Cienie zapomnianych przodków

Maria Janion uważa za nieszczęście przyjęcie chrześcijaństwa rzymskiego i związanie się z kulturą łacińskiego Zachodu. Jej zdaniem po dziś dzień przytłacza nas zachodnia pogarda dla Słowian, traktowanych jako "urodzona masa niewolników.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

E. Sułkowska, "Aniołowie objawiają się Piastowi" /
E. Sułkowska, "Aniołowie objawiają się Piastowi" /

Najnowsza książka Janion doczeka się niewątpliwie wielu recenzji i uwag polemicznych, wśród których nie zabraknie również głosów historyków stale wracających do takich problemów jak obrządek słowiański oraz jego żywotność, sprawa kresów czy rozmaite pojmowanie patriotyzmu.

Jest rzeczą oczywistą, że autorzy recenzji muszą się ograniczyć do omówienia tylko niektórych wątków. Na czoło wysuwa się tu kwestia obrządku słowiańskiego na naszych ziemiach, którego istnienie nie ulega dla prof. Janion najmniejszej wątpliwości. Co więcej, jego zniszczenie miało się stać przyczyną wielowiekowej "traumy historycznej". Tymczasem przekazy źródłowe, które przemawiałyby za słusznością tej hipotezy, są nader wątłe. W praktyce sprowadzają się one do dwóch relacji. W tak zwanej legendzie panońskiej, pochodzącej z IX wieku, czytamy, iż "potężny książę pogański, władający we Wiślech" został pobity przez księcia wielkomorawskiego i zmuszony do chrztu "na ziemi cudzej". Gall Anonim pisze zaś, że po śmierci Bolesława Chrobrego płakali "Latini i Sclavi".

Upadek państwa wielkomorawskiego, jaki nastąpił w początkach X stulecia, miał ostatecznie położyć kres istnieniu Kościoła słowiańskiego. Ocalały tylko nieliczne ośrodki. Tymczasem na temat prowadzenia przez ten Kościół jakichkolwiek misji, nawet na terenie Małopolski, nie znajdujemy żadnych wzmianek źródłowych. To ubóstwo źródeł bywało tłumaczone "zmową milczenia", rozmyślnym niszczeniem różnych zabytków czy nawet barbarzyńskim wyskrobywaniem z kronik wszelkich niewygodnych dla późniejszych autorów wzmianek źródłowych. Nie dotyczy to natomiast samego mitu obrządku słowiańskiego, który powraca za każdym razem, kiedy okazuje się przydatny do polemiki z panującym Kościołem. Odnajdujemy go zarówno w pismach husyckich, jak i w polemice polskiej reformacji, broniącej z zapałem tezy, że kraj nasz wcześniej od obrządku rzymskokatolickiego przyjął rytuał słowiański bezpośrednio z rąk Cyryla i Metodego. W XVI-XVII stuleciu było to sui generis poszukiwanie korzeni. Wiązało się ono z jednej strony z rozwojem świadomości narodowej oraz poczucia więzi z całą Słowiańszczyzną, z drugiej zaś z pragnieniem wykazania, iż chrześcijaństwo w Europie Wschodniej nie wywodziło się bezpośrednio z obrządku łacińskiego, a nawet pozostawało w swoich początkach w pewnej opozycji wobec Rzymu.

Dwutorowość polskiego chrześcijaństwa?

