Pojedynek na miny

Na ekrany właśnie wszedł kontrowersyjny film "I Love You Phillip Morris" z Jimem Carreyem w roli głównej.

25.05.2010

Czyta się kilka minut

Określenie "film z Jimem Carreyem" wciąż bywa synonimem hollywoodzkich komedii połowy lat 90., przez jednych kochanych, przez innych uznawanych za prymitywne. "Ace Ventura: psi detektyw" (1994) i "Ace Ventura: zew natury" (1995), "Maska" (1994), "Głupi i głupszy" (1994), "Telemaniak" (1996) - to filmy, na których Carrey zbudował swoją markę i popularność.

Jest mistrzem komizmu fizycznego opartego na dzikiej mimice, przerysowanych gestach i wulgarności. Wielu zapamiętało go ze sztuki mówienia odbytem, jaką zaprezentował w "Ace Venturze". Sam aktor uważał swoją ekspresję w tym filmie za żenującą. Do końca zdjęć bał się, że na tej roli skończy się jego kariera. Stało się odwrotnie: jego prawdziwa kariera dopiero się rozpoczęła. Film okazał się przebojem i dał początek wielu podobnym rolom.

Niewielu reżyserów próbowało wykorzystać talent Jima Carreya, obsadzając go w rolach dramatycznych. Ci, którzy podjęli ryzyko, osiągali świetne rezultaty.

Pierwszym z ryzykantów był Peter Weir. Już wcześniej, przy castingu do "Stowarzyszenia Umarłych Poetów", zdecydował się na podobny krok: wybrał komika Robina Williamsa jako odtwórcę roli dramatycznej. Zanim zaangażował Carreya do "Truman Show" (1998), zachwycił się nim w… "Ace Venturze". Wypożyczył film, bo zaintrygowała go twarz aktora na plakacie. "Przyszło mi na myśl, że mógłby zrobić całkiem sporą karierę w epoce kina niemego" - powiedział później Weir, któremu Carrey-Ventura przypominał samego Charliego Chaplina.

Dla Carreya Weir zrezygnował z obsadzenia Robina Williamsa. Z kolei Carrey zgodził się na gażę skromniejszą o osiem milionów dolarów. Była to cena, jaką chciał zapłacić za możliwość odmiany swojej kariery. Carrey, którego życie prywatne było pod ciągłą kontrolą mediów, po części utożsamiał się z bohaterem. Kontrakt dawał mu możliwość ingerencji w kształt scenariusza: improwizował monologi i wymyślał komiczne rysy bohatera. Film został świetnie przyjęty przez publiczność i krytykę, która zauważała w nim wypowiedź nie tylko na temat zacierania granicy fikcji w mediach, ale także chrześcijańskiej koncepcji Boga, solipsyzmu i egzystencjalizmu.

Truman Burbank, grany przez Carreya, to człowiek, którego życie stało się publiczną własnością - bez jego woli, a nawet wiedzy. Jest głównym bohaterem telewizyjnego reality show, o czym wiedzą wszyscy oprócz niego samego. Serial spełnia marzenia producentów telewizyjnych: od lat utrzymuje wysoką oglądalność, tym samym będąc atrakcyjnym dla reklamodawców. Po trzydziestu latach na wizji Truman zaczyna podejrzewać, że jego życie jest fikcją i próbuje odzyskać nad nim kontrolę. Carrey nie rezygnuje w tej roli ze swoich wypróbowanych min, komizm jest jednak powierzchowny, podszyty frustracją. Nienaturalnie szeroki i zastygły uśmiech Trumana z początku filmu zasłania osobowość człowieka, który wciąż nie otrząsnął się z traum dzieciństwa i młodości. Pierwsza dotyczy tragicznej śmierci ojca, pośrednio spowodowanej przez samego Trumana, druga - miłości, której nie pozwolono na spełnienie. Pragnienie odzyskania ojca i ukochanej doprowadza Trumana do odkrycia prawdy o jakości swojego życia.

***

Jeszcze przed premierą "Truman Show" Miloš Forman powierzył Carreyowi główną rolę w "Człowieku z Księżyca" (1999). To w tym filmie aktor zrealizował się najpełniej. Zagrał postać wyjątkowo sobie bliską - słynnego w latach 70., przedwcześnie zmarłego komika Andy’ego Kaufmana. Żeby dostać wymarzoną rolę, Carrey wysłał Formanowi kasetę wideo, na której prezentował własne aktorskie propozycje. Przekonał do swojej interpretacji nie tylko reżysera, ale także jury Złotych Globów.

W tej roli Carrey ma możliwość popisania się zdolnościami komediowymi. Mimochodem, jakby obok, buduje postać tragiczną. Postać artysty sprowadzanego do roli komika, człowieka budzącego lęk i niechęć, który nigdy nie jest brany poważnie. Kaufman Carreya jest outsiderem, skazanym na niezrozumienie ze względu na swój talent. Irytują go parodie, sitcomy, stand-up - to wszystko, do czego przyzwyczajona jest amerykańska publiczność lat 70. Artysta podnosi widzom ciśnienie, podrywa ich z foteli - nawet dosłownie, jak w skeczu polegającym na sfabrykowaniu zakłóceń w emisji programu, tak żeby oglądający podeszli do telewizorów i podjęli skazane na porażkę próby naprawy. Publiczność domaga się, by Kaufman wciąż wcielał się w Latkę, postać bezradnego cudzoziemca o śmiesznym tembrze głosu i twardym akcencie, gdy tymczasem komik już z niej wyrósł, ma nowe pomysły.

