Powrót Czeskiej Lokomotywy

Zatopek jest bardziej ludzki niż zdecydowana większość sportowców i zarazem bardziej inny, odwrócony spodem do góry. Reprezentuje nas wszystkich, tyle że karykaturalnie, skupia to, co w człowieku najsmutniejsze, najkomiczniejsze i najdzielniejsze zarazem.

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Wszyscy ci, którzy o Emilu Zatopku słyszeli, wiedzą o Zatopku dwie rzeczy przynajmniej.

Odgłos galopu

Pierwsza, że jest to nazwisko, którego się nie zapomina. Nie zapominają nawet Francuzi, niemający do obcych słów, a do słowiańskich nazwisk w szczególności, krztyny daru.

Jean Echenoz, znany i ceniony francuski pisarz (w Polsce ukazały się jego trzy powieści: prześmieszny "Park", a także "Przy fortepianie" oraz "Odchodzę"), lubi w nazwisku Zatopka to, że jest złożone z trzech sylab niczym walczyk na raz, dwa, trzy. Z trzech sylab żywych i dynamicznych, niepowstrzymanych, w których słychać "odgłos galopu, warczenie turbiny, drżenie korbowodu i stukanie zaworów", odgłos uwyraźniony i podkreślony ostatnim w nazwisku "k", podczas gdy początkowe "z" daje od razu napęd. Mówimy "zzz" i z tej startowej spółgłoski - jak po strzale startera - wszystko rozpędza się błyskawicznie. Tym bardziej że - pisze Echenoz - tę maszynę naoliwia płynne imię; do motoru Zatopek dołącza się gratis sztabkę smaru "Emil". Jeszcze dzisiaj, pół wieku po najsłynniejszych tryumfach Zatopka, jego nazwisko we francuszczyźnie (nawet we francuszczyźnie) funkcjonuje jako synonim szybkości, najwyższej prędkości. Nie bądź taki Zatopek; ale z ciebie Zatopek; leci jak Zatopek. A u nas do tego wszystkiego jeszcze profesor Bartoszewski: gdy siedział za Stalina w więzieniu, otrzymał taką właśnie od kryminalnych ksywkę, z powodu dla wszystkich oczywistego jeszcze dzisiaj: nieposkromionej ruchliwości.

Kto wie, zastanawia się Echenoz, czy to nie z racji nazwiska Zatopek w jakiejś mierze przeszedł z legendy sportu do wieczności języka. W końcu było tylu innych artystów bieżni, lecz żaden język o nich raczej tak głęboko nie pamięta. Rytm nazwiska Zatopka, jego rytmiczna trójfazowość - te osiemdziesięciotysięczne tłumy skandujące je na trzy, i to nie tylko na stadionach Czech, lecz także Anglii czy Finlandii - wsparły sukcesy sportowe, a może wręcz legendę sportową stworzyły, wykreowały mit. Nazwiska też mają swoje wyczyny.

Bieg Laokoona

Druga podstawowa rzecz o Zatopku, jaką się wie, a wie to nawet Wikipedia, to cierpienie Zatopka. Czyli sam Zatopek jako biegacz. A ściślej: sam bieg Zatopka. Jak to ciało toczyło się po bieżni. Jak to wyglądało. A za każdym razem wyglądało strasznie. Przeraźliwie. To połączenie królika i karpia wyjętego nagle z wody. Tak jakby Zatopek biegł, aby Zatopka zniszczyć. Tak jakby inni pędzili, a on tylko umierał. Szlachetniej: tak jakby był Laokoonem, któremu udało się ruszyć z miejsca, lecz nie udało strząsnąć węży i w swym biegu rozpaczliwie się z nimi rozprawiał, to z lewej, to z prawej strony. Tak jakby biegnąc, chciał wyzwolić się ze strasznej opresji, wyrwać z siebie demona, który siedzi mu w brzuchu, w nogach, w głowie. Skojarzenia można mnożyć bez końca, jeszcze wiele przychodzi mi do głowy.

Stylowi czy raczej antystylowi Zatopka Echenoz poświęcił jeden rozdział. Pisze w nim, że są biegacze, którzy zdają się lecieć w powietrzu, inni przypominają tancerzy, jeszcze inni niejako defilują albo zdają się biec siedząc na nogach. Są też tacy, którzy po prostu biegną jak najszybciej tam, gdzie zostali wezwani, czyli do mety. Kimś takim, dodam, był na oko Bronisław Malinowski. Biegł szybko i równo, i tyle. Podobnie jak biegacze w "Disneylandzie" Dygata. Ale nie Zatopek, Zatopek nie przypominał żadnego z nich.