Niejako od różnowierców przejmuje polemiczną pałeczkę polski romantyzm, który, zdaniem prof. Janion, wytwarza "swój nowy mit początku". Widzi ona kulturę ludową jako przeciwstawną do oficjalnej i elitarnej, dzięki czemu w niej właśnie miałaby się ujawnić owa "stłamszona przeszłość". Tymczasem sam element odwoływania się do ludowości nie jest wyłącznie polskim wynalazkiem, do średniowiecza zaś sięgała literatura romantyczna wielu krajów, i to zarówno w dramatach, jak i poprzez mniej lub bardziej udane apokryfy. Do tych ostatnich można chyba zaliczyć częściowo ,,Słowo o połku Igora", oparte na jakimś autentycznym przekazie, wzbogaconym o oświeceniowe amplifikacje (Stanisław Grzybowski dopatruje się nawet w tym utworze pióra Stanisława Kostki Potockiego). Inna sprawa, że to nawiązywanie do wieków średnich nie wyszło chyba naszym wielkim romantykom na dobre. Słowacki znakomicie czuł i rozumiał polski barok, ale jego ,,Zawisza Czarny", rozpatrywany od strony realiów obyczajowych epoki, budzi już tylko uśmiech pełen zażenowania. Podobnie zresztą jak ,,Konrad Wallenrod", którego autor znał się wybornie na wieku XVIII, natomiast o średniowieczu miał zgoła niewielkie pojęcie. Jeszcze mniejsze zaś o działalności misyjnej (?) Cyryla i Metodego.

Jeśli zaś ruch cyrylo-metodiański pojawia się w XIX w. jako jeden z elementów odrodzenia świadomości narodowej Czechów i Słowaków (lansuje go np. w roku 1849 M. Procházka), nie może to w żadnym wypadku świadczyć o żywotności samego mitu. Swego czasu Karol Irzykowski nazwał był złośliwie marksistowską teorię literatury "systemem podejrzeń". Na podobny grunt wkraczamy, starając się dowieść, że rację mieli zarówno Zygmunt Krasiński (,,Mściwy karzeł i Masław, książę Mazowiecki"), jak i Józef Ignacy Kraszewski (,,Masław"), dopatrując się w jego rebelii obrony obrządku słowiańskiego. W Polskim Słowniku Biograficznym niełatwo go zresztą znaleźć, skoro pod hasłem Masław występuje odsyłacz do Miesława, tam zaś do Miecława. Trud się jednak opłaca, bo pod Miecławem znajdujemy gruntowny artykuł pióra samego Aleksandra Gieysztora, który autorytatywnie uznaje "za niesłuszny domysł H. Paszkiewicza o sprzyjaniu M-a obrządkowi słowiańskiemu".

Maria Janion sama zresztą przyznaje, iż przesłanki poglądu o dwutorowości polskiego chrześcijaństwa ukształtowały się dopiero w romantyzmie, na dowód czego, poza wspominanym już Paszkiewiczem, cytuje W.A. Maciejewskiego. Do poglądów Paszkiewicza nawiązuje Frank Kmietowicz, Zbigniew Dobrzyński (1989) zaś wystąpił z fantastyczną teorią, która ucieszyłaby serce Teodora Parnickiego, a mianowicie, że Masław był w istocie Mieszkiem III. Umyślnie zmieniono mu imię, żeby ukryć jego pochodzenie z rodu Piastów. W Masława jako obrońcę obrządku słowiańskiego nie wierzy dzisiaj chyba nikt z tuzów polskiej mediewistyki. Również i Jan Paweł II uznał istnienie na naszych ziemiach organizacji kościelnej w obrządku słowiańskim za historycznie nieudowodnione. Ponieważ jednak Papież w encyklice ,,Slavorum Apostoli" (1985) zaznaczył, że o dzieło Cyryla i Metodego "otarły się także początki chrześcijaństwa w Polsce", zwolennicy hipotezy o dwutorowości chrześcijaństwa w tym kraju czerpią z wypowiedzi Jana Pawła II zachętę do dalszych badań nad taką możliwością. Gdyby doszło kiedyś i u nas do poważniejszego rozłamu w katolicyzmie, zwolennicy "zbuntowanych chrześcijan" mieliby już gotowych patronów, a nawet patronów-

-męczenników, skoro Maria Janion utrzymuje, jakoby św. Metody był poddawany torturom. Nie znajduje to wszakże potwierdzenia w źródłach.

Sławienie bóstw pogańskich

Autorka przeciwstawia bogów słowiańskich, świadomie wymazywanych z historii, bogatej tradycji irlandzkiej. Należy wszakże przypomnieć, że przedhistoryczne dzieje tego kraju zostały spisane bardzo wcześnie, bo wkrótce po przyjęciu w V w. chrześcijaństwa, i to bezpośrednio z żywej tradycji oralnej. Rozgraniczenie w niej wydarzeń historycznych i mitycznych jest bardzo trudne, sprawy cudowne przeplatają się tu z faktami.

