Pani prorok od miast

„Śmierć i życie wielkich miast Ameryki” Jane Jacobs nazywana jest najważniejszą książką architektoniczną XX w. Niesłusznie – od jej uważnego czytania zależy także XXI stulecie.

07.12.2014

Czyta się kilka minut

Jane Jacobs (1916–2006) na konferencji prasowej w Lions Head Restaurant. Greenwich Village, Nowy Jork, 5 grudnia 1961 r. / Fot. Phil Stanziola / NEW YORK WORLD-TELEGRAM AND THE SUN NEWSPAPER PHOTOGRAPH COLLECTION / LIBRARY
Jane Jacobs (1916–2006) na konferencji prasowej w Lions Head Restaurant. Greenwich Village, Nowy Jork, 5 grudnia 1961 r. / Fot. Phil Stanziola / NEW YORK WORLD-TELEGRAM AND THE SUN NEWSPAPER PHOTOGRAPH COLLECTION / LIBRARY

Oto Biblia miejskich aktywistów, entuzjastów życia w metropoliach, miłośników swoich dzielnic, obrońców małych parków, rodzinnych sklepów spożywczych, bojowników o zachowanie przystanków autobusowych i budynków przeznaczonych do rozbiórki. Wszystkich ludzi gotowych pikietować kina zmieniane w hipermarkety, ożywiać i cywilizować najbrzydsze, najbardziej zaniedbane części miast, ponieważ instynkt podpowiada im to, o czym Jane Jacobs pisała już przed 50 laty: że miasta kwitną dzięki gęstości i różnorodności życia. Dzięki temu, że jesteśmy unikatowi i trzymamy się blisko. I pod warunkiem, że wszyscy – wcale się na to nie umawiając – doglądamy ulic, chodników i ławek, uważając je za nasze. Ta książka to także wciąż niestępione ostrze, wycelowane w miejskich planistów, przekonanych, że ich wizje działają lepiej niż rzeczywistość.


Amatorka z wózkiem

„Ta książka jest atakiem” – tak Jacobs zaczyna swój wywód w „Śmierci i życiu wielkich miast Ameryki”: fantastycznie logiczny, porywający i przekonujący, bo poparty dziesiątkami przykładów. Bohaterami tego manifestu są małe przecznice, puste parki i tętniące uliczki, właściciele sklepów na rogu, popularne bary, oblegane hydranty oraz troskliwi sąsiedzi wyglądający z okien, by powiadomić zabłąkanego turystę, że autobus w niedzielę tędy nie jeździ. Bohaterami są miejsca i ludzie wspólnie tworzący fenomen miejskiego życia. Jacobs nazywa miasta „wielkimi laboratoriami”, które mogą podnieść się z każdej porażki i odpowiedzieć na wszystkie nasze potrzeby, pod warunkiem, że każdy z nas będzie mieć udział w ich tworzeniu. W 1961 r. dziennikarka zatrudniona w „Architecture Forum” i młoda matka, nieposiadająca kierunkowego wykształcenia, rzuciła wyzwanie potężnym urbanistom, niemal wyłącznie mężczyznom, którzy – zarażeni konceptami miasta-ogrodu Ebenezera Howarda oraz modernistycznymi wizjami Le Corbusiera – przemienili amerykańskie miasta w niefunkcjonalne, obumierające twory.

Jacobs, po opublikowaniu artykułu „Downtown is for people” („Śródmieście jest dla ludzi”) w magazynie „Fortune”, otrzymała grant z Fundacji Rockefellera i przez dwa lata pchała przed sobą dziecięcy wózek przemierzając przecznice, dystrykty i projekty mieszkaniowe wielu amerykańskich miast. Zbierała opowieści i obserwacje, sprawdzała, jak miasta żyją w dzień i w nocy, w praktyce. W równym stopniu zajmowały ją przykłady fatalnych dysfunkcji, jak i przejawy zdrowia, więcej – szczęścia. Znajdując wiele przeciwstawnych zjawisk, potwierdzających siłę spontanicznie rozwijających się relacji między ludźmi a przestrzenią, gromadziła amunicję przeciwko martwocie map i odgórnych koncepcji. To była walka Dawida z Goliatem – Robert Moses, ówczesny główny planista i budowniczy Nowego Jorku, uznał książkę za bezwartościowy paszkwil, wpływowi urbaniści jej nie znosili, a młodzi architekci, skłonni z miejsca wcielać jej idee, robili to tyleż płomiennie, co nieumiejętnie.

