Słoń a sprawa polska

Danusha V. Goska: Wszyscy dookoła mówili, że postradałam zmysły: jeśli jako Polka i katoliczka napiszę pracę o antypolskich stereotypach, mogę zapomnieć o karierze akademickiej. Rozmawiała Magdalena Rittenhouse

24.05.2011

Czyta się kilka minut

Widok z Greenpointu na Mangattan, listopad 2009 r. / fot. Andrzej Bogacz / Forum /
Widok z Greenpointu na Mangattan, listopad 2009 r. / fot. Andrzej Bogacz / Forum /

Biegański to prymitywny nacjonalista, antysemita, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który podczas II wojny światowej wspiera nazistów, potem zaś sam ginie w obozie koncentracyjnym. Shylock to chciwy Żyd, który żyje z lichwy i dla pieniędzy gotów jest człowieka poćwiartować. Pierwszy był bohaterem powieści Williama Styrona "Wybór Zofii", drugi pojawia się w "Kupcu weneckim" Szekspira. Obaj służą za pojemne metafory autorce książki "Bieganski - The Brute Polak Stereotype, Its Role in Polish-Jewish Relations and American Popular Culture" ("Biegański - stereotyp brutalnego Polaka i jego rola w stosunkach polsko-żydowskich oraz amerykańskiej kulturze masowej"). Danusha V. Goska, Amerykanka polskiego pochodzenia, która wykłada literaturę na Uniwersytecie Williama Patersona w New Jersey, zastanawia się w niej, skąd biorą się etniczne stereotypy - antypolskie, ale nie tylko - i dlaczego tak wielka jest siła ich oddziaływania.

WIĘCEJ W ARTYKULE MAGDALENY RITTENHOUSE "Ci okropni Polacy"... >>

Magdalena Rittenhouse: Skąd wziął się pomysł na "Biegańskiego..."?

Danusha V. Goska: Dorastałam w niewielkim robotniczym miasteczku New Jersey, w którym mieszkali wspólnie Chińczycy, Filipińczycy, Portorykańczycy, Żydzi, Polacy, Włosi, Irlandczycy. Moi rodzice mieli za przyjaciół Żydów, ja miałam chłopaków i nigdy nie przychodziło mi do głowy, że Polacy mają być antysemitami. Dopiero gdy w 1987 r. wyjechałam na stypendium Fundacji Kościuszkowskiej do Polski, zobaczyłam, że między Polakami i Żydami istnieje mnóstwo animozji. Uniwersyteccy profesorowie skakali sobie do gardeł.

Wkrótce potem rozpoczęłam studia doktoranckie w Instytucie Folkloru przy Indiana University w Bloomington. Tak się złożyło, że podczas pierwszego semestru poważnie zachorowałam. Unieruchomiona, całymi dniami słuchałam radia i oglądałam telewizję. I nagle dotarło do mnie, jak bardzo negatywne nastawienie do Polaków mają amerykańskie media, jak wiele jest stereotypów. Postanowiłam temu poświęcić pracę doktorską. Wszyscy dookoła mówili, że postradałam zmysły: jeśli jako Polka i katoliczka napiszę pracę o antypolskich stereotypach, mogę zapomnieć o karierze akademickiej.

Pracuje Pani na uczelni, ale przez 8 lat nie mogła Pani znaleźć wydawcy dla książki.

Tak, rozmaite wydawnictwa zgłaszały zainteresowanie - podobał im się kontrowersyjny temat, mówili, że jest dobrze napisana - po czym dochodzili do wniosku, że nie mogą jej wydać. W 2009 r. książkę chciał opublikować cieszący się renomą uniwersytet o katolickich korzeniach, ale zrezygnował, argumentując, że może to narazić na szwank jego stosunki ze wspólnotą żydowską. Poparł mnie m.in. Antony Polonsky - szanowany naukowiec żydowskiego pochodzenia - ale nie uśmierzyło to obaw, bo jego nazwisko i wygląd były zbyt polskie.

Na amerykańskich uczelniach istnieje poczucie, że Polakom i katolikom pewnych rzeczy mówić nie wolno. "Biegański" to poręczny scenariusz, który zdominował zarówno akademicki, jak i kulturowy dyskurs.

W książce proponuje Pani, by ów scenariusz zastąpić teorią, która na uprzedzenia wobec mniejszości etnicznych patrzy m.in. przez pryzmat ekonomii.

Autorką tej teorii jest Edna Bonacich, socjolog i etnograf, której ojciec zresztą był szanowanym rabinem. Bonacich zajmowała się problemami rasowymi i klasowymi. Przyglądając się emigrantom w Los Angeles, zauważyła, że wielu z nich ma trudności z wejściem na istniejący rynek pracy, w związku z czym próbuje otwierać własny biznes. Ponieważ jako cudzoziemcy mają poczucie tymczasowości i nie chcą zamrażać kapitału, uciekają się do określonego typu zajęć - handlu czy bankowości. To często budzi niechęć. Potęguje ją fakt, że członkowie owych mniejszości są najczęściej wobec siebie solidarni. Miejscowi mają poczucie, że próbują ich wykorzystać i że nie są wobec nich lojalni.