Irlandia stanowiła jednak raczej wyjątek, ponieważ, podobnie jak w Skandynawii, chrystianizacja nie wiązała się tu z próbą obcej dominacji ani też z radykalną zmianą struktur politycznych. Natomiast w słowiańskiej Europie przyjęcie chrześcijaństwa miało miejsce w chwili powstawania scentralizowanych i ponadplemiennych wspólnot państwowych. Dla ich władców: Piastów, Przemyślidów czy Rurykowiczów, bogowie plemienni stanowili przeszkodę w tym procesie. Wynika to wyraźnie m.in. z działań Włodzimierza Wielkiego, podejmowanych w okresie chrztu Rusi (988 r.). Jeśli wierzyć ,,Powieści dorocznej...", książę próbował początkowo wprowadzić wspólny dla całego państwa kult Peruna. Na przyjęcie chrześcijaństwa zdecydował się dopiero wtedy, kiedy próby te zakończyły się niepowodzeniem. Nie jest też przypadkiem, że kulty plemienne najdłużej utrzymały się na Połabszczyźnie, a więc tam, gdzie nie doszło do powstania scentralizowanego państwa.

Dzieje bajeczne Polski należy traktować jako wytwór późniejszych, XII-, XIII-wiecznych kronikarzy. W konsekwencji bardzo trudno orzec, co w nich stanowi wierny zapis tradycji, a co twór literackiej fantazji. W dziejach tych, zwłaszcza u Wincentego Kadłubka, widoczne są wpływy tradycji literackiej, a zapisany przez Jana Długosza panteon słowiański stanowi oczywistą adaptację antycznego wzoru. Został on wykorzystany przez Jana Stachniuka (1905-1963), wydawcę miesięcznika "Zadruga" (1937-1939), głoszącego potrzebę powrotu do obrzędowości pogańskiej. Miało to wydźwignąć Polskę z "niżu cywilizacyjnego", jaki rzekomo spowodował katolicyzm. Po roku 1945 Stachniuk usiłował pogodzić swą ideologię z marksizmem, co nie uchroniło go przed więzieniem. Zmarł w szpitalu psychiatrycznym. Stachniuk postulował tworzenie Instytutu Kultury Rekonstrukcji Narodowej, której "Rzym katolicki" tak bardzo był zaszkodził. Prof. Janion odcina się od gloryfikowania tej postaci, jak również wypowiada się przeciwko sławieniu bóstw pogańskich oraz wprowadzeniu do szkół tematu: "mitologia słowiańska".

Należy odróżnić dwie warstwy religii Słowian, a mianowicie kult wyższych bogów, typu "władcy pioruna i błyskawicy", od kultu bóstw domowych czy polnych. Co więcej, praktyki te trwają nieprzerwanie, równolegle z oficjalnym chrześcijaństwem. Od XIII wieku mnożą się wiadomości o używaniu do magicznych zabiegów przedmiotów kultu chrześcijańskiego, co zresztą, jak wynika choćby z relacji jezuickich misjonarzy, trwa na przykład w Inflantach aż po XVII stulecie. Stąd wątpliwa wydaje się teza Marii Janion o "wielowiekowej traumie", ponieważ tak długo trwający i oczywisty synkretyzm łagodził wzajemne konflikty. Autorka tu i w wielu innych miejscach zbyt optymistycznie traktuje powszechność chrystianizacji. Czytając zwłaszcza relacje Towarzystwa Jezusowego z XVI-XVIII w., odnosi się wrażenie, że na przykład w Inflantach jego misjonarze za każdym razem musieli w tej akcji zaczynać wszystko od początku.

W dobie pierwszych Piastów doszło do chrztu władcy, dworu, drużyny i możnych. Duchownych mogło być wówczas najwyżej kilkudziesięciu na kilkaset tysięcy (a może nawet i milion) ludności, rozproszonej na wielkim terytorium. Budowa kościołów, pozwalających na tworzenie sieci parafialnej, choć zaczyna się w XII wieku, to trwa aż do XV stulecia.