Czy nie tak jest z Jimem Carreyem, który już dawno rozwinął w sobie talent dramatyczny, a wciąż jest proszony o śmieszne miny? W "Człowieku z Księżyca" ujawnia się przewrotność aktora. Posiada talent klauna (komizm, który niepokoi) i błazna (komizm, który smuci). Carrey gra w tym filmie kilka postaci, żongluje tożsamościami, jak robił to Kaufman. Jest tylko kilka momentów, kiedy można być bliżej pewności, że Andy jest szczery. W jednym z nich mówi: "Życie nie jest szczególnie miłe, dlatego uważam, że nie powinno się traktować siebie zbyt poważnie". Czy tych słów nie można równie dobrze przypisać Carreyowi?

***

Pięć lat po "Człowieku z Księżyca" przyszło mu zagrać jedyną w jego karierze główną rolę pozbawioną całkowicie akcentów komediowych. Michael Gondry zaangażował go do "Zakochanego bez pamięci" (2004). Tym razem krytycy byli zgodni, że to arcydzieło. Po zsumowaniu wielu zestawień najlepszych filmów ostatniej dekady "Zakochany..." zajmuje drugie miejsce, ustępując tylko "Aż poleje się krew" Andersona.

Carrey gra Joela Barisha, nieśmiałego trzydziestolatka, który po rozstaniu z dziewczyną poddaje się zabiegowi wymazania jej z pamięci. Podczas operacji mierzy się ze wspomnieniami i bezskutecznie próbuje je ocalić. Poznajemy historię jego związku w miarę usuwania kolejnych wspomnień, w odwróconej chronologii: od rozstania do poznania. Carrey i Kate Winslett grają niedobraną parę: milczący introwertyk i krzykliwa ekstrawertyczka. Zaczyna się od wzajemnej fascynacji, kończy na wzajemnej irytacji. Aktorom udało się coś niezwykłego: sprawili, że widz jest przekonany o łączącym Joela i Clementine silnym uczuciu, chociaż sami niewiele o nim mówią. Oglądamy ich życie-w-parze: nagłe zwierzenia, ranne pieszczoty, obiad jedzony w milczeniu ciężkim od wzajemnych pretensji, głośną kłótnię na spacerze. Carrey w całym filmie robi tylko jedną głupią minę i wypada ona mniej przekonująco niż jego samotny płacz w samochodzie z początku filmu, płacz tak rozdzierający, że zasmuca widza, który jeszcze nie zdążył poznać postaci.

***

Najnowszy film z Carreyem, "I Love You Phillip Morris" (2009) właśnie wszedł na polskie ekrany, choć nie miał jeszcze premiery w Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie po przedpremierowych pokazach zebrał pozytywne recenzje, ale jego gejowska tematyka i bezpośrednie odniesienia do stosunków homoseksualnych zostały uznane w USA za "zbyt ryzykowne" dla szerokiej widowni. Regularne rozpowszechnianie przerobionego przez producentów filmu ma się zacząć w sierpniu. Tym razem to polscy dystrybutorzy okazali się bardziej ufni w tolerancyjność widowni.

"I Love You Phillip Morris" został nakręcony przez Glenna Ficarrę i Johna Requa na podstawie opartej na faktach powieści. Bohaterem jest grany przez Carreya słynny przestępca Steven Russell, który przez kilka lat powtarzał schemat: zatrudnianie się na wysokim stanowisku na podstawie fałszywych kwalifikacji, malwersacje finansowe, aresztowanie i spektakularna ucieczka z więzienia. Obecnie odsiaduje łączny wyrok 144 lat. W tle sensacyjnej historii jego życia leży wielka miłość do poznanego w więzieniu Phillipa Morrisa (Ewan McGregor). Twórcy "I Love You..." ten właśnie wątek wydobyli na pierwszy plan, robiąc z filmu gejowskie love story, dużo dosłowniejsze niż pamiętna "Tajemnica Brokeback Mountain". Carrey-Russell jest narratorem: opowiada historię swojego tragicznego życia (adopcja, fałszywe małżeństwo, wypadek samochodowy, śmierć partnera, więzienia) z nieadekwatnym humorem. Carreyowi pomaga jego stary repertuar komicznych zachowań: rozkołysany chód i sztuczny szeroki uśmiech. Nie jest to rola tak dobra jak w filmach Weira, Formana czy Gondry’ego, ale - jak zauważył jeden z krytyków - przypomina o jego aktorskich możliwościach.

Pozostaje tęsknić za smutnym Carreyem z "Zakochanego bez pamięci" i czekać na następną stricte dramatyczną rolę, w której będzie mu jeszcze bardziej do twarzy.

"I Love You Phillip Morris" - reż. i scen. Glenn Ficarra, John Requa, wyst. Jim Carrey, Ewan McGregor, Leslie Mann. Prod. Francja/USA 2009, w kinach od 21.05

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2010