Polska z ubekiem w tle

Pierwszym komunistycznym ministrem, który pojawił się na ziemiach powojennej Polski, był Stanisław Radkiewicz, kierownik resortu, a następnie ministerstwa bezpieczeństwa publicznego. Dlatego też zrozumienie historii Polski po 1944 r., jeśli pozbawić ją wątku dotyczącego działalności służb specjalnych, jest niemożliwe.
 /
/

Jednak tocząca się na ten temat dyskusja staje się niekiedy karykaturą minionej rzeczywistości. Historycy zajmujący się dziejami Polski po 1945 r., wykorzystują od lat w pracach materiały byłych służb specjalnych. Wyniki tych badań: liczne publikacje, zwłaszcza firmowane przez wydawnictwo IPN, w których powojenna rzeczywistość jest opisywana i wyjaśniana na wiele sposobów, pozostają jednak niezauważone. Nic w tym dziwnego, są to prace kierowane do osób zajmujących się zawodowo historią lub interesujących się tą problematyką. Szkoda, że ignoruje się je także w publicznych dyskusjach.

Powołane w styczniu 1945 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego stawiało sobie za cel kontrolowanie i podporządkowanie społeczeństwa. Metody były dowolne, aż po tortury i morderstwa. Uświadomienie sobie, kim byli ludzie resortu i tworzone przez nich struktury, jest istotne także dlatego, że metody te akceptowały najważniejsze osoby w państwie. Swobodnie kwitły więc bezkarność i demoralizacja. W polu pracy resortu znalazły się wszelkie środowiska uznane za wrogie, wśród których Kościół zajmował miejsce szczególne. Przyjrzenie się strukturze tych działań pozwoli poznać miejsce, jakie przewidywano w ubecko/esbeckiej rzeczywistości dla tajnych współpracowników.

Resort od podglądania

Praca resortu przypominała polowanie. Kierownictwo "wymyślało" operację, dotyczącą pojedynczego człowieka czy grupy ludzi. Przyczyną było podejrzenie o wrogie działanie wobec państwa, czyli sprzeciw wobec rzeczywistości, wyrażany na różne sposoby: od działalności politycznej po założenie kolorowych skarpetek. Sprzeciw podejrzanych był przejawem tęsknoty za wolnością, opowiedzeniem się za wartościami uznawanymi za najlepsze. Zadaniem resortu było te wartości zniszczyć. To początek rzeczywistości, w jakiej pojawiają się TW.

Wymyślenie sprawy, jej rozwój i umożliwienie represji było zadaniem funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa/Służby Bezpieczeństwa, a powodzenie całości zależne od użyteczności zebranych informacji. "Praca" polegała na zakładaniu podsłuchów w mieszkaniach i lokalach, gdzie "podejrzana" osoba przebywała, podsłuchiwaniu rozmów telefonicznych, inwigilacji korespondencji, obserwowaniu życia, choćby tego najbardziej intymnego. Dla pracowników resortu była to część ich "normalnej" pracy. Jak pokazuje film Macieja Gawlikowskiego "Zastraszyć księdza", ich ocena ohydy wykonywanych wówczas zadań do dziś pozostawia wiele do życzenia.

Jednym ze źródeł pozyskiwania informacji były osoby niebędące pracownikami resortu. Ważną grupą, nierejestrowaną jako TW, byli np. działacze partyjni, dla których udzielanie informacji UB/SB było oczywistością. Inną grupą byli TW. Osoby kwalifikowane do współpracy najczęściej znajdowały się w zasięgu zainteresowań UB/SB na długo wcześniej, nim doszło do podpisania zobowiązania. Zbierano o takiej osobie informacje, szukano słabych stron, podglądano. Praca UB/SB skupiała się bowiem, co trzeba nieustannie powtarzać, przede wszystkim na tym, co każdy człowiek chce ukryć: na jego słabościach i przewinieniach. Celem tych działań było zło i w oparciu o nie analizowano przydatność człowieka dla resortu. Zakres działań uruchamianych dla realizacji tego celu i środków na nie przeznaczanych był porażający - MSW było drugim, po MON, najbardziej dotowanym ministerstwem.

Donosy i inne źródła

Wśród tych, których wybierano na "ofiary" polowania, zdarzali się silni i słabi, nierzadko próżni, za ambitni albo po prostu głupi, naiwni czy zbyt gadatliwi. Byli też ludzie źli. Zbrodnią komunistycznego systemu było wykorzystywanie tego, co w człowieku złe, przeciwko temu, co w ludzkiej naturze najlepsze. Demoralizowano słabych, nagradzano zło - to był kontekst zjawiska określanego mianem współpracy. Przywoływane często w przypadku Kościoła przyczyny współpracy: worek, korek i rozporek, były przecież zachowaniami nieakceptowanymi, a przez to skrywanymi. W scenariuszu komunistycznym nie wystarczyło wyznać grzechy spowiednikowi, należało "tłumaczyć" się z niego uzurpującym sobie prawa do ludzkiej duszy i jej słabości funkcjonariuszom UB/SB. Jest coś ohydnego w każdym elemencie tej układanki. Uzurpatorski charakter esbeków, a wcześniej ubeków, do kierowania ludzkimi losami powinien być pamiętany.