Zatopek, mówi Echenoz, zdaje się żłobić powietrze przed sobą, pod sobą, albo też żłobić czy kopać coś w sobie, jakby był w transie, albo jakby był robotnikiem ryjącym rowy. Posuwa się ciężko, cierpiąc tortury, w sposób rwany, nagłymi ruchami. Nie ukrywa dotykającej go przemocy, gwałtu, który wysiłek znaczy na jego twarzy - ściśniętej, sparaliżowanej, wykrzywionej w wiecznym, przykrym do oglądania grymasie. Rysy są zmienione, rozdarte ową niewysłowioną męką, język wysuwa się w nierównych odstępach, w zależności od chwili, w której dźgnie biegacza skorpion (zdawałoby się) siedzący mu w bucie.

Kiedy Zatopek biegnie, ma nieprzytomną, nieobecną minę, zameldowaną zupełnie gdzie indziej i tak dziwnie skupioną, że wydaje się, iż tu go nie ma, choć jest tu zarazem bardziej niż ktokolwiek, a jego głowa wciśnięta w ramiona, przechylona zawsze w jedną, tę samą stronę, kiwa się bez przerwy, kiwa się, kołysze, wije z prawa na lewo. Zaciskając pięści, przesuwając chaotycznie tors, Zatopek wyprawia też dziwne harce z ramionami. Dobrze wiadomo, że dobry sprinter biegnie ramionami. To znaczy chcąc jak najszybciej przesuwać ciało, należy używać kończyn górnych, by odjąć nieco ciężaru nogom; w biegach długodystansowych natomiast największe efekty przynoszą jak najmniejsze ruchy głową i rękoma, jak najmniej gestów.

Ale nie u Zatopka. U niego jest na odwrót. Zatopek biegnąc nie dba o ręce, które w konwulsyjnych odruchach unoszą się zbyt wysoko i rysują dziwne figury bądź opadają w tył, wijąc się w bezbronnych i absurdalnych podrygach, ramiona również się przewalają, a łokcie idą zbyt wysoko w górę, jakby biegacz unosił jakiś nadmierny ciężar. Zatopek biegnąc przypomina niekiedy boksera walczącego z własnym cieniem, a całe jego ciało przywodzi na myśl zepsuty, porozbijany, bolesny mechanizm - jedynie nogi poruszają się harmonijnie i żarłocznie połykają dystans. Zatopek nie robi niczego, co robić się powinno i co robią inni biegacze, którzy niekiedy myślą - mówi Echenoz - że cały ten Zatopek "jest bez ładu i składu i ogólnie nie wiadomo co".

Wzniosły oksymoron

Jeszcze dziś wpatruję się w stare migawki filmowe, pokazujące Zatopka, z uczuciem delectatio morosis; wystarczy chwila, jeden jego krok, by zapomnieć o bożym świecie, gdyż czujemy, że uczestniczymy w przedziwnym, wzniosłym oksymoronie, zespoleniu się czegoś świętego i komicznego zarazem, w nieodpartym w sumie widowisku. Zatopek, choć biegnie z pozostałymi zawodnikami, bierze zarazem udział w jakiejś innej, dodatkowej konkurencji, zawodach na co innego, na mistyczne konwulsje czy podobnie. Oczywiście każdy biegacz, czy ogólniej: każdy sportowiec, zapisuje swoim ciałem szczególną wypowiedź, tworzy inne znaki, inną opowieść. Ikonografia sportu, fotograficzna i filmowa, daje jeszcze jeden powód, dla którego sport może przyciągać uwagę: dzięki niemu odkrywamy nie tylko fizyczne, ale też mimiczne możliwości ciała, jego ekspresję, której nie wyczerpuje "zwykłe" życie, której nie wyczerpują sztuka, jak balet, taniec ani też sztuki walki. W tym sensie sport ma moc poznawczą: dowiadujemy się o możliwościach ciała, jego figurach, jeszcze czegoś nowego, wcześniej zapoznanego czy nieznanego. Są dyscypliny, które osobność, niepowtarzalność tych cielesnych zapisów akcentują bardziej; tenis choćby, właśnie biegi.

Ale przypadek Zatopka jest wyjątkowy. Jego nieustanny trud w trakcie biegu, w trakcie, od samego niemal początku, a nie tylko za metą, gdy zawodnicy padają tak często skonani na bieżnię i wykonują pantomimę zmęczenia (gdyż ciało znużone do granic osiąga stan tak skrajny, że wydaje się nie tyle śmiertelnie znużone, co odgrywające znużenie, wręcz je teatralizujące), jego zatem groteskowy już na pierwszy rzut oka wysiłek, nieelegancka, wariacka walka nie wiadomo z czym, z samym sobą, z niewysłowioną koniecznością, plasują go w żywym muzeum osobliwości, w galerii ludzi-grymasów, podobną do tej, jaką w "Człowieku śmiechu" opisywał Wiktor Hugo.

