. Następnie zaś, niby aktywny żel Domestos, wpływa do miasta, by wytępić zarazki w postaci orków, którzy wcześniej sforsowali bramy.

Drugi element to konieczność utrzymania tempa akcji, nie pozwalająca wybrzmieć pewnym wątkom. Jesteśmy przerzucani od jednego wydarzenia do drugiego, co pozwala wprawdzie zachować układ fabuły, ale sprowadza ją do ciągu bitew, pojedynków i pożegnań. Jak ktoś złośliwie zauważył, bohaterowie w tym filmie nieustannie się żegnają. Ma to głęboki sens u Tolkiena, bo podkreśla fakt, że zniszczenie Pierścienia oznacza zarazem kres pewnego świata, ale w filmie ten sens się zatraca.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Rzeczywiście, u Jacksona jedna scena goni drugą. A w prawdziwym eposie opowiadający zatrzymuje się czasem, choćby po to, by opisać tarczę Achillesa... Przesłanie powieści zostało zubożone także przez rezygnację z ostatniego epizodu, z rozdziału “Porządki w Shire". U Tolkiena hobbici po powrocie z wyprawy odkrywają, że za sprawą Sarumana zło zrujnowało także ich kraik. U Jacksona Shire trwa nietknięty niby hobbicka Arkadia. W książce nie ma Arkadii, jest tylko inna, wyższa rzeczywistość, do której schroni się, duchowo zraniony oddziaływaniem Pierścienia, Frodo.

“Porządki w Shire" to także manifest miłośnika natury uosobionej w drzewach i wroga cywilizacji przemysłowej. Ten antyindustrialny wątek w filmie jest słabo obecny, a przecież Tolkien mógłby być patronem współczesnych ekologów-anarchistów. Jedną z twarzy zła - dotyczy to zarówno Saurona, jak i jego naśladowcy Sarumana - jest zamiłowanie do zatruwających wszystko wokół fabryk.

ANDRZEJ FRANASZEK: - A naprawa świata polega między innymi na zburzeniu nowego ceglanego młyna i na sadzeniu przez Sama drzew, które nadspodziewanie szybko rosną dzięki ziemi elfów.

Rzeczywistość, w której poruszają się bohaterowie, jest wielopiętrowa, a jednym z przejawów tego faktu jest skomplikowany status ontyczny zła. Sauron to potężny duch, który wpływa na myśli bohaterów, jego Pierścień wyzwala zło w każdym, kto się z nim styka, a równocześnie ten duch mieszka w konkretnym miejscu, w fortecy Barad-dur, kieruje zastępami orków, i nie ma tu zgrzytu, jest raczej wcześniejszy od naszego sposób odczuwania świata.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Choć dla samego Tolkiena, który był żarliwym katolikiem i wyznawcą augustyńskiej tezy o złu jako braku dobra, status ontologiczny orków stanowił problem teologiczny...

ANDRZEJ FRANASZEK: - Sauron nie potrafi więc niczego stworzyć samodzielnie, jedynie karykaturuje wolne istoty, i orkowie są właśnie taką karykaturą - choć dojmująco realną.

Skrzek karłów i demonów

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Ta ich realność jest dojmująca zwłaszcza w filmie. Już podczas oglądania “Dwóch wież" zauważyłem, że świat zła - orkowie czy kopalnie Sarumana - jest u Jacksona niezwykle atrakcyjny wizualnie, perwersyjnie przyciąga naszą uwagę. Siedziba Elronda w Rivendell wypada w porównaniu z nim blado. Podczas lektury Tolkiena jest inaczej: tam raczej dobro narzuca się naszej wyobraźni, naprawdę fascynujące są elfy, a nie orkowie, Gandalf, a nie Saruman, kraina Lorien, a nie Mordor, choć wędrówka Froda i Sama przez kraj spustoszony przez Saurona opisana została sugestywnie.

ANDRZEJ FRANASZEK: - Dotknąłeś sprawy kluczowej, wykraczającej poza temat naszej rozmowy. Rzeczywiście u Tolkiena dobro przewyższa atrakcyjnością zło i z tej perspektywy jawi się on niemal jak przedstawiciel innej epoki; przecież współczesna kultura w różnych jej rejestrach, od wybitnej literatury do kina popularnego, jest zafascynowana raczej złem, uważa je za temat ciekawszy i bogatszy. Jak to napisał Miłosz? “Wolno nam było odzywać się skrzekiem karłem i demonów / Ale czyste i dostojne słowa były zakazane"...

