Owoc żywota

Najważniejsze, żeby po porodzie nie położyli dziecka na brzuchu. Wtedy nie oddasz.

04.07.2017

Czyta się kilka minut

 / GETTY IMAGES
/ GETTY IMAGES

Karolina w Boga nie wierzy, ale w Matkę Boską już tak. – Znowu mi się przyśniła, ze cztery miesiące po oddaniu. Nie pamiętam, czy coś mówiła, czy nie. Patrzyła na mnie za to takim spokojnym wzrokiem. Chyba nikt nigdy tak na mnie nie patrzył – wskazuje na obraz z pierwszej komunii świętej. Przybity do ściany lata temu, zakurzony, lekko przekrzywiony. Na nim kobieca postać w błękitnych szatach. – Taka mi się przyśniła. Dokładnie ona. Bóg za to nigdy do mnie nie przyszedł.

W szpitalu pachniało obiadem

Ma 26 lat, 163 cm wzrostu wpisane w starym dowodzie osobistym. Mieszka w osiemnastometrowym mieszkaniu, bez łazienki, ale z dwoma telewizorami. Jeden działa, drugi stoi po to, żeby jakiś mężczyzna mógł się wykazać i go naprawić. Na razie takiego nie spotkała.

Całe życie spędziła w Łodzi. Co do dnia, minuty, sekundy. Nigdy nie wyjeżdżała na wakacje, rodzice nie zabierali jej poza miasto. Szkoła organizowała wycieczki, ale ona w szkole bywała rzadko. O ulicy Wschodniej mówi: mój teren. Zna każdą bramę, klatkę schodową, każdy kosz na śmieci: – Po co mi świat oglądać, skoro mój świat jest tutaj. Co ja innego zobaczę trzy ulice dalej albo kilka­dziesiąt kilometrów poza miastem. Wszędzie ta sama bieda. Wszędzie tak samo o życie trzeba zawalczyć.

Matka piła, od kiedy pamięta, ojciec i pił, i bił. Dostawało się jej za wszystko: że kicha, gdy wiosną zakwitły okoliczne drzewa, że płacze, zamiast się uczyć, albo że pyta, co będzie na obiad. Najgorzej było, gdy zostawała z ojcem sama. Matka potrafiła nie przychodzić przez tydzień, dwa. Wtedy byli tylko ona i on. Dotykał, bił, przytulał, odrzucał.

W wieku pięciu lat przekręcała na brzuch nieprzytomnego 80-kilowego mężczyznę, żeby nie udusił się swoimi wymiocinami. Myła mu twarz, prała w rękach poszewkę od poduszki, na której spał. Gdy następnego dnia wstawał półprzytomny, trzęsący się, zapluty, często zakrwawiony, bo mdlał nie zawsze w łóżku, mówił: „Moja ty córuś, kup tatkowi piwko”. Karolina biegła do cioci, siostry matki. Ta prowadziła sklep monopolowy. Nie było jej widać zza lady, a dostawała trzy piwa i najtańszą wódkę. – Tata odda pieniądze – mówiła. – Już ja to widzę, nigdy nie oddaje – odpowiadała ciotka. Ale dawała zawsze.

W domu było mnóstwo rzeczy. Na kilkunastometrowej przestrzeni można było znaleźć wszystko. Matka Karoliny zbierała, co się dało. Każdy skrawek materiału, stara dętka, przypalony garnek wyrzucony na śmieci. A z nimi myszy, szczury. Pożywka dla pcheł i karaluchów. Jako dziecko strasznie się ich bała. Zakrywała sobie twarz kołdrą, nuciła, wyobrażała, że jest gdzie indziej. Pomagało, choć piski gryzoni było słychać przez całą noc.