Jacobs walczyła, publikując kolejne książki, jak „Economy of Cities”. Robiła to także w Toronto, gdzie przeniosła się z mężem i trojgiem dzieci w 1968 r., w proteście przeciw wojnie w Wietnamie; pomagała tam projektować dzielnice. Założyła The Center for The Living City. Była wierna swoim lepszym miastom aż do śmierci w 2006 r. Jej batalia powiodła się w ogromnym stopniu. Najlepiej świadczy o tym fakt, że teraz jej najważniejszą książkę czyta się jak zestaw klarownie wyłożonych oczywistości. Nawet w Polsce, gdzie „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki” ukazuje się po raz pierwszy (dzięki Centrum Architektury, w przekładzie Łukasza Mojsaka) i gdzie zawarte w niej idee dopiero od niedawna dają o sobie znać w obywatelskim przebudzeniu mieszkańców naszych miast. To, że wielu z nas uważa ścieżki rowerowe, konsultacje sąsiedzkie i sprzątanie po psie za naturalne, zaś zasłanianie budynków reklamami i prywatyzowanie przestrzeni publicznej za oburzające, zawdzięczamy upowszechnieniu idei Jacobs.


W obronie slumsów

Wbrew tytułowi i pomimo skupienia się autorki na analizach konkretnych kazusów z Bostonu, Nowego Jorku czy Louisville, nie jest to wyłącznie opowieść amerykańska. Problemy, które wskazała (choć nie wszystkie proponowane rozwiązania), są prawdziwe pod każdą szerokością geograficzną, w skrajnie odmiennych kulturach oraz społeczeństwach.

Żyjemy w epoce najszybszego i najbardziej intensywnego rozwoju miast na całym globie. Od Rio de Janeiro po Tajpej – metropolie gwałtownie pęcznieją, a ich rosnące populacje zbyt często stają się statystykami w arbitralnych wizjach oraz zamysłach polityków. Co gorsza, stają się także materią używaną przez międzynarodowe koncerny, które w rozbudowie i nowych funkcjach miast widzą interesy o olbrzymiej skali. Globalne ambicje są nowym zagrożeniem dla lokalnego, faktycznego działania miast. Wszystkie grzechy urbanistów, choroby miast, ale także ich zalety i potencjał, o których pisała Jacobs, pozostają nie tylko aktualne – ich skala i natężenie się pomnażają. Weźmy opisaną North End w Bostonie – dzielnicę tanich mieszkań, połączoną z industrialnym wybrzeżem. Jacobs napotkała tam dobrze funkcjonującą wspólnotę, intensywne życie na ulicach, wyraźne poczucie więzi społecznych i bezpieczeństwa. Jednak według planistów to miejsce było slumsem przeznaczonym do likwidacji, mimo że wskaźniki przestępczości, zachorowań i śmiertelności świadczyły, iż jest ono dobrym miejscem do życia. Dziś, w wyniku zaślepienia, umierają tak ostatnie chińskie hutongi czy dzielnice miasta Meksyk przeznaczone pod inwestycje deweloperskie. W innym miejscu Jacobs obala mit slumsów jako jednoznacznie patologicznych, pogrążonych w stagnacji. Pisze, że część ludzi decyduje się w nich mieszkać z wyboru nawet gdy ich sytuacja finansowa pozwala na wyprowadzkę. Forsowne likwidacje slumsów, zabudowywanie rzędami identycznych bloków mają fatalny wpływ na społeczności i często pogarszają ich los, obciążając całe miasto. Przykłady współczesne? Choćby slumsy w Bombaju czy Delhi niszczone buldożerami w zaledwie dzień, a budowane wieloletnim wspólnym wysiłkiem przez ludzi, którzy bez pomocy władz doprowadzili prąd, wodę, zorganizowali komunikację, a wreszcie zamienili blaszane budy na ceglane domy z telewizją satelitarną i internetem. Przepędzeni na inne, nieużywane tereny, stają się bezładną i bezpłatną siłą roboczą miejskich polityków i planistów, potrzebujących ich rękami ucywilizować ziemię pod przyszłe inwestycje.