Spoczywający na ludności ciężar utrzymania scentralizowanego państwa oraz konieczność prowadzenia ciągłych wojen niewątpliwie rodził poczucie ucisku i krzywdy. Nie dotyczyło to jednak Kościoła, który w tym czasie był utrzymywany z części danin na rzecz władzy, nie posiadał własnych dóbr i nie zbierał dziesięciny. Trudno więc zgodzić się z prof. Janion, która właśnie w ciężarach na rzecz Kościoła dopatruje się głównej przyczyny buntu ludowego, jaki miał miejsce w 40. latach XI w. Stanowił on bowiem raczej reakcję na zbyt pośpieszny i krwawy proces jednoczenia ziem polskich.

Nieszczęście dla Polski?

Autorka postuluje inne opowiedzenie dziejów naszej kultury, a mianowicie ze słowiańskiego punktu widzenia. Nawiązuje tym samym do tradycji pierwszej ćwierci XIX w., kiedy to literatura romantyczna wyraźnie wyprzedzała historiografię. Tworzenie słowiańskiej wersji dziejów niesie wszakże ze sobą dwa poważne niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest panslawizm, kojarzący się poniekąd słusznie z dominacją Rosji i kultury rosyjskiej w całej Słowiańszczyźnie, drugim mit plemiennej tożsamości, stanowiący, co słusznie zauważa prof. Janion, "pożywkę nacjonalizmów". Jak już wspominaliśmy na początku, wszelkie próby tworzenia w ubiegłym stuleciu od nowa religii pogańsko-słowiańskiej czy nawiązywania do koncepcji bałkańskiej zadrugi, jako rodowej wspólnoty, zakończyły się oczywistym fiaskiem. Co nie przeszkadza, że tradycje prasłowiańsko-pogańskie ożyły w cyklu Stanisława Wyspiańskiego (,,Legenda I", ,,Bolesław Śmiały", ,,Skałka"), które to utwory Maria Janion poddaje wnikliwej analizie. Warto jednak dodać, że zachowane kostiumy do ,,Bolesława Śmiałego" były wzorowane na śląskim stroju ludowym. Wbrew temu, co czytamy w omawianej książce, nie dałoby się chyba odnaleźć historycznych tradycji prasłowiańskich w fascynacji kulturą ludową, jaka w okresie Młodej Polski występuje zarówno w literaturze, jak i w malarstwie.

Podobnie też wśród czynników "tłamszenia" kultury słowiańskiej zbyt duża rola została przypisana łacinie. W ślad za Walterem J. Ongiem prof. Janion uważa ją za przejaw dominacji zarówno elit społecznych, jak i mężczyzn nad kobietami, których przecież nie uczono tego języka. Tymczasem edukacja była w średniowieczu zjawiskiem dość rzadkim. Samo oddanie chłopca na naukę oznaczało przeznaczenie go do stanu kapłańskiego. Natomiast wykształcenie niewiast obejmowało jedynie przedstawicielki rodzin monarszych czy możnowładczych, sprowadzając się w praktyce do ich pobytu w klasztorze, gdzie pobierały jedynie dość elementarną naukę.

Ponadto jeszcze w XVII stuleciu łacina była w całej Europie językiem nauki, w tym i nauk ścisłych, a w posługiwaniu się nią nikt nie upatrywał krzywdy dla mowy rodzimej. Sama Autorka zwraca słusznie uwagę, że w języku "sejmikowym" łacina stanowiła raczej ozdobnik aniżeli narzędzie komunikacji międzyludzkiej. Notabene tezę o pochodzeniu samej instytucji sejmików od zgromadzeń tatarskich trudno potraktować poważnie. Podobnie nie sposób przyjmować z aprobatą pomysłów T. Sulimirskiego. Był on zwolennikiem tezy łączącej polski sarmatyzm z autentycznymi irańskimi Sarmatami, którzy mieli się osiedlić na ziemiach później polskich w okresie wędrówki ludów.