Gdy ojciec odzyskiwał siły, zaganiał ją do sprzątania domu. To, co ona wyrzuciła na śmietnik, tydzień później matka z powrotem wnosiła po schodach na górę. Ojciec wracał z kilkudniowej libacji, zamachiwał się, choć ledwo stał na nogach, i z całej siły uderzał dłonią. Wykrzykiwał, że miała posprzątać dom, że nic z niej nie będzie, że jest szczurem, że nie on ją zrobił, że jest taka jak matka. Miała osiem lat, gdy po raz pierwszy pomyślała, że nie żyje. On bił, a ona nic już nie czuła. Wpatrywała się w święty obrazek, który wisiał nad drzwiami. Tydzień wcześniej dostała go na komunię. Rodzice nie przyszli, była ciocia z monopolowego. Kupiła jej białe trampki, żeby pasowały do alby.

– Wtedy pomyślałam, że Boga nie ma, bo złapałby tatkę za rękę.

Nie złapał. Karolina trafiła do szpitala. Przy łóżku, gdy się obudziła, kręcili się policjanci. Była też jej matka. – Spojrzała na mnie, tak jak zawsze patrzyła, gdy ojciec mnie bił. Jakby trzepał dywan. Jej wzrok był tępy. Nic się nie zmieniło.

Była wiosna, a w szpitalu pachniało obiadem. To nie był dla niej częsty zapach, więc Karolina dobrze go zapamiętała. Gotowane ziemniaczki, trochę masła, kotlet schabowy, surówka z marchewki. Do dziś wspomina też pielęgniarkę, która codziennie pytała, jak się czuje, czy czegoś potrzebuje, częstowała czekoladą. Chciałaby ją kiedyś spotkać, zapytać, jak się tak można o kogoś martwić. Może trochę była podobna do Matki Boskiej z jej obrazka? – Policzki pełne, no takie same.

Nucenie pomagało

Ojciec trafił do aresztu, matki akurat nie było w domu, więc o nic jej nie oskarżono. Zeznała, że to pierwszy raz, że mąż musiał za dużo wypić. To nie był pierwszy raz. Od dwóch lat Karolina prowadziła pamiętnik. To był 96. raz. – Trzeba byłoby doliczyć jeszcze jeden. W dzień komunii, ale tego nie wpisałam. Chciałam, żeby ten dzień cały był święty.

Po wyjściu ze szpitala zaczęła uciekać z domu. Ojciec siedział w więzieniu, a po kilku miesiącach wyszedł i już nigdy nie wrócił do domu. Z matką nigdy nie rozmawiała, znalazła przyjaciółki w szkole i na podwórku. Miała dziewięć lat, swoje sprawy, swoje życie. Rzadko wracała na noc do domu. Spała u koleżanek, bliźniaczek. Ich rodzice też pili, więc dziewczynki mieszkały z babcią. A jej było obojętne, czy dwie, czy trzy kręcą się po domu.

W szkole zawsze jakoś zdawała do następnej klasy, oprócz wagarowania nie sprawiała większych kłopotów. W grupie zawsze była nieśmiała, gdzieś na końcu. Jak chłopcy śmiali się, że spodnie, które ma na sobie, są za krótkie – kuliła się, przyciskała plecak, zamykała oczy i nuciła. Pomagało.

Pierwszego papierosa zapaliła na podwórku, jak miała 11 lat. Mówi, że późno. Częstowali ją wcześniej, ale nie miała zbyt dużo koszulek na przebranie, nie chciała śmierdzieć w szkole. Potem piwo, wino, wódka. Zauważyła, że świat jest zabawniejszy. Po kilku puszkach potrafiła nawet rozbawić innych. Spodobało jej się.

– Matka i tak nic nie wyczuwała. Przecież nigdy nie trzeźwiała.

Przychodzili urzędnicy z MOPS-u, ale zapowiadali wizyty. Otwierała ciotka, ogarniała mieszkanie, mówiła, że siostra szuka pracy, dlatego jej nie ma. Wierzyli albo i nie, ale po pewnym czasie wizyty się skończyły. Matka piła coraz więcej, potrafiła przez miesiąc nie wracać do domu. Karolina była już w gimnazjum, razem z koleżankami wysprzątały mieszkanie, w którym do niedawna mieszkała trzyosobowa rodzina. Matka Karoliny wpadała do niego raz w miesiącu. Zamroczona szukała jedzenia. Dziewczyny zaczęły spędzać czas tutaj. Pomalowały ściany, powyrzucały sterty śmieci.

