Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Któregoś lipcowego dnia, szukając lektury odpowiedniej na czas upałów, trafiłem na wspomniany tom i zacząłem go kartkować. Już w pierwszym rozdziale znalazłem zdania przyciągające uwagę. "Podejrzliwość - powiadają Robins i Post - to najbardziej widoczna cecha paranoika (...). W jego przekonaniu nic nie jest takie, jakim się wydaje. Paranoik nie dopuszcza, by jego uwagę rozpraszały pozornie niewinne fakty - twierdzi, że wie, co się za nimi kryje. Wciąż szuka ukrytych znaczeń, sygnałów wskazujących na obecność wrogów, o których wie, że go otaczają". No, no, pomyślałem, ocierając pot z twarzy (temperatura otoczenia przekraczała 30 stopni) i czytałem dalej: "W swym rozumowaniu pozbawionym krytycznego osądu (...) klasyczny paranoik jest w stu procentach logiczny. (...) Z upodobaniem kolekcjonuje fakty, ale tylko te, które pasują do skonstruowanego przezeń logicznego systemu. W takim sensie paranoja jest najbardziej intelektualnym zaburzeniem psychicznym, takim, które towarzyszy skomplikowanym ideologiom politycznym". No, no, mruczałem do siebie, zapominając otrzeć pot. Przede mną były kolejne rozdziały książki: "Paranoiczna kultura i mentalność spiskowa", "Korzenie paranoi", "Zapotrzebowanie na wrogów"...
Słowo "paranoja" pojawia się często w profesjonalnych i amatorskich, publicznych i prywatnych wypowiedziach o polskiej polityce (i o polityce w ogóle). Słowo to jest traktowane jako jedna z uniwersalnych metafor, pozwalających zrozumieć sposób zachowania i myślenia wszystkich bądź wybranych polityków. Jeśli ktoś traktuje politykę jako sferę paranoiczności, to znajdzie w książce Robinsa i Posta liczne potwierdzenia swych przekonań. Krótko mówiąc: może traktować "Paranoję polityczną" jako uogólniony opis przypadków dobrze znanych z ekranu telewizora czy stron gazet.
Powiedziawszy, co powiedziałem, muszę dodać: amerykańskim badaczom z pewnością nie chodzi o uzasadnianie potocznych sposobów pojmowania paranoi. Chodzi im raczej o wielostronny opis złożonego zjawiska, u którego podstaw może tkwić racjonalna reakcja na rzeczywistość, stopniowo, niemal niezauważalnie przekształcająca się w reakcję patologiczną. Proszę tylko posłuchać takich oto, dalekich od jednoznaczności, zdań: "W szerszym, niemedycznym sensie tego pojęcia reakcja paranoiczna nie różni się jakościowo od wielu innych ludzkich reakcji. Reakcja paranoiczna to wypaczenie użytecznego zachowania służącego radzeniu sobie. Paranoja jest przesadną formą wypróbowanego w polityce stylu czujnej podejrzliwości, uważnej obserwacji i wykorzystywania okazji. Jej siła w polityce bierze się również z tego, że paranoja potrafi stymulować zarówno zaciekłą agresję skierowaną przeciw urojonym obiektom, jak i energiczną i skuteczną reakcję na rzeczywiste niebezpieczeństwo".
Z lipcowej, wciąż zresztą trwającej, lektury "Paranoi politycznej" pozostanie mi ostrzeżenie przed pospiesznym posługiwaniem się emocjonalnymi i oceniającymi metaforami. "Paranoja" (tak samo jak "zbrodnia") należy do słów groźnych. Takimi słowami należy się posługiwać rzadko i rozważnie; nadawanie im rozszerzonych, potocznych znaczeń służy chyba tylko psuciu publicznego mówienia o polityce, którego stan i tak jest bardzo marny.
PS. W rozmowie opublikowanej przez "Gazetę Wyborczą" (z 31 lipca) Donata Subbotko pyta Janusza Palikota, czy po wódce "Czesław Miłosz" nie myśli o "Nalewce babuni Szymborskiej". Nie posądzam pani Subbotko o złe intencje, wyznam jednak, iż nazywanie Wielkiej Damy poezji "babunią" nie jest dla mnie przejawem dobrego wychowania. Jeszcze bardziej przykre jest to, iż ta niegrzeczność spotyka autorkę "Wszelkiego wypadku" na łamach zaprzyjaźnionej z nią "Gazety".