Patrycjusz schodzi na ziemię

To najbardziej radykalna powieść wielkiego pisarza węgierskiego i jedno z najbardziej radykalnych literackich rozliczeń powstałych po II wojnie światowej. Chodzi o dalekowzroczność i trafność politycznej diagnozy - i o rzetelność rozliczenia z samym sobą.

26.01.2006

Czyta się kilka minut

Sándor Márai /
Sándor Márai /

Więc może w mojej trosce

rządzę się złudzeniem

I za kształt rzeczywisty biorę,

co jest cieniem?

Czesław Miłosz

1.

"Tę noc przetrwałaś, ziemio, niezmieniona" - słowa Goethego, tak jak Márai "pogańskiego humanisty", w 1945 roku brzmiały na Węgrzech jak szyderstwo. To nie było przypadkowe zderzenie z ziemią, ale zupełna katastrofa. Koniec wojny oznaczał początek planowej, przeprowadzanej systematycznie i bezwzględnie akcji narzucania Węgrom obcego i niechcianego przez nich systemu politycznego. W 1947 roku traktat pokojowy przywrócił poddane przed wojną rewizji postanowienia pokoju w Trianon, w którego wyniku Węgry utraciły 70 proc. swego terytorium (Kassa/Koszyce, rodzinne miasto Máraiego, znalazło się w granicach Czechosłowacji).

Co gorsze, społeczeństwo węgierskie wkraczało w nową erę w fatalnej kondycji moralnej - podzielone, zatomizowane, skazane przez własną historię polityczną ostatnich kilkunastu lat na piętno sojusznika Hitlera, co stanowiło alibi dla bezwzględności najpierw Armii Czerwonej, a potem komunistycznej władzy. Znaczna część stolicy leżała w gruzach. Spod ziemi zaczęli wychodzić węgierscy Żydzi, niechętnie spotykany wyrzut sumienia. Deportacji, które rozpoczęły się kilkanaście miesięcy przed końcem wojny, dokonywano pod naciskiem Hitlera, ale w dużej mierze węgierskimi rękami.

Czas tużpowojenny był, w pewnym sensie, gorszy od samej wojny. Nie chodzi tylko o ruinę materialną, ale przede wszystkim o fakt, że nienawiść zasiana w ciągu kilku wcześniejszych lat dopiero teraz obrodziła. "Nienawiść - ale dlaczego? Bo ten drugi przeżył. Bo nie cierpiał tak i tyle, co ja. Bo ten, kto cierpiał, nie otrzymał natychmiast zadośćuczynienia. Nienawiść (...) bo wszelka kara i rekompensata są niewystarczające". Po epoce pogardy nastała więc epoka nienawiści, potem przyszła epoka kłamstwa.

Na styku tych trzech epok sytuuje się "Ziemia! Ziemia!...", eseistyczna powieść Máraiego, zamierzona jako kontynuacja międzywojennych, autobiograficznych "Wyznań patrycjusza". Jej akcja rozgrywa się w latach 1944-1948. Czytelnikom "Dziennika" Máraiego jej zarysy są znane, tak samo jak zakończenie - wyjazd pisarza z Węgier, na zawsze. To jednak, co w dzienniku było zbiorem błyskotliwych spostrzeżeń, tu przemienia się w serię obrazów. Motywem przewodnim jest podróż - przez miasto i przez Europę; jedyna możliwa nić fabularna w epoce powszechnej niestałości.

Na razie jest jednak dopiero początek 1945 roku: Armia Czerwona odbija Budę z rąk Niemców. Pisarz, jak pies powracający do domu po dawno zatartych śladach, powraca ze swego schronienia we wsi Leányfalu do zrujnowanego Budapesztu, do własnej dzielnicy, z nadzieją wyłowienia z gruzów kilku choćby książek z liczącej niegdyś pięć czy sześć tysięcy woluminów prywatnej biblioteki. Myśli o węgiersko-łacińskim wydaniu Marka Aureliusza, starym węgierskim wydaniu Biblii i rozmowach Eckermanna z Goethem. "Ruiny świeciły jak kupa gnoju". Pośród gruzu znajduje jedynie pomiętą fotografię przedstawiającą Tołstoja w towarzystwie Gorkiego (stara epoka w towarzystwie nowej) oraz podręcznik pielęgnacji psów rasowych, który teraz okazuje się wyjątkowo złośliwym upomnieniem od losu. Dziwne, ale były patrycjusz zamiast żalu odczuwa ulgę. Droga jest wolna, chociaż nie wiadomo, dokąd prowadzi.