Teoria Bonacich odnosiła się do Koreańczyków w Kalifornii. Dlaczego, Pani zdaniem, można ją odnieść do antysemityzmu i sytuacji Żydów w Polsce?

Ta teoria odnosi się do najrozmaitszych grup etnicznych w różnych miejscach świata: Hindusów w Ugandzie, Chińczyków w Tajlandii, Japończyków w obu Amerykach. Bonacich pokazuje, że te mniejszości często spotykają się z wrogim nastawieniem czy wręcz przemocą.

W 2003 r. Amy Chua, profesor na wydziale prawa Uniwersytetu Yale, opublikowała książkę "World on Fire", w której doszła do podobnych wniosków. Zajmowała się wpływem globalizacji i wolnorynkowych reform na sytuację mniejszości etnicznych w kilku krajach Azji, m.in. Indonezji, gdzie w 1998 r. miały miejsce ostre protesty. Zauważyła, że często, gdy dochodzi do demokratycznych zmian, etniczna mniejszość, która dotychczas kontrolowała pewne segmenty rynku - np. Chińczycy na Filipinach czy w Indonezji - staje się obiektem ataków ze strony biedniejszej reszty społeczeństwa.

"Gdybyż oni zajęli się jakąś pożyteczną pracą, tak jak my; gdyby robili coś oprócz sprzedawania towarów po zawyżonych cenach, nie traktowalibyśmy ich jak wrogów" - to słowa, które o Azjatach w Kenii wypowiedział jeden z polityków tego kraju. A brzmią, jakby ktoś skopiował ulotkę polskiego antysemity.

Oskarżano Panią o antysemityzm?

Spotykałam się z takimi zarzutami. Ale antysemityzm to postawa, która głosi, że Żydzi różnią się w jakiś istotny sposób od innych grup etnicznych. A Bonacich i Chua mówią coś odwrotnego: to nie kwestia etnicznej czy religijnej przynależności, ale społeczne czy ekonomiczne uwarunkowania sprawiają, że jakaś grupa spotyka się z wrogością.

O tych prawidłowościach wspomina zresztą wielu historyków, choćby Aleksander Hertz czy Norman Davies, których trudno posądzić o antysemityzm.

W kontekście ostatniej książki Jana Tomasza Grossa to, co Pani mówi, może być postrzegane jako próba wybielania Polaków.

Próba zrozumienia, skąd się biorą pewne ohydne postawy i w jakich okolicznościach mogą doprowadzić do tragedii, nie ma nic wspólnego z usprawiedliwianiem. W pierwszym rozdziale "Biegańskiego..." stwierdzam kategorycznie: nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tych, którzy popełnili zbrodnie. Jeśli są winni, to niezależnie, czy stało się to w Kielcach, czy w Dżakarcie, powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. Nie czytałam najnowszej książki Grossa, ale wierzę głęboko, że o tym, co zaszło w Jedwabnem albo w Kielcach, trzeba było powiedzieć. Jako Polacy i chrześcijanie musimy się z tą prawdą zmierzyć, nawet jeśli jest bolesna.

Odczuwam wielki podziw dla Amy Chua, której inspiracji do badań dostarczyła historia jej filipińskiej rodziny. Jej ciotka, przedstawicielka chińskiej mniejszości w tym kraju, została zamordowana przez własnego szofera. Mimo to, opisując protesty na Filipinach czy w Indonezji, nie pisała, że filipińscy katolicy czy indonezyjscy muzułmanie nienawidzą buddystów czy chińskich wyznawców konfucjanizmu. Zamiast tego informowała amerykańskich czytelników, że Chińczycy, choć stanowią zaledwie 1-2 proc. ludności Filipin, kontrolują niewspółmiernie dużą część zasobów tego kraju. I wywierają ogromny wpływ na gospodarkę. Zachęcała Amerykanów, by spróbowali sobie wyobrazić, jak by się czuli, gdyby wszyscy miliarderzy z firmy Microsoft byli Chińczykami, podczas gdy 3/4 społeczeństwa żyje w totalnej nędzy.

Chua przekonywała, że w takich warunkach niechęć do mniejszości jest czymś łatwym do przewidzenia. Gross pisząc o atakach na Żydów w Polsce, pomija kontekst: nie wspomina, że do podobnych zjawisk dochodziło gdzie indziej na świecie.

A dlaczego, Pani zdaniem, powinien?

Bo może gdybyśmy byli tego świadomi, świat mógłby być trochę lepszy? Bo chcielibyśmy zrozumieć rodzaj ludzki. Polacy i Żydzi są fascynujący, ale na naszej planecie mieszka

7 mld ludzi. Dorastałam w okresie wojny wietnamskiej, słyszeliśmy w wieczornych wiadomościach o masakrze w My Lai, o tym, jak amerykańscy żołnierze zabijali niemowlęta. Dlaczego? Jak do tego doszło?