Maria Janion uważa za nieszczęście przyjęcie chrześcijaństwa rzymskiego i związanie się z kulturą łacińskiego Zachodu. Jej zdaniem po dziś dzień przytłacza nas zachodnia pogarda dla Słowian, traktowanych jako "urodzona masa niewolników". Katolicyzm ma także rodzić "orientalizm", pojmowany w tym przypadku przez Autorkę jako poczucie wyższości człowieka Zachodu i próba sprowadzenia zjawisk obcej kultury do dobrze sobie znanej własnej i rodzimej. Takie właśnie podejście Maria Janion ma za złe autorom, szczególnie tym piszącym o Rosji. Negatywnym przykładem ma tu być Ryszard Kapuściński ze swoim ,,Imperium", pozytywnym natomiast Mariusz Wilk (,,Wilczy notes", ,,Wołoka", ,,Dom nad Oniego"). Za szczególną zasługę tego pisarza prof. Janion uważa jego język pełen zamierzonych rusycyzmów. Dzięki temu tekst staje się zrozumiały i dla Polaka, i dla Rosjanina. Prof. Janion ubolewa, że dla wielu Rosja odgrywa rolę "Innego", a więc barbarzyńcy. Aby przeciwstawić się "orientalizmowi", stara się wykazać wyższość prawosławia nad katolicyzmem, który określa jako chrześcijańską religię polityczną. Trudno w tym miejscu podejmować obszerniejszą polemikę z takim, dość odosobnionym poglądem. Należy natomiast przyznać, iż samo pojęcie Europy Środkowo-Wschodniej zostało ukute, aby zneutralizować zaliczanie nas do tak pogardzanego Orientu. Słowo "środkowo" jest tu do pewnego stopnia "ideologicznym dezodorantem". Nikomu bowiem w Wiedniu, Brukseli czy Rzymie nie przychodzi do głowy napisać, że jego ojczyzna leży w zachodnio-środkowej Europie.

Kamizele i kontusze

W sumie, zdaniem Marii Janion, Polska znalazła się w samym centrum "tragicznego rozdarcia Słowiańszczyzny". Nie widzi ona żadnych pozytywów z tego wynikających, żeby przypomnieć tylko rolę, jaką Rzeczpospolita XVII wieku odgrywała dla kultury rosyjskiej, kiedy to od nas czerpano wiedzę o zachodniej literaturze pięknej, sztuce, nauce i teatrze. Podobna sytuacja miała się powtórzyć w okresie Polski Ludowej. Wówczas stanowiliśmy przecież "okno na świat" dla intelektualistów rosyjskich. Do nas przyjeżdżano, aby czytać zakazane w imperium książki czy oglądać filmy tam niedostępne. Skończyło się to wraz z pierestrojką, która otworzyła Rosjanom szerokie drzwi na Europę. Sprawdziło się raz jeszcze trafne przewidywanie Aleksandra Brücknera, który - mając na myśli reformy Piotra I Wielkiego - pisał, że każdorazowa europeizacja Rosji oznaczała zarazem koniec w niej wpływów kultury polskiej. "Już pod koniec lat dwudziestych XVIII w. liczba przekładów z języka polskiego gwałtownie w Rosji spada, a w połowie stulecia francuszczyzna staje się głównym środkiem porozumiewawczym warstwy oświeconej. Wtenczas polscy wojownicy w egzotycznych sarmackich strojach walczyli z rosyjskimi oficerami, ubranymi w kuse niemieckie kamizele i trójkątne kapelusze. Przyśpieszona i, jak się okazało, udana europeizacja Rosji odbywała się równolegle z rozkładem Rzeczypospolitej..." - pisze rosyjski badacz Dmitrij Piczugin (,,Katalog wzajemnych uprzedzeń Polaków i Rosjan", Warszawa 2006).