2.

Upiorny klimat panujący na "wyzwolonych" niedawno Węgrzech najlepiej oddają sceny-

-obrazy notowane przez Máraiego na żywo i wkrótce, w 1949 roku, już na emigracji, umieszczone w powieści opublikowanej dopiero na początku lat 70. Te sceny nie mają odpowiednika w ówczesnej literaturze europejskiej. Autor opisał niemal na gorąco wszystko to, czego inni nie mogli opisać przez wiele lat i dziesięcioleci, co czasem w ogóle pozostało nieopisane.

Jednym z takich obrazów jest scena w cudem ocalonej przedwojennej kawiarni, gdzie pośród dekoracji dawnego życia zbierają się niedobitki przedwojennej klienteli - mieszanina drobnomieszczaństwa, inteligencji oraz żołnierzy okupacyjnej armii o orientalnym wyglądzie. Do towarzystwa dołącza w pewnym momencie Żyd, którego najbliższych zamordowano w Auschwitz. Wszyscy znają go z dawnych lat, choćby z widzenia. Dawny urzędnik bankowy dziś jest oficerem bezpieki budzącym strach zebranych.

"Siedzący przy sąsiednich stolikach goście udawali, że beztrosko gawędzą, lecz w rzeczywistości rzucali wszyscy dookoła niespokojne spojrzenia, bo wszyscy coś ukrywali: jeden tonę zjełczałego masła do rzucenia na czarny rynek, drugi pudełko po cygarach wypełnione złotym złomem, jeszcze inny przewiny. I nikt nie wiedział, czy w notesie oficera nie czają się anonimowe donosy, oskarżycielskie dokumenty będące elementem zemsty czy dawnych porachunków. Ale ważny gość nie interesował się na razie otoczeniem. Kelnerzy nie spuszczali go z oka i obsługiwali z oddaniem ministrantów, on zaś naprawdę celebrował posiłek: jadł i pił niespiesznie, jakby spożywanie tu kolacji było najbardziej naturalną rzeczą na świecie". Zadowolony gość pije aromatyczną kawę z ekspresu, pali cygaro, w końcu ruchem ręki przyzywa członka cygańskiej kapeli i każe mu grać "przedwojenną irredentystyczną piosenkę, zaczynającą się od słów »O ty piękny, przecudny kraju węgierski, piękniejszy od całego świata«".

W takich scenach, opisanych powściągliwym stylem, udało się Máraiemu osiągnąć zdumiewający stopień obiektywizmu: to spojrzenie jednego z gości kawiarni jest spojrzeniem z zewnątrz, jednocześnie nie usprawiedliwiającym niczego i wszystko rozumiejącym.

3.

"Ziemia! Ziemia!..." to przenikliwa diagnoza polityczna. Socjalizm przemieniony w system okazuje się nieludzkim przeciwieństwem humanistycznego ideału. Jego celem jest niwelacja wszelkiej indywidualności, ideałem: człowiek-robot, przeciwnikiem: każdy, kto posiada jakiekolwiek ideały. Dlatego komuniści mogą rządzić tylko przy użyciu terroru, a ich wrogiem, bardziej jeszcze niż dawna arystokracja czy burżuazja, obecnie zmarginalizowana i pozbawiona siły, staje się inteligencja o liberalnych ideałach, która zachowała jeszcze zdolność samodzielnego myślenia i zmysł krytyczny. W tych czasach okazywał się on złowrogim piętnem.

