Cicho, ciało! Rozmowa z mistrzynią świata w biegu 48-godzinnym

Patrycja Bereznowska: Biegło nas dwie. Ja i jakby narratorka, która obserwowała mnie z lotu ptaka. Kiedy słabłam, ona mówiła: daj spokój, to tylko mózg wymięka. Zmęczenie to ściema. Nie istnieje.

27.02.2023

Czyta się kilka minut

 / ANETA MIKULSKA
/ ANETA MIKULSKA

PATRYCJA BEREZNOWSKA: Jak mnie słychać?

MAREK RABIJ: Doskonale.

Przepraszam, podczas naszej rozmowy będę tu sobie dalej pedałować na rowerze treningowym. Ale on jest cichutki, nie będzie przeszkadzać. Lampy na pewno nie będzie słychać.

Jakiej lampy?

Za kilka dni startuję w 48-godzinnym biegu na Tajwanie. Temperatura będzie dużo wyższa niż teraz w Polsce, wilgotność również, dlatego podczas treningów w domu próbuję odtworzyć, przynajmniej częściowo, warunki, jakich się spodziewam w dniu startu. Mam lampę na podczerwień, która mnie teraz od góry lekko przygrzewa.

I tak od rana? Rozmawiamy w porze, w której większość ludzi myśli o obiedzie.

Rano biegałam. 26 kilometrów w umiarkowanie szybkim tempie. Potem było rozciąganie, a teraz dołożę kilkadziesiąt kilometrów na rowerze. Wieczorem znów będę biegać, tym razem już na bieżni. Jestem na etapie bezpośrednich przygotowań do startu, kiedy przyzwyczajam organizm do znoszenia długotrwałego wysiłku.

Bo na Tajwanie będziecie biec non stop 48 godzin?

To zależy od zawodnika. Mnie w tym czasie powinny wystarczyć trzy, cztery kilkunastominutowe drzemki. Może nawet mniej. Zwycięży ten, kto w ciągu 48 godzin pokona najdłuższy dystans. Im dłużej się wypoczywa, tym mniej czasu pozostaje na bieg, ale wypoczynek poprawia wydolność i pozwala biec szybciej. Taktyka polega więc na odpowiednim żonglowaniu czasem biegu i wypoczynku.

Ile wynosi Twój rekord w biegu 48-godzinnym.

403,3 kilometra.

Dodajmy, że to kobiecy rekord świata w tej kategorii. Żadnej kobiecie nie udało się dotąd przebiec w takim czasie więcej niż 400 kilometrów. W 2017 r. w Belfaście ustanowiłaś też fantastyczny, pobity dopiero niedawno, kobiecy rekord świata w biegu 24-godzinnym. Do równych 260 kilometrów zabrakło Ci wtedy dziewięciu metrów.

Tak. Miałam dużo frajdy z obydwu startów.

Frajdy? Jak Ty właściwie odkryłaś ultrabieganie?

Już w podstawówce zauważyłam, że przeciętnie radzę sobie w sportach zespołowych i w sprincie, błyszczę za to w biegach na dłuższym dystansie. Fascynował mnie też świat sportów ekstremalnych z tą całą narracją o pokonywaniu bólu, przekraczaniu własnych ograniczeń i walce z siłami natury. I takie tam...

Potem, już na studiach, wpadłam w świat konnych rajdów długodystansowych. Z wykształcenia jestem zootechnikiem, moją pierwszą wielką miłością były konie i zawsze chciałam mieć swojego wierzchowca. Przypadek sprawił, że trafił mi się arab czystej krwi, czyli koń, który sprawdza się świetnie w rajdach długodystansowych, rozgrywanych na dystansie od 30 do nawet 160 kilometrów. W tej dyscyplinie można jechać wierzchem, ale wolno też biec obok konia, kiedy chce się mu ulżyć. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że biega mi się w sumie przyjemniej niż jeździ. Tak zaczęłam trenować bieganie.