Lektura tej części książki, która dotyczy miejsca Polski w Europie, a zwłaszcza jej stosunków z Orientem, budzi mimo woli żal do Autorki, że tak skrótowo potraktowała pewne istotne problemy. Jest to żal poniekąd irracjonalny, albowiem takim zagadnieniom jak kresy (i Dzikie Pola), stosunki polsko-ukraińskie czy analogie pomiędzy Ameryką a Rzeczpospolitą XVIII stulecia poświęcono już całą bibliotekę książek. Wystarczy parę dobranych z brzegu przykładów. Maria Janion przypomina, że Zenon Fisz (1856) dojrzał niezwykłe podobieństwa między rozlewami jednego z dopływów Dniepru a krajobrazami znanymi z powieści Coopera. Podobne porównania występowały przecież daleko wcześniej. O ile w XVI-XVII stuleciu porównywano Sarmatów do konkwistadorów, a łatwo im ulegających Indian do Moskali, to w dobie rozbiorów zaborcy zajmują miejsce hiszpańskich najeźdźców Ameryki, Polacy zaś są porównywani do jej pierwotnych mieszkańców. Hugo Kołłątaj w roku 1788 przypomina, że nieszczęśliwa Rzeczpospolita "w najobrzydliwszy sposób, jak niegdyś Ameryka dzielona była".

Na kresach właśnie rodził się po raz drugi "złoty wiek" kultury polskiej (po raz pierwszy miało to miejsce w XVI stuleciu). O ile od biedy można sobie wyobrazić zarys niemieckiej literatury i kultury pozbawiony jakichkolwiek wzmianek o pisarzach urodzonych na ziemiach, które w roku 1945 przypadły Polsce Ludowej, to dzieje naszej kultury i literatury bez wzmianki o twórcach urodzonych na kresach czy bez takich jej ognisk jak Wilno, Lwów lub Krzemieniec byłyby czymś karykaturalnym. Inna sprawa, że zajmując się tylko polską obecnością na kresach, przekreślamy szanse restauracji czy wręcz odbudowy wielu zabytków, zamków, twierdz i pałaców. Należy je traktować jako wspólne, polsko-ukraińskie względnie polsko-litewskie dziedzictwo kulturowe, choć kiedy ujrzałem w muzeum w Kijowie obraz przedstawiający głównych bohaterów rokoszu Zebrzydowskiego (1606-1609), z podpisem, że są to typy ukraińskiej magnaterii z początków XVII stulecia, zrobiło mi się trochę nieswojo...

Przez bardzo długi czas polskie i radzieckie (a obecnie rosyjskie) podręczniki historii usiłowały nam wmawiać, iż bunty kozackie, z powstaniem Chmielnickiego na czele, wybuchały na skutek ucisku ruskich chłopów przez polską magnaterię. A przecież tak naprawdę to słabo nieraz spolonizowana ruska magnateria uciskała zrutenizowanych polskich chłopów, którzy właśnie na Dzikich Polach znajdowali schronienie przed wzrastającym uciskiem pańszczyźnianym. Na ziemiach etnicznie polskich dlatego nie dochodziło do poważniejszych powstań antyfeudalnych, ponieważ (używając współczesnej frazeologii) lwia część "aktywu", skłonnego do porwania za broń, uchodziła na Ukrainę.

Inne czasy, inni ludzie

W części zatytułowanej "Rozstać się z Polską" Maria Janion pisze o wciąż wzrastającej emigracji z kraju, który "jest ubogim i płaskim monolitem, przeważnie narodowo-katolickim. Dlatego tak męczy swych obywateli, którzy pragną z nią pożegnać się dla Europy, rozumianej jako przestrzeń wolności kultury". Jest to prawda, ale tylko częściowa, jeśli przypomnimy, że na przełomie XX i XXI wieku zmieniło się u nas gruntownie pojęcie patriotyzmu. Podobnie jak to miało miejsce w XVI-XVII stuleciu, dziś znów rozumiemy pod nim służbę dla ojczyzny, ale godziwie opłacaną. Przeminęła (bezpowrotnie?) doba zaborów, kiedy jedyną godziwą "zapłatą" dla prawdziwego patrioty mogła być śmierć w nurtach Elstery, na stokach cytadeli czy w syberyjskiej katordze. Powróciła era Czarnieckich czy Sobieskich, którzy broniąc dzielnie swą szablą szarpanej zewsząd Rzeczypospolitej, równocześnie gromadzili skrzętnie wcale niezgorsze fortuny.