Dlaczego negatywny stereotyp Polaka jest w Stanach tak głęboko zakorzeniony?

Polonia w Stanach nie rozgrywa różnych spraw tak dobrze jak inne grupy etniczne. Irlandczycy czy Włosi są doskonale zorganizowani i jeśli pojawiają się jakieś negatywne zjawiska - natychmiast reagują. Nie mówiąc o Afroamerykanach. Za doskonały przykład może służyć reakcja na film wyprodukowany w latach 40. przez Walta Disneya "Song of the South". Słyszała pani o nim?

Nie.

No właśnie. To miał być przełomowy film, w którym po raz pierwszy pokazano Czarnych w pozytywnych rolach. Ale Afroamerykanie, oburzeni tym, że ludzi żyjących na Południu w czasach niewolnictwa przedstawiano jako szczęśliwych, doprowadzili do tego, że nie wszedł na ekrany. Nie można go nawet kupić w Amazonie. Odstawiono go na półkę, bo Afroamerykanie uważali, że jego przesłanie nie jest właściwe. Tymczasem w amerykańskich szkołach dzieci uczą się o Holokauście z komiksu, w którym Polacy są świniami, i nikt nic w tej sprawie nie robi.

Ma Pani na myśli "Maus" Arta Spiegelmana, w którym opisuje on wojenne doświadczenia swojej rodziny w Europie? Niemcy są w nim kotami, a Żydzi myszami. Czytałam wywiad, w którym wyjaśniał, że Polacy pojawiają się jako świnie, bo nie biorą udziału w polowaniu kotów na myszy i są niekoszerni. Wielu ludzi, nie tylko Polacy, było oburzonych faktem, że podejmując tak trudny temat, Spiegelman uciekł się do niepoważnej formy. Ale jest artystą - doskonałym zresztą - więc ma do tego prawo.

Tak, jest doskonałym artystą. Goebbels też był. Propaganda najczęściej jest piękna, doskonale opakowana. Inaczej nie byłaby skuteczna.

Coraz częściej natrafiamy na petycje adresowane do amerykańskich mediów, w których protestuje się przeciw używaniu terminu "polskie obozy koncentracyjne". Takie działania mogą być skuteczne?

W pewnym zakresie. Kilka redakcji, m.in. "Wall Street Journal", wprowadziło już stosowne instrukcje dla dziennikarzy. [W jego ślady poszły inne redakcje, m.in. New York Times - red.] Ale to oczywiście nie wystarczy. W Stanach brak silnego polskiego lobby, które byłoby w stanie oddziaływać na życie kulturalne, na politykę. Powinniśmy być bardziej konsekwentni, lepiej zorganizowani. Są pieniądze. Nie brak ludzi, którzy odnieśli sukcesy, choćby Martha Stewart, Barbara Piasecka czy Zbigniew Brzeziński. Ale potrzebna jest organizacja. Ponad wszelką wątpliwość powinniśmy próbować wpływać na programy szkolne.

Co miała Pani nadzieję osiągnąć pisząc "Biegańskiego..."?

W amerykańskim angielskim mamy określenie "słoń w pokoju". Odnosi się do jakiejś oczywistej prawdy, o której nikt nie ma odwagi mówić. Mimo że słonia w pokoju nie sposób przeoczyć, nikt go nie zauważa. Wszyscy zajmują się innymi sprawami. I udają, że go tam nie ma.

Gdy jakieś oczywiste prawdy są konsekwentnie przemilczane, prowadzi to do napięć i wrogości. Jeśli ci, których społeczną rolą jest nazywanie rzeczy po imieniu - naukowcy, dziennikarze, pisarze, przywódcy religijni - uchylają się od tego trudnego obowiązku, reszta społeczeństwa traci do nich zaufanie. Czują, że zostali zdradzeni czy oszukani, a cały publiczny dyskurs jawi im się jako coś bezwartościowego, bez znaczenia. Z czymś takim mieliśmy do czynienia w czasach komunizmu i czegoś podobnego doświadczają dziś moi studenci: mają poczucie, że polityczna poprawność jest swego rodzaju kagańcem, która uniemożliwia uczciwą dyskusję. To niebezpieczne. Ci, którzy czują się zdradzeni przez swoich profesorów czy media, często wpadają w sidła demagogów. Wielu moich studentów wierzy w najrozmaitsze teorie spiskowe.

Sprowadzanie polsko-żydowskich stosunków do uproszczonego scenariusza, jaki oferuje "Biegański", też jest niebezpieczne i szkodliwe. To młyn na wodę fanatyków i demagogów.

Danusha V. Goska jest pisarką, poetką i wykładowcą literatury na Uniwersytecie Williama Patersona w New Jersey. Wydany nakładem Academic Studies Press w Bostonie "Biegański..." został uznany przez Polsko-Amerykańskie Towarzystwo Historyczne za najlepszą książkę 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2011