Polska dyskretna kontra Polska misyjna

O jakim państwie myśleli twórcy III RP i czy udało im się te marzenia spełnić? Nie można wiarygodnie reklamować w świecie "polskiej drogi do wolności" i godzić się na tortury w tajnych więzieniach na własnym terytorium.

31.05.2011

Czyta się kilka minut

"Po 1989 r. chciano budować Polskę bez pompy i wielkich parad, bez kombatanctwa i zadęcia. Symbolem tej Polski skromnej niech będzie Janusz Onyszkiewicz, który jako szef MON jeździł do pracy... na rowerze" / fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta /
"Po 1989 r. chciano budować Polskę bez pompy i wielkich parad, bez kombatanctwa i zadęcia. Symbolem tej Polski skromnej niech będzie Janusz Onyszkiewicz, który jako szef MON jeździł do pracy... na rowerze" / fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta /

Przejmując w konsekwencji wyborów 4 czerwca 1989 r. odpowiedzialność za Polskę, nowe elity musiały skonfrontować się z pytaniem, jaki kraj chcą budować? W przemówieniu sejmowym wygłoszonym 24 sierpnia 1989 r. Tadeusz Mazowiecki zapowiadał: "musi ulec zmianie dotychczasowa filozofia państwa. Nie może ono zajmować się wszystkim i wszystkiego gwarantować, powinno ułatwiać i regulować działalność".

Mazowiecki i jego obóz polityczny mieli dość państwa totalitarnego, będącego wszystkim, organizującego życie polityczne, kulturalne i zgłaszającego pretensje do kontrolowania życia religijnego i rodzinnego. Przystąpiono więc do dzieła z zamiarem budowy Polski skromnej i przyjaznej obywatelom, raczej nienarzucającej się im. Piętnaście lat później Adam Michnik, rekonstruując ówczesne marzenia, pisał w "Gazecie Wyborczej", że opozycja chciała Polski m.in. samorządnej, sprawiedliwej społecznie, przyjaznej sąsiadom, zdolnej do kompromisu, umiaru, realizmu i lojalnego partnerstwa.

Nie pragnę, byś była wielka

Michnik, wielbiciel Mickiewicza, nie chciał Polski - mesjasza narodów, ale Polski pełnej umiaru. Ideałem było więc państwo niemalże neutralne (zwłaszcza światopoglądowo), lubiane przez sąsiadów i zamieszkujące je mniejszości. Taką właśnie Polskę chciano budować po 1989 r. - bez pompy i wielkich parad w rocznice narodowych wydarzeń, bez kombatanctwa i urzędniczego zadęcia. Jednym z symboli tej Polski skromnej niech będzie Janusz Onyszkiewicz, który jako minister obrony narodowej często jeździł do pracy nie w limuzynie i z ochroniarzami, ale... na rowerze.

Nauczeni bolesnymi lekcjami poprzednich pokoleń, wyniesionymi z powstań narodowych, polscy przywódcy - niejednokrotnie uczniowie neopozytywistów - kierowali się minimalizmem. Myślenie to bardziej poetycko, jeszcze w 1980 r., oddał artysta Piwnicy pod Baranami, Leszek Wójtowicz, w "Mojej Litanii": "Nie pragnę wcale byś była wielka / Zbrojna po zęby od morza do morza / I nie chcę także by cię uważano / Za perłę świata i wybrankę Boga".

Taka wizja Polski stała, jak się później okazało, w sprzeczności z nastrojami tych Polaków, którzy chcieli państwa mocniej akcentującego swoją obecność. Co ciekawsze jednak, praktyka elit III RP też niejednokrotnie pokazywała, iż nie wyzbyły się one mesjanizmu. Rozdarcie między pragmatyzmem a romantyzmem niejednokrotnie bywało źródłem napięć w III RP.

Silny, ale słaby

Miało ono też bardzo praktyczne skutki. Bartłomiej Sienkiewicz w rocznicowym tekście z okazji święta Konstytucji 3 maja zwrócił uwagę na "fundamentalną niespójność" współczesnej ustawy zasadniczej III RP - a jej uchwalenie było wszak ukoronowaniem transformacji ustrojowej zaczętej właśnie w 1989 r. (potem była już tylko reforma samorządowa). Nasza konstytucja bowiem niekonsekwentnie dzieli władzę wykonawczą między rząd a prezydenta. Pierwszemu daje realną władzę, drugiemu większą (bo uzyskaną w powszechnych wyborach) legitymację, co musi wywoływać napięcie.

Wydaje się, że napięcie to jest częścią większego kompleksu, który bierze się właśnie z dwoistości wyobrażeń o Polsce. W głowach polskich elit walczą o lepsze mesjanistyczne marzenia o kraju silnym, rozgrywającym poważne partie w świecie, z marzeniami o Polsce dyskretnej, światopoglądowo neutralnej. Wybory powszechne prezydenta były więc podyktowane, być może podświadomą, tęsknotą za silną jednostką, narodowym przywódcą. Kimś takim jak Józef Piłsudski czy Charles de Gaulle we Francji. Francuski ustrój był tu dla nas przykładem. Ale ponieważ silne jednostki na czele państwa wcześniej czy później zawsze formułują aspiracje mocarstwowe, to jednoczesny strach przed jednym dominującym czynnikiem w polityce sprawił, że owego prezydenta ograniczono wątłymi kompetencjami.

Zwróćmy uwagę, że ci, którzy widzieli zagrożenie w takiej "słabej Polsce" i którym doskwierał wątły blask "majestatu Rzeczypospolitej", obok wprowadzenia w życie koncepcji polityki historycznej (święta narodowe obchodzone z pompą) podjęli też, w ich przekonaniu tak potrzebną, walkę o godność głowy państwa i chcieli wykreować Polskę na lidera Europy Środkowej i Wschodniej.