Kolejną kwestią jest zakres współpracy agentów: od prób wymigania się od przyjętego zobowiązania, przez sabotowanie czy przekazywanie informacji zdaniem TW nieistotnych, aż po gorliwe donoszenie także dla uzyskania jakichś korzyści (pieniądze, uniknięcie kompromitacji). Tu nie ma jednego scenariusza.

Podpisywaniu zobowiązania towarzyszyły różne działania, także bicie, groźby, zastraszanie, szantażowanie, ustawianie człowieka w sytuacji bez wyjścia. Zdarzało się i dobrowolne podejmowanie współpracy. W każdym miejscu rekonstrukcji procesu przekształcania człowieka w TW należy podkreślać podłość wszelkich działań podejmowanych przez MBP/MSW. Widać więc, że mechaniczne przepisywanie treści dokumentów znajdujących się w archiwach IPN kompromituje warsztat badacza. Nie wystarcza też do zrozumienia rzeczywistości, w jakiej pojawiają się TW. By poznać stopień ich zaangażowania, konieczna jest weryfikacja informacji i analiza jej ważności. Zdarzało się, że donoszono więcej, aniżeli wymagał "opiekun" z resortu, ale bywało, że donosy zamieniały się w laurki tych, na których donoszono. Czasem donosy były powtórzeniem informacji ogólnie znanych albo zmyśleniem (papiery z IPN-u nie wytrzymują konfrontacji z innymi źródłami). Nim zachłyśniemy się kolejnymi dokumentami "prosto z IPN", warto mieć to wszystko w pamięci.

Karykatura rzetelności

Osobnym problemem jest analiza tego, jak sam TW postrzegał swoje "donoszenie": na ile było to świadome działanie, na ile przekonanie, że uczestniczy się w grze, w której można osiągnąć wymierne korzyści, np. dla Kościoła; ile z osób zakwalifikowanych jako TW w ich rozumieniu "ewangelizowało" funkcjonariuszy, a nie donosiło. Takie pytania muszą być brane pod uwagę, nim zostanie opublikowana kolejna informacja o tym, że ktoś był świadomym i dobrowolnym donosicielem. Musi się tak stać zwłaszcza wtedy, gdy dawny TW, rzekomy czy prawdziwy, zaprzecza informacjom. Nie może być tak, że niezdrowa ciekawość rodem z magla okazuje się bardziej istotna niż spokojne podejście do przeszłości, która była znacznie bardziej skomplikowana, aniżeli prezentowany obraz PRL z TW na pierwszym planie.

Gdy zadać pytanie, dlaczego dochodzi do ujawniania w sposób dowolny i chaotyczny, przeczący jakimkolwiek zasadom zarówno pracy naukowej, jak dziennikarskiej, informacji o TW, często udzielana odpowiedź brzmi: "w imię prawdy". Ale to, co odsłania "prawda" o agentach, jest karykaturą rzetelnej wiedzy o tym fragmencie powojennej polskiej rzeczywistości. Skupianie całej uwagi na TW przesłania instytucję, której byli jedynie fragmentem, zasłania zasadnicze struktury i mechanizmy zła, którego byli wytworem.

Nie chodzi o usprawiedliwianie TW, ale pokazanie, że obraz Polski z ubekiem w tle nie jest prawdziwy. Ten trudny temat polskiej historii powinien być prezentowany w sposób naukowy, czyli uwzględniający wszystkie fragmenty pogmatwanej rzeczywistości PRL-u, i przez to stawiający problem TW we właściwym świetle. Jednak przygotowanie takiej publikacji wymaga czasu, cierpliwości i dobrej woli. Tylko tyle i aż tyle.

Dr BOŻENA SZAYNOK jest pracownikiem Uniwersytetu Wrocławskiego, historykiem specjalizującym się w najnowszej historii Polski, dziejach ludności żydowskiej w Polsce po wojnie i stosunkach międzynarodowych. Wydała m.in.: "Pogrom Żydów w Kielcach. 4 VII 1946 r.", "Ludność żydowska na Dolnym Śląsku w latach 1945-50". Wkrótce ukaże się jej książka o stanowisku Polski wobec państwa Izrael w latach 1948-67.

W ostatnim czasie na temat lustracji pisali u nas: Krzysztof Kozłowski i Jan Widacki (nr 24) o inwigilacji Kościoła; Wojciech Frazik i Filip Musiał (nr 26) - polemika; Wojciech Polak (nr 28) i abp Józef Życiński (nr 29) - o sprawie o. Władysława Wołoszyna SJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2006