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - I coś z tego klimatu przedostało się na ekran, a Tolkien pewnie przewraca się w grobie. Bo buntował się przeciw swoim czasom, może dlatego, że dobrze je poznał. Uczestniczył w wielkiej wojnie, przeżył traumę okopów we Francji, ślad tego doświadczenia znajdziemy w niektórych scenach “Władcy". Doświadczenie zła - ale nie fascynację nim.

Wróćmy jednak do pytania: ile w tym filmie ocalało z Tolkiena poza fabułą?

ANDRZEJ FRANASZEK: - Myślę, że elementów współczesnego kina akcji jest tu zdecydowanie więcej. Dla mnie ten film jest o tyle ważny, o ile odsyła mnie do książki. I najbardziej fascynuje mnie pytanie, na czym właściwie polega jej siła? Skłaniam się ku takiemu myśleniu o kulturze, jakie reprezentował na przykład Jung, i myślę, że Tolkien uruchamia rzeczywiście jakieś zaszczepione nam doświadczenia poprzednich pokoleń, tkwiące w naszej głębokiej pamięci wzruszenia. Dlatego chociaż wychowaliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości, to jednak głos rogu zwiastujący nadejście odsieczy jest dla nas czymś więcej niż tylko elementem fabularnym.

Nie chcemy zresztą chyba tylko narzekać i dopatrywać w twórcach filmu jedynie cynicznych kupców. Trzeba docenić pracę, którą włożyli, by uczynić świat filmowego “Władcy Pierścieni" możliwie pełnym.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Zwłaszcza że komuś, kto lubi powieść, film dostarcza sporo zabawy. Można na przykład studiować, jak wiernie oddano opisane przez Tolkiena cechy fizjologiczne hobbitów czy elfów. Okazuje się, że owłosione bose stopy wcale nie wyglądają nazbyt ekscentrycznie; gorzej ze szpiczastymi uszami Arweny i Elronda. Albo podziwiać rozmach scenografa: idylliczny Shire, prerafaelickie Rivendell, skandynawskie Edoras, romańską Minas Tirith.

ANDRZEJ FRANASZEK: - Z faktu, że akcja musi się toczyć szybko, wynika, że trudno mówić o pogłębianiu konstrukcji psychologicznej postaci. Na tym tle, co zdumiewające i trochę straszne, bohaterem najbardziej przykuwającym uwagę stał się Gollum.

TOMASZ FIAŁKOWSKI: - Ale też w tym akurat przypadku animacja komputerowa w połączeniu z aktorskim talentem Andy’ego Serkisa pozwoliła stworzyć poruszające studium rozdwojenia jaźni.

A może sukces filmu Jacksona (pomijam rolę strategii promocyjnej) jest znakiem schizofrenii czasów, w których żyjemy? Mamy tu dynamizm narracji, skrótowość, częste cięcia, innymi słowy poetykę klipu - ale te środki użyte zostały do opowiedzenia niezmiernie długiej historii, podzielonej w dodatku na trzy filmy, z których żaden nie jest samodzielną całością, a pokazywano je w odstępach wielomiesięcznych...

ANDRZEJ FRANASZEK: - Może przyszedł znów czas na wielkie bohaterskie opowieści? Będziemy mieć niedługo film o Troi i dwa o Aleksandrze Macedońskim...

Zgódźmy się jednak, że głównym powodem tej rozmowy jest nasza miłość do książki Tolkiena. Siedząc w kinie miałem poczucie, że powinniśmy byli jednak pójść na jakiś inny film. Lars von Trier powiedział, że sukces “Władcy Pierścieni" stanowi dowód na zdziecinnienie kina. Może zresztą chodzi o powrót do jego początków, do widowiska, które daje rozrywkę? Ale z pewnością nie jest to wydarzenie artystyczne.

"WŁADCA PIERŚCIENI: POWRÓT KRÓLA". Reż.: Peter Jackson, scen.: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens, muz.: Howard Shore, zdj.: Andrew Lesnie, scenogr.: Grant Major, wyst.: Elijah Wood, Sean Astin, Viggo Mortensen, Ian McKellen, John Rhys-Davies, Orlando Bloom, Billy Boyd, Dominic Monaghan, Liv Tyler, Hugo Weaving, Andy Serkis, John Noble, Miranda Otto, Bernard Hill, Cate Blanchett, David Wenham i in.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2004