Mnóstwo ludzi biega, wielu marzy o maratonie, ale tylko promil dociera w tym hobby do dystansów liczonych w setkach kilometrów.

Zbieg okoliczności. Kiedyś w Janowie Podlaskim, gdzie byłam na kursie trenerskim, mieliśmy imprezę. Nazajutrz rano miał być trening. Przetańczyłam całą noc z resztą ekipą, o szóstej rano poszłam biegać, wzięłam prysznic, punktualnie o ósmej stawiłam się na zajęcia – i okazało się, że większość moich kolegów i koleżanek nie przyszła. Nie zwlekli się z łóżek. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że mogę mieć predyspozycje do sportów wytrzymałościowych, bo mój organizm nie potrzebuje zbyt wiele snu i bardzo dobrze znosi wysiłek. Mieszkałam wtedy w Ossowie pod Warszawą, a obok mojego domu prowadziła trasa dorocznego półmaratonu. Obserwowałam z okna biegaczy i zastanawiałam się, czy sama dałabym radę.

Skąd się wziął ostateczny impuls?

W końcu tak się tym zastanawianiem zmęczyłam, że wystartowałam – i wykręciłam czas dwie godziny i dziewięć minut. Niezły wynik jak na 33-letnią wówczas debiutantkę biegającą od trzech miesięcy. Potem przyszła kolej na maraton. Poszło nieźle, zaczęłam więc poważnie myśleć o ultramaratonie. Właściwie to marzyłam o tym od początku biegania, ale chciałam dać ciału czas na przygotowanie się do takiego wyzwania. W 2012 r. ­wystartowałam w kultowym bieszczadzkim Biegu Rzeźnika. Znajomy zaproponował, żebym wcześniej spróbowała swoich sił w biegu 12-godzinnym w ­Rudzie Śląskiej. No i poszło wyśmienicie, bo ze 118 kilometrami na koncie byłam trzecia wśród kobiet. Tam zrozumiałam, że ultra to mój świat. Początek przebiegłam bardzo spokojnie, żeby po 10 godzinach przyspieszyć, a ostatnie kółka biec tempem niemal sprinterskim. I do tego czułam się świetnie!

Na starcie Biegu 7 Dolin w Krynicy usłyszałem kiedyś biegacza – jak się potem okazało, zakonnika – który tłumaczył debiutującej na dystansie 100 kilometrów dziewczynie, że bieganie ultramaratonów przypomina różaniec. Zawsze jest część radosna, czyli początkowe kilometry, kiedy człowieka jeszcze rozsadza energia, ale potem przychodzi czas na część bolesną – czyli walkę ze słabością.

A na koniec część chwalebna?

Wielu biegaczy w końcówce dystansu odczuwa nagle coś na kształt zmartwychwstania. Kwadrans temu wymiotowałeś na poboczu z wyczerpania, a teraz połykasz ostatnie kilometry z lekkością, jakiej nie miałeś nawet na starcie.

Różnie z tym bywa. Mam za sobą biegi, których początek, środek i koniec wyglądały kompletnie inaczej, jeśli chodzi o moje samopoczucie. Podczas wielu najtrudniejszych startów od początku aż do mety czułam jednak wyłącznie satysfakcję. Tak było na przykład w 2019 r. na trasie Badwater. 217 km, trasa prowadząca dnem Doliny Śmierci, a potem wspinająca się wysoko w góry. Suma przewyższeń to ponad 4 kilometry, za dnia temperatury dochodzą więc do 50 stopni, ale w nocy może być przymrozek. Do tego niesiony wiatrem piasek, który wchodzi w zakamarki ciała, powodując paskudne otarcia. Mimo to od początku biegło mi się bardzo dobrze. Wręcz przyjemnie. Dopiero na ostatnich metrach przed metą dały znać o sobie problemy z oddychaniem. Myślałam, że ze zmęczenia, a to był efekt wysokości.