Tylko obrazka Matki Boskiej Karolina nie dała wyrzucić. – Prawdziwej nie mam, to chociaż taką mi zostawcie.

Po gimnazjum poszła do zawodówki. Nie sprawiała kłopotów, ale trudno było nauczycielom przepychać ją z klasy do klasy. W wieku 18 lat postanowiła, że nie wróci już do szkoły. Pamięta, był 2009 rok, koniec zimy, choć jeszcze szaro i chłodno. Kilka dni po jej urodzinach. Wracała od ciotki. Rozmawiały o tym, że będzie pomagać jej w sklepie. Miała na sobie dżinsową kurtkę, włosy ścięte do ramion, przefarbowane na blond. Weszła po drewnianych, skrzypiących schodach na ostatnie piętro kamienicy. W mieszkaniu matka oglądała telewizję, akurat leciały skoki narciarskie, komentator krzyczał: „Adam, leć!”. Nie przywitała się z matką, rzadko się witały. Pamięta: znalazła wczorajsze bułki, trochę sera, ketchup. Usiadła obok fotela, przejrzała telefon, kilka razy podniosła wzrok, gdy padały kolejne rekordy. Matka miała otwarte oczy, ale nie zareagowała na złoty puchar polskiego skoczka. Nie spojrzała też na Karolinę – jak zawsze tylko po to, żeby nic nie powiedzieć. Siedziała nieruchomo. Gdy przyjechała karetka, lekarz stwierdził, że zgon nastąpił co najmniej dobę wcześniej.

– Nie płakałam na pogrzebie. Co będę mówić, że płakałam?

Wyrzuciła z mieszkania wszystkie jej rzeczy.

Jak prawdziwa księżniczka

Od kilku lat pomaga ciotce prowadzić sklep. Tam poznała Kamila. Na zdjęciu potężny mężczyzna, wielki kark, wzrostu chyba ze dwa metry. Woził Karolinę po dyskotekach, zaprowadził do siostry, ­kosmetyczki. Zawsze powtarzał, że w środku jest księżniczką, która boi się wyjść. – Potrafił mówić, że kocha. Potrafił też uderzyć z miłości.

Pierwszy raz podniósł na nią rękę, gdy zaśmiała się z klientem. Zawsze wycofana, z boku, przy Kamilu poczuła się pewniej. W sklepie udawał, że wszystko jest w porządku. Gdy wrócili do mieszkania, kopnął w brzuch. Raz, ale na tyle mocno, że kilka dni leżała w łóżku. Przynosił jej herbatę i naleśniki z serem, jej ulubione. Przepraszał, obiecywał, że wszystko będzie dobrze. Wierzyła.

Następnym razem wyszła od fryzjerki, ktoś się za nią obejrzał, on to zauważył. Nie kopnął w brzuch, ale wykręcił nadgarstek. Przez dwa tygodnie nie mogła podawać towaru ani wydawać reszty. Tym razem kupił kwiaty. Po raz pierwszy w życiu dostała kwiaty. Tulipany, żółte. Nie wiedziała, jak się nimi opiekować. Szybko zwiędły. Wtedy dostała po twarzy.

– Mówią, że żółty to kolor zazdrości.

Zdecydowała się na rozstanie, gdy wybił jej okno w mieszkaniu. Mieszkała u ciotki, nie przychodziła do sklepu. Od wspólnych znajomych dowiedziała się, że wyjechał do Niemiec. A od lekarza, że sama jest w ciąży.

Wróciła do pracy w sklepie, zakładała szerokie ubrania. Sąsiedzi myśleli, że tyje po rozstaniu z chłopakiem. – Rzucił ją, to teraz zajada – słyszała. A ona wiedziała od samego początku, co zrobi, jeśli urodzi córkę. Na pewno nazwie ją Diana. Jak prawdziwą księżniczkę.

