Biały rower. Przydrożne miejsca upamiętnienia śmierci

Czy powinniśmy korzystać z przestrzeni publicznej dla wyrażenia osobistego żalu? Takie pytanie prowokują przydrożne miejsca upamiętnienia nagłej śmierci.

24.10.2022

Czyta się kilka minut

Południowa obwodnica Warszawy, węzeł Wał Miedzeszyński. 27 grudnia 2020 r. / ŁUKASZ SZCZEPAŃSKI / REPORTER
Południowa obwodnica Warszawy, węzeł Wał Miedzeszyński. 27 grudnia 2020 r. / ŁUKASZ SZCZEPAŃSKI / REPORTER

Łączy je wiele elementów: krzyż, kask, kamienna tablica, sztuczne kwiaty, znicze, lokalizacja, no i wielkość. Różni – zmarły i data śmierci. Stoją blisko siebie, przy drodze krajowej nr 5, w pobliżu Ruska na Dolnym Śląsku. Do wypadków śmiertelnych dochodzi najczęściej właśnie na drogach krajowych (według wyliczeń prof. Lucyny Przybylskiej: 7 osób zabitych na 100 km dróg krajowych, 3 – wojewódzkich i 0,4 – gminnych i powiatowych; dane z 2012 r.).

Przypominają nagrobki na cmentarzu. Ten z wcześniejszą datą stoi z dala od drogi. Jego centralna część to wysoki kamień stanowiący tablicę pamiątkową, na której wyryto: „Dawid, lat 24, zginął 21.05.2014”. Poniżej napisu kamienny wizerunek uśmiechniętego chłopaka na motorze. Z kamienia „wyrasta” metalowy, biały krzyż, na którym zawieszono kask i sztuczne kwiaty.

Kilka metrów dalej drugi pomnik – tuż przy drodze, częściowo otoczony siatką, może stanowić zagrożenie dla ruchu (pewnie dlatego obok postawiono słupek odblaskowy). Pozioma płyta, na niej krzyż, imię i nazwisko: „Marek Wisko”, data urodzenia i śmierci (16.04.1986, 26.05.2017) i informacja: „Zginął tragicznie”. Za nią metalowy, szary krzyż z wyblakłą już tabliczką i z kaskiem na samej górze (identycznie jak u Dawida), w którym umieszczono dwa elektryczne znicze. Wokół tablicy figury aniołków i zielona Maryja pod plastikowym kloszem.

Różne daty śmierci na tych pomnikach podważają najpowszechniejszy argument ich stawiania – „ku przestrodze”. Niestety Dawid nie uchronił Marka przed śmiercią.

Upamiętnienie

W międzynarodowym obiegu funkcjonują najczęściej jako roadside memorials – przydrożne upamiętnienia. Ten termin jako najbardziej pojemny i neutralny lubi Lucyna Przybylska, profesor Uniwersytetu Gdańskiego zajmująca się tą tematyką. W polskiej literaturze przedmiotu używane są też inne określenia: „miejsce pamięci (przy drogach)”, „spontaniczne upamiętnienie (nagłej) śmierci”, „miejsce (nagłej) śmierci”. Upamiętnienia te przyjmują różnoraką formę: krzyża drewnianego lub metalowego, znicza, sztucznych kwiatów, tablic pamiątkowych. W przypadku śmierci motocyklistów pojawia się kask. Kiedy umiera rowerzysta, stawiany jest biały rower.

W ostatnich 15-20 latach zjawisko to – niezależne od przynależności religijnej czy kościelnej – stało się powszechne w Australii, Nowej Zelandii, Japonii, obu Amerykach oraz Europie. Za początek uważa się rok 1953, kiedy to w Stanach Zjednoczonych zainicjowano program oznaczania miejsc śmierci przy autostradach (American Legion Highway Fatality Marker Program). W Polsce ważna data to transformacja z 1989 r. Jak pisze prof. Przybylska, „liczne przydrożne miejsca pamięci niewątpliwie są wynikiem odzyskania wolności publicznej ekspresji w różnych sferach życia (np. ekonomicznej, politycznej, religijnej czy edukacyjnej)”.