Utytułowany polski maratończyk Jerzy Skarżyński mówił mi kiedyś na tych łamach, że jeśli na trasie maratonu uderzasz „w ścianę”, czyli nagle doświadczasz kompletnego wyczerpania, to znaczy, że się źle przygotowałeś do startu.

Zgodzę się, jeśli mówimy tylko o dystansie maratońskim. Bo biegnąc ultra, trzeba być już przygotowanym, że kryzys prędzej czy później nadejdzie. Pytanie brzmi: ile razy, jak bardzo będzie dotkliwy i jak szybko minie? Nie da się przygotować fizycznie do biegu na dystansie 200 kilometrów w taki sposób, żeby uniknąć wyczerpania. Można się natomiast nauczyć znosić ten wysiłek. Lekceważyć ból. Zabawa zaczyna się zwłaszcza po 100 czy 150 kilometrach, kiedy organizm jedzie już na oparach. Powyżej pewnego progu zmęczenia biegnie się już głową, nie nogami.

To kiedy głowa włącza się w bieg u mistrzyni świata, która w ciągu doby potrafiłaby bez snu i praktycznie bez przystanków dobiec z Krakowa do Wrocławia?

Jeśli masz na myśli sytuację, kiedy podczas biegu odpływam dokądś w myślach – to nigdy. Bieganie od pewnego poziomu wiąże się już z koniecznością ustawicznego kontrolowania tempa, samopoczucia, planowania przystanków i jedzenia, a w przypadku startów ultra – również odpoczynku. Muszę też pilnować, co robią rywalki, a czasem i takich drobiazgów jak listwy chroniące okablowanie rozłożone przy trasie biegu – bo można się o nie potknąć i zrobić sobie krzywdę. Mało to ezoteryczne, ale najlepsze rezultaty miałam właśnie na zawodach, podczas których byłam w stu procentach „tu i teraz”, skupiona wyłącznie na bieganiu. Często słyszę pytanie, czy się nie nudzę, biegając w kółko przez dobę czy dwie. A ja wtedy nie mam wolnej chwili na nudę. Muszę być ciągle skupiona na taktyce i samopoczuciu.

Ale na treningu chyba bujasz sobie czasami myślami w obłoczkach?

Trenuję dla określonych efektów, a żeby je wypracować, również muszę się stale kontrolować. Kiedy nie jestem na etapie bezpośrednich przygotowań do startu i biegam dla utrzymania ogólnej wydolności, lubię w trasie posłuchać podkastów. Ale na zawodach? Nie potrafiłabym się chyba skupić na treści.

A co z wewnętrznymi głosami, które podczas prawie każdego ultramaratonu szepczą, żeby dać sobie spokój? Amator jak ja, biegający po to, żeby dowlec się do mety, w pewnym momencie słyszy diabliki: „Przecież nic się nie stanie, jeśli w tej chwili zejdziesz z trasy, rodzina wybaczy”.

Mnie bardzo motywują starty w barwach narodowych. Świadomość, że biegnę z orzełkiem na piersi, znaczy dla mnie bardzo dużo i diabliki to czasem wykorzystują, próbując zaszczepić mi obawy, czy sprostam zadaniu. Wymagające są także starty drużynowe, kiedy wiem, że mój start idzie na konto drużyny i nie mogę zawieść. Więc diabliki nie mają ze mną lekko. Bo ja uwielbiam rutynę. Jestem też z natury osobą zdyscyplinowaną i zorganizowaną. Nawet gdy startuję treningowo w krótkim biegu gdzieś w mojej okolicy...

Przepraszam, ale muszę dopytać. Czym jest właściwie dla Ciebie „krótki bieg”?

Choćby pięć kilometrów. Oczywiście biegnę ten dystans o wiele szybciej niż te, w których się specjalizuję. Niektóre z takich startów okazują się trudniejszym doświadczeniem od maratonu, bo nigdy nie odpuszczam.

Ile kilometrów przebiegasz tygodniowo?

