Polska z dźwigu widziana

Krzysztof Król, działacz związkowy: Mówią, że idzie kryzys. Mnie to śmieszy. Bo w mojej branży kryzys jest zawsze. Tu panują XIX-wieczne relacje pracy.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

 / ARCHIWUM PRYWATNE
/ ARCHIWUM PRYWATNE

RAFAŁ WOŚ: Co to jest Tyra16Challenge?

KRZYSZTOF KRÓL: To jest inicjatywa, żeby robić rap ludzi pracy w czasie wirusa.

Jak hot16challenge2?

Inaczej, bo nie jest po to, żeby walczyć z „ostrym cieniem mgły”. Tylko z biedą i wyzyskiem, który jest powszechny.

Słuchałem paru kawałków. Jeden – Pana autorstwa – leci tak: „Twój ból jest lepszy niż mój / Twoja kariera jest lepsza niż moja robota frajera”. Z kolei w tym – na nutę „Patointeligencji” Maty – jest taki fragment: „Mój ziomo co w kabinie na dźwigu siedzi od poranka / po godzinie roboty chce walić w szybę głową baranka / my to patobudowlanka”.

To są uczucia towarzyszące siedzeniu w kabinie. Izolatka w więzieniu to surowa kara, natomiast w polskich realiach gospodarczych spędzanie dnia w kabinie żurawia wieżowego lub tira to praca na lepszym poziomie. Ciekawe, ilu z czytelników siedziało kiedyś 12 godzin w kabinie dźwigu.

Pewnie niewielu.

No właśnie. To jest rzeczywistość społeczeństwa klasowego. Żyjemy niby w jednym miejscu, mówimy w tym samym języku, a nie wiemy o sobie nic. Mijacie te budowy codziennie. To niby jest zaraz za płotem. Zupełnie inny świat niż ten, w którym żyjecie.

Cco widać z takiego dźwigu? Jak wygląda stamtąd Polska. Przed covidem i po.

Mówią, że idzie kryzys. Ale mnie to śmieszy. Bo w mojej branży kryzys jest zawsze. W ogóle dla pracowników szeregowych – kryzys jest zawsze. Tu panują XIX-wieczne relacje pracy.

Rozumiem, że te „XIX-wieczne relacje” to taka fraza. Licentia poetica.

Nie, żadna licentia. To jest prawda. U nas normą jest 12-godzinny dzień pracy.

Ale przepisowo powinno być osiem godzin.

Przepisowo to my chcieliśmy wydobyć od Ministerstwa Rozwoju rozporządzenie, które by pozwalało mierzyć faktyczny czas pracy operatora żurawia. Żeby był tachometr. Nie zgodzili się. Dali nam bardziej ogólne rozporządzenie. Ale i ono nie jest na 90 proc. budów respektowane. No więc się pracuje. Po 250-270 godzin miesięcznie.

Ale przynajmniej się dobrze zarabia?

Z zarobkami sprawa jest bardziej skomplikowana. Nie da się mówić o jednolitych poborach w budowlance, bo mamy bardzo – nawet jak na Polskę – wolnorynkowe realia. Tu jest pełen przekrój wszystkich rozmaitych form zatrudnienia. Możesz być na czarno. Możesz być na samozatrudnieniu. Możesz być też zatrudniony, ale oficjalnie masz najniższą pensję, a resztę pod stołem. Możesz mieć zlecenie, żeby mieć składki na ZUS, a reszta pod stołem. Różnice są olbrzymie. Operatorzy są uważani za najlepiej opłacanych budowlańców. Ci na dole, czyli cieśle, zbrojarze albo murarze, robią zazwyczaj na akord. Taki murarz też może dociągnąć do 6 tys. miesięcznie, tak jak operator. Ktoś powie, że nieźle. No ale to jest właśnie kosztem tych 250-270 godzin.

Ciężko.

Bo to jest ciężka praca. W deszczu, śniegu, upale. Albo, tak jak ja, w ciasnej kabinie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Ta praca niszczy: fizycznie i psychicznie. Ja mam czterdzieści lat. Mówią mi inni robotnicy, że wyglądam na trzydzieści. Ja im tłumaczę, że to dlatego, że ja nie dałbym rady pracować 270 godzin w miesiącu, więc pracuję rzadziej, jako zastępca, gdy inni są na zwolnieniu. Ale ja nie jestem ślepy i widzę tych ludzi wokół mnie. Jak wracasz po ciężkiej pracy do domu, to nie czytasz poezji.