Zatopek jest bardziej ludzki, bardziej nasz niż zdecydowana większość sportowców i zarazem bardziej inny, odwrócony spodem do góry. Reprezentuje nas wszystkich, tyle że karykaturalnie, skupia to, co w człowieku jest najsmutniejsze, najkomiczniejsze i najdzielniejsze zarazem. Chciałoby się przede wszystkim pochichotać, osadzić Zatopka w kliszy: w śmiesznej, komedianckiej naturze czeskości; wyobrazić sobie, że Syzyf jest Czechem, to na przykład już niezły powód do zgrywy. Ale nie, gdy śmiech targa brzuchem, po plecach przelatują ciarki.

Poza regułami

Nieco kaleki, genialny na sposób bardziej Nikifora niż Picassa, Zatopek przybiega zawsze skądinąd; jego wielkość wyrasta poza regułami. Wygląda na człowieka bez właściwości, Kafkowskiego urzędnika, everymana, wydaje się z twarzy, z sylwetki nikim, czyli czystą zwykłością; ma anonimowość wpisaną z góry w swój fizys. Ale zarazem, właśnie jako "pan nikt", nie jest stąd, nie przestrzega heroicznej i stylistycznej sportowej "normy", co kreuje go w naszej wyobraźni na dziwaka-geniusza. Na samotnego geniusza, który się skumał z jakąś niewygodną dla wszystkich prawdą i z niej czerpie siłę. A jednocześnie ma przecież coś z każdego dookoła, demokratyczną pospolitość, która sprawia, że można było jego nazwisko skandować z podziwu dla niego, i też niejako, per procura, dla siebie.

W dziejach sportu, a już zwłaszcza w dziejach Zatopkowej konkurencji, biegów długodystansowych, podobna odrębność, stylistyczne bękarctwo, z dnia na dzień stają się cenniejsze. Dzisiaj wśród największych gwiazd biegania dominuje jedna stylistyczna linia. Zmieniające się zastępy chudych jak szczapy biegaczy Kenii i Etiopii, wygrywających wszystko na wszelkich jako tako opłacanych zawodach, na mistrzostwach i olimpiadach, wydają się klonami jednego zaprogramowanego superpoprawnego, skutecznego dystansowca; ich afrykański protoplasta, Bikila Abebe, etiopski król maratonu z lat sześćdziesiątych, miał jeszcze szczególny krok, nacechowaną sylwetkę. Ponadto bieganie z tak zwanym zającem, które zabiło piękno biegów, bardzo też uprościło przebieg konkurencji i w dużej mierze stępiło emocje - wygrywa ten, kto wytrzyma tempo, czyli ten, kto zostanie jeszcze z przodu; bieganie długodystansowe przestało być ciągłym ściganiem się, kiedy to zawodnicy tasują się bez przerwy, a stało się w większym stopniu grą w eliminacje - kto odstaje choć na chwilę, najczęściej odpada. Metoda Zatopka polegała na zmienności rytmu, którym męczył rywali, raz szpurt, raz przebieżka: wewnątrz biegu rozgrywał kilka biegów, na bieżni się działo.

Sprzęgnięty z Historią

Jean Echenoz napisał zatem o Zatopku książkę "Biec" ("Courir", 2008) - trzeba powiedzieć, że Czeska Lokomotywa powróciła w nieoczekiwanym raczej miejscu. Książka ukazała się we Francji w tym samym czasie co "Gottland" i jest jakoś w portretowaniu ludzi podobna do książki Mariusza Szczygła. Odniosła - dla Echenoza to nie nowina - ogromny sukces; ale i "Gottland" został bardzo dobrze przyjęty. Francuscy krytycy nazywają dziełko Echenoza nawet powieścią, lecz nie należy tego brać poważnie, gdyż we Francji powieścią nazwać można niemal wszystko. O tyle jednak to skojarzenie jest usprawiedliwione, że mamy tu do czynienia z półbiografią (opowieścią o życiu) pisaną po latach, a nie w chwili medialnej wrzawy, gdy bohater ma się w najlepsze. Lecz dlatego przede wszystkim, że jest to opowieść sprzęgnięta z Historią, a nie z Mamoną; innymi słowy opowieść o biografii, której przebieg wyznaczyły obroty dziejowe, a nie gotówkowe - jak w większości dziennikarskich biografii pisanych na pniu, poświęconych żywym i zawodowo czynnym gwiazdom (piosenkarkom czy piłkarzom).