Wśród trzech typów ludzkich, skłonnych do wstąpienia w szeregi "nowej klasy", Márai rozróżnił zaślepionych ideologicznie głupców, cynicznych poputczyków i neurotycznych inteligentów. Tymi ostatnimi kierował strach, jednak nie zwykły strach przed szykanami, więzieniem czy nawet utratą życia. Był to raczej lęk przed pozostaniem z tyłu, na śmietniku historii, typowy dla tych, których humanistyczne ideały zostały podczas kilku ostatnich lat obrócone w popiół. "Neurotyk, który chroni się w partii, bo nie chce i nie potrafi być sam, człowiek, który za wszelką cenę musi gdzieś przynależeć, który uspokaja się dopiero wtedy, gdy może przykryć się choćby rąbkiem czarodziejskiej peleryny i przyodziać aktualny właśnie uniform społecznego światopoglądu...".

Spostrzeżenia Máraiego wyprzedzały o kilka lat diagnozę Miłosza ze "Zniewolonego umysłu", potwierdzając zarazem, że diagnoza ta oddawała trudną dziś do odtworzenia psychologiczną realność procesów zachodzących w tamtych latach. Autor "Wyznań patrycjusza" był świadkiem niezaangażowanym, a więc obiektywnym. Obiektywizm pisarza, w młodości zwolennika Węgierskiej Republiki Rad, którego z pewnością nie można było oskarżyć o antykomunistyczną histerię, był też zapewne jedną z przyczyn, dla których "Ziemia! Ziemia!...", mimo uderzających walorów intelektualnych i artystycznych, nie doczekała się wydania na Zachodzie ani u progu lat 50., ani przez następne kilka dekad.

4.

Kultura masowa jest drugim, obok komunizmu, wielkim tematem Máraiego. Nawet jeśli obwieszczenie śmierci literatury wyda nam się diagnozą przesadną, wskazanie na zagrożenie, jakie stanowi utrata przez pisarza adresata w bezklasowym społeczeństwie, pozostaje aktualne.

Relacja, w której czytelnik jest traktowany jako świadomy uczestnik, a nie konsument kultury, jest relacją płodną, wzbogacającą. Pod pojęciem literatury dawni pisarze "rozumieli coś innego niż ci, którzy piszą dziś. Dla nich literatura była naraz zabawą i liturgią, spiskiem i profesją, misterium eleuzyńskim i wspólniczym braterstwem krwi. Już nie widzieli wyraźnie twarzy czytelnika, ale wierzyli jeszcze, że gdzieś on jeszcze istnieje. W Budapeszcie stoi pomnik Bezimiennego Pisarza... Bezimienny czytelnik nie ma jeszcze swego pomnika. A zasłużył nań sobie. W ciemnościach nie sposób prowadzić dyskusji".

Márai, pilny czytelnik Ortegi y Gasseta, dostrzegał również, że o ile emancypacja polityczna mas mogła się w Europie Środkowej zrealizować po wojnie jedynie pozornie, ich emancypacja kulturowa nie napotkała poważnych przeszkód. Podkreślając intymny związek politycznej przemocy i kultury masowej, a nie ich opozycję, dostrzegł, że choć Europa Środkowa w sensie politycznym została odcięta od Zachodu, na głębszej płaszczyźnie podlega tym samym procesom duchowego skarlenia, których serce bije za oceanem.

"Komercjalna cywilizacja przemysłowa - pisał - żąda od pisarza na Zachodzie produktu zaspokajającego masowy gust - na Wschodzie zaś konfekcji politycznej, odmierzanej metrem normy światopoglądowej. Literatura piękna stała się dla wydawnictw już tylko dodatkiem dorzucanym do programu wydawniczego, składającego się ze smakowitych czytadeł i pseudonaukowych wywodów". I podczas gdy komunizm się rozpadł, diagnoza Máraiego dotycząca kultury masowej jest dziś bardziej aktualna niż kiedykolwiek wcześniej.

5.

"Ziemia! Ziemia!..." jest najbardziej platońską z powieści Máraiego. Już jej tytuł rysuje wertykalną linię między platońskim niebem idei a rzeczywistością zjawisk. Komunizm zostaje przedstawiony w ambiwalentnym świetle - jest kataklizmem, ale również oczyszczeniem. Osiemnaście miesięcy przed ostatecznym opuszczeniem Węgier było dla pisarza najdziwniejszym, najbardziej tajemniczym okresem jego życia. "Przez tamte półtora roku poznałem Węgry".