Wzdłuż polskich dróg zwykle stoją krzyże. Coraz częściej jednak znajdziemy obiekty rozbudowane, wieloelementowe. Są niczym alternatywny grób w świeckiej przestrzeni. Pewien obcokrajowiec na widok takiego miejsca zapytał: „Dlaczego w Polsce chowa się ludzi przy drogach?”.

Stąd pierwsze pytanie: dlaczego dla upamiętnienia nagłej śmierci przestały nam wystarczać krzyże?

Wizerunek

Elementy tego „nagrobka” ułożono w jednym rzędzie. Najwyższy jest kamienny krzyż (z tyłu ma jeszcze słup od monitoringu), w dolnej jego części doklejono wizerunek przystojnego, uśmiechniętego mężczyzny z lekkim zarostem – wygrawerowany na kamiennej płytce. W donicy tuż przed nim kwiaty, teraz to białe bratki z granatowymi środkami. Jeszcze znicze. Najczęściej stoi jeden i ma sztuczne światło. Wszystko zlokalizowane w pasie trawy pomiędzy chodnikiem a ścieżką rowerową na skrzyżowaniu ulic Marcelińskiej i Świerzawskiej w Poznaniu.

Miejsce wyróżnia się wyjątkową estetyką i jest zadbane, nie komponuje się jednak z przestrzenią wokół. Czy powinniśmy korzystać z miejsc publicznych dla wyrażenia osobistego żalu? Mijam je zawsze w drodze do Lasku Marcelińskiego i nic o nim nie wiem, choć od początku mnie intryguje. Ktoś wyjątkowo o nie dba, stąd moje domniemanie, że jest nowe (z badań wynika, że im bardziej zadbane miejsce, tym nowsze).

Z artykułu „Miejsca nagłej śmierci w Poznaniu – ich typologia i formy upamiętnienia” Katarzyny Kulczyńskiej i Natalii Marciniak, które przeprowadziły ich inwentaryzację w latach 2016-2017, dowiaduję się jednak, że to miejsce pochodzi z czerwca 2016 r. i w przeciągu lat przeszło metamorfozę. Na początku wyglądało tak: dwa drewniane krzyże, duże, czarno-białe zdjęcie w białej ramce oparte o słup od monitoringu, trzy białe doniczki z kwiatami, dodatkowo kwiaty cięte, zabawki (mały helikopter, samochodzik), znicze, a także kask motocyklowy.

Kulczyńska i Marciniak udokumentowały 59 takich miejsc w Poznaniu. Porównały swoje badania z przeprowadzonymi w 2015 r. i wskazały widoczny wzrost liczby miejsc pamięci – z 34. Najczęstszą formą upamiętnienia są znicze (38 miejsc), sztuczne kwiaty (27) oraz drewniane krzyże (23). Rzadszą – krzyże metalowe (14). Do najrzadszych sposobów upamiętnienia należą tablice pamiątkowe, zabawki, łańcuchy motocyklowe, klepsydry (1).

Kto zajmuje się miejscem przy ­Lasku Marcelińskim? To mama zmarłego tu Przemka (nie chce ujawniać swojego imienia i nazwiska). Kiedy wreszcie uda mi się z nią porozmawiać, mówi, że przychodzi tu średnio raz w tygodniu, podobnie jak na cmentarz. Tyle że tu ma blisko i kiedy jest jej źle, idzie właśnie tutaj.

Miejsce nazywa pomnikiem. Postawiono go w 2020 r. Okazuje się, że przeszedł już kilka metamorfoz. Mamie Przemka najbardziej podobała się wcześniejsza wersja: to kamień w kształcie serca, znaleziony na skalniku zbudowanym przez Przemka. Na serce naklejono jego zdjęcie, zaimpregnowano przed deszczem. Niestety zdjęcie zaczęło przeciekać. – Mnie taki kamień w zupełności by wystarczył. Gdybym miała sama decydować, zostałabym przy nim – przyznaje.

Pomnik ulega też przeobrażeniom z innych powodów. Kiedyś ukradziono kask czy świąteczne lampki choinkowe. Znaczenie mają również uwagi mieszkańców. – Staramy się ograniczać elementy, które mogą kogoś drażnić – mówi mama Przemka. – Przekazano nam informację, że znicz z żywym płomieniem rozprasza kierowców. Od tej pory stawiamy lampkę elektryczną, która ma delikatniejsze światło. Żywy płomień pojawia się tylko w rocznicę śmierci czy urodzin syna.