I nie gotujesz jarmużu na parze.

Jedyne, czego pragniesz, to szybkie uzupełnienie kalorii i łatwa rozrywka. Więc żresz, co popadnie. Byle słodkie albo tłuste, bo to najszybciej działa. Do tego trzy piwka, żeby się zresetować i zapomnieć o fizycznym bólu i upokorzeniu. Jak ktoś jest bardziej ogarnięty, to jeszcze jakaś prostytutka w weekend. Ktoś powie, że żyjemy jak świnie.

A żyjecie?

Tak. Trudno, żeby było inaczej. Musimy żyć z konsekwencjami takiego funkcjonowania. Więc potem jesteś grubasem, masz zmarszczki, chorujesz, masz problemy ze znalezieniem dziewczyny czy utrzymaniem związku z żoną, bo on ci się rozpadnie przez brak kontaktu. Nie masz też kontaktu z dziećmi. To jest potem szybkie pikowanie. Koło pięćdziesiątki masz pierwsze poważne schorzenie, przed sześćdziesiątką musisz się wycofać z lepiej płatnych robót. W związku z tym lepszego niż obecnie już mnie nie zobaczycie. Trzeba się cieszyć chwilą. To są skutki tych 250-270 godzin tyry miesiąc w miesiąc. Ale to nie jest przypadek. To jest specjalnie tak zorganizowane.

Co to znaczy?

Budowlanka to branża oparta na pracownikach wyrwanych z korzeni. Podwójnie wyalienowanych. Ostatnie pięć lat to jest stały wzrost liczby Ukraińców na budowach. Stawiam, że za pięć lat to będzie branża wyłącznie migrancka.


Czytaj także: Widok z żurawia - reportaż Krzysztofa Storego


Ale nawet przed pojawieniem się Ukraińców polska budowlanka opierała się na migrantach wewnętrznych. Tu jest bardzo mało ludzi z miasta, którzy po robocie jadą sobie do domu tramwajem. Taki pracownik nie jest potrzebny, bo on nie chce pracować dłużej niż 8 godzin, ma jakieś życie poza pracą. Lepszy jest przyjezdny. Albo dowieziony na dniówkę z różnych wiosek i miasteczek w Wielkopolsce lub taki z jeszcze dalszych okolic, co śpi pod miastem na kwaterze i jeździ do siebie na weekendy albo raz w miesiącu. To skutkuje wyalienowaniem i w jednym, i w drugim miejscu. Ale takie skoszarowanie jest dobre dla pracodawcy, bo ludzie jak mają do wyboru wrócić na kwaterę po 10 godzinach albo zrobić jeszcze dwie, to zrobią te dwie. Pracują sześć dni w tygodniu, bo dwudniowy weekend na kwaterze na peryferiach nieznanego miasta jest stratą czasu. Sam tak robię, jak jadę czasem na „delegację” do Niemiec.

Mówił Pan o tych migrantach z Ukrainy. Są konflikty? Zarzuty, że odbierają pracę?

To nie tak działa. Oczywiście, wszyscy wiedzą, że Ukraińców ściąga się tu po to, żeby pracowali taniej i dłużej. I pracują. Normą jest u nich 16-18 zł za godzinę. Jak Ukrainiec dobije do 20 zł, to jest święto. Polak ma w analogicznej sytuacji raczej 20-24 zł. Ale to nie jest żadna wrogość na zasadzie „zabierają robotę”. Mi płacą Polacy, a nie Ukraińcy. Raczej nam ich szkoda, bo ich cisną jeszcze bardziej niż nas. I życzymy im, żeby pojechali do tych Niemiec – tak jak straszą nasze probiznesowe media. Niech pojadą i zarobią jak ludzie, a nie tak jak u nas.

Ale konflikty są?

Są. Ale nie idą po linii Polak–migrant. Tylko pomiędzy pracownikami z różnych brygad, z różnych firm podwykonawczych. I to znowu nie jest przypadek, tylko konsekwencja bardzo wolnorynkowych relacji w polskiej branży budowlanej. Ja siedzę na górze i można powiedzieć, że widzę to stamtąd lepiej (śmiech).