Zasadniczym rysem platonizmu jest zarysowanie granicy między ukrytą, prawdziwą realnością i światem ułudy, między rzeczywistym kształtem i tym, co jest jedynie cieniem. Doświadczenie wojennego i powojennego kataklizmu dało Máraiemu paradoksalne poczucie wolności. Uczucie ulgi, doznawane na widok zrujnowanego domu i książek porwanych na strzępy przez bomby, było uczuciem uwolnienia się od tego, co pisarz wielokrotnie nazywał "karykaturą", wykrzywionym i błędnym naśladowaniem ideału.

Karykaturą były w pierwszym rzędzie przedwojenne Węgry: z ciasnotą intelektualną skarlałej duchowo szlachty, która nie poczuwała się do żadnych obowiązków wobec społeczeństwa i, łamiąc prawo, nie płaciła podatków; z chciwością "kapitalistycznego burżuja"; z gigantycznymi dysproporcjami społecznymi oraz trującymi nacjonalistycznymi i antysemickimi wyziewami, którymi karmiono masy. Przedwojenny świat, kabaretowy i groźny, wracał teraz we wspomnieniach wraz z poczuciem współodpowiedzialności za to, że "nie stworzyliśmy ludzkich Węgier".

Karykaturą była międzywojenna Europa, wraz z jej humanistyczną kulturą i humanitarnymi ideałami, po wojnie po części upokorzona i pokonana, po części okopana w dawnym, teraz jakby nierzeczywistym dobrobycie. Podczas podróży po Szwajcarii, Włoszech i Francji, którą Márai odbył na przełomie 1946 i 1947 roku na zaproszenie szwajcarskiej fundacji, jako przybysz z Europy Środkowej, na każdym kroku doznawał podejrzliwości i dystansu Zachodu. Nikt nie chciał słuchać o tragedii Węgrów, "najbardziej samotnego narodu na świecie". Praca wielu pokoleń węgierskiej inteligencji, polityków, dziennikarzy, pisarzy, tłumaczy, którzy starali się za wszelką cenę utrwalić przynależność Węgier do Zachodu, zdawała się teraz bezużyteczna. Jeden z najwybitniejszych pisarzy tego kontynentu był przyjmowany na Zachodzie jako dziwak, prowincjusz albo barbarzyńca, ale nigdy jako partner do rozmowy.

Karykaturą okazywał się patrycjat, ta kulturotwórcza "klasa", która może wcale nigdy nie istniała, ale pozostawała jedynie fetyszem, obiektem magicznych zaklęć, pisarskim mitem. Pod koniec powieści Máraiego w męczącą fantasmagorię powojennej codzienności wkrada się opowieść żony pisarza, Loli, o przedwojennym życiu jej rodziny. W opowieści tej, bardzo odmiennej w tonacji od wspomnień z "Wyznań patrycjusza", sposób opisania życia patrycjatu charakteryzuje zjadliwa ironia, mająca chwilami posmak socrealistycznej propagandy. "W Towarzystwie Dobroczynnym czekały na Babcię damy, z którymi szła następnie do Kuchni Ludowej rozdawać obiad biedakom. Każdego dnia po zjedzeniu szynki Babcia szła do Kuchni Ludowej i udawała, że sprawdza smak tamtejszego obiadu. Poza tym jednym nic specjalnego nie czyniła w interesie biedaków, bo miała o nich, niestety, złą opinię. Była zdania, że biedacy są leniwi, nie chcą pracować, a poza tym kłamią i kradną".

Karykaturą była wreszcie literatura, ale nie utwory tego czy tamtego pisarza - literatura w ogóle. "Szczera literatura nie istnieje. W literaturze, podobnie jak w życiu, tylko milczenie jest szczere".

Nade wszystko karykaturą okazywał się jednak on sam, Sándor Márai: Węgier, Europejczyk, patrycjusz i pisarz. "Ziemia! Ziemia!...", trzecia i ostatnia część "Wyznań patrycjusza", jest więc nie tyle kontynuacją, co zasadniczą rewizją: sprawozdaniem z zejścia na ziemię pisarza, który wcześniej świadomie nałożył pewien kostium, noszony z dumą i godnością, i który w zakończeniu swej najsłynniejszej książki twierdził, że za największą zasługę poczytuje sobie to, że widział Europę i żył kulturą.