Co rzadkie przy takich miejscach pamięci, nie ma na nim żadnych napisów. Rodzina zastanawiała się, czy podać imię, nazwisko, datę urodzenia, śmierci, ale ostatecznie ograniczono się do wizerunku Przemka. Jego twarz ma symbolizować wszystkich młodych, którzy zginęli w takich wypadkach.

I mam wrażenie, że najistotniejszym dla rodziny elementem pomnika jest właśnie jego wizerunek.

– Człowiekowi robi się lżej, jak na niego patrzy – mówi siostra Przemka, która dołącza do nas w trakcie rozmowy.

– Głaszczemy to zdjęcie, jakbyśmy głaskali Przemka po twarzy – mówi jego mama.

Obydwie kobiety nie wiedziały, że taki pomnik trzeba zgłosić w odpowiednim urzędzie i opłacać.

Opłata

W artykułach naukowych na temat miejsc nagłej śmierci w Polsce ­badacze wspominają o ich powstawaniu wbrew prawu. Pada zdanie: „Zazwyczaj są nielegalne”, a ja zastanawiam się, czy słowo „zazwyczaj” można zamienić na „zawsze”. Dlatego umawiam się na rozmowę z Krzysztofem Olejniczakiem, ­dyrektorem Zarządu Dróg Miejskich (ZDM) w Poznaniu, i Agatą Kaniewską, rzeczniczką prasową Zarządu.

– Można upamiętnić nagłą śmierć w przestrzeni publicznej, ale trzeba złożyć w tym celu wniosek o zgodę na zajęcie pasa drogowego – mówi dyrektor. – Szczególny charakter tej przestrzeni reguluje ustawa o drogach publicznych z 1985 r., która mówi, że za zajęcie pasa drogowego należy się opłata. Stawka ta wynosi 10 zł za metr kwadratowy na dzień. Z tym że ustawodawca daje możliwość regulacji wysokości tej opłaty samorządom. W Poznaniu mamy oddzielną uchwałę Rady Miasta z 2004 r.

Dzięki niej opłata w Poznaniu jest mniejsza i wynosi 3 zł/m2 na dzień.

Nie wszędzie jednak istnieją uchwały. Nie ma jej chociażby w Gdańsku. Dlatego legalne miejsce upamiętnienia nagłej śmierci w tym mieście jest dużo droższe niż w Poznaniu. Sęk w tym, że w Gdańsku nie ma legalnych miejsc upamiętnienia (taką otrzymuję informację od Magdaleny Kiljan, rzeczniczki prasowej Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni), w Poznaniu natomiast, mimo niższych stawek, jest tylko jedno.

– Ludzie nie składają wniosków, bo nie wiedzą, że zajęcie pasa drogowego wymaga zgody i opłaty – mówi Olejniczak. – Traktujemy przestrzeń publiczną jak własną, na której możemy robić, co chcemy. A tak nie jest. Powiem więcej: za nielegalne zajęcie pasa drogowego jest opłata karna.

– W grę wchodzą emocje – dodaje Agata Kaniewska, rzeczniczka prasowa Zarządu. – Ktoś z rodziny przyniesie znicz, inny kwiaty, jeszcze inny wbije krzyż. Nikt wtedy nie myśli o zawładnięciu przestrzeni, o tym, żeby iść do urzędu i pisać jakiś wniosek. Po prostu chce się upamiętnić to miejsce.

Co ZDM robi z tymi nielegalnymi pomnikami? Dyrektor mówi, że nic. Nie wymaga od swoich pracowników ani ich usuwania, ani zostawiania. Jednak uważa, że byłby duży opór z ich strony, żeby likwidować tego typu miejsca, mimo że nie posiadają prawnej zgody.

Tak więc prawo jest martwe.

– Gdybyśmy chcieli postępować zgodnie z prawem, powinniśmy znaleźć osobę, która zajęła pas drogowy, i wezwać ją do usunięcia danych elementów. Jednak w przypadku miejsc nagłej śmierci pojawia się u urzędników psychiczna bariera – w momencie, kiedy jest żałoba, świeże sprawy, ludzie jeszcze przeżywają tę nagłą śmierć, urzędnik nie ma serca przyjść do nich z wezwaniem o usunięcie. To jest nieludzkie. Nie robimy tego. Trudno też znaleźć osobę, która krzyż czy znicz postawiła.