Jak słusznie wskazywała Jacobs, nie istnieje skuteczna likwidacja slumsów ani w Chicago, ani w Rio de Janeiro. Slumsy migrują i jedyne, co urbaniści mogą zrobić, to dobrze rozpoznać warunki życia w nich i starać się wspomóc ich oddolną emancypację. Żadne bowiem dzielnice nie gromadzą w sobie tyle energii do życia, tyle determinacji do jego poprawy.


Przeciwko pastorom

Jedną z najważniejszych spraw, na jakie zwraca uwagę Jacobs, jest tworzenie i zasilanie dzielnic mieszanych, charakteryzujących się wysokim zagęszczeniem życia (nie należy go mylić z przeludnieniem), różnorodnością funkcji (można w nich mieszkać, pracować, odpoczywać, rozwijać sztukę itd.) oraz współistnieniem nowej i starej zabudowy. Tylko takie połączenie, różnorodne „używanie” miast zapewnia im stały, niejednorodny dopływ ludzi, a ten jest konieczny, by życie rozwijało się i dalej różnicowało.

Nie ma nic gorszego – mówi Jacobs – niż cięcie miast na monolityczne kawałki, sztucznie aranżowane sąsiedztwa odwrócone do innych sąsiedztw plecami. Nic gorszego niż grodzenie terenów, tworzenie ciągów identycznych budynków i odseparowywanie obszarów według ich specyficznych funkcji, np. mieszkaniowych, rekreacyjnych czy fabrycznych. A jednak tym właśnie – krojeniem miast na odrębne plastry – wciąż zajmuje się wielu planistów. Nie trzeba szukać daleko. Warszawa nadal rozbudowuje „wielkie sypialnie”, tworzy zamknięte, ekskluzywne osiedla, a przebudowę ulic i placów związaną z nową linią metra poprowadziła wbrew ludzkim potrzebom, np. zabetonowując plac Powstańców, zamiast odtworzyć tam przedwojenny skwer.

Jednak najniebezpieczniejsze, bo też najbardziej rozległe, wydają się plany urbanistyczne realizowane poza USA i Europą. Nowe miasta wymyślone przez architektów rosną w Chinach (budowane są tam dziesiątki miast dla wielomilionowych populacji), na Bliskim Wschodzie (z Dubajem jako symbolem architektonicznej brawury oderwanej od realiów), w wielu państwach Azji, a także Afryki, gdzie urbaniści pracują na zamówienie najbardziej wpływowych grup społecznych, ale projektują przyszłość dla wszystkich. W większości przypadków te miasta globalne, w zamyśle dobrze skomunikowane z innymi metropoliami, są projektowane na podstawie czysto teoretycznych założeń. Lektura Jacobs każe obawiać się rezultatów, a także nazbyt łatwego upadku tych produkowanych naprędce olbrzymów. Miasta, którym hołd złożyła Jacobs, będą scenerią naszych najpoważniejszych kłopotów, ale też będą się odradzać i uzdrawiać. Rozpoczęta przez Amerykankę opowieść przydarzy się nam wszystkim.


JANE JACOBS, ŚMIERĆ I ŻYCIE WIELKICH MIAST AMERYKI, przeł. Łukasz Mojsak, Centrum Architektury 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2014