I co widać?

Tam pod dźwigiem normalnie walczą ze sobą różne brygady budowlane. Choć pracują na jednej budowie, to każda może mieć innego szefa, inną organizację i co jeszcze ciekawsze – być inaczej opłacana. Operator pracuje na czas, więc jemu zależy, żeby było jak najmniej roboty i żeby nikt nie miał do niego pretensji, że coś źle zrobił. Z kolei ci na dole – na przykład zbrojarze – chcą ukręcić jak najwięcej stali. Bo są płaceni od tego, ile roboty wykonają. Więc już jest pierwsze pole konfliktu.

Na dodatek te różne brygady walczą o dostęp do dźwigu, bo pod jednym dźwigiem działa zbyt dużo ludzi, którzy nie są w stanie pracować, jeżeli nie mają na czas przetransportowanego materiału, np. cegieł ze składowiska na strop. W takich warunkach nie ma szans na powstanie między pracownikami jakiejś solidarności. Jak ją tworzyć, gdy każdy pracuje na innych zasadach? Dlatego to tak wygląda. Nie tylko w budowlance. W fabrykach dużych koncernów jest podobnie. W Volkswagenie pod Poznaniem jest 12 grup płacowych dla robotników. Plus cztery dla pracowników wypożyczanych z agencji pracy tymczasowej. To ma rozbijać jedność.

Co jeszcze widać z dźwigu?

Prawdziwym mistrzostwem świata jest kierownictwo. Ja na dobrą sprawę nigdy nie wiem, ilu mam kierowników. Czasem czterech: kierownik budowy, mój pośrednik, właściciel dźwigu i główny wykonawca.

I to jest za każdym razem inna osoba?

Czasem bywa, że główny wykonawca ma swój dźwig. Wtedy jest trzech. Ale co do zasady, to kierownictwo jest tu rozproszone. Ktoś powie, że bajzel. Gdzie tam! To metoda. Bo jak kierownicy czegoś chcą ode mnie, to nagle z żądaniami może występować czterech różnych facetów. Nic ich nie obchodzi, że domagają się ode mnie sprzecznych rzeczy. Ale jak ja coś chcę od nich, to nagle się okazuje, że kierownika w ogóle nie mam.

Jakiś przykład?

W poniedziałek poszedłem do roboty i zatrzasnęła mi się kabina. Ale tak kompletnie, że nie mogłem z niej wyjść, bo żurawie wieżowe na polskich budowach są z zasady w tragicznym stanie technicznym. No to siedzę tam na górze, jest godzina 12 i dzwonię do mojego pośrednika. A on mi na to, że nic nie wie i że będzie dzwonił do kierownika budowy. Potem mówi, że kierownik budowy mu obiecał, że do 16 będzie serwis.

I przysłał?

Gdzie tam! 16 mija, serwisu nie ma. A ja o 17 mam schodzić. No to w końcu wygiąłem okno i z okna dźwigu wyszedłem na wysięgnik. Z wysięgnika na wieżę. To jest jakieś 40 metrów w dół, dla mnie nie problem, bo nie mam lęku wysokości. Ale przykładowo 50-letni operator z nadwagą i z chorym kręgosłupem – co w tej branży jest normą – już nie da rady wykonywać takich akrobacji na wysokości, żeby móc wrócić do domu czy zdążyć na wizytę u dentysty. Dentysty, który nie czeka w nieskończoność na pacjenta, tak jak my musimy czekać na gruszkę z betonem, która często zamiast o 16 przyjeżdża o 19.

Behapowiec się nie przyczepił?

Behapowiec to jest jeszcze osobna historia. Generalnie jego zadaniem na budowie jest zarobienie na siebie i na generalnego wykonawcę. Daje więc kary podwykonawcom, którzy próbują je przerzucać na pracowników. W tym wypadku na drugi dzień straszył mnie mandatem za wyjście na wysięgnik. Do tego potem dzwoni kierownik i mi mówi, że ludzie mu donoszą, że ja byłem pijany i uciekłem z budowy. Stara śpiewka. Każdy kierownik, jak ma problem z ogarnięciem pracowników, to zwala na nich, że byli pijani.