– A gdyby te wnioski wpływały?

– Podstawowe kryterium to bezpieczeństwo ruchu drogowego. Jeżeli obiekt upamiętniający nagłą śmierć by mu nie zagrażał, to w mojej ocenie nie mielibyśmy nic przeciwko. Trzeba pamiętać, że jeżeli odmawiamy, to musimy podać powód. Jeżeli obiekt jest bezpieczny, nie mamy podstaw.

I na koniec stwierdza: – To, o czym tutaj mówimy, nie jest dla Zarządu Dróg Miejskich problemem. Niech te miejsca istnieją. Upamiętnienia nagłej śmierci są sprawą marginalną.

– Nie docierają do nas sygnały od mieszkańców, rad osiedli czy społeczników, że jest to problem, że przeszkadzają, że to duże budowle – mówi Kaniewska.

– To też jest istotne. Jeżeli mielibyśmy lawinę pism, żeby coś z tym zrobić, to byłaby inna sytuacja – dodaje dyrektor Olejniczak. – Mielibyśmy wówczas przyzwolenie społeczne na usuwanie tych miejsc. Dziś go nie mamy.

Ankieta

W 2011 r. na portalu Trójmiasto.pl pojawił się artykuł „Czy Gdańsk będzie walczył z przydrożnymi krzyżami?”. Chciano poznać opinię mieszkańców. Według cytowanej w artykule urzędniczki z biura prasowego krzyże stały się „problemem”, a w ich sprawie przychodziło dużo listów, raczej od przeciwników. W artykule umieszczono też wypowiedzi szefa pomorskiej „drogówki”, księdza z redakcji „Gościa Niedzielnego” i mieszkanki Gdańska. Pierwszy oświadczył, że obecność krzyży „nie pomaga w zakresie prewencji”, natomiast drugi zastanawiał się nad dwiema kwestiami: czy w niektórych przypadkach „nie są one również – obok symbolu wiary – znakiem ludzkiej głupoty, grzechu i nieprzestrzegania przepisów drogowych”, a także czy rzeczywiście ostrzegają one młodych ludzi przed brawurą. Gdańszczanka o krzyżach przydrożnych wypowiedziała się pozytywnie: są „sygnałem ostrzegawczym” dla kierowców.

Postawiono zatem internautom pytanie: czy krzyże pamięci w pasie drogowym należy usuwać? Można było wybrać jedną z czterech odpowiedzi: 1. tak, bo rozpraszają kierowców i stoją bezprawnie; 2. raczej tak, pas drogowy nie jest godnym miejscem dla krzyża; 3. nie, są mocnym sygnałem ostrzegawczym dla kierowców; 4. raczej nie, bo i tak spowszedniały. W przeciągu mniej więcej tygodnia zebrano aż 3790 opinii. Pierwszą odpowiedź wybrało 29 proc. respondentów; drugą – 19 proc.; trzecią – 44 proc.; czwartą – 8 proc. Sumując: 48 proc. internautów odpowiedziało, że krzyże należy usunąć, 52 proc., że nie. Siły więc okazały się wyrównane.

Wyniki ankiety pokazały, jak bardzo podzieleni są gdańszczanie w temacie krzyży powypadkowych, ale też jak bardzo ich ten temat nurtuje. Podział na niemal dwie równe grupy najprawdopodobniej spowodował, że magistrat z krzyżami nic nie zrobił.

Emocje

Badacze zastanawiają się, dlaczego upamiętnia się miejsca nagłej śmierci. Wszak, jak podaje prof. Przybylska, to cmentarz jest postrzegany jako „najlepsze w naszej kulturze miejsce dla pamięci zmarłych”, zarówno według zwolenników, jak też przeciwników jakichkolwiek symboli religijnych w miejscach publicznych. Z drugiej strony, jak podkreśla prof. Phillip Zarrilli, mamy „kulturową potrzebę przywiązywania wagi do miejsca śmierci oprócz miejsca grzebalnego”.