Globalny mesjanizm

Ale marzenie o wielkości nie było tylko domeną polskiej prawicy. Wszak nie tylko ona w szkole uczyła się o Polsce mesjaszu narodów i z podziwem patrzyła na plakat z II wojny światowej głoszący, że Polacy są "first to fight". Nawet Czesław Miłosz ostro zareagował przed dziesięciu laty na tekst Bartłomieja Sienkiewicza "Pochwała minimalizmu" w "Tygodniku Powszechnym", w którym ten wzywał do wyzbycia się prometejskich ciągotek względem wschodnich sąsiadów.

Owszem, na co dzień ułańską fantazję zastąpić miały sukcesy gospodarcze, ale szable nie wylądowały na strychu. Bo czyż wysyłanie polskich żołnierzy w rejony, gdzie Polska nie ma wielu interesów, nie było po trosze wymachiwaniem szabelką? Apel kilku europejskich premierów wzywający do interwencji w Iraku podpisał i ówczesny polski premier Leszek Miller, publicznie inwazję poparł też Adam Michnik. O co chodziło? Czyżby nie o to, żeby stanąć w jednym szeregu z największymi i najpotężniejszymi? Nie, padnie zapewne odpowiedź: chodziło o niesienie wolności i demokracji na ziemiach między Eufratem i Tygrysem oraz w dalekie zakątki Azji. A zatem o mesjanizm w skali globalnej.

Tym samym, o paradoksie, da się wytłumaczyć zgodę polskich polityków na to, by CIA w polskich lasach przesłuchiwała ludzi podejrzanych o terroryzm. Lepiej wierzyć, że naprawdę sądzili, iż zgoda ta sprawi, że świat będzie bezpieczniejszy. Bo jak inaczej wytłumaczyć to pakowanie się w międzynarodowe awantury?

Nasza "fundamentalna niespójność" to nie tylko dwoiste wyobrażenie o prezydencie. Dzisiejsza Polska jest hybrydą, niby pogodziliśmy się ograniczeniami, ale ciągle wyłazi z nas "Polska od morza do morza", mesjanizm i tęsknota za wodzem, który nas gdzieś poprowadzi. Jarosław Kaczyński w swoim czasie dobrze umiał tę tęsknotę rozpoznać.

Państwo dobrych usług

Jaka będzie kolejna dekada? Być może jednak po kilku latach nieskutecznej aktywności na niwie mesjanistycznej - bo ani nie zbudowaliśmy demokracji w Iraku, ani nie liderujemy Europie Wschodniej - przyszedł czas chłodnych analiz. Obecny rząd, jak na razie, ze spokojnym dystansem podszedł do wiadomości z Libii i nie pospieszył się z deklaracjami naszego militarnego udziału w Afryce Północnej. Nie zgłaszamy też już aspiracji do bycia pierwszym i najdzielniejszym skautem w drużynie kierowanej przez druha z Waszyngtonu (inna sprawa, że i druh drużynowy się zmienił).

Polskie elity polityczne i publiczne słusznie narzekają, iż polski znak firmowy, jaką była transformacja AD 1989, został nam "skradziony" i że triada: Okrągły Stół, wybory 4 czerwca i powołanie rządu Mazowieckiego nie kojarzą się tak w świecie, jak obalenie muru berlińskiego. Jako przyczynę wskazują głównie wewnętrzne spory, które podeptały legendę Solidarności. To oczywiście prawda, tak jak i to, że rozłożony w czasie upadek komuny w Polsce był mniej malowniczy niż wydarzenia w Czechosłowacji czy NRD.

Trochę może mętny, przydługawy i krytykowany przez zwolenników jasnych podziałów na czarne i białe upadek komunizmu w Polsce był jednak dowodem polskiego pragmatyzmu, rozwagi i zdolności do kompromisu. Nie było u nas "wieszania", bo był kompromis.

"Wieszanie" jednak zaaprobowaliśmy gdzie indziej. Wyszło na to, że sami między sobą dogadaliśmy się pokojowo, ale innym bez żenady aplikowaliśmy radykalne środki. Tymczasem jedno i to samo państwo nie może chlubić się ruchem non-violence, pokojowym przejściem od dyktatury do demokracji i zarazem wysyłać żołnierzy w inne regiony, by zabijali. Nie może wiarygodnie reklamować w świecie "polskiej drogi do wolności" i godzić się na tortury na własnym terytorium. To też były momenty, w którym straciliśmy jakąś cząstkę wiarygodności, a przecież pokojowy Nobel dla Wałęsy oznaczał pewne zobowiązanie.

Polska po 1989 r. mogła włączyć się, tak jak to zresztą skutecznie zrobiła, do zachodniego krwiobiegu, a jednocześnie nie musiała zapisywać się tak ochoczo do klubu jastrzębi. W ten sposób słowo "kompromis" w naszych ustach przestało brzmieć wiarygodnie.

Mogliśmy stać się państwem kojarzonym z "dobrymi usługami", którego politycy nie liczą ciągle na objęcie stanowiska szefa NATO, ale zostają międzynarodowymi negocjatorami i rozjemcami. Po 1989 r. tylko raz na dużą skalę udało się taką rolę odegrać - w Kijowie w 2004 r.

Trudno powiedzieć, czy o tym wszystkim myśleli wszyscy ci, którzy 4 czerwca 1989 r. wrzucali kartki do urn wyborczych i decydowali o przyszłości Polski. Pewnie nie. Ale może jednak warto o tym pomyśleć dziś.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2011