Ale wracając do tamtego dnia, mówię mojemu kierownikowi, że to ja powinienem usłyszeć jego tłumaczenia, dlaczego przez pięć godzin nie mógł mi załatwić serwisu. Na co on, że to nie jego zadanie. Ta historia powtarza się w różnych wariantach. Jak oni czegoś chcą od ciebie, to jest ich czterech. Ale jak ty ich pytasz, na przykład czemu pieniądze się spóźniają, to słyszysz zawsze: „wiesz, od pieniędzy to nie ja jestem…”.

Przez ostatnich parę lat krążyło takie przekonanie, że w czasach dobrej koniunktury i niskiego bezrobocia „mamy rynek pracownika”.

Ja nie mam ani obiektywnego, ani subiektywnego przekonania, że siła przetargowa pracowników jest większa. W ostatnich latach – tych tzw. dobrych – płace wzrosły może o 20 proc. A i to nie wszędzie. Jak gadam o tym ze starszymi kolegami, to oni mówią, że te ostatnie dwa-trzy lata może przypominały trochę okres 2006-08. Ale czy to jest dużo? Nawet jeśli się uzna, że to był ten „rynek pracownika”, to mamy taki schemat: 10 lat „rynku pracodawcy”, potem dwa pracownika, potem znowu 10 lat pracodawcy. Tak to wygląda z naszej perspektywy.

A teraz znowu idzie kryzys.

Już słyszę, że komuś tam obcięli godzinową stawkę z 24 do 20 zł. Tu nie ma i nie było żadnych – nawet nieskutecznych czy zblatowanych z kierownictwem – związków zawodowych. Tu ludzie w ogóle nie są w stanie sobie wyobrazić sytuacji, w której można się postawić i domagać jakiegoś „postojowego”. Z drugiej strony, oni widzą, jak ich znajomi tracą pracę. I wtedy się cieszą, że w ogóle mają tę robotę. Na razie roboty jest dużo. Wygląda trochę na to, że w budowlance żadnego kryzysu nie ma. Nawet jak był wirus, to nie było przestojów. Cały czas stawiają się nowe dźwigi. Ale ludzie są wbici w ziemię. Jeszcze jest paru starszych majstrów, którzy pamiętają czasy sprzed 1989 roku. Były dla budowlanki najlepsze w historii.

Czytelnikom trudno będzie w to uwierzyć.

Patrzycie na życie innej klasy społecznej przez okulary własnej klasy. I myślicie pewnie, że na budowach to jest tak jak u was w biurze, tylko więcej na świeżym powietrzu. I że kiedyś za komuny to był syf, a teraz jest znośnie. Zapewniam was, że jest inaczej. A jak ktoś podnosi krzyk, że tak być nie powinno, to się mówi: „A co ty, w PRL-u chcesz żyć?”. Gdyby budowlaniec się nad tym głębiej zastanowił, to by krzyknął: „Tak! Chcę!”. Ale jeśli nie uwierzycie, to wasza sprawa. Niejedyna to sytuacja, w której głos robola zostanie zignorowany.

Czemu tak jest?

Bo wasz ból jest większy niż mój?

A poważnie?

Ludzie nie lubią mówić, że są w syfie, nawet jeżeli mają tego świadomość. Chcą zachować choć resztki godności. Części pracowników wydaje się, że są twardzi. Myśli taki, że jak wyciągnie 6-10 tys. miesięcznie, waląc po 300 godzin, to jest bogaczem. A przecież drobny przedsiębiorca jak ma 15 tys., to mówi, że przymiera głodem. A duży jak ma 50 tys., to idzie do rządu po pomoc, bo ledwo wyrabia. Ostatecznie ten mój przekaz jest o realiach i pewnie nawet w interesie pracowników. Ale przy obecnym stanie świadomości robotnicy tak siebie nie interpretują. Dlatego – wracając do rapu, od którego zaczęliśmy – proletariaccy raperzy wolą gadać o imprezach i dupach. Jakby byli królami życia. Ale prawda jest taka, że nie są, bo kończy się weekend i zaczyna praca. ©℗

 

KRZYSZTOF KRÓL pracuje jako operator dźwigu na poznańskich budowach. Działa w związku zawodowym Inicjatywa Pracownicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020