W tej chwili około dwustu, ale – jak już mówiłam – jestem na finiszu przygotowań do poważnego startu. Zdarza mi się na tym etapie treningu przekraczać 220 km tygodniowo. Biegam wtedy nawet dwa razy dziennie albo kumuluję długie wybiegania na weekend. Wtedy na przykład w sobotę rano startuję w biegu na dystansie pięciu kilometrów, po którym już sama dobijam do 40 kilometrów. I nazajutrz drugie 40 kilometrów. W okresie między startami zwykle schodzę do 160-170 kilometrów tygodniowo.

Codzienność sportowca zawodowego.

Nie uważam się za zawodowca. Jestem w kadrze Polski, miewam nawet sponsorów, ale wciąż utrzymuję się z pracy w wyuczonym zawodzie zootechnika. Bieganie to mój styl życia. Mam oczywiście potrzebę rywalizacji, kocham wygrywać, ale w gruncie rzeczy liczy się dla mnie tylko to, czy w danym momencie dałam z siebie wszystko. Jeśli poleciałam na sto procent i to zaowocowało rekordem świata, to oczywiście wspaniale. Ale jeśli moje sto procent wystarczyło tylko na piąte miejsce – też będę zadowolona. Biegi ultra mają właśnie taką specyfikę. Tutaj się walczy bardziej ze sobą niż z rywalami. Pytano mnie niedawno, z kim się zmierzę na Tajwanie, i nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie sprawdziłam nawet listy startowej. Na pętli będę więc ścigać głównie samą siebie.

Na pętli?

Tak. Jedno okrążenie to 660 metrów.

Dosyć nużące, nieprawdaż?

Dlaczego? Trasa prowadzi ponoć ścieżkami malowniczego parku.

Przez 48 godzin będziesz się kręcić w kółko!

Biegi trialowe, czyli z punktu do punktu, są oczywiście ciekawsze krajobrazowo. Starty na pętli zapewniają z kolei lepszy kontakt z serwisem. Pod ręką masz swój zespół wsparcia, jedzenie, masażystów, lekarzy – gdyby zaszła taka potrzeba. Jest bezpieczniej, można się skupić na wyniku. A na samej bieżni odbywa się wielki teatr, gra nerwów i pozorów, bo stawka nie jest rozciągnięta i wszyscy się nawzajem bacznie obserwujemy. Udaję silniejszą, niż jestem, żeby zniechęcić rywala albo zmusić go do biegu ponad jego możliwości.

Coś odgrywasz sama przed sobą?

Pętla pozwala sprawdzić, czy w bieganiu lubisz samo bieganie. Bo jeśli robisz to raczej dla widoków czy kontaktu z innymi biegaczami, z którymi możesz pogadać na podejściach, wówczas z pewnością wybierzesz starty trailowe. Biegi na krótkiej pętli mogą być również dobrym miejscem debiutu dla kogoś, kto chce się po raz pierwszy zmierzyć z dystansem ultra i na przykład nie wie, jak się będzie czuć samemu w nocy w lesie lub na odludziu. Gdzie ukończyłeś swój pierwszy bieg ultra?

Nie ukończyłem. Startowałem dwa razy. Za każdym razem kolano odmawiało współpracy na mniej więcej 70. kilometrze.

I zapewne musiałeś jeszcze na tej bolącej nodze doczłapać do najbliższego punktu kontrolnego, skąd organizatorzy zawieźli cię na start. Na pętli zszedłbyś po prostu z bieżni.

Poddałbym się wcześniej, skuszony bliskością namiotów z komfortowym łóżeczkiem.

Oczywiście. Świadomość, że po każdym okrążeniu możesz komfortowo skończyć bieg, bywa niebezpieczna dla zawodnika. To część tej przebiegłej gry. Zwłaszcza pod koniec, kiedy niektórzy zasypiają na stojąco.

Ile trwał najdłuższy bieg w Twojej karierze?