Po Ravelu (bohaterze poprzedniej książki Echenoza, obecnie tłumaczonej na polski) - Zatopek. Na podstawie także innych książek Echenoza sądzić można, że lubi on szukać w istnieniu wrodzonej łagodności, a nawet niewinności, poddanej ciśnieniu czasów. Wielu bohaterów jego powieści znosi to, co się wydarza. Bo c’est comme ça - jest tak, a nie inaczej. Ale jak już znosi, to znosi lepiej od innych. Przez tę wstępną bierność bohaterowie Echenoza są, byśmy powiedzieli nad Wisłą, nieco czescy z natury; prędzej czy później Echenoz musiał więc do "Czeskiej Lokomotywy" dotrzeć. W przypadku dobrotliwego, łagodnego Zatopka (tak o nim mówiono jeszcze za życia, "łagodny Zatopek") mamy do czynienia z biografią kogoś, kto zaznał trzech wielkich fal Historii.

Zaczął biegać pod okupacją niemiecką, największe sukcesy odnosił po nastaniu w Czechach komunizmu, i wreszcie volens nolens stał się dla Czechów jednym z symboli Wiosny Praskiej. I czwarta fala: po stłumieniu Wiosny Praskiej, w okresie represji, został zmuszony do pracy jako śmieciarz, następnie do kopania dziur pod słupy telegraficzne, a po złożeniu samokrytyki, do podjęcia pracy, ostatniej w życiu, jako niski rangą archiwista w centrum informacji sportowej. Książkę Echenoza zamyka zdanie: "Dobrze, mówi łagodny Emil. Archiwista, z pewnością na nic lepszego nie zasłużyłem".

Kandyd staje się Szwejkiem

Czy bieganie, pyta francuski krytyk, może być metaforą pisarstwa, jak jest nią tauromachia u Leirisa? Nie, to źle postawione pytanie, u Echenoza nie ma żadnej śmierci w południe, żadnych metafizycznych metafor, żadnej alegorii. Echenoz pisze, jak sobie wyobraża, że Zatopek myśli. Krótkimi zdaniami, bez wydziwiania, z minimalną, zdawałoby się, własną interwencją, tymi paroma procentami, które dzielą jego literaturę od zwykłej opowieści.

Albo inaczej: język Echenoza, pisarza wytrawnego i perfekcyjnie cieniującego niuanse codziennej francuszczyzny (ogromne wyzwanie dla tłumacza), dostosowuje się do obrazu Zatopka, jakim go Echenoz, ale może też tysiące ludzi na tamtych, pełnych po brzegi, stadionach, widzi - i jakim go bezgranicznie lubi. Dobrotliwym, naiwnym, łagodnym, wiecznie uśmiechniętym Kandydem, który przychodzi na świat niewiele od niego oczekując, zadowolony, że jest, jaki jest. Uśmiechniętym, szczerym, otwartym; wszystko, nawet jego fantastyczna zdolność do języków, chwytania ich w mig, jak leci, świadczy o otwartości i ogólnej życzliwości. A jeśli chwilami Kandyd staje się Szwejkiem, to bardzo skrytym, nieafiszującym się swą grą z władzą, choć zawsze, gdzieś po cichu, robiącym swoje i swoje wiedzącym. To przede wszystkim, że trzeba jakoś przetrwać, skoro się już na tej ziemi, w tym kraju jest. Nawet płomienne jak na Zatopka wsparcie Dubčeka, wyznanie demokratycznego credo, wydaje się bardziej rodzajem szwejkowskiej mimikry niż nagle, po długim stłumieniu, wykrzyczaną wiarą w wolność.

Całą sportową karierę Zatopka wyznacza przymus. Jako szczeniaka do uprawiania sportu zmusza go dyrekcja prężnej Baty, w której pracuje. Musi uczestniczyć w zawodach z żołnierzami Wehrmachtu. Kalendarzem startów zawodowego żołnierza Zatopka kieruje jego wojskowe dowództwo. Karierą rządzą czynniki partyjne; gdzie wolno jechać, gdzie nie wolno; w jakim biegu uczestniczyć, w jakim nie. Niekiedy swoje trzy grosze dorzucają towarzysze z bratniej partii w bratnim kraju, gdzie też się w końcu biega i chce zdobywać medale. Wywiady prasowe Zatopka pisane są odgórnie; oświadczenia i wypowiedzi dla prasy obcej - przygotowywane; po upadku Praskiej Wiosny przenosi się go jak worek z miejsca na miejsce. Tej masie dyrektyw Zatopek przeciwstawia nieredukowalną osobność; motorek w sobie, który nigdy nie gaśnie. Historia biegnie swoją drogą, on biegnie ostatecznie swoją, ona się krztusi, on biegnie dalej. Echenoz lubi pokazywać Zatopka, jak gdzieś wymyka się, pomyka wieczorem po lesie. Jest szczęśliwy. Wystarczy biec. Za-to-pek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009