Wiąże się z tym postawa dotąd w naszej historii niespotykana. Dawniej wyjeżdżając z ojczyzny zapowiadano powrót, gdy tylko odzyska ona niepodległość lub zdoła zapewnić należycie opłacaną pracę swoim obywatelom. Dziś wielu wyjeżdża zwłaszcza do USA i RFN od razu na stałe, deklarując gotowość do dobrowolnej asymilacji, jeśli tylko zapewni ona uprzywilejowane miejsce w nowym kraju. Wiele wskazuje na to, że pod koniec naszego stulecia zmiana narodowości będzie traktowana z podobną pobłażliwością jak dzisiaj przyjęcie innej konfesji, a może nawet przejście z katolicyzmu na islam? Obym był złym prorokiem, ale dzisiejsza emigracja zasłuży sobie na przymiotnik "wielka" tylko z uwagi na liczbę jej uczestników. Tamta, z okresu po powstaniu listopadowym, już po kilku latach wydała arcydzieła, do dziś dnia figurujące w kanonie polskiej literatury. Ta, z przełomu wieku XX na XXI, przyniesie zapewne nieco karier politycznych i fortun majątkowych, ale nowego Mickiewicza, Słowackiego czy Norwida raczej nam nie zrodzi. Inne czasy, inni ludzie...

Nie zmieni się natomiast chyba ocena działalności na szkodę ojczyzny, którą Maria Janion omawia na przykładzie losów trupa Sicińskiego. W błyskotliwym szkicu ,,Upiór z Upity" Autorka pokazuje, jak stał się on jednym z antybohaterów polskiego romantyzmu. Do tej znakomitej literacko analizy warto może dodać parę słów historycznego komentarza. Dopiero romantyzm wprowadził Sicińskiego do świadomości historycznej Polaków, podczas gdy jemu współcześni faktowi zerwania sejmu nie przydawali większego znaczenia. Znaczna część szlachty nie znała nawet nazwiska Sicińskiego, a winę dość powszechnie przypisywano opozycji koronnej (por. życiorys Sicińskiego w Polskim Słowniku Biograficznym, pióra A. Rachuby, 1996, niecytowany notabene przez Autorkę). Winowajca zerwania sejmu z roku 1652 nie był pierwszym w naszej historii, którego zwłok, według legendy, poświęcana ziemia nie chciała przyjąć. Podobny los miał spotkać Stefana Łowejkę spod Mozyrza, afiszującego się pod koniec XVI wieku ze swoim ateizmem.

Swoista kariera, jaką zrobił Siciński, wiąże się także z faktem, iż przez cały ciąg dziejów Rzeczypospolitej zdrajcy nie płacili za swą zbrodnię głową. Dopiero w roku 1794 kilku możnych targowiczan zawisło na szubienicy. W tych warunkach tak bojaźliwą wobec magnaterii i ich sługusów (a Siciński bez wątpienia do nich należał) Temidę musiała wyręczać Opatrzność. A i tak można się dziwić, że ten sam romantyzm, który tak bezlitośnie obszedł się z Sicińskim, potrafił równocześnie traktować z wyraźnym sentymentem Samuela Zborowskiego. Może jego ścięcie uznano za dostateczną karę.

***

Ta garść refleksji i uwag polemicznych świadczy ewidentnie, z jak cenną i ożywczą intelektualnie pozycją mamy do czynienia w przypadku książki Marii Janion traktującej o niesamowitej Słowiańszczyźnie. Jest to intelektualna prowokacja w najlepszym słowa tego znaczeniu.

Maria Janion, "Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006. O książce tej pisał też Lektor w "TP" nr 52/2006.

  • Dr Julia Tazbir jest historykiem, mediewistą, autorką podręcznika szkolnego i atlasów historycznych.
  • Prof. Janusz Tazbir jest historykiem, ostatnio wydał "Polacy na Kremlu i inne historyje".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007