Trzy doby.

A ile z tego przespałaś?

Łącznie około 45 minut, ale mam wątpliwości, czy można to w ogóle nazwać snem. Zapadam w stan dziwnej półświadomości, czuję swoje ciało, zapachy, wyraźnie słyszę rozmowy w pobliżu. W zeszłym roku, podczas startu w biegu 48-godzinnym, musiałam się położyć z powodu silnego bólu żołądka. Było mi na przemian zimno i gorąco. Wierciłam się, aż w końcu stwierdziłam, że nie ma sensu się tak dłużej męczyć. Przebrałam się i wróciłam na trasę. Myślałam, że trwało to chwilkę. Okazało się, że przeleżałam tak trzy godziny.

Miewasz na trasie halucynacje?

Nie. Najbliżej nich byłam chyba podczas biegu 24-godzinnego we francuskim Albi. Miałam wtedy wrażenie, jakby biegło nas dwie. Ja i narratorka, która obserwuje mnie z lotu ptaka. Kiedy słabłam, ona mówiła: daj spokój, to tylko mózg wymięka. Zmęczenie to ściema, nie istnieje. Ostatecznie dobiegłam jako trzecia.

Większość niebiegających nazwałaby to masochizmem.

A dla mnie to życie w zgodzie z własnymi marzeniami. Uwielbiam doprowadzać się do stanu, kiedy całe moje ciało krzyczy: już nie. Wtedy głowa odpowiada: o nie, moja droga, jeszcze nie, jeszcze nie koniec. Wielki sport nie istnieje bez przekraczania własnych granic.

To jak się przekracza granice?

Trzeba kazać się ciału po prostu zamknąć. Ma siedzieć cicho i słuchać głowy. Ale głowa musi pamiętać o priorytetach. W zeszłym roku podczas mistrzostw świata w Weronie powtarzałam sobie, że mój organizm to robocik, któremu wydaję polecenia, a on nie może nie posłuchać. W pewnym momencie spojrzałam na zegarek. Do końca biegu zostało równo osiem godzin. „Dobra, czyli została jeszcze dniówka do zrobienia i potem fajrant” – pomyślałam. Byłam druga, ale ciągle przyspieszałam. W końcu udało mi się zrównać i następnie wyprzedzić prowadzącą Francuzkę. Wtedy ogarnął mnie strach, że ona również przyspieszy i odbierze mi prowadzenie. Na szczęście szybko sama siebie w myślach opieprzyłam: „To jest właśnie moment, do którego się przygotowywałaś od miesięcy. Tego chciałaś, więc teraz nie panikuj”. Po kilku pętlach zobaczyłam, że Francuzka płacze, i już wiedziałam, że nie będzie w stanie dotrzymać mi kroku.

Tobie nie zdarzyło się płakać?

Jeszcze nie. Ale co z tego? Mam w karierze trzy starty, które wspominam jak koszmar. Mistrzostwa Polski w Supraślu. Bieg 24-godzinny w Chinach. Pierwsza przymiarka do ultramaratonu wokół węgierskiego Balatonu. Potworne problemy żołądkowe, wymioty, dreszcze, osłabienie. Każdy z tych biegów ukończyłam. Na Węgrzech byłam druga wśród kobiet. W Chinach trzecia. W Supraślu czwarta. Sukcesem było oczywiście dotarcie do mety, ale poza zmęczeniem doskwierała mi też bezsilność. Bo zrobiliśmy wszystko jak należy, po czym szyki pomieszał nam pewnie jakiś wirus. ©℗

PATRYCJA BEREZNOWSKA jest wielokrotną mistrzynią świata i Europy w biegach 24- i 48-godzinnych. W 2019 r. ustanowiła kobiecy rekord ultramaratonu Badwater, uważanego za najtrudniejszy bieg świata, poprawiając najlepszy żeński czas aż o półtorej godziny. Jest doktorem nauk rolniczych w dziedzinie zootechniki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2023