Szwedzka badaczka Anna Petersson wskazuje, że upamiętnienia przydrożne są „materialnym wyrazem żalu, umożliwiającym oswojenie się ze śmiercią. Są wręcz narzędziami, przy pomocy których ludzie radzą sobie z intensywnymi emocjami smutku i innymi trudnymi myślami związanymi z wypadkiem”. Z tymi słowami zgadzają się osoby opiekujące się miejscami nagłej śmierci, które zdecydowały się ze mną porozmawiać na potrzeby tego tekstu. Oponują, kiedy przedstawiam im wypowiedzi internautów z Trójmiasta, którzy uważają wykorzystywanie przestrzeni publicznej dla wyrażania osobistego żalu za bezzasadne. „Miejsce zmarłych jest na cmentarzu. Miejsce pamięci też. Nie róbmy z ulic cmentarzy”.

Maria Musiał spod Białegostoku: – Tyle w miejscach publicznych – w komunikacji czy na ulicy – pokazywanych jest emocji, różnych, nie zawsze dobrych. Czasami są wyrażane w bardzo negatywny sposób, a my musimy je znosić. My tutaj spokojnie pokazujemy, że jakaś osoba zginęła, że była nam bliska, że nam na niej zależało, że jest żal. Nikogo nie chcemy obrażać.

Podobnego zdania jest mama Przemka. – Powinniśmy uszanować swoje potrzeby. Kiedy artysta stawia w miejscu publicznym swoją rzeźbę – ja nie muszę tego rozumieć, ale czy mam to negować? Jeżeli słyszałabym, że komuś pomnik Przemka przeszkadza, może bym usunęła. Ale tak naprawdę powinniśmy siebie szanować.

Emilia Kowalewicz, córka Marii Musiał: – Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy upamiętnienie miejsca nagłej śmierci jest osobistym wyrażeniem żalu. Takie miejsca nigdy mnie nie raziły. Każdy może mieć swoje zdanie, ale ja nie widzę w tym nic złego.

Cytuję pewnego księdza, który uważa, że „przydrożny rów nie jest dobrym miejscem pamięci i nie jest dobrym miejscem dla krzyża”.

– A kapliczka w lesie już tak? – pyta Andrzej Musiał. Razem z żoną Marią opiekują się znanym w Poznaniu miejscem nagłej śmierci: białym rowerem na Moście Dworcowym. To jedyne legalne upamiętnienie w tym mieście.

„O ile stare, tradycyjne krzyże, figury i kapliczki przydrożne są uznawane za chlubne dziedzictwo lokalnej społeczności, (...) to już rola ich miniodmian, czyli krzyży powypadkowych, jest oceniana niejednoznacznie” – pisze prof. Przybylska.

– Jedno może być, a drugie już nie? Nic nie rozumiem – podsumowuje Andrzej Musiał.

Z księdzem nie zgadza się również Marzena Pasternak z Chocianowa na Dolnym Śląsku, która też upamiętniła nagłą śmierć swojego syna. – Dlaczego nie tam, w rowie? Dlaczego ktoś ma mi narzucać miejsce? Forma upamiętnienia też powinna być dowolna. To zresztą wcale nie musi być symbol religijny.

Badaczka Amanda Reid zauważa: „Korzystanie z publicznej przestrzeni dla wyrażenia osobistego żalu, wychodząc poza sferę powszechnie akceptowalnych cmentarzy, nie pozostaje bezkonfliktowe”.

Zażyłość

Pokazuję państwu Musiał miejsca pamięci spod Ruska.

Maria: – Jakby cmentarz tutaj przeniesiono.

Andrzej: – Coś takiego w tym miejscu może stwarzać niebezpieczeństwo.

– Jak państwo myślą, dlaczego ludzie w miejscu upamiętnienia nagłej śmierci stawiają takie groby? – pytam.

– To zależy od człowieka. Jednemu wystarczy mały symbol, innemu coś monumentalnego – mówi Andrzej.

Maria dodaje: – Ale chyba też dlatego, że ludzie mają pieniądze, żeby coś takiego stawiać. Podobne zjawisko zaobserwowałam również na cmentarzach.

Pytam rodzinę Przemka, dlaczego miejsce upamiętnienia jego nagłej śmierci – jak na warunki miejskie – jest tak rozbudowane.

– Dla nas to minimum – odpowiada krótko jego siostra. I dodaje: – Może chodzi o większą świadomość relacji, oddanie w ten sposób tej zażyłości?

Niestety nie udaje mi się porozmawiać z rodzinami chłopaków spod Ruska. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022