6.

"Ziemia! Ziemia!..." jest najbardziej radykalną powieścią Máraiego i jednym z najbardziej radykalnych literackich rozliczeń powstałych po drugiej wojnie. Chodzi, z jednej strony, o dalekowzroczność i trafność politycznej diagnozy, z drugiej - o rzetelność rozliczenia z samym sobą. Bardziej zgrzebne i mniej efektowne od "Doktora Faustusa", to rozliczenie autora z własną ojczyzną jest jednocześnie, przez swój osobisty ton, bardziej przejmujące.

Co ciekawe, ci dwaj klasycy literatury europejskiej w tym samym 1952 roku odbyli podróż w przeciwnym kierunku: Tomasz Mann powrócił w glorii do Europy, Márai udał się z Włoch do Stanów Zjednoczonych, gdzie jego twórczość zaczęła się okrywać coraz większym zapomnieniem. Dlatego "Ziemię!...", można uznać także za powieść graniczną: po ataku marksistowskiej krytyki (na czele z Györgym Lukácsem, który uznał "Dzieło Garrenów" za powieść ideologicznie szkodliwą), pisarz zrozumiał, że na mocy politycznej decyzji prawdopodobnie na zawsze stracił pozycję jednego z najważniejszych pisarzy węgierskich - i postanowił tę klęskę przekuć w szansę dla własnej twórczości. "Dzieła wielkich pisarzy, sławnych i czczonych twórców, prędko wypełniają się banałami, bo sukces, a potem czas, życie, monotonia powtórzeń czynią wypłowiałym to, co było w nich niegdyś niespodzianką. (...) Ale pisarz, którego czyta tylko sekta wtajemniczonych, nie blaknie w czasie".

Sekta wtajemniczonych miała się okazać w przyszłości wyjątkowo wąska, ale "Ziemia! Ziemia!..." pozostaje do dziś wstrząsającą opowieścią o wierności pisarskiemu powołaniu.

7.

Co dla pisarza okazało się na koniec prawdą, a nie zjawą czy karykaturą? Jego punkt dojścia okazał się, paradoksalnie, punktem wyjścia, odartym jedynie z kilku sentymentalnych złudzeń młodości. Márai wciąż był przekonany, że jego "prawdziwe ja może istnieć jedynie w ojczyźnie", ale za ojczyznę musiał mu wkrótce wystarczyć język węgierski - książki Krúdego, Kosztolányiego, Gézy Csátha.

Márai nie uległ ani ideologii, która podawała się za jedyną prawdę obiektywną, ani pokusie nihilizmu. Przeciwnie, zabrał z sobą wiarę w skompromitowane wartości humanistyczne, jedyne autentyczne dziedzictwo, które, jak sądził, Europa dała światu, oraz przekonanie, że Europę powinna kiedyś na nowo połączyć jedność innego rodzaju niż jedynie ekonomiczna. Zabrał także ufność, że patrycjusz - nie jako reprezentant "klasy", ale "człowiek ducha" - pozostanie zawsze niezależny od politycznych prądów epoki, zachowa zdolność do obiektywnego spojrzenia.

"Ziemia! Ziemia!...", jak i lata, których dotyczy, okazała się dla autora tyglem - wartości, w które kiedyś wierzył, zostały w nim poddane ogniowej próbie. Ostatecznie nie uległy unieważnieniu, przeciwnie: zyskując zadziwiającą twardość, okazały się jedynymi ideami, w które trzeba wierzyć i których warto bronić. Unieważnieniu nie uległy również dotychczasowe książki - to, co miało być w nich jedynie ułudą czy pozą, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zyskało walor prawdy o epoce, która bezpowrotnie minęła. Próba lat 1945-1948 uświadomiła natomiast Máraiemu, że za idee, książki, a nawet wspomnienia trzeba czasem płacić bardzo wysoką cenę.

Paszporty udało się załatwić, droga była wolna. Wygnanie miało potrwać czterdzieści lat.

Sándor Márai, "Ziemia! Ziemia!...". Przekład i posłowie: Teresa Worowska. Warszawa 2005, Czytelnik, seria "Nike".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (5/2006)