– Ósmy miesiąc był najtrudniejszy. Czułam ją, kopała, chciała się wydostać. Mówiłam do niej: dlaczego ci się tak spieszy do takiego świata? Tam gdzie jesteś, jest ciepło. Dbałam o nią. Prawie nie piłam, mało paliłam, chociaż dziewczyny mówiły, żeby nie rzucać w czasie ciąży, bo to jeszcze gorzej dla dziecka. Czasami nawet jadłam frytki z McDonalda, żeby poczuła ich smak. Żeby wszystko miała zapewnione. Może kiedyś, chociaż we śnie, wspomni te chwile?

Nie chcę, żeby była mną

Sala nr 23. Cztery łóżka, cztery kobiety oczekujące na poród. Karolina nic ze sobą nie wzięła. Ciotka przyniosła jej kompot i koszulę nocną. Reszta dziewczyn z sali była przygotowana: pampersy, nosidełko, pieluchy, śpioszki, krem na odparzenia. Głaskały brzuchy, opowiadały o remoncie w domu, mężach, którzy razem z teściami czekają na ich powrót. Karolina była spokojna. Wiedziała, co ma zrobić. Noc przed terminem zamknęła za sobą drzwi w gabinecie lekarskim. Rozmawiały z lekarką z trzydzieści minut. Wtedy podpisała papiery, że zostawia Dianę w szpitalu, nie wie, kto jest ojcem, i zrzeka się wszelkich praw. – Poprosiłam, żeby tylko mi jej nie kładli na brzuch. Gdyby położyli, mogłabym jej już nie oddać.

Pamięta jej pierwszy krzyk, słowa lekarza, że jest piękna i zdrowa. Karolina zemdlała. Obudziła się następnego dnia, czuwała nad nią ciotka. Przyłożyła do ust wilgotną szmatkę i powiedziała, że już po wszystkim. Została wypisana po kilku dniach, ale tych w szpitalu nie pamięta. Obraz był zamglony, głosy stłumione. Bardzo dużo spała. Gdy się budziła, czuła, że zrobiła dobrze.

Sąd po sześciu tygodniach od wyjścia ze szpitala kazał jej jeszcze raz potwierdzić, że zrzeka się wszelkich praw do córki. Potwierdziła. Wracała do domu przez pobliski park, otworzyła drzwi w mieszkaniu na ostatnim piętrze, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym oprócz sofy i fotela były tylko pudła z jej ubraniami, dwa telewizory, kuchenka gazowa i mały zlew. Usiadła w fotelu, tak jak zawsze robiła to jej matka, i zasnęła. Ile spała? Dwa dni, trzy? Wstawała tylko, żeby wypić łyk wody, wyjrzeć przez okno i z powrotem chowała się pod koc. W snach odwiedzała ją Matka Boska, ta z obrazka. Spacerowały, dużo rozmawiały. Nie pamięta o czym, ale w pewnym momencie podbiegły do strumienia i ręcznie prały białe prześcieradła.

Zaczęła znowu prowadzić pamiętnik. Liczy dni do urodzin Diany, zastanawia się, co by jej kupiła, gdyby miała pieniądze. Co by jej powiedziała, gdyby ją kiedyś spotkała. Nie, lepiej nie. Lepiej, żeby nie oglądała swojej matki, mówi.

Ostatnio wydawało jej się, że widzi swojego ojca. Przy śmietniku na rogu z Włókienniczą spotkała mężczyznę, który utykał na jedną nogę. Jak tatko. Był zarośnięty, brudny, bełkotał. To mógł być on, ale nie podeszła.

– A gdyby on znowu przyszedł do naszego domu? Gdybym znowu nie potrafiła powiedzieć „nie”? Gdybym nie potrafiła jej obronić? Nie chcę, żeby ona miała taką matkę jak ja – ściska święty obrazek. – Oddałam Dianę, bo nie chcę, żeby była mną.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2017